Pokazywanie postów oznaczonych etykietą katastrofy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą katastrofy. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 5 października 2015

O kulinarnych frustracjach. Jak się spłakałam ze wzruszenia oglądając filmy o gotowaniu na YT

Wiadomo, że gdy jadamy sami, w gotowanie i stołowanie się wkładamy mniej standardów europejskich. Ja tam np nie nabłyszczam talerza i nie owijam sztućców serwetką udrapowaną w fantazyjnego łabądka. Nie podchodzę do gara by czule umieścić w nim pora i selera, tylko rzucam nimi z drugiego końca kuchni, patelnią osłaniając się przed deszczem wrzątku. Czasem chybiam i seler rykoszetem trafia mnie w łeb, a potem wpada do kosza na śmieci, takie tam. 

No ale jak przychodzą goście to tip-top, trala-lala, proszę wyciągnąć łabądkowi widelec z tyłka a nóż z dzioba i wsuwać żarło, a nie przeglądać się w talerzu. 
(Chyba że to sąsiedzi albo blogerzy, to eee) 

Na jesieni kryzys estetyki w kulinariach wzrasta. Już któryś sezon próbuję z godnością zrobić placki dyniowe i za każdym razem kuchnia wygląda potem jakby się w niej odbyła jakaś lubieżna orgia, zakończona następnie rzezią dyniowatych. Gdy potem na straganie zieleniaka widzę dorodną dynię mam ochotę od razu sprzedać jej kopa.



I doprawdyż, jak ktoś mi stoi w kuchni nad głową to się wiję jak węgorz przygwożdżony do posadzki himalajskim bucikiem z kolcami.
















Prawdopodobnie dlatego oglądając niektóre z poniższych filmików zawyłam z uciechy.
To cudownie stwierdzić, że nie jest się w swoich zmaganiach osamotnionym!I że niektórzy dają tej frustracji daleko dalszy upust.
Co prawda marnacji jedzenia nie pochwalam, ale tym razem zrobię wyjątek. 
Na początek tutorial w materii zmiękczania karkówki. A potem...well.






Oczywiście to internetowa masówka a nie trawestacyjne korepetycje z Monthy Pythona, więc efekt oglądania jest taki, że za pierwszym razem filmy nas cieszą, a potem się już tylko z tego powodu wstydzimy.

Czy ja nie powinnam pisać więcej o jedzeniu? Czy tu jest na to jakiś target? Bo kiedyś jednak obchodziłam np Mięsne piątki

No koniec przykład cudownego projektu samoobsługowego keczupa, powstałego w ramach europejskich dotacji na wspieranie polskiej myśli techniczej ;)









No to smacznego!

sobota, 26 kwietnia 2014

O policyjnej technice zwanej konsternowaniem oraz samobójczych propozycjach na lato






















To było tak, to było tak. Właśnie pracowałam w ogródku w swoich najgorszych roboczych ciuchach, gumiakach, impregnowanych rękawicach i kołtunie na głowie. Akurat coś rozkopywałam pod obrośniętych chaszczem ogrodzeniem, na czworakach i z sekatorem w ręku, gdy zauważyłam, że na wysokości moich oczu, acz od drugiej strony parkanu, coś się usiłuje przez tę zieloność przedostać i skontaktować.
- Co tam kto tam? – zapytałam i zakładając, że to pies, bo często przy ogrodzeniu spacerują ludzie z psami, zawołałam zachęcająco:
- No co tam piesiu? Czego piesio szuka? Dobry piesio chce się przywitać, tak?
Niestety ostatnie gałązki odgarnęła ręka jak najbardziej ludzka i w powstałej dziurze pokazała się głowa policjanta.

Nastąpiła obopólna konsternacja.

- Słucham o co chodzi? – zapytałam groźniejszym tonem, choć efekt był zapewne pozorny ponieważ nadal znajdowałam się w pozycji na czworakach. Ale jednak z sekatorem.
- Eee, aaa – powiedział policjant. – Bo my tu mieliśmy zgłoszenie, że jakaś starsza kobieta się rozebrała a następnie próbowała się powiesić na drzewie. No i obeszliśmy całą okolicę i nikogo nie znaleźliśmy. Nie sprawdzaliśmy tylko tutaj....
- Acha – mówię i drapię się sekatorem w czoło, bo zaiste niezwykły to przypadek jak na naszą spokojną dzielnicę.
- A może... chodziło o panią? – pyta policjant.

Konsternacja.
Nie no, co ja mówię: megakonsternacja
Konsternacja wielka jak konstelacja.

„Proszę wyciągnąć ten swój notesik i zanotować w nim czynną napaść na policjanta albowiem jak zaraz przelezę przez te parkan i przyłożę waszmości dyżurnemu sekatorem w ten durny łeb z powodu podejrzewania mnie o bycie starszą kobietą...” mówię.
Nie, oczywiście nie mówię tak, tylko tak myślę. 
STARSZA KOBIETA?!?
No ale ja też go w sumie zwyzywałam, czoć czule i nieświadomie, nieprawdaż.
No bo ile ten policjant może mieć lat? 20coś? Co on może wiedzieć o desperacji kobiet rozbierających się publicznie na dzielnicowych skwerkach w celu targnięcia się? No nic nie może wiedzieć, zatem szuka po omacku, panie gacku.
Więc tylko cedzę przez zęby:
- Nie. Z CAŁĄ PEWNOŚCIĄ nie chodzi o mnie.

Zastanawiające jednak, że techniki operacyjne poszukiwania zdesperowanych samobójczyń z zacięciem ekshibicjonistycznym wymagają robienia prześwitu w chaszczach okalających okoliczne posesje na tym właśnie poziomie przyklęku czworakowego, zamiast normalnego zadzwonienia dzwonkiem przy furtce. 
No ale wszak gdybym dyndała, nie otworzyłabym.

A zresztą czego spodziewać się po instytucji która wyrosła na pisaniu takich podań (oraz w celu uruchomienia radiotelefonu potrzebowała wibratora, hm):


Zatem szybka inwentaryzacja alternatywnych technik samobójczych:
Na pociąg: wersja męska i żeńska

Na gryza  (ktoś jeszcze chce przypomnieć sobie uroczą piosenkę Dumb Ways to die?)
Na upalne dni
 Na cyrkowca





















Na twarz
No i przejście przez wersje nieudane



..........
Martwi mnie, że dzielnicowe starsze kobiety zachowują się coraz mniej stosownie, dołączając do grona zachowujących się niestosownie młodzieńców [klik]. Martwi mnie też, że nie mam szczęścia być świadkiem takich perwersyjnych sytuacji, a jeśli już, to nie mam przy sobie aparatu, w celu udokumentowania upadku bliźniego swego.
Moje przygody z policją  stają się natomiast wybitnie monotematyczne [klik]  
Żeby chociaż było tak:

wtorek, 26 lutego 2013

Dziecko niedouczone pszyszłosciom narodó czyli rodzinne imperium głupoty i ignorancji w natarciu

'Niektórzy sądzą, że mają dobre serce, ale to tylko słabe nerwy.'
(Marie von Ebner-Eschenbach)





















Co za fatalny dzień, co za rozpacz. Od czasu do czasu, kiedy już pogodzę się z faktem, że z mojej kariery nic nie będzie, postanawiam się zająć jakąś nierentowną pracą dla dobra ogółu. Społeczności tak zwanej ludzkiej. Najlepsze są zajęcia w rodzaju zbierania papierków czy dystrybucji żarcia. Zajęcia obejmujące kontakt z drugim człowiekiem (tym potrzebującym) są niewskazane. Są niezdrowe i frustrujące. Warsztaty są frustrujące, bo choć przez chwilę wszyscy mają wrażenie, że mogliby być kimś innym, że świat to obietnica i dalejże i hopsasa to potem oczywiście następuje plask na pysk. Bo życie jest mistrzem olimpijskim w podnożnym rzucaniu kłód. Bo życie to nie warsztaty, „życie powstaje w brudnopisie, staczać się trzeba powoli, żeby starczyło na całe życie” – pisał Kofta. Ale świat przyspieszył, świat się przekrzywił i teraz człowiek się musi ekspresowo stoczyć, zanim się porządnie nauczy chodzić. Zajęciach indywidualne są frustrujące razy osiem, człowiek ulega np. snuciu wizji, jak by tu też boleśnie uśmiercić ministra edukacji, za to co zrobił z polską szkołą. Użyć raczej chemii czy fizyki? Dla humanisty to dylemat trudny. 
Ostatnio zostaje mi przez los podesłane dziecko ze znajomej poniekąd rodziny nie-takiej-bardzo-znowuż-patologicznej. Oficjalnym celem tej wojny światów jest poprawienie wyników szkolnych z angielskiego, uczonego przez lat prawie trzy. Tymczasem okazuje się, że znajomość angielskiego sprowadza się li tylko do dwóch słów, przedstawicieli niepełnej wielce rodziny: ‘dog’ i ‘mum’. W tej rodzinie jest wielce niewesoło, bo nie wiadomo nawet, co też mamy po przestawieniu liter z ‘dog’ na ‘god’. A bez boskiego patronatu to my za daleko nie pojedziemy. Im głębiej kopiemy, tym pewniejsze jest, że nie dokopiemy się do złota i diamentów, będzie to raczej jakiś stęchły trup z gnijącej szafy przeciętnej polskiej podstawówki. Ponieważ niestety nie zaistniała w tem przypadku znajomość czytania i pisania po polsku nawet. Literów jest dużo i kto chciałby je tam z uporem maniaka składać w te i nazad. Nie istnieje znajomość naukowej nomenklatury takiej jak czasownik a co dopiero rzeczownik, biernik czy miernik to jednakie narzędzia tortur. Przynajmniej wiadomo, co to celownik, to ma każdy gracz. Jak bez celownika w grze komputerowej, co jest jedynym zajęciem pozaszkolnym, uczynić (circa) 132 trupy w pół godziny? Natomiast 7+4=9.
Trzecia klasa, nieprawdaż.
Jedyna korzyść z zajęć z tą ofiarą podstawówkowej edukacji to ta dla mej urody – oczy wyszły mi na wierzch tak, że już nie trzeba ich będzie malować w celu żeby się optycznie wydały większe. Bo są już większe od biustu :I
A to tylko jeden przypadek. Przypadek, który mi dumnie zaprezentował wyrzeźbione w tabliczkę czekolady mięśnie brzucha oraz z dumą jeszcze większą poinformował, że nie przeczytał w życiu żadnej książki. Że nie musi przecież umieć liczyć, bo od tego są kalkulatory, że nie musi znać języków bo wynaleziono gógltranszlator.
To nie tak, że chłopak nie był grzeczny (był) i nie wyrażał chęci do współpracy (starał się). On mi po prostu zaprezentował swój świat. Rodzinną galaktykę głupoty i ignorancji, która nie leży miliardy lat świetlnych od mojej planety, ona się znajduje drzwi w drzwi, po sąsiedzku.
A takich rodzin, takich dzieci jest legion.
Boże! Spuść zasłonę miłosierdzia. O ile istniejesz.

Finał tej historii jest taki: szczerze powiedziałam rodzicom, że dziecko ma ogromne edukacyjne braki, poradziłam, na czym należałoby się skupić, wręczyłam materiały pomocnicze i zadeklarowałam chęć goszczenia tego pacjenta umysłowego leprozorium (używszy rzecz jasna słów bardziej eufemistycznych) częściej niż raz w tygodniu. ZA DARMO (naszło mnie, kurwa mać, na jakąś misję pro publico bono!)
Więc się rodzice obrazili, że ich POUCZAM i że bez przesady, skoro chłopak jakoś zdawał do tej pory, albowiem nikt im nie będzie udowadniał związku znajomości alfabetu z przechodzeniem do klasy wyżej... I nie będę ja ich pouczać jak nauczać, wiedza szkolna przenika bowiem do organizmu dziecka przez osmozę ze szkolnej ławki, a nie dzięki pracy na ugorze domowym.
„Ambicja to ostatni bastion porażki” – jak powiedział Oscar Wilde.
W tym przypadku ambicja rodziców to ostatni bastion porażki dziecka.
Smutek.
Niewypowiedziany smutek.





















Już chyba lepiej tak

piątek, 24 sierpnia 2012

Bo każdy naród ma własnego JEŻA czyli o zgrozie w Saragossie. Nie tylko dla miłośników sztuki i zwierząt ;)

Uśmieszek  co najmniej nie na miejscu ale ciśnie się, skubany, na usta :)
Oto jak pełna dobrych chęci  80-latka w miasteczku niedaleko Saragossy zakonserwowała (zrestaurowała? skonsekrowała? cokolwiek?) ponad stuletnie malowidło Chrystusa "Ecce homo" Eliasa Garcii Martineza.
"Wnuczka autora fresku przyznała w rozmowie z mediami, iż "czuła, że coś jest nie tak"."


Ecce homo Elias Garcia Martinez

W naszej kulturze przyzwyczajeni jesteśmy do zdjęć typu before-after i spektakularnych metamorfoz, jednak takiego potraktowania Chrystusa nie spodziewałby się chyba nikt.... No ale  czego się spodziewać w od lat laicyzującej się Hiszpanii, zwłaszcza po polityce premiera Zapatero...

Z ciekawości dokonałam krótkiego przegląd skojarzeń w mediach międzynarodowych - efekt pracy 'utalentowanej' konserwatorki określany jest od "movie werewolf", "crayon sketch of a hairy monkey", ‘butchery’ do "style compared to Picasso's" (Pablo się pewnie teraz w grobie przewraca!)
Tylko Wyborcza proponuje "rozmazanego jeża"... no ale czego się spodziewać w kraju, gdzie taką furorę zrobił 'mięsny jeż' (nie podlinkuję niczego, jeśli nie słyszeliście, to tylko lepiej dla was)
Mujeju!












źródła : 1  2  3

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Niesforny Little Boy i niecny Fat Man - bombowa rocznica Hiroszimy i Nagasaki

(Z okazji rocznicy najbardziej bombowego zrzucenia w historii)
Drogie dzieci: a dzisiaj taka oto bajka na dobranoc, żebyście wiedziały skąd w kinematografii wzięła się ta obsesja na puncie marszów żywych trupów.

Barefoot Gen, Hiroshima Destroyed

A pozdrowienia z pustyni w Nowym Meksyku przesyłają Miki i Minnie.


sobota, 14 kwietnia 2012

Tytanic 100 lat później czyli z okazji zatonięcia post wspominkowy

Wiem, że to już drugi post z rzędu na ten sam temat, ale ta rocznica taka okrąglutka - zupełnie jak ja przed rozpoczęciem wiosennej diety - tak więc nie mogłam się powstrzymać...
































 A tu kawałek ze specjalną dedykacją dla A. ;)


Wizualki zatonięcia Tytanika, niestety bez wrzasków Kate Winslet:




Bedę o nich pamiętać za każdym razem, kiedy spróbuję zrobić skłon (ała!)

A gdyby ktoś miał wolnych 40 minut - dokument z Discovery.
albo zajawka Cameron na dnie Rowu Mariańskiego

piątek, 13 kwietnia 2012

Zatonięcie tytanicznej dziewicy plus topniejącego lodowca wspominki

Bardzo popieram takie muzykowanie na świeżym powietrzu, obok glacjału ;)



Już na dniach setna rocznica zatonięcia Tytanika.
W związku z czym ma odbyć się licytacja stuffu z wraku, za jakieś straszne miliony, które następnie nie zostaną przeznaczone na ochronę najbardziej zagrożonego gatunku, czyli lodowych gór właśnie.
Dziś, niestety, nie trzeba nawet na pełnym gazie wbijać się w takową - żaden glacjał nie oprze się naszemu tytanicznemu trybowi życia i sam z siebie się roztopi.
A głupie ludzie będą stać i wiwatować i klaskać:
http://youtu.be/goQtRKEx9Wc?t=34s

sobota, 10 marca 2012

Rocznica katastrofy w Japonii

Rocznica katastrofy na dalekim wschodzie - miesiąc przed rocznicą katastrofy na trochę bliższym wszchodzie, nie ma zmiłuj.



Nie ma to jak w kolejną rocznicę pierdzielnąć sobie taki podgrzewany kotlet na naszej ojczystej ziemii, najlepiej na wybrzeżu. Niechaj złoża węglowe i łupkowe śpią spokojnie mając czarne sny - nasze takowe nie będą albowiem jako młodzież europejska i nowoczesna wierzymy w nowe technologie. 
Protesty przeciwko elektrowni poprzez zgromadzenie a następnie ekspozycję trzech nagich piersi przez co ładniejsze aktywistki zdają mi się nieco kuriozalne, jako że od przybytku - jak wiadomo - głowa nie boli (chociaż po katastrofie nuklearnej już podobno tak)

piątek, 13 stycznia 2012

Piątek, trzynastego

Nowy Rok się nie cacka i od razu w styczniu przechodzi do ciężkiego kalibru, serwując nam feralny piątek.

sobota, 12 listopada 2011

11 listopada


Nie ma to jak, kultywując narodowe tradycje, stać się jednocześnie społeczeństwem otwartym na europeizację i sport.
A kogo zaprosimy w przyszłym roku? Heh.

niedziela, 9 października 2011

Ecie pecie wyborów dwudziestolecie

To nie konik. Na liście numer dwa, punkt dwa, tam jestem ja ;)



Osobiście, jako osobę recyklingującą (nie tylko odpady ale i krajową sferę polityczną) najbardziej ujął mnie ekolog, który na jednym wydechu wymienił dwadzieścia leśnych zwierząt. Patrząc metaforycznie... Łasice, kuny, jenoty. Rzeczywiście, mamy w czym wybierać, eh.
Ach, w jakże barwnych czasach żyliśmy, te powijaki demokracji i markietingu.

niedziela, 11 września 2011

Koniec dekady spadających samolotów

Ach, zapomniałabym. Wszystkiego najlepszego.


Zamknijmy już tę dekadę spadających samolotów, co?
Ciekawe, że społeczeństwo amerykańskie kultywuje swoją avioniczną tragedię już okrągłą dekadę, a nasze ledwie po roku śmiertelnie się tym znudziło.Hm.

Z innej beczki, dla pokrzepienia serc - Instytut Lotnictwa przeżywa w tym roku 85-lecie.
Kilka okazjonalnych plakatów z tej okazji:





Tak, zwłaszcza ten ostatni, wyróżniony plakat w kontekście wrześniowej rocznicy WTC, bardzo mnie pokrzepił. Jak cholera wręcz.

sobota, 30 lipca 2011

Zły sen Hiczkoka czyli ptaszek sraszek

Jakie jest prawdopodobieństwo, że kiedy wyjdziemy na chwile do sklepu, zostawiając szeroko otwarte okno, do mieszkania wleci nam ptak i OCZYWIŚCIE narobi na komputer?
Otóż duże.
Co prawda było to fekalium małego kalibru i nie trafiło w klawiaturę (uf!). Dla usprawiedliwienia muszę nadmienić, że przy dużym stresie sama też mam kłopoty z żołądkiem, wybaczam więc ptaszynie, która niczym rykoszetujący pocisk tłukła się po pokoju, wydając żałośne dźwięki.
Ale ptaków mam chwilowo dość. Srok próbujących bladym świtem, przez uchylony lufcik, wyciągnąć firankę, gołębiej (sądząc po liczebności – ultrakatolickiej) rodziny uprawiającej malarstwo Pollocka na dachu i wszędzie wokół, że o tych niedojedzonych martwotach przed drzwiami nie wspomnę.
Zaczyna to przypominać zły sen Hiczkoka.
Przy okazji, czy to nie kolejny dowód na katastrofalne zbiednienie narodu? Skoro nawet nasze sroki nie lecą już na błyskotki, tylko na byle firankę?

piątek, 15 lipca 2011

Słuchaj laptopa swego...

Nie jestem jednostkowym przypadkiem – w wysokich, letnich temperaturach, laptopy po prostu nie mają w zwyczaju działać prawidłowo. Mój jednak dostał prawdziwego szaleju – wyrzuca mnie ze wszystkiego, fejsbuków, wordów, googli. Znienacka się resetuje, znikają całe pliki i posty, przepada cała masa rzeczy drobnych, sumujących się jednak w godzinę mojego czasu, ikony na pulpicie wirują niczym Madonny na karuzelach. Control S już nie wystarczy.
A jednak... Ctrl+S.
Przypominam sobie te wszystkie filmy, w których zawsze okazywało się, że szaleńcem jest ten, który ma w szafie jakiś dziwaczny, sekretny ołtarzyk. Teraz i ja zbudowałam wcale nie sekretny, pogański ołtarzyk ku czci Laptopa – stoi na podstawach w otoczeniu wentylatorów i innych ulepszeń, mających stworzyć mu godne, związkowe warunki bhp do pracy. Ctrl+S. Niestety niewiele to daje, co najwyżej przyczynia się do mojego przeziębienia zatok. Sytuacja, w której to Laptop, czyli zasadniczo narzędzie pracy, decyduje, co mogę zrobić a co nie, co napisać, a co też opublikować, skutkuje refleksją, że może dokonywana jest tu jakaś cenzura, albo zwykła redaktura sił wyższych. Czasem myślenie magiczne pomaga oszczędzić wielu stresów – w innym wypadku musiałabym dostać szału i wyrwać sobie z głowy kilka włosowych kłaków lub nawet pukli, a to już – believe me – nie ten wiek, żeby samemu bezkarnie doprowadzać się do łysiny. Ctrl+S.
Co ciekawe, rzeczy pisane w celach urzędowo-zarobkowych jestem w stanie odtworzyć, natomiast po-ciągu prywatnych myśli już nie, nie w tym idealnym – dla mnie samej - stanie konotacji, następstw, skojarzeń jak wówczas, gdy napłynęły i ułożyły się samoistnie, korzystając z zestawu dostępnych słów, metafor i składni w mojej głowie, używając moich palców. Niczym najwyżej punktowana rozgrywka scrabble. Ctrl+S.
Cóż, trudno.
Chyba bardziej mi szkoda utraconych słów niż straconego życia, które w tym czasie mogłabym prowadzić, jako że siedzenie sam na sam z psującą się maszyną to nie jest życie, w żadnym razie. Hm.
Ctrl+S.

czwartek, 30 czerwca 2011

Schody do nieba

Schody. Cudowny wynalazek architektury, umożliwiający ludzkości wchodzenie do podniebnych komnat i na wieże katedr. A w przypadku upper clasy na piętro z sypialniami. Schody, na górze których człowiek jest istotą ludzką, pełną planów i pomysłów, a na dole których już tylko martwą, szmacianą lalką, ze skręconym kręgosłupem.
Niedawno dowiedziałam się, że tak właśnie zginęła M. Co jest o tyle szokujące, że chwilę wcześniej wygrała z rakiem. W ogóle tyle wygranych bitew zaliczyła w życiu. Ale nie ze schodami.
Wszyscy nagle zaczynają śpiewać jednym głosem: „A jeszcze wczoraj o niej pomyślałem, a zadzwonić miałam, a libacja miała się odbyć, ale niestety się opóźniła i teraz to można co najwyżej na stypie.”
Zupełnie jakby ta świeżo odłowiona z zapomnienia kolektywna mieszanina ludzkich zaniechań miała możność przyczynić się do zgonu.


M. była osobą rozrywkową, więc się (chyba) nie obrazi:



Jeśli w nocy będzie skrzypieć podłoga, a drzwi same się zamkną lub roztworzą, to zdejmę.

wtorek, 17 maja 2011

Prom w kosmiczny s.... space

Ostatnia misja wahadłowca. Jakie to smutne. Dla wahadłowca, ludzkości i kolegów z Alfa Centauri, którzy też na wigilię zapewne trzymają dla nas pusty talerz. Znaczy się nie będziemy więcej latać w kosmos? Ale jak to? Mała dziewczynka we mnie, ta z przeszłości, ta która stała w kolejce po banany obok nienapełnionej wiedzą o feminizmie matki myślała, że w okolicach trzydziestki nie tylko będzie rozmawiać przez Skype z kolegami ze zjednoczonej Europy, ale i telepatycznie z przybyszami obcej cywilizacji ( i nie chodzi mi o Talibów).
A tu lipa, dupa, buu.
Ciągle też trąbią o tym, że żona kapitana promu dostała kulę w głowę na zjeździe demokratów, biedaczka. Co o tyle robi wrażenie, że jak wiadomo na zjazdach republikanów kulki w głowach mają wszyscy (tylko kulki ;). Ciekawe, że w taki sposób najlepiej teraz coś wypromować. Ktoś musi być postrzelony.

czwartek, 5 maja 2011

Majówka

Majówki, z tą okropną chmurną i wietrzną pogodą, do udanych zaliczyć nie sposób. Ale jest ktoś, komu nie udała się jeszcze bardziej – a mianowicie Osamie.

czwartek, 24 marca 2011

Obsesja na punkcie eksplozji







Niestety nie wiem skąd to wziąłem.
Nie dość, że może wyglądać na to, że nie szanuję cudzego nieszczęścia (w tym niezbyt zręcznym kontekście czasowym), to jeszcze prawdopodobnie łamię czyjeś prawa autorskie. HYH.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...