F. Ozon należy do reżyserów, którzy każdym swoim kolejnym
filmem, mniej („Ricky”) lub bardziej pozytywnie, jak np. „U niej w domu”,
zaskakują. „Dans la Maison” wyróżnia
bardzo oryginalny pomysł na
scenariusz. Fikcja literacka przeplata się z rzeczywistością, a granice między
nimi zacierają się do tego stopnia, że tracimy orientację, co jest prawdą a co
dziełem wyobraźni. Tym bardziej, że głównym bohaterem jest młody, dojrzewający
chłopak o przeróżnych niezaspokojonych potrzebach, i mam na myśli nie tylko te
ze sfery seksualnej, ale także np. socjalnej, z czym wiąże się takie a nie inne
poczucia własnej wartości, a w związku z tym wybujałość marzeń i ambicji.
W pewnej szkole nauczyciel języka francuskiego zadaje swoim uczniom wypracowanie na temat „Mój ostatni weekend”. Oczywiście, znając poziom intelektualny i obszar zainteresowań swoich podopiecznych nie spodziewa się wiele po pracach, które przyszło mu sprawdzać w jeden z wieczorów, mogących być przecież wieczorem poświęconym żonie, prowadzącej galerię sztuki współczesnej (żona i jej praca to też fascynujący wątek tego filmu). Nagle! w jakież wpada zdumienie, nieomal zachwyt, gdy trafia na bardzo nietypową pracę. O dziwo, nie jest to kolejny opis typowych czynności typowego nastolatka w spędzającego typowy weekend. Uczeń, Claude (w tej roli bardzo obiecujący 24-latek Ernst Umhauer), zwierza się wręcz ze spełnienia swego skrytego marzenia, a mianowicie przekroczenia progu domu jednej z rodzin francuskiej middle class, który miał przyjemność do pory tylko obserwować z pozycji ławeczki umieszczonej na wprost jego okien. Marzenie to łatwo było mu spełnić, jako że dom należy do rodziców jednego z kolegów Claude’a - Rafa, mającego olbrzymie problemy z matematyką. Claude postanawia zostać jego przyjacielem, wcześniej przyjmując funkcję korepetytora. I tak oto wślizguje się w rodzinę Rafa, zostaje przyjacielem jej wszystkich członków, umiejętnie wychodząc naprzeciw i spełniając ich potrzeby.
A przy okazji
zdobywa zainteresowanie i fachową opiekę nauczyciela francuskiego, pana Germain
(świetny i znany F. Luchini). Nauczyciel z niecierpliwością czeka na każdy
kolejny odcinek wypracowania – relacji z penetracji domostwa pani Esther Artole
(matka kolegi), bo nie ukrywajmy, że jednak ona, była głównym (choć nie od
początku w pełni uświadomionym) obiektem zainteresowania i obserwacji młodego
kandydata na pisarza – Claude’a.
Podglądactwo, ciekawość świata innych ludzi, ich życia, jako główny
napęd działalności aktywnego i biernego zaangażowania człowieka, nie tylko w
sztukę. Po to czytamy książki, oglądamy filmy, fotografie, by poznać świat
drugiego, innego, człowieka, a przy okazji samego siebie. Ciekawość, gdyby nie ona, nadal siedzielibyśmy na
drzewie i zajadali jego liście na obiad.
Ciekawość i chęć odmiany, zerwania z rutyną i nudą, sprawia, że czasem
ktoś tak szary, jak nauczyciel szkoły średniej, jest gotowy zaryzykować swoją
posadę i zdecydować się na małe szaleństwo. Zresztą nie tylko on.
Akcję na ekranie można odebrać także dosłownie, likwidując granice
między fikcją a rzeczywistością, przyjmując, że wszystko co opisuje Claude w swoich
cyklicznych wypracowaniach, przeznaczonych tylko dla nauczyciela, jest
prawdą, otrzymamy piękną opowieść o kreacji, nie tylko literackiej, ale przede wszystkim
swojego życia i o odwadze z jaką ją należy czynić.
Poza tym, film zawiera cennych, dla jednych oczywistych, dla
innych odkrywczych, uwag, porad względem pisania, budowania napięcia fabuły, relacji między bohaterami, w końcu wyboru
stylu, konwencji, który ostatecznie decyduje o gatunku dzieła. Te uwagi, ważne
dla przyszłego literata, można sobie wziąć do serca także dla siebie osobiście,
w podjęciu kierunku naszego własnego marszu przez życie, jego kreacji. Czy zechcemy je
przeżywać na przykład, jako dramat i każde wydarzenie, nawet to najbłahsze, i
najśmieszniejsze ujmiemy w nawias tragedii (patrz np. dział życia
pt. „obraza uczuć religijnych, patriotycznych, rodzicielskich, zawodowych etc.). Czy na
odwrót, ścieżkę pod wiatr, ewentualne przeciwności losu, potraktujemy jako
czarną komedię, groteskę, żart, czy farsę, bo czyż warto inaczej traktować życie
w obliczu jego chwilowości, chwiejności, marności i nieuchronnej skończoności?
Komu „U niej w domu” może przypaść do gustu? Ludziom z
wyobraźnią na pewno.
Myślę, że niejeden z was, uprzyjemniał sobie czas oczekiwania, czy to na pociąg, autobus, albo na narzeczoną czy narzeczonego w kawiarni, patrzeniem na otaczających ludzi i rozmyślaniem kim są, skąd przyszli, dokąd idą, czy są szczęśliwi, czy kochają, zdradzają, może kogoś zabili, kogoś okradli, coś wygrali, lub przegrali, że chcielibyśmy choć na chwilę wejść w ich skórę, do ich domów, zobaczyć jak żyją, może ciekawiej od nas? Jednym słowem snuliśmy przeróżne fikcje, po czym przerywaliśmy, być może w najciekawszym momencie (bo pociąg nadjechał, mało ciekawy narzeczony przyszedł na randkę), wracając do swego życia, nie zdając sobie sprawy, że pan czy pani z przeciwka zerkają na nas i urozmaicają sobie swoją rutynę fantazjowaniem na nasz temat. :)
Myślę, że niejeden z was, uprzyjemniał sobie czas oczekiwania, czy to na pociąg, autobus, albo na narzeczoną czy narzeczonego w kawiarni, patrzeniem na otaczających ludzi i rozmyślaniem kim są, skąd przyszli, dokąd idą, czy są szczęśliwi, czy kochają, zdradzają, może kogoś zabili, kogoś okradli, coś wygrali, lub przegrali, że chcielibyśmy choć na chwilę wejść w ich skórę, do ich domów, zobaczyć jak żyją, może ciekawiej od nas? Jednym słowem snuliśmy przeróżne fikcje, po czym przerywaliśmy, być może w najciekawszym momencie (bo pociąg nadjechał, mało ciekawy narzeczony przyszedł na randkę), wracając do swego życia, nie zdając sobie sprawy, że pan czy pani z przeciwka zerkają na nas i urozmaicają sobie swoją rutynę fantazjowaniem na nasz temat. :)