Poniżej stworki zrobione w czasie studiów ;)
W dzieciństwie Wilkowo było dla mnie krainą półmityczną. Z opowieści mamy wynikało, że to mała wieś na krańcu dróg. Dalej nie było już nic- tylko pola, lasy i zagubine gospodarstwo Pani Ajowej. Dziadkowie z rodziną mieszkali w wiejskiej szkole, której dziadek był kierownikiem. Babcia organizowała występy i spotkania w dużej auli, a dziadek był dla wszystkich doradcą. Księdza we wsi nie było, bo i brakowało kościoła. Jedyne święte miejsce w Wilkowie to skrzyżowanie dróg, gdzie stała kapliczka, przy której raz do roku odbywały się nabożeństwa majowe. Dzieci na wsi nie miały łatwo, wszyscy musieli uczyć się i pomagać w gospodarstwie. W wolnym czasie wilkowska dzieciarnia wymykała się nad rzekę lub wycinała numery sąsiadom. Wujek Zenek, jako najstarszy miał oddzielny pokój- małe laboratorium na strychu szkoły. Inne dzieciaki mieszkały w jednej sypialni, choć w domu dwa pomieszczenia stały puste- jedno z konieczności- duża klasa, a drugie to pokój paradny, zawsze wysprzątany i używany tylko od święta. Dziś w dawnej wilkowskiej szkole mieszkają dwie rodziny. Budynek ma się dobrze, a pokój paradny nadal pełni funkcję odświętnego salonu.
Wokół unoszą się nitki babiego lata, montują barykady wśród traw i czychają na przechodniów by w chwili ich nieuwagi wczepić się w swetry i spodnie. Małe wędrujące pajączki. To pięknie tak frunąć nad łąkami i być oznaką nadchodzącej jesieni. Nie pozwalają latu odejść, trzymają je jeszcze ostatkami sił lśniącej pajęczyny. To taki moment zawieszenia, przygotowanie do startu Trzeba zebrać siły i ruszyć w wir nowych zadań. W stodole czeka na mnie kredens do odnowienia, anioł do wymalowania. No iść... jak to mawiała w Wilkowie Pani Łaszczukowa: No iść mi... i nigdy nie wychodziła od razu. W tej sytuacji pomocny byłby raczej przykład Pana Świderskiego. Ten wpadał do dziadków o poranku, kiedy wszyscy zbierali się do pracy i szkoły, spieszyli się do wyjścia. Przynosił mleko, rozsiadał się w kuchni i siedział aż do momentu kiedy wszyscy byli na granicy spóźnienia. Wyczuwał tą porę idealnie - w pół zdania zrywał się i wybiegał. Opadał za nim kurz na taborecie i wtedy wiadomo było, że trzeba wychodzić. W rodzinie powstało powiedzonko: Ty zrywasz się jak Świderski. Tak sobie myślę, że to miło stać się częścią jakiejś rodowej historii. Teraz to już naprawdę...Iść mi...
Obraz Józefa Chełmońskiego- Babie lato.
Obraz Józefa Chełmońskiego- Babie lato.