ALEKSANDER
JUREWICZ
„LIDA”
WYDAWNICTWO
LATARNIA, GDYNIA 2015
Alik
ma lat 5. Mieszka blisko, bliziutko Lidy. Tam ma wydeptane ścieżki
i szlaki, które zna. Zapachy, smaki, obrazy. Plan i mapę w głowie.
Ręce ukochanej babci. Dom rodzinny. Przestrzeń. Trochę mówi po
polsku, a trochę po białorusku. Gdy nagle okazuje się, że jego
świat to świat obcy, to nie ojczyzna. Że trzeba wracać do swojego
miejsca na ziemi, do kraju, do miejsca, gdzie przynależy. Zaczyna
się zbijanie wielkiej skrzyni, w której ma się zmieścić dobytek
– przede wszystkim maszyna do szycia ojca, trochę ubrań, jakieś
naczynia, sztućce, obraz z Matką Boską. I pięć lat Alika, który
musi zabrać przeszłość i spakować całe swoje życie na wóz, a
potem pociągiem wywieźć je do nieznanej Polszy. Nagle się
okazuje, że jest repatriantem.
„Repatriacja (łac. repatriatio 'powrót
do ojczyzny')– powrót do kraju ojczystego osób
(np. jeńców
wojennych,
osób internowanych lub przymusowo przesiedlonych), które wskutek
różnych przyczyn znalazły się poza jego granicami.”
(za
Wikipedią). Tylko dlaczego tak mocno Alik krzyczy, że ,,ja
u Polszu nie chaczu, nie chaczu... babuszka..."? Może dlatego,
że jego kraj rodzinny jest właśnie tu? Że to Lida jest miejscem,
w które wrósł i teraz ktoś chce go wyrwać z korzeniami?
Bo
ta cała wojna pomieszała miejsca zamieszkania, pomieszała domy i
ojczyzny, pomieszała „moje” z „nie-moje”, pomieszała kraj
rodzinny z miejscem urodzenia. Pomieszała języki, pomieszała
rodziny. Ktoś rodzi się w Lidzie, a potem mu wmawiają, że jego
kraj to Polska i że musi wracać, bo tylko tam jest dobrze… A on,
gdy już przekroczy wszystkie granice, w tej Polsce okazuje się być
„kacapem” i nie może znaleźć przyjaciół, bo mówią trochę
inaczej niż on…
Nie
czytam tej książki jako Polka. Nie czytam jej z perspektywy
historycznej. Nie umiałabym poczuć tamtych emocji. Są właściwe
tamtym czasom, które oddalają się coraz bardziej i bardziej. Są
właściwe tamtym ludziom, którzy już dawno dorośli i albo
pogodzili się ze światem albo nie. Mogę sobie jedynie wyobrażać
ich ból i zdezorientowanie, ich „nigdzie-nie-przynależenie”, bo
tam już być nie mogą, a tu nikt ich nie umie przyjąć. Tylko, że
to wyobrażanie sobie, to będzie mało. Za mało.
Ja
czytam tę książkę jak córka, jak wnuczka i jak matka, która
czuje ból swojego dziecka i chce je chronić przed złem i myśli,
że wie, co jest dla niego najlepsze. Ale czasem może się pomylić.
Czytam
w tej książce to wyrywanie z korzeniami. Skórę, włosy,
paznokcie. Do dalekiej nieznanej Polszy jedzie szkielet
pięcioletniego chłopczyka. W Lidzie zostaje wszystko inne –
ciało, krew, myśli.
Jak
ja czułabym się, gdyby ktoś wydłubał mi oczy, zabrał węch i
smak i kazał żyć bez nich? Gdyby ktoś oddzielił mnie od fartucha
mojej babci, zabrał mi niepowtarzalny smak jej pierogów ruskich i
wspólne wycieczki wydeptanymi wcześniej ścieżkami? Owszem, ciepło
matczynych rąk i silne ramiona taty zostają. To jest to szczęście
w nieszczęściu, dzięki któremu nogi jeszcze jakoś idą na
dworzec, jakoś wsiadają do wagonu, jakoś zdeptują nowe miejsce do
życia. Ale w środku wciąż ta Lida i Lida. 35 letni Alik wciąż
nie zapomina i w każdej łzie wylanej – czy to za ojca, którego
już nie ma, czy to za miłość, która się skończyła, wciąż
H2O tęsknoty za Lidą, za swoim miejscem magicznym. Po latach, po
wiekach niemal, jedzie w tamto miejsce i tak dokładnie, choć po
ciemku i po pijaku, wie, że podwórko się skróciło. Mimo że
stopy większe dwa razy, to dom rodzinny przeliczany na kroki jest
najwyższą matematyką świata. Najważniejszą.
To
bardzo osobista książka, a ja czytałam ją przełykając łzy.
Pełna nostalgii, smutnych wierszy i skomlenia psa o imieniu Cygan.
Jedyna
nadzieja, że w końcu elektrycy zakładają w tym nowym polskim
mieszkaniu Alika elektryczność, że jest taki pstryczek na ścianie
i można palić światło nawet całą noc. Taki symbol nadziei,
takie rozganianie nocnych koszmarów, takie „A może będzie
dobrze?” i takie „Miejmy nadzieję, że już nigdy się nie
powtórzy”…
[To
pierwsza książka wydawnictwa Latarnia – bliskiego memu sercu, bo
trójmiejskiego. Ładne, wysmakowane, eleganckie wydania,
minimalistyczne, ale w punkt trafione. I jakie plany wydawnicze! I
jaka nowość - mój Kolski ukochany! Warto zwrócić uwagę na
Latarnię!]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz