Nie przepadam za kryminałami. Rzadko kiedy interesuje mnie zbrodnia będąca osią akcji, a gdy już tak się stanie, zakończenie okazuje się być zupełnie odmienne od tego co sobie zaplanowałam. Przy żadnym innym gatunku nie wyłazi tak moja przywara, którą w skrócie można określić jako myśl: ,,ja bym to napisała inaczej". Wiktor Hagen również się tego nie ustrzegł, druga część cyklu o policjancie Nemhauserze (znacie mnie, to oczywiste, że pierwszej nie przeczytałam) zatytułowana ,,Długi weekend" pozytywnie mnie zaskoczyła, ale pod koniec, niestety, powiało chaosem. O tym jednak później, wróćmy do początku.
Komisarz Robert Namhauser z wykształcenia historyk pracuje jako policjant w komendzie stołecznej policji i dorabia sobie pracując w niewielkiej knajpce. Akcja książki rozgrywa się w opustoszałej Warszawie, właśnie zbliża się długi weekend majowy, a stolicą wstrząsa wiadomość o śmierci popularnego ekologa. Kilka dni później w dziwnych okolicznościach zostaje zamordowany profesor archeologii, mąż przyjaciółki komisarza. Jak się okazuje oba te morderstwa są w pewien sposób ze sobą powiązane. Co więcej, żadna z ofiar nie mogła poszczycić się czystym sumieniem. Co wspólnego z tymi zbrodniami ma Euro 2012 i budowa autostrady A2? I najważniejsze, kto jest mordercą?
Nigdy w życiu nie zwróciłabym uwagi na ten kryminał, gdyby nie wyjątkowo zachęcająca rekomendacja znajomej, którą poznałam na IV Warszawskich Targach Książki. Książka miała być świetna. Zaryzykowałam i... w gruncie rzeczy nie żałuję tego. ,,Długi weekend" nie sprawił, że zakochałam się w kryminałach, ale z pewnością pomógł mi się do nich przemóc. Największą jego zaletą jest realistyczny i pełen zaskakujących szczegółów opis Warszawy i samych warszawiaków. Łukasz Jasina z portalu kulturaliberalna.pl śmiało nazwał Hagena następcą Prusa (kto czytał ,,Lalkę", ten wie, dlaczego). Cóż, jak dla mnie jest to nieco za śmiałe stwierdzenie, ale przynajmniej w pewnej części uzasadnione. Autor zadbał o zróżnicowany język bohaterów, którzy dzięki temu zabiegowi są realistyczni, mamy wrażenie, że moglibyśmy ich spotkać w co drugim warszawskim mieszkaniu. Chwała za to pisarzowi.
W kryminałach najważniejszym jest aby do końca nie być pewnym, kto zabił. W ,,Długim weekendzie" morderca ujawnił się na dziesięć stron przed końcem książki gdy czytelnik już sam nie wie, kto w ogóle znajduje się w kręgu podejrzanych. Oczywiście i wcześniej było kilka takich momentów, że czytelnik był pewien ,,to on/a zabił/a", a tu niespodzianka. Zakończenie jest naprawdę zaskakujące.
Polecam tę książkę osobom, które przepadają za kryminałami pełnymi wartkiej akcji, realistycznych bohaterów i oczywiście niecodziennych zbrodni. Szczerze mówiąc, już w połowie historii bardziej współczułam mordercy niż ofiarom. Sami sprawdźcie, dlaczego.
To wszystko na dziś, dzięuję za przeczytanie i pozdrawiam,
Franca
Recenzja bierze udział w wyzwaniach Polacy nie gęsi i Z literą w tle.