Byłam
ciekawa tego filmu. Między innymi też dlatego, by sprawdzić, z jakiego powodu po ukazaniu się go w Polsce Anna Walentynowicz
i cała antywałęsowska solidarnościowa ekipa była aż tak bardzo zbulwersowana
schlondorffowską wizją strajków w stoczni gdańskiej. Najpierw zobaczyłam film,
później poczytałam troszkę w internecie o pretensjach stoczniowców. I cóż, film
uważam, za całkiem udany, nowoczesny: świetny, szybki, ale wyważony, montaż z
migawkami autentycznych filmów dokumentalnych. Nowoczesna muzyka Jeana Michela Jarre'a. Ale przede wszystkim - “Strajk” nie
nuży. A tego się najbardziej obawiałam. Bo i temat zgrany i taki, że nic tylko go na
klęczkach oglądać. Na szczęście,
można było wstać z klęczek i popatrzeć, jak to onegdaj Solidarność wyglądała od
kuchni, kiedy powstawał jej zaczyn.
Stricte historyczne
wydarzenia ożywione są epizodami z życia osobistego głównej bohaterki,
niejakiej suwnicowej Agnieszki Kowalskiej, po mężu Walczak (czyli incjały obu pań jak
najbardziej się zgadzają AW).
Po seansie byłam
zdumiona, czego ci wszyscy skwaszeni ludzie chcą od tego filmu?
Co im się nie podoba? Przecież,
jeśli prototypem filmowej Agnieszki Kowalskiej jest Anna Walentynowicz, to
tylko się cieszyć, jak wspaniale została tu ukazana. Przecież tu jak wół
stoi, że najwiekszą charyzmą w stoczni cieszyła się właśnie ta kobieta. To ona
była drożdżami walki o wolne związki zawodowe. To ona była w stoczni niemal “od
zawsze”, Wałęsa był człowiekiem przybyłym “skądś”, którego na przywódcę robotników wypromowała
współpracująca z robotnikami inteligencja. A Agnieszka mu, bez żalu, dla dobra sprawy, miejsca
ustąpiła, bo ”kto z rządu zechce negocjować z prostą kobietą”? I to o niej w
zwycięskiej euforii Sierpnia 1980 zapomniano, a Wałęsę noszono na rękach.
Więc dlaczego, na Boga, ta kobieta i jej przyjaciele (np. Państwo Gwiazdowie) z Solidarnosci tak pomstowali na niemieckiego reżysera? Że niby Niemiec nie będzie nam pluł w twarz?! Nie będzie pokazywał, że niektórzy polscy komunistyczni robotnicy popijają sobie w pracy?! Nie będzie bluźnił, że wierząca kobieta, robotnica, przodownica pracy socjalistycznej, KATOLICZKA! ma nieślubne dziecko i to z komunistycznym działaczem związkowym! Nie będzie nas Niemiec pouczał, że komuch na stanowisku może mieć ludzkie odruchy i pomagać dziewczynie, która marząc o morzu przybywa z zapadłej wsi do portowego miasta, a on załatwia jej pracę, mieszkanie oraz przy okazji dziecko. Nie będzie nam Niemiec pokazywał, że tuż po wojnie ludzie w Polsce mogą być jeszcze analfabetami... itd. itp.
Więc dlaczego, na Boga, ta kobieta i jej przyjaciele (np. Państwo Gwiazdowie) z Solidarnosci tak pomstowali na niemieckiego reżysera? Że niby Niemiec nie będzie nam pluł w twarz?! Nie będzie pokazywał, że niektórzy polscy komunistyczni robotnicy popijają sobie w pracy?! Nie będzie bluźnił, że wierząca kobieta, robotnica, przodownica pracy socjalistycznej, KATOLICZKA! ma nieślubne dziecko i to z komunistycznym działaczem związkowym! Nie będzie nas Niemiec pouczał, że komuch na stanowisku może mieć ludzkie odruchy i pomagać dziewczynie, która marząc o morzu przybywa z zapadłej wsi do portowego miasta, a on załatwia jej pracę, mieszkanie oraz przy okazji dziecko. Nie będzie nam Niemiec pokazywał, że tuż po wojnie ludzie w Polsce mogą być jeszcze analfabetami... itd. itp.
Żałosne są te pretensje Polaków, którzy
nie mogą przyjąć do wiadomości, że robiąc rewolucję, nie stali się, i nie byli, świętymi. Że rewolucja nie od razu miała być
rewolucją, że jej początkiem była zwyczajna walka o chleb i godne warunki pracy, a dopiero później inteligencja i
kościół poderwali robotników do walki z hasłami o Polskę wolną od “okupacji” radzieckiej i
katolicką. Ludzie nie bywają bezinteresownymi altruistami, a na pewno nie przez
długi czas. W końcu - każda rewolucja zaczyna się bardzo szlachetnie i humanitarnie bitwą o symboliczną kromkę
chleba, ewentualnie o wyzwolenie spod niewoli, a kończy na walce o władzę.
Portret Agnieszki
Kowalskiej/Walczak w filmie “Strajk” jest piękny. Agnieszka na początku
jest prostą,
niewykształconą (wojna, wiejskie pochodzenie – nie jej wina), ale
bardzo dzielną, szlachetną, inteligentną i mądrą kobietą. W pracy daje z
siebie wszystko –
jest uczciwa, solidna, ambitna, i bardzo koleżeńska, powszechnie
lubiana. Ma
syna. Wie kto jest jego ojcem (wszak to porządna kobieta, nie sypia na
codzień z mężczyznami), ale wychowuje go
samodzielnie. Syna kocha i nie zaniedbuje. Po czasie, spotyka miłość
swego życia,
trębacza z zakładowej orkiestry dętej. Wychodzi za niego za mąż.
Niestety, mąż
jest chory na serce – szczęście w życiu osobistym Agnieszce nie sprzyja.
Ale za
to świetnie daje radę w pracy i w organizowaniu protestów, tak jak
wspomniałam –
ma ogromną charyzmę i posłuch w zakładzie. To ona jest motorem
strajkowych
działań, z pewnością niedocenionym przez działaczy Solidarnosci ze
świecznika.
Tak wynika z filmu. A więc, czego tu sie wstydzić pani Anno W. ? Nawet
jeśli
fakty z życia osobistego filmowej bohaterki nie zgadzają się z pani
dziejami, to
trzeba pamiętać, że jest to film fabularny na motywach wydarzeń
historycznych,
nie o Annie Walentynowicz. Niektóre fakty mogą się i nie zgadzać, wierzę
w to.
Ale uważam, że reżyser i inni autorzy filmu w niczym bohaterce filmu nie
uwłaczyli, takie jest życie. Święci nie rodzą się na kamieniu, a przez
pewne
ubarwienia postać Agnieszki jest bardziej wiarygodna, prawdziwie ludzka i
przez
to piękna. Nawet niektórzy święci zanim zostali świętymi, też nieźle w
życiu
grzeszyli. A że NIELICZNI robotnicy pili? Tak bywało w socjaliźmie –
“czy sie stoi czy
się leży 1000 zł się należy”. Być może to oni wymyślili to hasło. O co
się tu obrażać? Chyba nikt nie ma złudzeń
co do realiów socjalnych ukazanych w filmie? Tylko, kurcze, że też to
Niemiec
musiał pokazać! Mogł przecież alkohol zastąpić wodą święconą i różańcem.
No
właśnie, a może cnotliwym Polakom za mało było modlitwy w stoczni? Za
mało
księży (był tylko raz jeden, ito nie w stoczni, a w kościele - pewnie
Jankowski). Polacy są czasem tacy śmieszni,
tacy małostkowi, tacy obłudni, chceliby
się oglądać tylko w rozdartych w patriotycznym geście koszulach na
piersiach. Nie mają odwagi spojrzeć na siebie krytycznie, by wyciągnąć
jakieś wnioski na przyszłość.
Podsumowując –
film jako skrócona, ale solidna, opowieść o ruchu solidarnościowym i
ludziach,
ktorzy go tworzyli, jest udany. Jedyny zarzut to polski dubbing
niemieckiej aktorki (K. Tchalbach) grającej Agnieszkę. Szkoda, że nie
udało się znaleźć do tej roli kogoś, kto mówi w naszym języku. Poza tym,
czasem, czasem, można by miec zarzuty co do warsztatu aktorskiego pani
Tchalbach, pewne sceny były słabe (pogrzeb Walczaka np.). Nie oceniam
"Strajku" pod względem merytorycznym, nie
jestem historykiem, ani tym bardziej pracownikiem IPN-u. I tylko się
cieszyć,
że znalazł się ktoś, nawet Niemiec, kto spojrzał na problem podziałów w
Solidarności, bo i o tym jest także ten film. I być może to najbardziej
uwiera
naszych rodaków, że Niemiec nam pokazuje, że Solidarność Solidarnością, a
tak
naprawdę to nie jesteśmy wcale solidarni.
Link do strony z pretensjami w kierunku autorów filmu: