Obserwatorzy

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą góry. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą góry. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Niedzica, Czorsztyn i zdjęcia z wakacji :))

W jednym poście nie uda mi się opisać i zilustrować moich wszystkich wakacyjnych wrażeń.  Nawet nie wiem od czego zacząć. Podzieliłam więc opis moich wakacji na kilka części.
Powiem tak: w górach czuję się cudownie! I nucę Balladę z gór Starego Dobrego Małżeństwa:
Góry, tu wszystko jest święte (klik)  - posłuchajcie, koniecznie!
Moje góry to Karkonosze, Pieniny, Góry Sowie. Nie znam Tatr i  chyba czuję przed nimi lęk pierwotny jako przed potężnym żywiołem. Jeśli kiedyś wybiorę się poza Dolinę Chochołowską albo Kościeliską to bez dzieci. Niestety, góry, mają to do siebie, że pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie i zawsze trzeba być gotowym na wszystko. I choć teraz do Trzech Koron było tak blisko, jednak odłożyliśmy wędrówkę na później.
Przepraszam Was za ten chaos ale tyle różnych myśli przebiega mi przez głowę, że trudno ułożyć je w jakimś logicznym porządku.

Mając przed sobą ponad 500 km z Gniezna do Czorsztyna wyruszyliśmy o 5 rano. Bez nawigacji i z mapą z 1971 r. :))) I dotarliśmy. Bez większych problemów. Jechało się długo. Droga z Częstochowy do Katowic, choć dwupasmowa była strasznie zatłoczona i jak dla mnie, bardzo niebezpieczna. Potem autostrada, jak wieść gminna głosi (nie bez przyczyny) w remoncie i ... słynna Zakopianka. Do Myślenic dwupasmowa, którą jedzie się płynnie, potem zaczyna się koszmar czyli korek. Odbiliśmy w bok przed Rabką i jadąc drogami, których nie było na naszej mapie podziwialiśmy widoki. Mogłabym tak jechać i jechać ...
Dzieciom bardzo podobało się to, co widziały za szybami. Szczerze mówiąc, wiedząc do czego są zdolne moje pociechy, byłam bardzo mile zakoczona :) Pensjonat, w którym nocowaliśmy, choć miał być "sielski" był taki sobie, czułam się trochę jak w schronisku. Najgorzej nie było, ale też nie jestem skłonna go polecać. Dodatkowo jedzenie - najgorsze ze wszystkich w trakcie tygodniowych wakacji.
Po przyjeździe i szybkim obiedzie znaleźliśy jeszcze siły na wycieczkę do Niedzicy.

 (daleko w tle zamek w Czorsztynie)



Tutaj zamek w Czorsztynie po drugiej stronie zalewu jest bardziej widoczny (my rodzinnie po prostu uwielbiamy zamki).


Na dziedzińcu.

 Na dziedzińcu jest pięknie i zielono. Bardzo mnie zaskoczyły drewniane rynny (widoczne na zdjęciu).

Słodki całus i widok na zaporę.
Na dnie jeziora zostały zatopione góralskie chałupy i kościół. Podobno przy niskim poziomie wody widać wieżę kościoła. Podobno. Mimo wszystko chyba korzystniej, że zostało to zatopione pod kontrolą niż pozostawione żywiołowi, który nie oszczędza niczego i nikogo.

Drugi dzień wakacji spędziliśmy nie mniej aktywnie: najpierw Dębno i średniowieczny kościółek, znany m.in. z filmu o Janosiku. Ale mam nadzieję, że nie tylko :) Na Mszę św. o 11.00 dotarliśmy dość wcześnie i mieliśmy nadzieję, że spokojnie kościółek obejrzymy. Okazało się, że o 10.00 rozpoczynały się modlitwy i śpiewy (wszystkie panie obowiązkowo w góralskich chustach, czasami kompletnych strojach). Zdjęć wewnątrz robić nie wolno, z uwagi na ponad pęśćsetletnią polichromię. Przykro było mi patrzeć na turystów wchodzących i wychodzących z kościółka. Pełen urok można dostrzec po dłuższym czasie przebywania wewnątrz.
Modrzewiowo-jodłowy kościółek od zewnątrz:

Mnie zauroczył. Magia upływającego czasu? Może?
Dla zainteresowanych link parafialny: http://www.debno.diecezja.pl/kosciol.htm 
W samym Dębnie nie brakuje drewnianych zabudowań, którymi jestem oczarowana. Zdjęcia są dość przypadkowe, wykonane telefonem komórkowym, ale może choć odrobinę ukażą klimat tej niewielkiej miejscowości (polecam spacer bocznymi, krętymi, urokliwymi ulicami):




Połączenie starego z nowym, choć może budzić kontrowersje u mnie jest zrozumiałe i mimo wszystko budzi podziw. Byłam zaskoczona że stare zabudowania, chociaż czasem nie pasowały do "wypasionych" nowoczesnych domów zostały zachowane w pięknym stanie. Darzę ich właścicieli wielkim szacunkiem.

Tak jak wcześniej pisałam, nasz Nikon odmówił posłuszeństwa pokazująć Error na wyświetlaczu - jak się okazało, typowy błąd dla tych aparatów. Niestety, naprawa kosztuje kilkaset złotych i nikt nie zrobi tego w kilka dni. Wszystkie zdjęcia, które zamieszczam wykonuję albo 'komórką' albo typowym automatem. O ile w terenie wychodzą, po japońsku - jako tako :), to wewnątrz są kompletną porażką, za co przepraszam, bo w późniejszych postach trochę tych zdjęć będzie.

Z Dębna wybaliśmy się na przełom  Białki i do jaskiń, w których również 'kręcono' "Janosika". I jak tak patrzę na te skromne fotki to mimo wszystko zastanawiam się, jak można zamienić nasze cudne krajobrazy, tak różne i piękne na tropikalne uroki Turcji, Egiptu itp? Byłam i nie zamieniłabym. Dzieci były zachwycone wspinaczkami po górkach i kamieniach.



A potem zjedliśmy najsmaczniejszą rybę, jaką jadłam w życiu w Willi Jordanówka (klik). Pstrąg był wyjątkowo delikatny, bez "posmaku mułu" jak to zwykłam określać przy rybach słodkowodnych. Fantastyczny! Szkoda tylko, że nie można było najeść się 'na zapas'. Adres mam zapisany i jeśli mnie wiatry pognają w tamte strony, a wierzę, że tak, to na pewno się zatrzymam w Jordanówce :))
W czasie naszego obiadu, na szczęście gdzieś bokiem, nas tylko lekko smagnęła, przeszła burza. Bez koncepcji na popołudnie udaliśmy się na najdłuższy w Polsce tor saneczkowy u podnóża góry Wdżar. Poza tym, że było rewelacyjnie nie mam nic do dodania :))))) . Po zjeździe chłopaki pojechali wyciągiem na górę a my z Julką poszłyśmy próbować swych sił i hartu ducha na parku linowym. Czy będzie wielkim wstydem jak przyznam się, że ominęłam dwie przeszkody - przejście po drabince i wąskiej lince 8 m nad ziemią??? O ile siłowe przeszkody i te, które wymagają koordynacji przechodzę bez większych problemów to wysokość wciąż budzi mój niepokój. To przyszło mi z wiekiem. Starość nie radość, młodość nie wieczność. Może kiedyś uda mi się przełamać lęk przed wysokością i przestrzenią.
Ale i tak, było świetnie! :) Różne mięśnie, o których istnieniu nie miałam do tej pory pojęcia, bolały przez kilka kolejnych dni. Mimo to, przy następnej okazji znowu spróbuję swoich sił w parku linowym :)
A wieczorem ... wieczorem jedliśmy najlepsze lody jakie do tej pory jadłam. I choć brzmi to fantastycznie, dla wtajemniczonych powiem, że są nawet lepsze niż w gdańskim Misiu. Dotychczas myślałam, że to niemożliwe. Jednak lody okazały się bardziej wyraziste w smaku, i bez uczucia że konsumujemy aromat identyczny z naturalnym. Może to dieta, którą mimo wszystko, staram się utrzymać spwodowała takie wyczulenie kubków smakowych. Jakby nie było lody było cudowne i ich smak czuję do dziś. Potem w Krakowie jeszcze raz ich próowaliśmy i nie zawiedliśmy się. Są super!
Następnego dnia spakowliśmy walizki i wyruszyliśmy do Ściborówki. Jednak wcześniej zwiedziliśmy zamek w Czorsztynie. Choć nie tak dostojny jak w Niedzicy i niestety zrujnowany, jednak posiadający urok, kótrego nie da się tak po prostu zignorować.



Dla odmiany widok na Niedzicę z Czorsztyna :)

Dla tych górskich widoków tracę głowę ...



Kotek ma się lepiej, oczywiście jest już po kuracji odrobaczającej i w tym tygodniu będziemy walczyć ze "skaczącym przychówkiem". Pan weterynarz zalecił przerwę między odrobaczaniem a zastosowaniem preparatu na pchełki. Dziękuję za wszystkie rady, o kocim katarze nie słyszałam.
Dużo kociąt w różnym stanie przeszło przez moje ręce, kilka doczekało pogodnej starości w domu, inne znalazły nowych właścicieli, ale żadne nie było w tak opłakanym stanie jak to. Mam nadzieję, że będzie z niego jeszcze porządny kot :)))