Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Malabrigo Sock. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Malabrigo Sock. Pokaż wszystkie posty

piątek, 24 marca 2017

Moja historia pięknej (i) bestii.

Ostatnimi czasy w sieci krąży pewna chusta - piękna i bestia w jednym. Magicznie przenikająca się kolorami, niebanalna, mimo swojej prostoty bardzo ciekawa. Ma to coś co sprawia, że z każdym dniem przybywa jej serduszek i nowych wykonań. Ale ma też drugą, potworną stronę - jest wielka. Pewnie większość z Was już wie, że mam na myśli Find Your Fade od Adrei Mowry.
Ja wielkie chusty kocham. Ale takie 2.5 m dzianiny to już podpada pod koc. Z początku tylko się zachwycałam, szczególnie tym okładkowym egzemplarzem. Mimo wszystko nie przyszło mi na myśl aby się z nią zmierzyć. Miałam trochę dość po klapie ze swetrem "Buckley" (plisa układa się tak, że wyglądam jak meduza...). Aż do pewnego dnia kiedy przeglądając moje zawładnięte przez róż zapasy dostrzegłam kilka samotnych motków w tym moje piekne trio z Drutozlotu. 
   
Wyciągałam je kolejno układając obok siebie i nagle mnie olśniło. Pomarańcze, zielenie: żywe, chłodne, stonowane, cieniowane aż po te mroczne. Złączyły się w przecudownie wiosenny gradient. Do tego miałam ich akurat 7, czyli tyle ile potrzeba do chusty. Jak to mówią: "przypadek? nie sądzę!".


Zakupiłam wzór, wybrałam druty i zaczęłam swoją przygodę, przez którą wracam do zieleni.

Wyszła cudownie. Te 1.5 km włóczki magicznie zamieniałam oczko po oczku w wielki, wiosennie kolorowy szal. Przyznam szczerze, że będąc jakoś w okolicach 4/5 koloru nie byłam do końca przekonana do tego co wychodziło, ale przy 6 zupełnie zmieniłam zdanie. Tym bardziej, że dosłownie mogłam przykryć nim całe nogi i dziergać jednocześnie. Przyjemne z pożytecznym. :)
 
Gdyby już teraz kogoś ciekawiły kolory i włóczki to są tu - klik. W przyszłości liczę na normalne, porządne zdjęcia na 'ludziu'.
Blokowanie to zło konieczne, więc odwlekam je jak tylko mogę. Muszę znaleźć jakieś ok 3 m wolnej i niedostępnej kotom powierzchni. Ale szpilek wbijać nie będę, co to to nie!

* zdjęcia nie wiem kiedy. W weekendy było ciągle zimno i ciemno - a jak ładnie to fotograf wybywa. I tyle...
W międzyczasie skończyłam jeszcze brioszkową "Ramble", 4 kwadraciki do kociej poduszki (początkowo planowany koc robiłabym z 10 lat, więc koncepcja się zmieniła) ... i dopadł mnie kryzys twórczy. Ale wiosna teoretycznie już u nas, więc chyba jego koniec coraz bliżej.

[ps. czy Wy też widzicie takie mikre literki? na edytorze mam normalne, a po załadowaniu się kurczą... jak to naprawić? ;(]

czwartek, 15 października 2015

Świetliki

Fireflies, czyli z ang. świetliki- tak właśnie nazwałam swój najnowszy projekt włóczkowy. Kiedy Paula przekazałą mi dobrą wiadomość o przyjęciu mnie w swój poczet testerek chciałam jak najszybciej wziąć się do roboty. Od dawna potrzebowałam jakiegoś dziewiarskiego kopa. Deadline wiszący nad karkiem, pełne skupienie, odpowiedni wybór włóczki- to mnie napędzało. Cały swój wolny czas poświęcałam więc na dzierganie testowej chusty, odkładając swoje wszystkie robótki na bok.
Kilka dni temu wzór został opublikowany i dostałam zielone światełko na chwalenie się swoją wersją. Mogę już przedstawić migotliwie zieloną, ażurową chustę.
Tym razem o dziwo decyzja kolorystyczna zajęła mi jedynie może ze 2 minuty. Szok i niedowierzanie! Stojąc przed sklepowymi półkami miałam w ręku 5 różnych kolorów Malabrigo Sock. Wszystkie równie piękne... jednak Solis krzyczał do mnie najgłośniej.
Miałam przyjemność testować wersję w rozmiarze 'small', która jest idealna na jeden motek włóczki tej grubości. I powiem, że wyszła akurat. Ani za mała, ani za duża. Na wiosnę w sam raz.
Wzór jest bardzo ciekawy i nie ma mowy o nudzie. Można i trochę pogłówkować przy koronkach, jak i dziergać zupełnie bezwzrokowo, odpoczywając przy francuzie. A do tego pikotki!
  
Zbliżenia muszą być. Szczególnie jeśli wzór wychodzi tak ślicznie, równiutko i przypomina malutkie tulipanki.
 
Kolor był niesamowicie trudny do sfotografowania. Jest mocny turkus, żywy i głęboki granat, ale jednocześnie bardzo świetlisty, przeplatany limonkowymi promykami, które od pierwszego wejrzenia przypominają mi świetliki.
projekt: Fireflies
wzór: Sweet Flag
włóczka: Malabrigo Sock (Solis)
druty: 4 mm

Już tęsknię za dzierganiem z włóczki fingering, ale teraz jest na to zdecydowanie za zimno- tak, tak, ja już marznę w peruvianowym wielkim swetrze i puchówce.... Nastał czas kiedy wielkie wełniacze dzieją się na grubszych drutach. Ale zawsze mogę nabrać nowe skarpetki, no nie? Tym bardziej, że to robótka idealna na przyszłą podróż [Wrocławiu nadlatuję!] i miły przerywnik od większych projektów.
A już niedługo szykuje się post chwalebny kończący Skrzaci KAL, małe losowanie nagród i... kolejna mini porcja woreczków.

Trzymajcie się ciepło i do zobaczenia na zlocie! ;)

wtorek, 22 września 2015

Robótki i plany

Ah, tyle pomysłów w głowie! Kłębią się i nie chcą przestać, aż plączą się jak włóczka napadnięta przez kociaka. Ale to dobrze, prawda? 
Obecnie doszłam do momentu gdzie mam na drutach trzy (!) robótki. Do tej pory byłam wierna jednej, ale od pewnego czasu nie mogę nie mieć pod ręką wykałaczek ze skarpetkami. No aż mnie skręca. A tak to zawsze można chociaż rządek popchnąc do przodu, zabrać do autobusu, dziergać na stojąco, bo wszak taka mini robótka prawie nic nie waży. 
Tak się złożyło, że swoją celtcką chustę zaczęłam jakieś dobre kilka tygodni temu. Popełniłam body w 2-3 dni, a potem odłożyłam, bo na wyjazdy potrzebowałam czegoś mniej skomplikowanego niż mozolne przeplatanki. Zasiadłam do niej ponownie, aby zmierzyć się z plecionym borderem i jestem już ciut do przodu. Pomału, ale jednak. 
Do tego priorytet ma teraz test, który jest wielką tajemnicą, ale dostarcza mi tyle emocji, że aż w głowie się kręci. Nowe druty (!), tajemniczy wzór, zbliżający się deadline, a do tego lekko szalony kolor włóczki. Potrzebowałam czegoś ładnego, kolorem nowego, ale żywego na tyle, aby pocieszało w smętne, szare, jesienne dni. Sama nie wiem jak to zrobiłam, ale mając w ręku 6 różnych motków, podjęłam decyzję w góra 1 minutę... I tak wyszłam z Solisem, którego nabrałam jeszcze tego samego dnia. Tak to ja lubię!
Jak tylko uporam się z obecnymi robótkami, biorę się za czapki. A oprócz tego czekają na mnie w zapasie jakieś dwa motki Arroyo, które idealnie nadadzą się na (kolejną) chustę no i energetyczny Peruvianek na zimowy sweter.
Nie mogę się doczekać! :)

Ah, ah! I mam już większą (włóczkową) część nagrody w Skarpetkowym KALu!

środa, 16 września 2015

Skarpetkowo

Ah, co za pogoda. Zdecydować się biedna nie może. Raz leje i pokazuje, że przecież już przyszła jesień strasząc 12 stopniami, kiedy to marznę opatulona w wełnianą chustę. A zaraz dzień później lato się wścieka, że wcale jeszcze nie odeszło i męczy 29 stopniowym upałem... zwariować można.

Ale przynajmniej moje skarpetki doczekały się mikro sesji (eh, chyba nigdy nie złapię prawdziwych, żywych kolorów) i mogę się pochwalić, że naprawdę je skończyłam i nawet codziennie noszę. No chyba, że jest upał.
Robienie samemu sobie zdjęć jest trudne. Szczególnie focenie skarpetek, kiedy to trzeba się nieźle nagimnastykować, żeby jakoś to wszystko wyszło i nie przypominało trudnych do zindentyfikowania dziwact.
Najpierw poczyniłam te szare wakacyjne.
A potem zabrałam się za jednomotkowe, krótkie, które prawie w całości wydziergałam we wszelkich środkach transportu, zaczynając od pociągów, przez kolejki, autobusy aż na tramwajach kończąc. 
 
Obydwie pary robiłam z tego samego wzoru i tych samych włóczek.

projekt: Gnome [szare], Fuzekle [czerwone]
włóczka: Filcolana Arwetta Classic- szara i czerwona; Malabrigo Sock- Ochre
druty: 2 mm

I jak widać dziergało mi się je cudownie, tak, że właśnie zaczęłam kolejną parę. Tym razem z własnej farbowanki [te fioletowe paski na dwóch pierwszych to również moje dzieło], a do tego z takim uroczym znacznikiem. ^^
Oprócz tego mam na drutach nadal zieloną chustę, do której jakoś nie mam serca wrócić. Ale za to uporałam się (o zgrozo! dopiero...) z wiosenno-letnim wdziankiem z Milis od J.A., które oczekuje na blokowanie i zdjęcia.

No i wreszcie czas na zimowe swetrzyska! Już nie mogę się doczekać. Oczywiście tylko dziergania i noszenia (broń borze lesisty temperatury!), najlepiej w pomieszczeniach, bo na zewnątrz już zdarza mi się zamarzać. Dwa już mam w planach i na dniach zabieram się za pierwszy z nich.

A Wy, dziergacie już wielkie swetrzyska?

sobota, 29 sierpnia 2015

Pocztówki z wakacji

Czyli troszkę o tym co było jak mnie nie było przez te prawie 3 tygodnie. Misz-masz wakacyjny zaczynający się od morza, poprzez góry, aż na Śląsk. Wszystko bez grama komputera. 
Plaża jest fajna, bo ładnie szumi i można chodzić ciągle na bosaka, szczególnie wzdłuż brzegu. Jako, że ze mnie póki co stworzenie wybitnie lądowe, to o pływaniu nie było mowy, a długie chodzenie także odpadało ze względu na temperaturę, rażące słońce no i tłumy do omijania. Ale co można jeszcze robić? Dziergać! Najlepiej skarpetki. W takich piaszczystych okolicznościach przyszło mi skończyć swoją pierwszą parę. Ba! nawet chwilę po tym zaczęłam już w nich chodzić, bo czasem tak zawiewało, że marzłam okropnie. A z braku małej robótki nabrałam sobie oczka na kolejną parę.
Po takim małym wypadzie teleportowałam się tam gdzie serce ciągnie najmocniej, czyli w góry. Nie ma to jak Roszpunka na Łysej Górze, hihi.
Gdzie było pełno moich ukochanych paproci, iglastych lasów, kamienistych potoczków... ah!
 
Robótka też ze mną pojechała, ale przyznam się szczerze, że dziergałam znacznie mniej niż założyłam. Aczkolwiek ważne, że w ogóle coś pojechało do przodu, co nie? ;)
Kondycja godna stulatka pozwoliła mi oglądać widoki z jedynie dwóch szczytów, no ale i tak było cudownie. Szczególnie z takim towarzystwem, które czekało budynek obok pokoju.
A potem udaliśmy się do rodziny Brodacza na Śląsk- oczywiście z przystankiem w Katowicach w naszej ukochanej Kluboczajowni, na trzy imbryczki herbat na głowę. Cudowności- siedzenie na poduszkach pod ścianą ze steampunkowymi malowidłami... <3 kocham="">
A o dziwo najwięcej dziergania (2h) było... w śląskim pociągu, gdzie udało mi się zrobić piętę, a potem w autobusach, dzięki czemu dorobiłam się ściagacza w pierwszej skarpecie. Kolejną zaś tworzyłam już po powrocie, ale nadal tylko w komunikacji miejskiej- nie ma tego złego - mam już paluszki w drugiej stópkogrzejce.
 
Jeszcze próbowałam swoich sił w PolskimBusie, ale nie polecam. Trzęsło i bujało, tak, że robota szła trzy razy wolniej, jeśli się w ogóle udawało trafić w oczko. Nie mówiąc już o tym, aby ono nagle nie spadło, albo aby drut nie wbił się w sam środek nitki. Poddałam się po kilku minutach i już. Niestety te 10 h autokarowej podróży nie zostało twórczo wykorzystane.
Po tych wszystkich wojażach znalazłam się w domu, skąd już tęsknię do gór, spokoju i ciszy [który o dziwo można było znaleźć jedynie na samym szlaku i na szczycie...].

Jednocześnie przypominam o KALu "Uwolnij skrzata!" i zachęcam do zamieszczania swoich postów ze skarpetkami w notce pod tym linkiem- do wygrania będzie jeden z moich wzorów [liczę, że Mistyaire też się znajdzie do wyboru] i jakieś niespodzianki. Ja jak widać wkręciłam się w skarpetkowo- mam na ukończeniu drugą parę, a w głowie chyba ze sto kolejnych. Tym bardziej, że jeszcze chwilka i pojawi się plucha jesieniucha.

A jak wasze wakacje i skarpetki? ;)

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Uwolnij Skrzata!

Wiecie co? Mam prawie za sobą swoje pierwsze skarpetki! Radość ogromna i nieopisana. Zabierałam się do nich jak pies do jeża. Aż pewnego dnia, a w zasadzie to bardzo późną nocą, coś mnie tknęło, zaczarowało i już. Największa ekscytacja była na samym początku, bo wszystkie techniki nowe. Począwszy od dziergania pierwszych stópko-grzejków, przez zupełnie nowe nabieranie oczek, aż do momentu jak miałam już co przymierzyć... i okazało się, że pasuje idealnie i pięknie prezentuje się na palcuszkach. Drugi dzień przesiedziałam prawie cały przy jednej skarpecie, bo oderwać się nie mogłam. I tak sobie dziergam z doskoku z tego co od dawna zalega gdzieś w pobliżu.
Takie coś to cudowna robótka. Można 'pozbyć' się tych malutkich kłębuszków, które zostają po sweterkach, chustach czy tym podobnych. Mieszanie kolorów to wspaniała zabawa, a jeśli robimy np. skarpetki do spania, albo do wysokich butów, to mogą być tak szalone jak tylko da się wyobrazić. :) Coś wspaniałego.
Do tego to tyci robótka, która mieści się prawie, że w kieszeni i można zabrać ją wszędzie. Ja się wkręciłam i to dosyć mocno. Chwalę się więc tym co do tej pory udało mi się wydłubać na 2 mm drutach.

A Was zapraszam do... ratowania skrzatów! 
Tak dla mniej wtajemniczonych- akurat ponownie jestem 'w temacie', bo co tydzień przenoszę się do Hogwartu (na pewnym kanale lecą od miesiąca wszystkie części H.Pottera- a do tego podczytuję sobie od nowa całą sagę). Jak wiadomo Zgredek stał się wolny właśnie przez skarpetkę [w skrócie], a do tego sam też je dziergał. Stąd te skrzacie pomysły. Co prawda najpierw musielibyśmy mieć takich małych pracowników mieć, aby ich uwolnić... no ale podziergać zawsze można. Czy dla nich, czy dla siebie- zawsze się przyda! My też możemy być skrzatami, no nie? Przez drutowanie uwalniamy więc ich/siebie od zimna/ nudy/ stresu/ (co kto woli i co wpisze) a nasze małe lub większe kłębuszki od porzucenia i zapomnienia.

Tym dziwnym postem zaczynam więc małą zabawę 
pt. "Uwolnij Skrzata! Skarpetkowy KAL."
art by: Eminina (from deviantart)

Wszystkich chętnych mniej lub bardziej, gorąco zapraszam! ^^
Pod tą notką jest miejsce na wasze linki do skarpetkowych postów. Wrzucajcie tam swoje stópko-grzejki, najchętniej te zaczęte od lipca. Póki co nie narzucam ilości, bo sama nie wiem ile mi się uda ich wydziergać. Byłoby super gdybyście skrzaci bannerek z linkiem umieścili też na swoich blogach, jeśli bierzecie udział w zabawie- wszak im nas więcej tym lepiej. Dodawanie postów pod tą konkretną notką będzie działać do 3 września (InLinkz ogranicza)- po tym czasie może przedłużymy termin jeśli będzie potrzeba. EDIT: mamy czas do 17 października. Potem pojawi się notka, w której będdziemy chwalić się swoimi udziergami. :)
A potem, kto wie? Może jakiś chochlik wylosuje szczęśliwą skarpetkową parę, która dostanie wzór i inne przydasie?

To co, dziergacie z nami, skrzatami? ^^

An InLinkz Link-up

poniedziałek, 1 września 2014

Tauremorna Mitts

Wraz z pierwszym dniem września przyszedł czas pochwalenia się skończonymi łapkami.
Wreszcie! Radość ogromna, bo pokonałam samą siebie dziergając na tych szpikulcach. Dotrwałam do samiuśkiego końca, nie odkładając na później nawet chowania nitek. No dobra, przede mną tylko blokowanie, a nawet samo 'pranie' bo w łapkach nawet nie ma co przyszpilać. :)
Najważniejsze też to, że wyrobiłam się do testowego deadlinu.


Cieszę się, bo moje morale dziewiarskie nieco wzrosły, wszak już daawno nic nie udało mi się skończyć. Niby para drobnych 'rękawiczek', ale za to z pięknym wzorem, z jednej z moich ulubionych włóczek, no i pierwszy raz na 2mm patyczakach. I to zakończony sukcesem!


projekt: Tauremorna
wzór: Tauremorna Mitts by Orinskye
włóczka: Araucania Botany Lace [1652], 
Malabrigo Sock [Turner]- razem 40g
druty: metalowe 2mm

Teraz mogę wracać do beżowego swetra bez najmniejszych wyrzutów sumienia, że w tym czasie powinnam przecież dziergać projekt testowy... ^^

Przede mną kilka cm dołu, plisa na guziki no i rękawy. Tutaj podjęłam męską decyzję i sprułam prawie cały gotowy już rękaw, a w zasadzie to dziergam sobie bezpośrednio z niego dolny ściągacz. A co, czas i nerwy zaoszczędzone. Wszak nie muszę patrzeć jak niknie w oczach efekt mojej pracy. Chowam sobie gdzieś pod robótką ten 'uciekający' rękaw i podziwiam jak z tego przyrasta mi końcówka najnowszego swetra. :) Na który swoją drogą nie mogę już patrzeć, tyle godzin, dni, tygodni, a on nadal nie chce zejść mi z drutów... razi szczególnie, że wkradł mi się gdzieś błąd... pruć już szkoda, ja wiem, że on tam jest... ale przypuszczam, że pewnie będzie to sweter bardziej domowy niż wyjściowy, więc chyba może tak zostać.

Powinnam się pospieszyć, bo na dniach powinny zawitać do mnie nowe motki. Na kolejny... sweter. ^^


ps. baardzo chciałam Wam wszystkim podziękować za tyle komentarzy i rozwinięcie dyskusji o szybszym dzierganiu. To niesamowicie miłe kiedy człowiek dostaje taki odzew. Tyle uśmiechów. :) Ah!

czwartek, 14 sierpnia 2014

Czwartkowa środa

Ostatnimi czasy gderałam o rzekomej klątwie. Chcąc nie chcąc podobno prucie i wszelkie niezbyt przyjemne czynności takie jak dodatkowe rozplątywanie supełków, blokowanie, naprawianie itd. itd. należą do całego procesu dziergania. Całkowicie naturalnie. Czasem jednak czegoś jest za dużo, zdecydowanie... no i jak tu się nie podłamać kiedy przeważa destrukcja, a praca zamiast posuwać się do przodu to cofa się coraz bardziej i bardziej. Nowe włóczki tym razem nie pomogły jak to zwykle bywało. Złe czary dotknęły także je. 
Postanowiłam nie dać za wygraną i dziergać dalej. Od nowa, całkowicie od zera, po raz chyba czwarty. Kilka rządków dziennie to zawsze coś.


Aby cokolwiek zrobić i odpędzić uroki zrobiłam coś dziwnego... nowego i trochę szalonego. Całkowicie na przekór temu fatum, pół żartem- pół serio, ale z obłąkańczym uśmiechem- zapisałam się na testowanie. Konkretniej chodzi o wzór mitenek, ale też poniekąd samej siebie. Bo czy to nie wyzwanie rzucać się na 2mm druty? Ja, fanka raczej czegoś co czuć w dłoniach [czyt. min. 3,75mm]... Swoją kolekcję musiałam więc poszerzyć dosłownie o długie, metalowe wykałaczki. O dziwo [a może i nie] są nawet cieńsze niż moja igła dziewiarska [taka tzw. do grubego haftu]. No to teraz zaczyna się zabawa. Skończyć muszę, bo nie ma innej opcji przy tego typu umowie. :p Będzie się działo- z małych kłębków (ukochanego) M. Socka i Araucanii!

Zahaczając także o środę, lekko spóźniona dołączam do kolejnego odcinka zabawy z Maknetą, czyli słowo o książkach i dzierganiu. O drutach pogadałam, czas więc na czytanie. W zasadzie obecnie nie mam się czym chwalić, bo nie mam kiedy podlecieć do biblioteki. Także póki co próbuję się przekonać do audiobooków, przechodząc najpierw przez słuchowiska. Pierwsze, wspominane niedawno "Studnie przodków" J. Chmielewskiej totalnie mnie zauroczyły. Od tego czasu częściej w głośnikach słychać jakieś teksty niż muzykę. Poznałam w ten sposób n.p. historię Doriana Greya. W ramach odświeżania angielskiego pokusiłam się nawet o załadowanie sobie obcojęzycznego 'słuchadła' o Sherlocku Holmesie czy Herculesie Poirot (to się odmienia?). Wiem przez to co się działo w pociągu o "4.50 z Paddington" i jaka była "Tajemnica Świątecznego Puddingu".
Nadal nie jestem przekonana do audiobooków- to stanowczo dłużej wychodzi niż czytanie, a lektorzy często są naprawdę słabi [jak dla mnie]. Do tego mam dziwne poczucie, że i tak książka nie jest przeczytana  [de facto nie jest- przynajmniej przeze mnie, najwyżej przesłuchana...] i mam wyrzuty sumienia, że tak jakby ktoś odwalił za mnie całą robotę. Ale słuchowiska to już całkiem co innego...

Słuchanie swoją drogą, ale tradycyjnych książek nie zamienię raczej nigdy. Trochę dłużej mi się zeszło, ale jednak skończyłam "Piątkowy Klub Robótek Ręcznych"
Od siebie powiem tak, że oceniam ją na całkiem dobrą, mimo mojej niechęci do zwykłych, życiowych historii. Z nudów nie usnęłam, mimo, że niektóre momenty były naprawdę o niczym i tylko zapełniały czas nie wnosząc zupełnie nic do akcji. Największym plusem dla mnie oczywiście było czytanie o dzierganiu i spotkaniach włóczkowych, bo przyznaję się, że to był jedyny powód, dla którego zabrałam się za tę historię. Gdyby nie momenty o pasji robienia na drutach, będący jednocześnie jakby głównym tłem [przynajmniej dla mnie- sama zrobiłam sobie z tego główny wątek ale ciiicho ;)] to pewnie nie doczytałabym nawet połowy. 

Ale jak zwykle: co kto lubi. ;) Jeśli jesteście fanami obyczajówek i historii zwykłych ludzi [nie tych superbohaterów, nie tych z gatunku s-f czy fantasy] to polecam z czystym sercem.

Tymczasem ja lecę zmagać się dalej ze swoim wyzwaniem! :)
Trzymajcie się ciepło i nie dajcie porwać temu hulającemu teraz wiatru.

czwartek, 22 maja 2014

Blacky Berry i gadanie o książkach

Oj, za daleko pobiegłam za białym królikiem i się spóźniłam!!! Oj, oj.
Tym sposobem muszę trochę nagiąć czasoprzestrzeń i dzisiaj u mnie pojawia się środa w czwartek... :p
Czyli udajemy, że jest dzień do tyłu i czas na książki i robótki sponsorowane przez akcję Maknety.

Na tapecie czytelniczej nadal tkwi "Pierścień Borgiów" M.White'a. Akcja rozwija się w swoim tempie, raczej powolnym, ale nie mogę powiedzieć by to mnie wciągało. Brak jakiegokolwiek napięcia, zaskoczenia czy czegoś co mogłoby mnie podkusić do mówienia dobrze o tej pozycji. Po rozczarowaniu ze skończonym już tydzień temu "Ekwinkokcjum" podtrzymuję swoje zdanie o tych książkach. Tak jak wspominałam moje domysły odnośnie rozwiązania zagadki okazały się słuszne [oh, co za zaskoczenie... -.-' ], a co 'najlepsze' wszystkiego można się domyśleć zaraz po poznaniu pewnej postaci gdzieś w 1/4 czy 1/3 książki. Nuda, nuda, nuda. Do tego masakrycznie irytująca główna bohaterka i ostatnie kilkanaście stron rodem z Indiany Jonesa... bleh. Ogólnie nie polecam, ale to czysto subiektywna opinia, a że każdy lubi co innego, to nie zamierzam Wam aż tak obrzydzać. 
W końcu udało mi się przeczytać całość. :p




Aby odbić sobie słabizny książkowe tym razem podczas wizyty w bibliotece wypożyczyłam 3 nowe powieści. Tym razem coś sprawdzonego czyli kryminał A. Christie, jakąś nowość z piękną okładką [haha], ponoć kryminał historyczny i coś zupełnie innego od wszystkiego co czytałam do tej pory... czyli steampunkowe przygody!


Ale, ale, ale mam dla Was ciekawostkę- chyba całkiem godną polecenia. Książkę o sklepiku z włóczkami! :D Czyli "Sklep na Blossom Street" autorstwa Debbie Macomber. 

Niestety w mojej bibliotece nie posiadają jej w ogóle, ale jeśli tylko uda mi się ją dopaść i przeczytać to dam Wam znać. Jeśli będziecie pierwsi przede mną- podzielcie się opinią, chętnie poczytam. :)


Z frontu włóczkowo dziewiarskiego: Skończyłam całkowicie łapki z pierwszego, własnoręcznie farbowanego motka. Zależało mi bardziej na szybkim efekcie i zużyciu niezbyt lubianej przeze mnie włóczki, no i oczywiście ciekawiło mnie jak mi to octowe gotowanie [?- w mikrofali] wyszło. Wybrałam więc mega prosty i niemalże błyskawiczny projekt. Narzuciłam włóczkę na najmniejsze z posiadanych druty 3mm i oto są nowe łapkogrzejki.



projekt: Blacky Berry
wzór: Rye Mitts
włóczka: Filcolana Arwetta Classic [farbowana przeze mnie-fiolet], 
resztki Malabrigo Sock- ochre
druty: Addi metalowe, 3mm

A do tego...olaboga, katastrofa, płacz i zgrzytanie zębów. Jak wspominałam pajęcza chusta poszła do sprucia całkowicie do zera. Został z niej piekny kłebuszek. Straciłam trochę serca do tej cienizny, więc na czas odpoczynku sięgam po Araucanię, która czekała w kolejce. Tym razem coś prostego i oby szybkiego- zwykła chusta, w półkolistym kształcie. Myślę, że padnie na Gingko Crescent.
A silkpaca poczeka sobie na swój lepszy czas. Czasem i tak trzeba.


W kwestii ogłoszeń: nadal poszukuję testerek do Ynis Avalach. 
Najbardziej w rozmiarze S, M. [L już są zajęte]
XS i XL póki co jest tak jakby dodatkowe.

czwartek, 10 kwietnia 2014

Tajemniczy "Snufkin arrow"

Jakiś czas temu, nawet jeszcze całkiem nie dawny zarzekałam się, że nie lubię chust. Lubowałam się najmocniej w kominach. Rozglądałam się jak zwykle na raverly i co jakiś czas rzucały mi się w oczy trójkątne okrycia. Przyznam, że zakochałam się w pewnej chuście, zapisałam sobie, aby podziwiać co jakiś czas, mówiąc trochę z żalem do samej siebie 'ooj, szkoda, że nie lubię chust, aj i tak bym nie nosiła'. Potem coraz więcej podobnych wytworów oznaczałam jako 'fav' [favourite], kolekcja do podglądania rosła i rosła.

Aż pewnego dnia [pierwszej połowy 2011 r.] coś mnie tknęło i mocno zainspirowana przez Caitlin poleciałam po moje pierwsze Malabrigo Lace na pierwszą chustę. Wtedy oczywiście w zieloniutkich barwach. Bodajże miała to być osławiona Gail, ażurowa, pełna liści. Po przerażeniu cienkością włóczki i robieniu z precelka, który wiecznie się haczył, plątał i powodował białą gorączkę, próbowałam zrobić swoją pierwszą Gail. Poddałam się chyba po pierwszym motywie listka. Potem padło na entrelac z podwójnie wziętego lace, który też skończył się ledwo po rozpoczęciu. Do dzisiaj nitka leży w kłębku i czeka na swój czas... ale za to moja miłość do trójkątnych chust wzrosła i tak powiększa się z każdym dniem. Po nieudanych próbach z 'lejsami' stworzyłam kilka chust z innych, zdecydowanie grubszych włóczek. Wszystkie mam do dziś, a w zasadzie ma je moja siostra, którą obdarowałam prawie wszystkim co zrobiłam ^^ jako, że wtedy robiłam głównie z akrylu, z mieszanek z wełną to sama nie mogłam tego nosić ze względu na podgryzanie.

Aż przyszedł koniec 2013 i na nowo powróciłam do dziergania, po dłuższej przerwie, zaczynając od prezentowego motka Malabrigo Worsted i tym razem od... chusty, którą z powodzeniem dumnie zakładam. Od tej pory mam na liście głównie chusty lub sweterki.

Na początku tego roku natrafiłam na KAL, czyli tzw. knit-a-long, gdzie zbiera się internetowo grupka ludzi i dzierga ten sam wzór w określonym czasie. Ten zainteresował mnie tym bardziej, że był całkowicie tajemniczy i nie wiedziałam nic poza tym, że będę dziergać chustę z włóczki 4-ply [fingering]- czyli znowu cienizna jak na mnie, pomijając nieudane próby z lace. 


Pełna ekscytacji po raz pierwszy kupiłam wzór- "Follow your arrow- mystery KAL" by Ysolda. Co ciekawsze co tydzień miała się pojawiać kolejna część z kawałkiem wzoru, która zawierała za każdym razem dwie różne opcje. W rezultacie mam teraz 5 kroków, które można wykonać na dwa sposoby każdy, co daje 32 różne szale z jednego wzoru. Nie wspominając o możliwości mieszania kolorów, robienia pasków itd. Po długim namysłach nad włóczką, odżałowałam i nabyłam swoje pierwsze motki Malabrigo Sock na ten wyjątkowy udzierg. Padło na Ochre i Turner. [ok, już pokazuję- jednak mam tylko zdjęcia z 'komórczaka']

'gotyckie okna' do góry nogami
'kwiat'
Zaczynając od 13 stycznia, co tydzień siadałam, aby 'odrobić pracę domową' na drutach. To było tak wciągające, że czas odliczałam 'do następnego 'clue'', a co poniedziałek siedziałam do oporu dziergając kolejne części wzoru- czasem po 6 h, do 4 nad ranem. Ostatnia wskazówka do wzoru pojawiła się 10 lutego, więc po około miesiącu mogłam cieszyć się swoją wyjątkową chustą. Końcowka szła nieco dłużej, bo w ostatnich rzędach miałam ok. 400 o. w jedną stronę. Potem przyszedł czas na blokowanie, które mogłam zrobić na 2 sposoby [różne miejsca na ząbki]. No i finish! Moja, moja chusta, która póki co jest ulubioną i noszoną przy każdym wyjściu.



Latam więc teraz w ażurach z gotyckimi oknami i kwiatami, w słoneczno leśnych kolorach. Do tego swój 'szal' nazwałam "Snufkin arrow" od ulubionego Włóczkija, który chadzał w zielonym płaszczu i żółtym szaliku.

Teraz jestem chustomaniakiem i ciąglę dumam, któremu wzorowi dać pierwszeństwo. Jednomotkowa [niespełna 200m] z Rios czeka na zblokowanie, inna zaczęta wisi na drutach, a w głowie dziergam kolejne trzy.

A! I już nie boję się takiej włóczkowej cienizny :)