Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wino truskawkowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wino truskawkowe. Pokaż wszystkie posty

piątek, 22 lutego 2008

Wino truskawkowe - D. Jabłońskiego

Pojawiła się  jedna z bardzo niewielu jaśniej świecących gwiazdek na firmamencie kinematografii polskiej w ostatnich latach. Zauważyłam ją na festiwalu filmowym „Prowincjonalia 2008. " we Wrześni. „Wino truskawkowe" to debiut fabularny dokumentalisty i producenta Dariusza Jabłońskiego, który wziął na warsztat bardzo specyficzną prozę Andrzeja Stasiuka, a konkretnie „Opowieści galicyjskie”. To coś w rodzaju filmowej ludowej ballady o miłości, zazdrości, zbrodni, karze i duchu-pokutniku. Jest wieś, a w niej gospoda Galicią zwana, jest posterunek policji z groźnym posterunkowym oraz zdezelowanym rowerem i takim że samym, prawie /land/roverem, czyli jakimś łazikiem na stanie. Jest wulkanizator, który z braku innej roboty łata kalosze, jest ostatni traktorzysta czegoś co ma gąsienice zamiast kół. Jest drewniana buda sklepikiem zwana, jest kościół, jest cmentarz i jest piękność, rodem ze Słowacji - Lubica, która ciągle tańczy i wodzi na pokuszenie wszystkich miejscowych chłopów. Pewnego dnia, przybywa do tej wsi, położonej w powiecie dukielskim, przystojny, tajemniczy mężczyzna. Andrzej ma na imię, tak jak Stasiuk. Zasili on szeregi miejscowej policji. I tak zaczyna się ta opowieść. Roztańczona, przesycona przepiękną muzyką Michała Lorenca, szalona, zwariowana niczym z filmów Kusturicy. Tak, tak, jest nawet jeden miejscowy Cygan, a jakże.

Istny kalejdoskop barw, dźwięków, emocji, uczuć. Odżywają prawdziwe, stare, jak za dawnych czasów, wiejskie klimaty, takie iście sielskie, z wieczornymi, przy świecach, bajaniami o duchach, jakie pewnie już rzadko można spotkać na polskiej ziemi. Ludzie żyją tu powoli, mają czas na rozmowy, na spotkania, na swoje większe lub mniejsze namiętności, wszelkiego rodzaju. Jednym słowem, prawdziwiutkie samo życie tu mamy, pachnące wszystkim, tylko nie tylko pieniądzem.

Bardzo ciekawa obsada - w rolach głównych para popularnych aktorów powiedzmy „czecho -słowackich” - Jiri Machacek i Słowaczka Zuzana Fialowa. Ale nie brakuje też polskich gwiazd - bardzo malutka rola R. Więckiewicza, jest Cezary Kosiński - jako miejscowy bogacz, jest Marian Dziędziel, dawno nie widziana Maria Ciunelis, jest i Maciej Stuhr. Ze szczególną przyjemnością popatrzyłam znowu na Lecha Łotockiego, aktora poznańskiego Teatru Nowego.

Jiri Machacek jest dubbingowany. Reżyser podkreślał na spotkaniu po seansie, że aktor świetnie radził sobie z językiem polskim, ale niestety jeszcze nie do końca udało mu się pozbyć czeskiego akcentu. Pani Fialowa, natomiast, mogła sobie swobodnie uwodzić kaleczonym polskim, ponieważ grała swoją rodaczkę.
A Jiri Machacek to prawie skóra zdjęta ze Stasiuka.

W sumie naprawdę niezły film, trochę w bałkańskim ferworze i kolorycie, jak u  Kusturicy. A ten, prawdę mówiąc, już mi się nieco przejadł, tak więc mój entuzjazm jest ciut, ciut przygaszony. Ale tylko, ciut.
No i, nie jestem tylko pewna, czy tytuł filmu jest dobrze trafiony. „Wino truskawkowe” kojarzy mi sie z dokumentem „Arizona” B. Borzęckiej. Nie wiem, czy taki miał zamiar reżyser. Co prawda, oba filmy łączy wszechobecne tanie wino i ludzka bieda, ale sposób jak sobie z nią radzą i żyją ludzie tu i tam jest zupełnie inny. Bieda w „Arizonie” snuje się po szarym, umarłym, popegeerowskim terenie (chyba gdzieś w słupskiem), jest marazmatyczna i przygnebiająca. Bieda w Bieszczadach jest kolorowa, tryskająca radoscią, entuzjazmem, czasem zabawna i wyluzowana, ludzie widzą jej dobre strony - mają czas, żeby pożyć.