Pokazywanie postów oznaczonych etykietą austria. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą austria. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 26 kwietnia 2012

Czerwona Austria od Zantho

W komentarzach, do artykułu na Winicjatywie, przetoczyła się ciekawa dyskusja na temat czerwonych win z Austrii. Rozmówcy zastanawiali się dlaczego, o ile białą Austrię znamy, cenimy i kupujemy, to czerwień z tego kraju jest niemal nieobecna w naszym myśleniu. Zwracano uwagę, że tamtejsze wina doskonale pasują do polskiej kuchni. Ja dodam jeszcze, że szczepy uprawiane przez Austriaków często dobrze odnajdują się również w polskich winnicach. Czemu zatem wina te kupujemy tak niezmiernie rzadko? Myślę, że wytłumaczenie jest najprostsze z możliwych - czerwonej Austrii po prostu nie znamy oraz są to stosunkowo drogie wina. Oczywiście kwestia relatywnie wysokich cen może skutecznie zniechęcić do poznania i poeksperymentowania z tymi wyśmienitymi winami. Czyli kółko niemożności się domyka. Również z komentarzy, pod wspomnianym wcześniej artykułem, dowiedziałem się, że Enoteka Polska sprzedaje trzy wina od znanego producenta po promocyjnej cenie 25 złotych za sztukę. W takim przypadku nie możemy już usprawiedliwiać się wysoką ceną, 25 złotych nie jest kwotą robiącą wrażenie nawet na miłośnikach win dyskontowych. Za takie pieniądze dostaniemy w Enotece wina z Burgenlandu od bardzo porządnego producenta Zantho. Możemy wybrać jeden z trzech typowych dla Austrii szczepów - zweigelt, st.laurent lub blaufrankisch. Najlepiej jednak kupić wszystkie trzy, bo naprawdę nie umiem doradzić, które z tych win jest smaczniejsze. No może o pół długości przed innymi jest zweigelt. Trzeba powiedzieć, że nawet regularna cena przedpromocyjna 41 złotych jest również bardzo uczciwa. Zatem nie ma co dalej się rozwodzić, trzeba jechać do sklepu i szybko odczarować dla siebie czerwone wina naszych prawie sąsiadów.
Niestety jest też łyżka dziegciu. Powiedziano mi, że wina Zantho tak naprawdę nie są w promocji, jest to wyprzedaż. Bardzo, bardzo szkoda. Trzeba mieć nadzieję, że za kilka lat, gdy oswoimy się z winami austriackimi, taka sytuacja się nie powtórzy.

wtorek, 5 lipca 2011

Hermann Moser Gruner Veltliner Karmeliterberg 2009

WYŚMIENITE, 45 PLN
Dzięki Pawłowi z portalu Naszewina.pl , który zdecydował, aby kolejnym winnowtorkowym bohaterem był Gruner Veltliner, dokonałem małego odkrycia. Nie jest to odkrycie na miarę przewrotu kopernikańskiego, raczej jest skonstatowaniem oczywistości w stylu " Telewizja kłamie". Otóż spróbowałem zadanego G.V. z sushi, czego wcześniej nie praktykowałem. Do tej pory do sushi polewałem Rieslinga bądź Gewurza. Skoro jednak traktuje się Gruner Veltlinera jako treściwszego kuzyna Rieslinga, to nie odstąpiłem zanadto od swoich zwyczajów. Połączenie sprawdziło się wybornie. Zwykłe, domowe sushi i nieskomplikowane nadmiernie wino, podane w duecie smakowały jakby były dla siebie stworzone. Z pewnością powtórzę to jeszcze niejeden raz w różnych konfiguracjach.
Próbowany Gruner Veltliner pochodzi z austriackiego (rzecz jasna!) Kremstal. Łączy świeżość i rześkość z całkiem, całkiem niezłą budową. Bardzo, ale to bardzo pijalne. Z trudem się pilnowałem, żeby nie wypić go duszkiem, ale i tak zniknęło momentalnie. Aromaty gruszki, jabłka, grejpfruta, a wszystko w przyjemnie mineralnym sosie. Pijąc taka pychotkę nie dziwię się, że Polska jest jednym z największych importerów win z Austrii.

Relacje innych Gruneropijców:
Jongleur
Środkowa półka
Nasze wina
Winniczek
Kontretykieta
Sstar, Sstar po raz drugi
Viniculture
Wine world
Uncle Matt
Winne przygody
Czerwone czy białe

czwartek, 17 marca 2011

Lenz Moser Beerenauslese 2007

WYŚMIENITE
Totalne zaskoczenie. W poprzednim poście wspomniałem, że ostatnio pite słodycze z Austrii zawiodły moje oczekiwania. Tymczasem to, po którym nie spodziewałem się najwyższych lotów okazało się najsmaczniejsze. Lenz Moser to wieloryb mający ileś różnych marek, kojarzy się dość supermarketowo. Te wina, których miałem okazję próbować były poprawne, ale do rzucania na kolana sporo im brakowało. Warte próbowania raczej tylko z powodu przystępnej ceny. Co do kosztów, to nie udało mi się dotrzeć ile u nas kosztuje opisywane wino, ale patrząc po stronach zagranicznych nie powinno to być więcej niż 50 PLN, a niewykluczone nawet, że sporo mniej. Za taką kwotę dostajemy wino niezwykle aromatyczne, wyczujemy brzoskwinię, skórkę pomarańczową, dojrzałe banany, jakieś inne trudniejsze do zidentyfikowania owoce egzotyczne, a także nuty miodu gryczanego. Mi najbardziej podobały się zgrabne proporcje pomiędzy słodyczą, a wyczuwalną kwasowością. Dzięki tej ostatniej BA zachowało sporo rześkości, nie nudziło się wcale. Na kontretykiecie wino opisano jako "płynne złoto", trochę w tym przesady, ale tylko trochę. Z pleśniakiem sprawdziło się bardzo pierwsza klasa.

niedziela, 13 marca 2011

Degustacja win austriackich

Podczas czwartkowej degustacji win austriackich w Hotelu Marriott mogliśmy skonfrontować rzeczywistość z kilkoma stereotypami. I rzeczywistość wydała się znacznie piękniejsza od stereotypów, choć niektóre schematy dotyczące win austriackich trzymają się mocno.
Zacznijmy od tego, że wina te mają swój dość łatwo rozpoznawalny charakter. Nie są to, jak czasem by chcieli niektórzy, takie słabsze wina niemieckie. Prowadzący seminarium Austriak (uciekło mi Jego nazwisko) mówił, o braku granic, o przenikaniu się kultur winiarskich i t.p. O tym, że granicząca ze Słowenią Styria daje wina podobne do słoweńskich, a w przytulonym do Węgier Burgenlandzie powstają wina zbliżone do madziarskich. To zupełnie niepotrzebna skromność. Austria, jako winiarska całość, ma swój styl i warto to podkreślać.
Przyjęło się sądzić, że jeśli już coś smacznego wyjdzie Austriakom, to z pewnością będzie to wino białe. Ze świetnymi Gruner Veltlinerami zdążyliśmy się już oswoić, do Rieslingów również się przekonujemy. Mnie jednak w Marriotcie powaliła na łopatki austriacka czerwień. Pinot Noir i Blaufrankisch to odmiany, które bezwzględnie trzeba śledzić. Całą degustację czerwonych można było właściwie uznać za skończoną po spróbowaniu win z winnicy Panaroma (mój prywatny zwycięzca degu). Niepokój mogło wzbudzić, że winiarz próbował zrobić za duży show na swoim stoliku. Nie dość, że przywiózł chłodziarkę do swoich win, to jeszcze eksponował na talerzu ziemię ( a właściwie głównie kamienie ) z winnicy. Ponadto chwalił się tym, że w ostatnim czasie liczba dżdżownic na jego działkach wzrosła 10-krotnie. Chrzanić te wszystkie dżdżownice, zabawne etykiety i kamienie na talerzu, ważne były wina. Po spróbowaniu ich miałem ochotę przyklęknąć z telemarkiem. Bajeczka! Ceny niestety dorównały walorom smakowym. Trzeba liczyć się z kosztami porównywalnymi z zakupem sensownego Brunello albo Amarone, ale zdecydowanie warto.
Skoro jesteśmy przy cenach, to Austria nie jest synonimem taniości. Niestety jest to gorzka prawda. Wina podstawowe były... bardzo podstawowe, a te warte uwagi o jakieś 30% za drogie. Widać taka jest nasza środkowoeuropejska mentalność. Węgry za drogie, Polska za droga, Słowenia nietania, to i Austria się ceni.
Kolejnym odkłamaniem było spróbowanie wielu win z 2010 roku. Mówiło się, że był to znacznie słabszy rocznik niż 2009. Tymczasem wina zaprezentowały się wyśmienicie. Sami winiarze twierdzą, że jakość gron była wyższa, kłopotem okazała się tylko mała wydajność.
Wbrew stereotypom, ale tym razem na minus, zaprezentowały się słodkości. Jakoś miałem w głowie, że słodka Austria to wina od świetnych w górę. Tymczasem zupełnie wszystko czego spróbowałem było nudne, mdłe, za ciężkie. Wina nie były w stanie dźwignąć wysokiego poziomu cukru. Spore rozczarowanie.
Podczas degu zabrakło przedstawicieli najbardziej znanego regionu Wachau, a z będącej pupilkiem dziennikarzy winiarskich Styrii pojawił się zaledwie jeden producent. Czy czułem zatem jakiś niedosyt? Wręcz przeciwnie, bogactwo win gwarantowało raczej przesyt. Zresztą na Wachau należy poświęcić osobny wieczór.
Wyszedłem z przykrą konstatacją, że piję zdecydowanie za mało win z jednego z najbliższych nam krajów, niemal sąsiada. Obiecuję to zmienić, a z obietnicy wywiążę się w najbliższej notce (zacna butla już się chłodzi).

środa, 13 stycznia 2010

Gruner Veltliner Hochterrassen Salomon Undhof 2008

WYŚMIENITE, 30 PLN
Paradoksalnie im zimniej i śnieżniej za oknem tym więcej piję win białych. Dość powiedzieć, że w tym roku piłem tylko jedno czerwone ( chyba ). W swoim dziwactwie nie czuję się odosobniony. Wszak Rosjanie najwięcej lodów jedzą podczas siarczystych mrozów, a najwięcej wódki piją w upały. Ostatnio padło na zwycięzcę MW w kategorii win białych do 30 PLN. Gruner Veltlinery lubię głównie za to, że nawet ja jestem w stanie odróżnić je od pozostałych win. Ale to ich główna zaleta, poza tym smakują mi tak lekkopółśrednio. A jeśli ma być do tego niedrogo, to zwykle trzeba zacząć się bać. Więc i ja się obawiałem. Nazwa winnicy "Salomon" też jakoś do mnie nie trafia, wszak mówi się, że z próżnego i Salomon nie naleje... Ten Salomon nie musiał, butelka nie była pusta. Była pełna zaskakująco miłych aromatów, sporo owoców egzotycznych, zwłaszcza grejfruta, a także popcorn i grzanki. W ustach przyjemnie "mokre" i jednocześnie chrupkie, wyczuwalna odległa słodycz, zaskakująco długie. Jak na razie najlepsze białe jakie piłem w tym roku. Wyróżnienie MW całkowicie zasłużone. Oby tylko cena się utrzymała.