Po pierwsze urodziny Julki. Zgodnie z zapowiedzią aby uatrakcyjnić dziewczynkom imprezę kupiłam każdej małą dynię i wycinałyśmy. Śmiechu i bałaganu było całe mnóstwo, ale warto było. Dziewczyny nie zdążyły się znudzić a efekt był taki:
Nie obchodzimy Halloween. Ale dynie wycinamy. Moja Teściowa jako dziecko też takie dynie miała a o amerykanizacji wtedy nikt nie słyszał :)
Ulubionym torcikiem Julki jest Pavlova więc chcę czy nie, lubię czy nie (na szczęści chcę i lubię) muszę go robić. Ciasto idealnie sprawdza się na przyjęcia dla dzieci.
Korzystam z przepisu znalezionego u Ady. Kiedy robiłam go pierwszy raz czułam obawy, bo mistrzem wypieków nie jestem. I słusznie się obawiałam bo wyszła klapa. Jak się później od Ady dowiedziałam za wcześnie wyjęłam ciasto. A ono po określonym w przepisie czasie pieczenia musi sobie w spokoju stygnąć w piekarniku. Uchylam więc minimalnie drzwiczki i tak zostawiam do całkowitego wystudzenia. Wg oryginalnego przepisu powinno się go podawać z bitą śmietaną. Na wyraźne życzenie mojego dziecka musiałam zrobić z kremem malinowym - też go lubię bo jest raczej kwaskowy. Niestety nie zdążyłam zrobić zdjęcia tortu w pełnym wystroju.
Moja nastolatka :* - jak przystało na czarownicę, z kotem :))
Doczekałam się półki wykończeniowej nad kominek :)) Dwa lata czekałam, ale Pan Stolarz (który nam wykonał dużo innych mebli m.in. bibliotekę) wciąż miał coś innego do zrobienia. Nie szkodzi, że tak długo to trwało i tak mogłabym go z czystym sumieniem każdemu polecić.
Półeczka miała być w miarę prosta, nawiązywać do biblioteczki. Wiem, że zdecydowanie odbiegam od trendu bielenia mebli, moje są ciemne, może ciężkie ... ale je lubię i wiem, ze nie przyjdzie do głowy mi ich zmieniać.
Dekoracje na półeczce wciąż przestawiam i ustawiam inne, sprawdzając co lepiej wygląda. Dla odmiany te jaśniejsze bardziej mi się podobają :)) Tylko kolor ściany bym zmieniła. Malowania za szybko nie planujemy więc lubię to co mam :)
Nie jest mi lekko, ale okazało się, że w biurze spędzam coraz mniej czasu i więcej rzeczy robię w domu, część dokumentów miałam w pracy, część w domu a to było nie do pogodzenia. Cóż, wiem, że inne względy też by mnie do tego zmusiły więc i tak nie miałam wyjścia. Zorganizowałam sobie kącik w suszarni na poddaszu mojego domu. Jak trochę ogarnę postaram się Wam pokazać. Na razie (może przez ból wszystkich mięśni po generalnym sprzątaniu suszarni i przeprowadzce) chyba nie mam sił i serca.
Pozdrawiam wszystkich starych i nowych czytelników (w szczególności jedną czytelniczkę, która przeczytała bloga od deski do deski :* ) i zapraszam do zerknięcia do Pracowni tam już niebawem o ubrankach dla kubków, których zapomniałam Wam pokazać :)) Wzór na ubranka podejrzałam u Justyny - mam nadzieję, że się nie pogniewasz Kochana :*