Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mój sposób na.... Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mój sposób na.... Pokaż wszystkie posty

środa, 24 września 2014

Mój... kawałek łąk jesiennych, pośród traw i kwiatów plennych...

Witam!

Moja miejska ZIELEŃ...

Jesienna zieleń, przebarwione trawy i kwiaty jakby wyłapujące ostatnie, jeszcze letnie promienie słońca.

Tyle tylko i aż tyle...



Nie mogłam nigdzie znaleźć odpowiednich drewnianych skrzyń, więc... zrobiłam je sobie... popołudniem. 

Są takie jakie miały być, ustawione schodkowo, pasujące co do centymetra... a jednocześnie  przy ich wykonaniu pozbyłam się zalegających pozostałości desek podłogowych... 

Z końcówki klepki podłogowej też się da... jak widać na załączonym obrazku. 

Teraz tylko dosadzę wrzosy, poukładam dynie i inne dary jesieni i ... ot taka jest moja miejska jesień...
Taka musi mi wystarczyć...


niedziela, 22 czerwca 2014

Okno...

Początek lata przywitaliśmy iście spontanicznie, na spacerze: ... zobaczcie, ten pan sprzedaje jagody... jedziemy na jagody? Za niecałe pół godziny spacer, przyroda, słoik jagód... sezon rozpoczęty znaczy. 

Jagodowe pierogi, bułeczki i inne takie będą jutro... dziś pokażę jeszcze uszyte rolety do pokoju młodego...

Materiał tak nam się spodobał, że jeszcze auto poducha powstała, ochraniacz na ścianę, powłoczka i jeszcze kto wie co wymyślę ;)

Ten krajobraz pustynny na parapecie to "kwiatki" młodego, przycinałam grubosza, a dziecie: mamo to takie małe kwiatki, nie można wyrzucić... co miałam zrobić... niech hoduje.

 Tak więc witaj lato, słońce, woda... 

sobota, 15 lutego 2014

Marynarski porządek i ład...

Witajcie!
W pokoju dziecka - jak na statku - wszystko powinno mieć swoje miejsce, inaczej bardzo szybko nastaje bałagan, a znalezienie czegokolwiek niemal z cudem graniczy.
Tak było u nas z wszelkimi malowankami, gazetkami, wycinankami...
... już nie jest.
Wymyśliłam sobie takie pojemniki - a że nadal staramy się o marynarski klimat w pokoju - zmalowałam taki oto widoczek. Spontanicznie, kiedyś bardzo lubiłam malować... Teraz książeczki, gry czy puzzle nie są wymieszane z resztą towarzystwa. Mała rzecz a jak cieszy. I mnie i dziecię też - co cieszy mnie jeszcze bardziej. 

A jak Wam się podoba moja wersja "zaprowadzania porządku"?

czwartek, 17 października 2013

... bo jesień jest szara jeśli jej na to pozwolę!

Witajcie!
Postawiłam tegorocznej jesieni ultimatum:

jeśli już musi być, ma być piękna, kolorowa!

Aby nie być gołosłownym pokażę Wam sposób, w jaki od pewnego czasu zaklinamy niesprzyjającą aurę. Przecież jeszcze kilka dni temu było tak pięknie, złoto-pomarańczowo-brązowo, no jesiennie było. Spacery, wycieczki, grzybobrania choćby dla samego obcowania z tą piękną przyrodą... a dziś... buro szaro, do tego katar, kaszel, ból gardła... tak bywa. My jednak staramy się naładować przed zimą akumulatory witaminami, które obecnie są jeszcze dostępne - rankiem po kawce tup tup i ... ziuuuum :D
Nie odkryję tu Ameryki, ale w obecnych, nawet 100% - owych sokach są składniki, których nie do końca chcę dostarczać, choćby dziecięciu.
Zapytacie... o czym ona bredzi... 

prosta sprawa WYCISKARKA DO SOKU - mój obecnie wielki sprzymierzeniec! Nie chcesz, dzieciaczku, jeść warzyw - w porządku, wypijesz je w soczku :D :D :D Nie połapał się smyk, bo taki sok - szczerze - smakuje jak te jednodniowe, ale jak dla mnie lepszy jest, bo świeżutki, nie musiał spędzać czasu na butelkowaniu czy transporcie na półkę w sklepie, przez co tracił choć część tych swoich wartości. Jest pyszny, zdrowy i naprawdę poprawia nastrój. Można wypić wszystko, ja czasem wrzucam co popadnie (w zakresie warzyw czy owoców rzecz jasna), wyłączając chyba jedynie ziemniaki. Nie chcę tu konkurować z mądrzejszymi ode mnie znawcami tematu zdrowego żywienia, jak dla mnie to jest teraz jedyny właściwy wybór, bo skoro chcę dać dziecku sok, a w sklepie nie mogą mi zapewnić nawet jednego soku dla dzieci, który - będąc nawet z nazwy sokiem dla dzieci - zawiera na początku "tylko" cukier, a zaraz potem zastępuje się ten cukier syropami, barwnikami i innymi ulepszaczami - ja dziękuję. Wolę swój. Oczywiście jest druga strona medalu - te warzywa, jeśli kupować, też trzeba wiedzieć gdzie, najlepiej bezpośrednio od producenta, rodziny, o której wiemy jak hoduje, czym nawozi...
Tło dla tej bomby witaminowej, widocznej na zdjęciu, stanowi narzuta w wiadomym kolorze oraz piękna serwetka, a raczej nakładka na duży słój - np z dynią w occie, wykonana przez MM (mamę męża). 
Piękna jest ta dynia, a mam jeszcze takie śliczne śliweczki, wisienki, truskawki...
Ale się rozpisałąm... wybaczcie...

Miało być o zaklinaniu jesieni 
moja jesień mieni się ciepłymi kolorami: o takimi!


To moja jesienna tęcza! Dżemowa!

Jak jesień to i zwierzęta, takie spotykane na spacerze, w lesie... a u mnie i na talerzu... do herbatki. 

i mikruski:



Te zostały upieczone - na pochwałę jesieni - kiedyś w Ikei kupiłam foremki, nadały się pysznie. Wszak głównie nabyte zostały dla pana renifera, a jednak te pozostałe kształty okazały się idealne na takie podwieczorki przy herbacie, o ile coś zostało, bo co chwila słyszę: mamo, mogę? Wyszperałam też te maleńkie, koktajlowe foremki - mini jabłka czy grzybki są niewiele większe od kciuka... a znikają najszybciej.
I Was na nie zapraszam!

Nie dajcie się aurze, nie pozwólcie sobie wmówić, że jesień musi być brzydka - nie musi!
My dochodzimy do siebie, katar, chore gardło, ale wszystko kiedyś mija... jesień też... zima... zanim się obejrzymy znów będzie wiosna.

Posty powinny być krótkie i konkretne, ale nie u mnie... a dla tych kto dotrwał do końca - szykuje się zabawa, a to za sprawą pewnej wspaniałej babeczki - dostałam piękny prezent, ale o tym już w następnym poście! 

sobota, 13 lipca 2013

Zawsze chciałam...

... zawsze chciałam mieć taką tablicę, taką na zapiski, potrzebne karteczki, sentymentalne drobiazgi... 
Z zachwytem podglądałam Wasze romantyczne, wręcz słodkie pele-mele, takie piękne, starannie wykonane, równiutkie i miękkie... jakże podobają mi się, z pięknymi fotografiami, zapiskami, ach! ... a jednak, jak już przyszło do robienia, uznałam, że co innego podoba mi się, gdy patrzę na aranżacje pięknych i kobiecych wnętrz, a co innego jednak chciałabym umieścić na swojej ścianie, w miejscu stworzonym dla siebie, w którym czuję się paradoksalnie najlepiej, tam faktycznie odpoczywam, pełno tam rupieci, smarów, opiłków metalu, metalowych surowych machin, gdzie mimo to kwitną kwiaty, oddycha się mi tam inaczej niż w zatłoczonym centrum miasta. Co więcej... chciałam wprowadzić coś nieregularnego, niby niedbałego, ba... nawet niestarannego, pomimo fascynacji miękkością bawełny, koronek i falban - tu tego jakoś nie czułam!
I wyszło...gnieciona celowo surówka, próbne poczynania transferowe i jest ... MOJE TOTO!

... może ktoś podpowie jak w corel photo paintcie zapisywać, by nie obracało mi całości na bok? zielona jestem jak widać niczym tło ... mojego TOTO :) 


A jak ja to zrobiłam? 
...ze strychowych pieleszy wydobyłam starą ramę, była złocona, więc by ją "spsuć" potraktowałam ją maźnięciami czarnej olejnej farby, trochę sklejek, tektury, gąbki (coby i szpilkami się dało mocować co nieco), surówka, sznurki, tasiemki klamerki... i po naprawieniu ramy, posklejaniu kawałków wszystkiego w jakąś tam powiedzmy całość mam swoje własne, z kluczykami oczywiście :D urządzam sobie to moje robocze gniazdko, coby pomysły wpadały do głowy... choćby takie jak ten!
I jak Wam się podoba taka wersja?

A ponadto, coby zupełnie w rutynę nie popaść zapisałam się na wspaniałą wymiankę do Ani Jury... szczegóły TU. Chętnych zapraszam do udziału...
na zachętę banerek:




sobota, 23 marca 2013

Jak zając w ... witrynie i... ser żółty domowej roboty!

Witajcie porannie! Cóż za piękny iście zimowy poranek mamy tej wiosennej soboty!
Za oknem -10 st.C. a ja siedzę z kawką pod kocykiem i dojść do siebie nie mogę po wczorajszych wrażeniach. O tym w kolejnym poście. Wszak konieczna jest solidna foto-relacja z wczorajszego wspaniałego spotkania! 
A tymczasem przedstawiam Wam moją osobistą wariację na temat dekoracji okiennej w pewnym zakładzie ślusarskim. Oto Zając Zenek we własnej osobie. Zenek jest tworem recyclingowym, powstałym wg mojego własnego i bardzo spontanicznego projektu. Powstał przez dość żmudne, ale nie nudne owijanie sznurkiem poszczególnych elementów jego ciała, od ucha po ogonek. Mnie efekt zaskoczył i rozbawił, ale sam sobie Zenek nie mógł siedzieć, dostał ławeczkę, też zbitą osobiście, rzec można "tymi ręcyma" i w otoczeniu "gęsich jaj", bazi i bukszpanu prezentuje się dość okazale. Ma wszak ważne zadanie - przyciągać uwagę :D



Czy Waszą uwagę przyciągnął?
Jeśli jeszcze nie, może skuszę Was na ciasteczka cappuccino. Przepis prosty i dający dużo zabawy, moje dziecię, bawiło się pięknie, gdy mogło mieszać te wszystkie składniki łychą, później zagniatać ciasto rączkami. Przyznam, że sprawił się lepiej niż maszynka do zagniatania ciasta. O smaku ciastek sama nic nie powiem, spróbujcie sami upiec. Dodam tylko, że pięknie się pieką, zachowują kształt, nie rosną, więc można się pokusić o ciekawe formy. Jedna rada - nie zdejmować ciepłych z blachy, bo skłonne są się kruszyć, później już nie.
A oto przepis - znaleziony na opakowaniu Mokate Cappuccino. Nawet nie wiedziałam, że Mokate wspiera Federację Stowarzyszenia Amazonki, więc zakup cappuccino, pomijając osobisty kaprys okazał się tym bardziej słuszny. A teraz do przepisu, który pozwolę sobie przytoczyć wprost z opakowania:

*2łyżki Mokate Cappuccino (waniliowe)
*280g mąki
*80g migdałów mielonych (dałam mniej, może 2 łyżki, ale nie jak dla mnie wpływu na smak)
*80g cukru (dałam z 60g, bo zasadniczo staram się nie przesładzać)
*2 żółtka
*200g zimnego masła

Przygotowanie (moja interpretacja):
wymieszać suche składniki w dużej misce, świetna zabawa dla malca, dodać żółtka, masło, które można zetrzeć na tarce o dużych oczkach wprost do miski, wtedy szybciej się łączy, ważne by było zimne masło. Teraz najlepsze, zagniatać ciasto palcami, świetna zabawa dla trzylatka, trzeba tylko uważać by nie zjadało surowego ciasta - nie wiem jak Wy, ale ja nie "próbuję" surowego ciasta, może przez te surowe żółtka?!
Jak uda się Wam ocalić trochę ciasta, wrzucić na godzinkę do lodówki, by odpoczeło, po godzince, wyjąć, popruszyć mąką, naprawdę symbolicznie deskę, stolnicę, czy kawałek papieru do pieczenia, odrywać ciasto po kawałku, wałkować na ok 0,5cm i wycinać ciasteczka wedle własnej fantazji. Można układać na papierze do pieczenia dość gęsto, nie zauważyłam, by zwiększały swoją objętość, piec w 180stopniach C ok 15-20minut (do zrumienienia, patrzcie głównie na rumienienie się dolnej części przylegającej do papieru, by za bardzo się nie spiekły). Po wyjęciu zostawić by troszkę ostygły, w tym czasie można zaparzyć sobie kawkę lub cappuccino i delektować się smakiem ciasteczek! Smacznego !


Dając się ponieść kulinarnym fascynacjom nie mogę nie pochwalić się Wam moim wczorajszym wyrobem pyyysznego żółtego sera! Nie wiem jak Wy, ale mnie przeraża momentami skład produtów spożywczych, zwłaszcza, gdy chcę podać dziecku coś smacznego i zdrowego! Robi się szybciutko i efekt - powiem nieskromnie, przeszedł nasze oczekiwania! Znalazłam kiedyś w necie taki filmik ze sposobem na przygotowanie, skusiła mnie łatwość zrobienia i perspektywa decydowania o tym czy ma być tłusty czy nie, czy z ziołami, pomidorami czy czym tam się zechce, a przede wszystkim bez dodatków.


Film macie tu: Skutecznie TV.

Autorka odsyła do swojej strony, ja jednak wolę takie relacje. A że filmik trwa blisko 9 minut, spisałam sobie krok po kroku sama jak chciałam poszczególne czynności:
Co jest potrzebne (ja wykorzystałam):
1 litr mleka
niecałe 0,5kg sera białego
niecała łyżeczka sody oczyszczonej
jedno jajko
przyprawy do smaku

Chcąc mieć serek tłusty, bieżemy mleczko tłuste, np 3,2% ser tłusty, tu można komponować jak się podoba,  wiadomo, wartościowsze będzie gdy mleko będzie np od krówki, z mlekomatu czy woreczka niż to z kartonika.

Sposób przygotowania:
Mleko gotuję na małym ogniu, mieszając by nie przywarło, gdy ktoś ma obawy przed przywieraniem, można zrobić w kąpieli wodnej. Do ugotowanego mleka dodajemy rozdrobniony ser i UWAGA! zajmujemy wygodną pozycję najlepiej na blacie, rozdrabniamy reszte większych grudek widelcem ciągle mieszając przez 30minut. W tym czasie ser powinien być w bardzo drobnych kawałeczkach a mleko zmieni się w bardziej przypominającą mętną wodę ciecz (nie jestem technikiem żywienia cyz innym specem, pewnie toto ma jakąś nazwę) jak już osiągniemy taki efekt przecedzamy serek przez gęste sito, ową "wodę" wylewamy i studzimy pozostały ser. Ja odciskam ser przez ściereczkę. przed wygląda tak:

...a po - tak:


Taki osuszony możliwie najbardziej ser studzimy, ja wywalam pod przykryciem na balkon, momentalnie jest zimny przy tych temperaturach ( uważajcie by nie zamarzł :D )

Przygotowujemy dwa garnki do kąpieli wodnej. 
Ostudzony ser należy ponownie rozdrobnić, do jeszcze zimnego dodajemy sodę, jajko, sól i inne przyprawy i mieszamy w kąpieli, aby się roztopił, uzyskuje konsystencję gęstego budyniu. Taki ser przekładamy do wybranego pojemniczka, by uzyskać pożądany kształt, studzimy i np. po 3h w lodówce można spokojnie jeść!



Smacznego!

A ja pędzę łapać promienie słońca aparatem :D

piątek, 15 lutego 2013

Pojemniczki na przyprawy - etykietki

Witam Was!
Te z Was, które zdążyły mnie już poznać, wiedzą, że lubię rzeczy o praktycznym zastosowaniu, najlepiej takie, których ewentualna przemiana nie pociąga za sobą konieczności niebywałych działań, mających na celu przywrócenie pierwotnego stanu, lub nadanie danej rzeczy nowego znaczenia. Brr... jak to dziwnie brzmi... no cóż. Dziś jednak przedstawię wam bardzo prosty sposób na szybkie i wg mnie efektowne oznaczenie pojemniczków z przyprawami. Zapewne wiele z Was w swojej kuchni ma właśnie takie, są dostępne powszechnie z gotową przyprawą w środku, bądź zupełnie puste. Jakiś moment czasu temu (ok, pewnie minął już z rok) weszłam w posiadanie dość sporej ilości tych cudeniek - za sprawą mężowskiej miłości lub mężowskiego wstrętu do wcześniejszej wersji szkaradkowych słoiczków z przyprawami poobklejanych naprędce czym się dało.Tak czy siak, jak tylko owe nowe pojemniczki ujrzałam, pojawiła się wątpliwość - oklejać czy nie??!! I w zakamarkach pamięci zaczęły się nawarstwiać obrazy zdzieranych naklejek, przekreślanych nazw już nie stosowanych przeze mnie przypraw i to odmaczanie, zmywanie kleju... chyba nikt tego nie lubi - mnie przy ilości blisko 40sztuk skutecznie odstraszało.
Więc co? jakoś trzeba pooznaczać i nagle ... Właśnie ... przecież nie trzeba kleić. Można inaczej... A jak? 
Już, kochane pokazuję!
Tylko tak w woli usprawiedliwienia, ten tutek to efekt "rozbrojenia" gotowego słoiczka, więc wszelkie ślady na szkle to - w tym wypadku mielona gałka muszkatołowa :D
Nie wiem, ale na zdjęciach przy dzisiejszym świetle paprochy jakieś wyszły wrrrr... 

Tutek dotyczy takich oto pojemników

A więc po zdjęciu z wieczka plastikowego "kapselka" mamy taki oto pusty szklany pojemniczek.


Pomijam tu część o wyborze czcionki, koloru, bo to już kwestia gustu. Jak dla mnie optymalne okazały się paseczki długości 14cm i na 1cm wysokie. Wieczko w środku jest zaokrąglone, więc im cieńszy pasek tym lepiej się prezentuje, nie zagina się, więc wygląda ładnie. Oczywiście istotne by dobrać czcionkę wystarczająco dużą, by móc odczytać nazwę, bez konieczności zdejmowania z półki
w celu sprawdzenia co to :D Warto też dobrać litery dość zbite, by nie było potrzeby obracania pojemnika, celem ustalenia czy to aby pieprz czy może pietruszka :D


Co dalej?
wycinamy paseczki, każdy z nich delikatnie zawijamy na palcu i wsuwamy w otwór w wieczku.
Uwaga! Wkładamy "do góry nogami" aby po odwróceniu i zatkaniu właściwego słoiczka nazwa nie stała nam na głowie - wierzcie mi, wyciąganie ze środka wymaga akrobatycznych umiejętności, palców przynajmniej :D

Na zdjęciu poniżej widoczna jest zakładka, powstała przez włożenie paseczka, wydawać by się mogło - za długiego, ale wg mnie tak jest ok i lepiej nie skracać, ponieważ pasek w długości "na styk" układa się bokiem, przez co może być widać tę przerwę w wypełnieniu.


Takie oznaczenie zupełnie nie wymaga klejenia, jak nam się znudzi, zawsze można zmienić, oczywiście po małej gimnastyce palców :D
Ja obecnie zastanawiam się nad zmianą czcionki, może i jakieś kolorowe tło.
Wykonując te etykietki użyłam zwykłego papieru do drukarki, jest wystarczająco cienki aby się bezproblemowo rolować, a i wystarczająco gruby, aby trzymać pion. 
Po zamontowaniu paseczka, zatykamy wieczko kapslem i ... gotowe! 

Tak prezentuje się moja gałka muszkatołowa. 
Podzieliłam się z Wami moimi uwagami, które nasunęły mi się teraz - z perspsektywy czasu, więc jak macie chęć i podoba Wam się taki sposób - do dzieła! 


Pozdrawiam i ściskam,