Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Everlasting Sock. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Everlasting Sock. Pokaż wszystkie posty

piątek, 24 marca 2017

Moja historia pięknej (i) bestii.

Ostatnimi czasy w sieci krąży pewna chusta - piękna i bestia w jednym. Magicznie przenikająca się kolorami, niebanalna, mimo swojej prostoty bardzo ciekawa. Ma to coś co sprawia, że z każdym dniem przybywa jej serduszek i nowych wykonań. Ale ma też drugą, potworną stronę - jest wielka. Pewnie większość z Was już wie, że mam na myśli Find Your Fade od Adrei Mowry.
Ja wielkie chusty kocham. Ale takie 2.5 m dzianiny to już podpada pod koc. Z początku tylko się zachwycałam, szczególnie tym okładkowym egzemplarzem. Mimo wszystko nie przyszło mi na myśl aby się z nią zmierzyć. Miałam trochę dość po klapie ze swetrem "Buckley" (plisa układa się tak, że wyglądam jak meduza...). Aż do pewnego dnia kiedy przeglądając moje zawładnięte przez róż zapasy dostrzegłam kilka samotnych motków w tym moje piekne trio z Drutozlotu. 
   
Wyciągałam je kolejno układając obok siebie i nagle mnie olśniło. Pomarańcze, zielenie: żywe, chłodne, stonowane, cieniowane aż po te mroczne. Złączyły się w przecudownie wiosenny gradient. Do tego miałam ich akurat 7, czyli tyle ile potrzeba do chusty. Jak to mówią: "przypadek? nie sądzę!".


Zakupiłam wzór, wybrałam druty i zaczęłam swoją przygodę, przez którą wracam do zieleni.

Wyszła cudownie. Te 1.5 km włóczki magicznie zamieniałam oczko po oczku w wielki, wiosennie kolorowy szal. Przyznam szczerze, że będąc jakoś w okolicach 4/5 koloru nie byłam do końca przekonana do tego co wychodziło, ale przy 6 zupełnie zmieniłam zdanie. Tym bardziej, że dosłownie mogłam przykryć nim całe nogi i dziergać jednocześnie. Przyjemne z pożytecznym. :)
 
Gdyby już teraz kogoś ciekawiły kolory i włóczki to są tu - klik. W przyszłości liczę na normalne, porządne zdjęcia na 'ludziu'.
Blokowanie to zło konieczne, więc odwlekam je jak tylko mogę. Muszę znaleźć jakieś ok 3 m wolnej i niedostępnej kotom powierzchni. Ale szpilek wbijać nie będę, co to to nie!

* zdjęcia nie wiem kiedy. W weekendy było ciągle zimno i ciemno - a jak ładnie to fotograf wybywa. I tyle...
W międzyczasie skończyłam jeszcze brioszkową "Ramble", 4 kwadraciki do kociej poduszki (początkowo planowany koc robiłabym z 10 lat, więc koncepcja się zmieniła) ... i dopadł mnie kryzys twórczy. Ale wiosna teoretycznie już u nas, więc chyba jego koniec coraz bliżej.

[ps. czy Wy też widzicie takie mikre literki? na edytorze mam normalne, a po załadowaniu się kurczą... jak to naprawić? ;(]

piątek, 25 lipca 2014

Opowieści bez treści

Starając się przerwać blogową ciszę, spieszę donieść co u mnie. Tyle razy głosik w głowie namawiał do sporządzenia posta, ale po chwili namysłu uznałam, że prócz prywaty to ja nie mam aktualnie o czym pisać... W zasadzie dzieje się i "dzieje" raczej niewiele, ale zawsze jednak coś. Przyznaję się bez bicia, że dziergam naprawdę mało. Sama nie wiem co jest nie tak. Już w głowie mi jesienne akcesoria i grube swetry, a nadal męczę włóczkę 'skarpetkową'. Tak naprawdę to jestem dopiero na początku wcześniej wspominanego swetra, bo dojechałam ledwie do miejsce gdzie będę oddzielać rękawy. Zapał opadł mi całkowicie po tylu falstartach i prędkości w sztrykowaniu z takiej cienizny czegoś o większym rozmiarze niż ażurowa chusta. Sama zastanawiam się czy sensem jest uporać się z tym jeszcze teraz, bo zanim skończę to i lato ucieknie... może więc łapać już za wełny i alpaki?
W planach mam kilka swetrów, jak to zwykle bywa. O dziwo tym razem nie jeden z gotowego już wzoru. Ciekawa jestem jak to się rozwinie i czy podołam 'gotowcom' i tworzeniu ogólnie.
Ostatni tydzień obfitował jednak w niezbyt przyjemne przygody. Mam już za sobą alarm [ponoć bombowy] w miejscu pracy, gdzie na czas ewakuacji koleżanka przygarnęła mnie u siebie w domu. Oczywiście jakby upałów i zamieszania było mało to miałam bonus... nie wiem jak to się stało, ale z tego całego chaosu przytrzasnęłam sobie rękę drzwiami od samochodu wyżej wspomnianej znajomej... szczerze to dosłownie zamknęłam drzwi z ręką w środku. Dotarło do mnie dopiero kiedy nie mogłam normalnie usiąść, bo brakowało mi drugiej ręki. XD ah te emocje i szok. Jedna z pierwszych myśli: "jak ja będę teraz dziergać...?!". Jakby bólu było mi za mało, w pracy podjechałam sobie na fotelu pod biurko, gdzie zgniotłam ponownie poszkodowaną już dłoń między blatem a oparciem 'siedziska'.
W razie czego gdybym jednak z taką ręką mogła dziergać, to ktoś/coś postarało się, aby mi tworzenie uniemożliwić. I od wczoraj raniutka chodzę sztywno niczym ołowiany żółnierzyk. Łóżko rzuciło na mnie klątwę w zemście, że spędzam tam już coraz mniej czasu. Zostałam sobie tak o normalnie z jak to się mówi 'zawianą szyją'. Boli nieustannie, a masaż i maści nie chcą pomagać. Pole widzenia mam ograniczone, więc obkręcam się całym ciałem wokół własnej osi. Ledwo mogłam usnąć, a jeszcze gorzej było podnieść się z łóżka. Przewiać nie miało mnie kiedy i gdzie, bo w sumie prócz upałów pogoda zafundowała nam tylko ulewy i burze akurat idealnie na czas mojego pobytu w pracy. Winę zwalam więc na moją 'leżankę', bo klimatyzacja w ztm tym razem nie miała ze mną za wiele styczności. Kiedy mogę idę do pracy na piechotę. Cóż się dziwić, jak punktualnie przyjeżdza 1 na 6 autobusów...

Zamiast więc dziergać, odpoczywam sobie i odmóżdżam się przy karcianej grze lub anime. 

 

A z okazji końca terminu zwrotu książej mam teraz kolejne dwie do czytania.
Przyznam się, że nie skończyłam "Narzędzi piekła". No wstyd, ale nudy i nudy. Dałam radę do 120 strony, ale nic a nic mnie nie zaciekawiło ani nie zaintrygowało. Ocenę więc pozostawię tym, którzy dobrnęli do końca. A ja zabieram się za "Koralinę" Neil'a Gaiman'a, której to chyba nie muszę przedstawiać. Po obejrzanym jakieś kilkanaście dni temu filmie zostałam dosłownie zauroczona bajką inną niż wszystkie.

W międzyczasie udało mi się też spotkać z Caitlyn i o.m. na Dziergsession, za które baaardzo dziękuję, bo dało mi powera dziewiarskiego i nie tylko. I właśnie dzięki temu spotkaniu mam już o 6 cm swetra więcej. ^^

piątek, 4 lipca 2014

Fasolki i "Narzędzia piekła"

Tyle dni minęło, a nadal posta brak. Zawzięłam się i dziś piszę, bo już do połowy zżarły mnie wyrzuty sumienia, a co. W zasadzie nie bardzo jest niestety o czym. Ponowny marazm twórczy. Dosłownie masakra. Od prawie 2 tygodni nie stworzyłam nic ciekawego na drutach. Tak naprawdę to rzadko kiedy brałam je do ręki, bo jeśli się zdecydowałam, to zwykle na łapki, które prułam najwyżej po 3 cm. Nie pomogły nawet nowe mikro motki Holsta. Nie pomogła 8 godzinna podróż w busie [razy dwa], którą w zasadzie przeczekałam w najdziwniejszych pozycjach. Nie pomogły urodziny, ani przygoda z anime. Jednym słowem kaplica. Naprawdę próbowałam, na Holstach, na Sirdarze, Filcolanie i Dream in Color... nic tylko włosy z głowy rwać.
Totalnie nie wiem co się dzieje.
Dla pocieszenia raczę się mugolskimi 'fasolkami [prawie] wszystkich smaków'.


Pokazywany sweterek doprowadza mnie do rozpaczy, bo co przymierzam to ukazuje się na granicy za duży/ a może jednak nie taki zły. A tyle liczyłam, mierzyłam, czytałam, nawet oparłam się na magicznej tabelce od Intensywnie Kreatywnej... no i masz wiedźmo placek. Boli, że miesiąc roboty na 'wykałaczkach' zostanie prawdopodobnie spisany na straty. Podobno czasem trzeba... Aby nie utonąć we łzach podczas prucia, póki co zaczynam od zera z drugiego motka, a ten zezwłok sobie poczeka na chwilę nagłej odwagi do unicestwienia. Aż tak mocnych nerwów to jeszcze nie mam.
Dużo czasu jednak mimo wszystko upływa mi przy wymyślaniu sweterków.


Książkowo wstyd się przyznać, ale bardzo podobnie. "Dziewczynę płaszczkę..." zmęczyłam dopiero dziś, osiem stron czekało sobie kilka dni. I tak jak na początku byłam zachwycona, tak teraz muszę przyznać, że tutaj powinnam zgodzić się z przysłowiem "nie chwal dnia przed zachodem słońca". Zaczynało się pięknie, ciekawie itd. itd., ale im dalej w las tym... nudniej. Przewidywalność bliska 100%. Postacie były tak płytkie jak kałuże, a jedyne co podratowało tę powieść to według mnie początkowe opisy miejsc. Dało się na szczęście poczuć steampunkowy klimat zmieszany z Jowiszanami i przybyszami z innych planet. W sumie jeśli nie zależy wam na wciągającej akcji, jakichś dreszczykach emocji, zachwytu czy innych skrajnych odczuciach to możecie przeczytać. Aż tak tragicznie w końcu nie było. :)

Aktualnie nie czytam, nie drutuję. Ale myślę, że do wieczora zacznę. ^^ Tym razem czas na trzecią książkę z ostatniej podróży do biblioteki. Według opisu z okładki "Klimat jak z powieści Daphne du Maurier, tajemnica jak z Wichrowych Wzgórz w atmosferycznym thrillerze historycznym". Czyli powieść o ciekawym tytule "Narzędzia piekła" Imogen Robertson.
*okładka podobna kolorystycznie do przyszłej/aktualnej robótki ^^



Pożyjemy, zobaczymy... może marazm odpędzimy. ;)

piątek, 20 czerwca 2014

Marudernia i Lopi

Dzieje się mało. W zasadzie w ostatnich dniach, może coś około trzech nie miałam drutów w rękach. Dacie wiarę? Sama nie wiem jak to się stało. W głowie kolejne kilka pomysłów, a w rzeczywistości totalnie nic. Znowu zaczełam troszkę myśleć o szyciu, szczególnie, że przydałoby mi się coś na klucze, które walają się luzem po torebce i ciągle zawracają mi głowę czy nie porysują mi telefonu... Do tego kołtunią mi się wizje szydełkowych podkładek i spódnic z kieszeniami. Jakby było mało kolejne wizje swetrów w najróżniejszej grubości i kolorze nie dają o sobie zapomnieć. Chyba mam teraz czas jedynie wymyślania. Oby przyszedł i ten z realizowaniem.


Książkowo nie mam nic do chwalenia, bo stoję prawie w miejscu. Ostatnio czytałam [nadal "Dziewczynę płaszczkę..."] na przystanku czekając w środku wiatru na autobus, zaraz po spotkaniu z okazji wwkip. Hmm... czyli jakieś 6 dni temu. Strach się bać. Do książki wkroczyła jakaś irytująca kobieca postać, tworząc wątek niby miłosny, ale taki wnerwiający [dla mnie], że czytanie jak widać odłożyłam. Nie lubię mieć kilku książek czytanych na raz, widać więc, że aktualnie odpoczywam i dojrzewam do ponownego spotkania z tym towarzystwem.
Ogólnie dopada mnie ponownie jakiś mini kryzys twórczy i książkowy, a zmienna pogoda, którą toleruję w tej postaci jedynie w górach, naprawdę przyprawia mnie o jakąś chandrę. Staram się nie poddać, pijąc teraz 'mrożoną' kawę i racząc się zapachem świeżutkich stokrotek... z woskowych kuleczek rozpływających się pod wpływem świeczki.

Aby nie smucić do granic chwalę się dwoma motkami Lopi (oczywiście od Kuacji). :) A więcej na ten temat... kiedyśtam.



W kwestii dziewiarskiej: ciągnie się sweter z dream in color. Obawiam się, że może być lekko za szeroki w plecach, ale póki co mam na niego i tak rozwiązanie nawet w takim przypadku.


W zasadzie mam kilka wzorór, które kiedyś bardzo chciałam wydziergać, ale przyznam się, że nie mogę się przemóc i zamiast tego planuję kolejne twory swojego autorstwa. 

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Relacja i Herbal w robocie

Tak się pięknie złożyło, że w tym miesiącu pojawiły się dwa spotkania robótkowe. Zwykle chadzam do magicloop na comiesięczne, wspólne dzierganie. Tym razem dzięki WWKIP* miałam okazję spotkać się w tym wspaniałym towarzystwie jeszcze jeden raz. :) *Międzynarodowy Dzień Dziergania w Miejscach Publicznych świętowałyśmy czynnie w warszawskiej księgarnio- kawiarence w okolicach BUW. Początkowo spotkanie miało się odbyć w ogrodach Biblioteki Uniwersyteckiej, ale zważając na niesamowicie kapryśną i dziwną pogodę miejsce trzeba było zmienić. Także w otoczeniu książek, oparach herbaty i kawy, siedząc na fotelu pod Kopciuszkiem i Kotem w Butach dziergałam dalszą część sweterka. Towarzystwo miałam przednie, bo siedziały obok m.in. Caitlin, Tup Tup, Paula i gość specjalny Lete. Były z nami też dziewczyny, które znam z poprzednich spotkań w magicloop. Miałam też okazję poznać nową dla mnie dziewiarkę Asię. Wszystkie oczywiście ze swoimi robótkami. Więc nic nie zostało mi prócz cieszenia pyszczka, gadania, macania robótek, dziergania i paplania w kółko o włóczkach, drutach, wzorach itd. itd. itd.
Na dowód chwalę się zdjęciami. 
Proszę wybaczyć jakość- mój aparat w telefonie jest naprawdę średni... 
do tego oświetlenie zupełnie nie do robienia zdjęć...



Było super i chcę jeszcze! :) Nie mogę się doczekać kolejnego spotkania. Powiem szczerze, że łapię na nich jakiegoś dziewiarskiego powera i nic tylko później w głowie kolejne mnóstwo pomysłów, dodatkowe pozycje na liście włóczek do kupienia. Nic tylko siedzieć i dziergać!

Ostatnio towarzyszy mi tylko jedna robótka. Sweterek z Everlasting Sock, który rośnie sobie całkiem powoli. Ale ważne, że teraz już ciągle do przodu. Po tygodniu dziergania, równo od rozpoczęcia mam go lekko poniżej pach. Wzór ponownie z głowy. Za bardzo mi się spodobało wymyślanie swoich rzeczy. ^^
Pokazuję więc cudowne, tak modne 'w internetach' lusterkowe selfie.


Sama nie wiem co dziergać później... tyle pomysłów, tyle projektów. Staram się jednak mieć teraz jedną robótkę na drutach, dla szybszego efektu. Osobiście tak cienkie druty (3mm) spowalniają dość mocno pracę, ale liczę po ciuchutku, że efekt będzie tego wart.
Kuszą mnie też motki bambusowe, o których naopowiadała mi Caitlin. W sumie jeszcze nic nie tworzyłam z typowo letnich włóczek, więc może pora się przekonać i zamówić. W końcu lato kończy się za 2 miesiące...


A Wy jak spędziłyście WWKIP?
Lubicie spotkania robótkowe?

środa, 11 czerwca 2014

Płaszczka w swetrze

Kolejny tydzień z książką i robótką.
Tym razem wiele powiedzieć nie mogę, bo nadal podróżuję z bohaterami w poszukiwaniu "Dziewczyny płaszczki...". A jest pięknie i ciekawie. Można spotkać nawet gości z innych planet, dosłownie!
Więcej nie mówię, aby nie zapeszać, bo jestem dopiero w 1/4 książki, a po ostatnich nie udanych przygodach wśród kartek wolę nie kusić losu.

Przyznam się, że obecnie czytam mało. Wolę raczej czas spędzić na dzierganiu. Nawet zdarzyło mi się pierwszy raz drutować... w autobusie! I to w tym piekielnym upale. ^^


Robótkowo posuwam się powoli. W tempie takiego wyścigowego leniwca. Sweter przyrasta kilka rządków dziennie, a że tworzę drugi raz na takich cienkich [jak na mnie] drutach 3mm to i efekty trochę słabe. Przyznam, że nie znalazłam żadnego fajnego wzoru, który odpowiadałby mi na obecną chwilę, kiedy dysponuję mniejszym metrażem włóczki o określonej grubości. No i tak się stało, że kolejny raz tworzę prosto z głowy. Co będzie- zobaczymy. Za którymś tam razem, chyba coś około czwartego czy piątego wreszcie dziergam już tylko do przodu. Oby... 
... po pierwszej przymiarce się okaże.

O dziwo mam na drutach tylko jedną robótkę! Co prawda kusiło mnie nabranie oczek na jakąś kolejną parę prostych łapek, idealnych do bezmyślnego dziergania np. podczas spotkania w magic loop. Pomysł jednak odrzuciłam, bo wizja dziergania swetra znacznie dłużej, na rzecz następnej, teraz nie potrzebnej jeszcze rzeczy jesienno-zimowej niezbyt nastrajał mnie optymistycznie. Zmotywowałam się więc i postanowiłam uporać się najpierw z większym tworem. Ciekawe ile wytrzymam...

W minionym tygodniu udało mi się zaliczyć też spotkanie u Tup Tupa, gdzie miałam okazję poznać osoby, które znam głównie z blogów. Moja robótka przyrosła tam o jedyne chyba 3 rzędy, bo resztę przegadałam... :p głównie z Asją, Kasią, Marysią i Agatą. Nie mogłam nie zmacać wspaniałych projektów, które przyjechały razem z goścmi. Tym sposobem mam na liście Holsta Coast i Filcolanę Indiecitę.


Skoro o spotkaniach mowa to zapraszam Was serdecznie na świętowanie WWKIP w stolicy. Dzięki pomocy Agnieszki (Tup Tup) udało się stworzyć wydarzenie [kto ma fb klika tutaj] i mogę ogłosić, że spotykamy się 
14 czerwca w Ogrodach BUW o 14. 


Weźcie robótki, coś do picia i dobry humor!

środa, 4 czerwca 2014

"Dziewczyna płaszczka..."

Czas na książki i robótki- czyli właśnie mija kolejna środa.

Tradycyjnie zaczynałam chyba od opowieści książkowych. Ostatnio sporo pojawiło się tutaj gderania i narzekania odnośnie słabych powieści. Aby zapobiec kolejnej takiej sytuacji sięgnęłam po coś bardzo znanego i przeze mnie samą lubianego- kryminały Agathy Christie. Tym razem padło na "Dziesięciu Murzynków"- które jak się okazało część z Was doskonale zna i poleca. Teraz ja mogę dołączyć do tego grona. :) Samej autorki nie trzeba chyba nikomu przedstawiać, a jej twórczość to dosłownie klasyka kryminału. Jak zwykle akcja jest wciągająca, a historia opowiada tyle co trzeba, czyli bez żadnego wodolejstwa i tysiąca nikomu niepotrzebnych szczegółów. Jeśli ktoś ma ochotę można oczywiście bawić się w rozwiązywanie zagadki. Jednak zakończenia są tak zaskakujące, często niesamowite, że nierzadko daruję sobie tę część zabawy.

Kolejna książka to nowość w mojej historii czytelniczej. Coś zupełnie nowego i innego. Jako fanka fantastyki i stempunku od razu chwyciłam z bibliotecznej półki "Dziewczynę płaszczkę i inne nienaturalne atrakcje" R. Rankin'a. Nie wiem zupełnie czego się spodziewać, na nic specjalnie się nie nastawiam- może przynajmniej oszczędzi mi to kolejnych rozczarowań w kwestii słabych opowieści.




Jak wspominałam ciągnie się niemoc twórcza, a raczej brak jakiejkolwiek weny. Aktualnie nie mam nic na drutach... szok! Wczoraj liściasta chusta poszła na przyszpilenie i sobie leży teraz i schnie. Teoretycznie mam zaczętą parę zielonych łapek, o których kiedyś pisałam, że lecą do sprucia. Jakoś nie mam serca tego zrobić no i tak sobie wiszą smętnie na druciku i czekają. Podobnie jak moja najnowsza włóczka Dream in Color, którą przeznaczyłam jeszcze przed zakupem na kolejny sweter. Pomysłów kompletnie brak... mija już pewnie półtora tygodnia, a ja w proszku.


Pozwoliłam sobie na zrobienie małej próbki, najzwyklejszym ściegiem. Raczej z ciekawości odnośnie kolorów i samej pracy z nową włóczką. 

Co mogę powiedzieć na chwilę obecną o Everlasting Sock, to na pewno wielki plus za głęboki i ciekawy kolor, mimo dosyć jasnego odcienia. Co nowego dla mnie- grubość skarpetkowa złożona z 8 nitek! [pierwsze słyszę i widzę 8 ply Socka :p ] Myślę, że przez to powinna być bardziej trwała. Jednocześnie jest to trochę minusem, bo trzeba uważać, aby nie wbić się w samą nitkę, szczególnie przy cienkich i ostrych drutach. W dotyku włóczka jest miękka i sprężysta, nie gryzie nic a nic, ale przez tą swoją budowę wydaje mi sie jakby mocniej sznurkowata. Ciężko opisać mi to odczucie, ale to coś jakby była odrobinę 'tępa'. Jednak brakuje mi tutaj tej aksamitności co w malabrigo. Co dla mnie ważne ma ładny skręt i nic nie zwija mi się w tak znienawidzony "świderek". Cenowo wychodzi niestety drożej od włóczek ze stajni na "m".

Jak mi się będzie z tym pracowało i co powstanie jeszcze nie wiem. Sama nie mogę się doczekać, ale aktualnie czekam sobie na powrót duszka od pomysłów i weny dziewiarskiej.

Może spotkam ich w sobotę w magicloop? 
A może na WWKIP jeśli w końcu coś wypali?