Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Malabrigo Arroyo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Malabrigo Arroyo. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 7 lutego 2016

Leprechaun - skrzacia czapka

Kiedy dziergałam plecioną chustę od początku towarzyszyło mi skojarzenie z lasem, mchem i pięknymi terenami Irlandii i Szkocji. Co prawda jeszcze tam nie byłam, ale to tym bardziej stwarzało chęć posiadania w domu kawałka takiej krainy... tylko dla siebie. Szczęście w nieszczęściu, że Mama zachwyciła się robótką w trakcie i postanowiłam podarować jej tę chustę na świąteczny prezent. Z racji dokupienia trzeciego motka miałam go na tyle dużo, aby wydziergać jeszcze czapkę. Przeszukując wiele stron nic nie zachwyciło Matuli na tyle, aby coś wybrała. Pozostało mi więc wymyślić coś własnego. Prostego, jak najbardziej skromnego, ale jednak z tym czymś chwytającym za oko i pasującego do chusty.
I tak powstała delikatna skrzatka z odpowiednią porcją plecionek i mini łańcuszkami - nazwałam ją Leprechaun (link teleportuje na stronę wzoru). Któż nie zna legendy o irlandzkich skrzatach, schowanych za rudą brodą, które czekają na końcu tęczy z garnuszkiem złota. Tak mi się kołatało z tyłu głowy w trakcie robótkowania, że tak musiało zostać i już.
No i pasuje idealnie! Do wzoru, warkocza, drugiej części kompletu i cudownie irlandzkiego koloru.
 
Z plecionkami łatwo przesadzić, postanowiłam więc umieścić ich tylko trochę, aby stanowiły jedynie dodatek. A żeby nie było im samym smutno wzbogaciłam je o łańcuszkowe towarzystwo. 
 
 Najbardziej w tej czapce uwielbiam to plecione zakończenie, które pięknie schodzi się tworząc coś na kształt karcianego pika.
I dla dowodu i zobrazowania całego kompletu prezentowego: prawda, że nieźle wyszło?
Wzór na czapkę został już spisany i przetestowany. Dostępny jest w języku angielskim, ale rozrysowane schematy pozwalają wydziergać go bez większych problemów. Mój prototyp mimo, że mnie zadowala, został w opisie jeszcze bardziej udoskonalony - wzór przy ściągaczu lepiej się układa.
Możecie wydziergać sobie taką skrzatkę w trzech rozmiarach. Ja swoją wykonałam z Malabrigo Arroyo w rozmiarze M. Najważniejsze, że Mama zadowolona i nosi moje dziergadła za każdym razem. ^^

I liczę, że tą pięknie mszystą zielenią przyciągnę już wiosnę... Ja szarugi mam dość. Potrzebuję kolorów!

Zaklinając pogodę pozdrawiam serdecznie i znikam po jakieś czary na przywołanie weny. Znowu się gdzieś przede mną ukryła.

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Celtycka chusta

Celtycka chusta to moje marzenie odkąd zobaczyłam ją pierwszy raz. Potem przyszedł czas na szukanie odpowiednio pięknej i miękkiej włóczki do tego projektu. A jako, że kiedyś tam w moim sercu zagościła chęć posiadania motków Malabrigo Arroyo w kolorze Chircas to w końcu nadarzyła się okazja aby je nabyć. I wiele, wiele tygodni temu na wakacyjnym spotkaniu w ulubionym sklepie u Tuptupa moje mini marzenie się spełniło. Nawet nie przeszkodziła mi wtedy przepotwornie wysoka temperatura sięgająca prawie 35 stopni... ogromnie podekscytowana nabrałam oczka na plecioną chustę. Dziergałam całe spotkanie i drogę powrotną, siedząc na przystanku, jadąc tramwajem, stojąc w oczekiwaniu na przesiadkę na autobus. Nawet idąc pieszo. Przerwę miałam tylko na przejściu na pieszych. Drugiego dnia chętka mi nie minęła i dzięki temu wydziergałam sobie w ten czas całą gładką część wzoru. 
I bam! Nie mogłam się zebrać do tworzenia plecionego borderu. Usiadałam na maksymalnie pół godziny naraz. Nie wiadomo czemu, ale to mnie wykańczało i nudziło, a miejscami nawet irytowało. 
I tak sobie mała beznadzieja trwała aż do czasów jesiennego spotkania z Dorotką Dodgers i Joasią Marchewą. Nie miałam prócz chusty nic na drutach, a na dodatek okazało się, że Mama chętnie ją przygarnie. Morale podskoczyły mi na tyle by ponownie spróbować zmierzyć się z tym wykańczającym projektem zanim on wykończy mnie. Dziewczyny dopingowały porządnie a ja zaczęłam się w pewnym momencie cieszyć, że już bliżej niż dalej. Im bliżej końca roku tym bardziej chciało mi się ją dziergać. I wreszcie skończyłam!!
 
Zdjęcie znowu są nieco mroczne, ale mimo teoretycznie wiosennej pogody to słońca brak. Wiecznie ponure chmurzyska i egipskie ciemności.
 
  
Na pocieszenie misterne plecionki i piękny kolor mchu prosto z lasu. Jeden z piękniejszych odcieni zieleni jaki widziałam w postaci włóczki.
 
 
projekt: Celtic Dreams
wzór: Celtic Myths
włóczka: Malabrigo Arroyo - Chircas
druty: 4.5 mm 

Chusta jest dosyć spora, ale jak dla mnie to im większa tym lepsza. Puchnę z dumy i wiem, że opłacało się jak nic innego. Po blokowaniu celtyckie plecionki mnie oczarowały i na chwilę potrafię zapomnieć całe to "niechciejstwo". Było warto.

niedziela, 26 lipca 2015

Botaniczny project bag

Chyba nie jestem wielką gadżeciarą, ale nie ukrywam, że lubię mieć kilka przydatnych, dodatkowych rzeczy. W sumie póki co, tyczy się to głównie spraw około drutowych. Zaczynałam z samą włóczką i parą drutów, a teraz dorobiłam się nawet specjalnych markerów, mini agrafek, łączników do żyłek a nawet tych grubych, kolorowych igieł do chowania nitek i zszywania dzianin. I brakowało mi już tylko miejsca na trzymanie robótek. Większość nowych włóczek przywoziłam w papierowych torbach od magic loopa, które potem stawały się mieszkaniem poszczególnych projektów. Niestety z czasem wyglądają one coraz gorzej. A że biorę często druty ze sobą to te eko gniotły się i przecierały od przemieszczania w torbie.
I tak zazdroszcząc zagranicznym dziewiarkom, zebrałam się dziś i mam swój pierwszy 'knitting project bag'. :) A co tam. Z dzierganiem ostatnio mi nie po drodze, bo jak się zabiorę to pruję i tak leci już prawie drugi tydzień. Na kilka godzin przeprosiłam się z maszyną i poczyniłam swoje prawie pierwsze kroki z szyciem. [nie licząc woreczków na karty lata temu]

Z pięknej, granatowej tkaniny w sam raz dla biologa, botanika czy nawet samego Pana Paszczaka. :)
 Ale zaraz, zaraz... kto tam stróżuje!
 No i mieszka. Tutaj akurat państo Muminkowie śpią...
Ale wystarczy im włożyć malabrigo do środka no i sami popatrzcie. :) Tak się przechadzają nad polaną arroyo chircas.
 
 A jakby nasz botanik z Doliny był w pobliżu to też znajdzie jakieś okazy do swojej kolekcji i to nie tylko roslinne. 
 
I tak oto stałam się posiadaczką torby na robótki, z której jestem dumna i kocham ją tak samo jak zawartość. ^^ Z pięknym wzorem i podszewką, stoi sobie na prostokątnym dnie i mieści min. 2 motki arroyo.
To co... teraz chyba zostaje mi uszczęśliwienie pozostałych moich kłębków?

środa, 22 lipca 2015

Chirp Chirp czyli Chircas

Piekielne upały nie są mi straszne kiedy pojawia się wieść o spotkaniu drutowym. Szczególnie w loopie, gdzie czekają na mnie boskie moteczki. Co tam 35 w cieniu, biorę wodę, druty i lecę. Zawsze po takim zlocie unoszę się kilka cm nad ziemią i świergoląc zdaję relację i opowiadam o nowych planach i kolorach. Jestem wtedy naładowana aż przydałyby się dodatkowe kończyny do dziergania. A tym razem podwójna radość, bo miałam okazję poznać Iwonę, czyli kolejną tak włóczkowo zakręconą osobę.
Kończąc poprzednie swetry nie miałam żadnej bezmyślnej robótki. Wymyślając kolejną chustę utknęłam w połowie, morale spadły na łeb na szyję no i zastój wkroczył ponownie. Nie miałam drutów w rękach blisko tydzień i pogrążona już prawie w rozpaczy skusiłam się na wzór z kolejki. Wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała się za niego zabrać. A przecudne, zielone farbowanie, które czekało na mnie na zlocie było wprost idealne do tego projektu- odrobinę cieniowane, ale jedynie na tyle aby podkreślić wszystko co potrzebne.
I tak oto dziergam sobie pomalutku Celtic Myths.
W pięknym malabrigo arroyo o kolorze mchu i lasu. :) A do tego wdzięczna nazwa 'chircas', która swoim brzmieniem przypomina mi stado wróbelków, które pod wieczór okupuje tuje w ogrodzie, czekając na wodę ze zraszacza... chirp, chirp. ^^
Muszę się chyba przestawić na dzierganie czego popadnie, bo inaczej te zastoje mnie zeżrą. Obecnie mam znowu tylko 1 robótkę na drutach i jednego ufoka. Ale w chuście dotarłam do plecionego borderu, który nijak nie kwalifikuje się już do miana bezmyślnego wzoru, a ufok jest na takim samym etapie. Mam już w planach kapciuszki, czapki i kilka swetrów. Teraz tylko najgorsza część pisania wzoru [przeliczanie] i mogę szaleć bez wyrzutów sumienia.

piątek, 7 listopada 2014

Prawie jak Kot z Cheshire

Któregoś razu postanowiłam sobie nie kupować nowych włóczek, jeśli nie skończę obecnego projektu. Kolejne motki miały być nabyte tylko jeśli zużyję te zalegające w domu. Nie licząc oczywiście akrylowego obrzydlistwa. :p Do tego doszedł szlaban na zaczynanie kilku robótek naraz, więc jakiś czas było fajnie. Jedna rzecz na drutach [no ok, góra dwie] a potem mogłam sobie buszować w sklepowych półkach z włóczką. I tak do chwili aż pojawiły się problemy ze sweterkiem na trójkach, który robiłam kilka razy i w efekcie po spruciu kuleczki czekają na wiosnę. Potem doszło Arroyo, to które mnie tak zauroczyło, że rzuciłam się jak szczerbaty na suchary. Miała być chusta- ale najpierw był sweter do kończenia. No i kolejny. Zaczęło robić się zimno, a większe projekty mnie zmęczyły, więc zabrałam się za czapki. Motki chustowe dalej leżą, bo teraz już potrzebuję grubaśnych nitek. Obok śpią zapasy na kolejne duże projekty... zaczęło mnie to dręczyć, szczególnie kiedy musiałam dokupić materiały na prezentowy udzierg (który nota bene miał powstać właśnie z tych co mam, ale za dużo było zachodu z ciągłym przeliczaniem wzoru), więc skutkiem tego znowu jestem otoczona z każdej strony.
Za dużo, za dużo! [wiem... włóczek nigdy za dużo, ale jeśli zaczynają na mnie łypać 'zrób ze mnie coś wreszcie, jestem ważniejsza niż to co aktualnie robisz!' to trochę mnie skręca]
I tak oto chcąc uszczuplić chociaż trochę zapasy zrobiłam resztkową czapkę.

Kocią! ,,,^..^,,,

Zaczynając od pozostałości z Kagami zrobiłam sobie zwykły ściągacz. Dalej bawiąc się w paski wciągnęłam w projekt stare Arroyo, złożone podwójnie.
 Aż dziergając sobie na pół bezmyślnie dobrnęłam do końca i stałam się kotem.
Z bandą ekstra głupich min! 
Ja nie wiem czemu jedyne 'ostrzejsze' [czyt. nie całkowicie zamazane] zdjęcia są jedynie te z wygłupami?
Zważając na turkusowe barwy włóczki i te przeplatające się paseczki przyszedł mi na myśl nie kto inny jak Kot z Cheshire! I te uszy, ah. :) 
Czasami nachodzi mnie ochota na jakiś mniej poważny udzierg. W końcu i tak "Wszyscy tutaj jesteśmy szaleni".
projekt: Almost Cheshire
wzór: z głowy, inspirowany jakimiś zdjęciami 'Japan style'
włóczka: Filcolana Peruvian Highland Wool, Malabrigo Arroyo (Vaa)
druty: 3.5 mm, 4.5 mm KP

Mam więc w tym roku, póki co trzy czapeczki. Ale żadna jeszcze nie grzeje mnie przyzwoicie. Powinnam więc opracować coś naprawdę epicko grubego! I koniecznie rękawiczki i jakiś komin. Wiecie, że mam jedynie starego akryla? Dlatego jak widać chodzę w chuście. Do czasu... ;)

Dziś miałam cykać sesyjkę domowym bamboszkom, na podłożu z bluszczu... ale pada deszcz. Ah, przynajmniej dalej sobie podziergam.

środa, 17 września 2014

Jupiter czaruje

Podniosłam sobie dziewiarskie morale. Od dawna miałam w głowie pomysł na czapkę, ale zakonfiskowane włóczki i szlaban na rozpoczynanie nowej robótki działa jak trzeba. Zawzięłam się w sobie i dodziergałam beżowy sweter. Tutaj się przyznam, że brakuje mu jedynie plisy na guziki i schowania nitek... oj tam. W piątek skoczyłam do magicloop po towarzysza dla samotnego motka z poprzedniego posta, aby stworzyć z nich tą tajemniczą czapkę. Nie obyło się bez oglądania tej włóczkowej tęczy i podziwiania coraz to piękniejszych precelków. Planowałam wybrać sobie przy pomocy towarzystwa kolorki na kolejny sweter- "ten? czy tamten? aaa patrz, tutaj jest jeszcze o taki, ale śliczny... w którym ładniej? napewno?". Zakupy odłożyłam w czasie, bo jak zwykle muszę się namyśleć a i w kolejce miałam wtedy całe trzy, jeszcze nawet nie rozpoczęte róbótki. Miałam pójść tylko po jeden motek...
...ale przepadłam. Po raz pierwszy w życiu poczułam się tak zauroczona, że nie mogłam wyjść bez niego. Stając przed ścianką z Malabrigo Arroyo moją uwagę przykuł ostatni, samotny motek Jupiter, który aż do mnie krzyczał: "patrz! jestem piękny, najpiękniejszy, musisz mnie mieć!". Rzucił czar i już. ;) Projekt na niego miałam zanim go zobaczyłam, haha. Teraz kolej na mini odpoczynek od swetrów, więc wracam do chust. A jak to z nimi bywa jeden motek to mało (w przypadku grubszej włóczki), więc tutaj z pomocą przyszła mi TupTup, która wyciągnęła z czeluści przepastnego pudła niczym królika z kapelusza ostatni motek [jakimś cudem zachomikowany nie wiadomo czemu]. Radość ogromna i już. :) Tak oto zamiast z jednym brakującym wyszłam z trzema, ale za to jakimi!

Podczas sobotniego, jednodniowego wypadu do Torunia zaczęłam dziergać sobie czapkę. Bez prucia się nie obeszło, mimo, że było próbkowanie, liczenie, przymierzanie itd. itd. Zmotywowana do jak najszybszego ukończenia [no przecież chcę już zaczać moje arroyo... :p] podganiałam nawet w herbaciarni, na rynku, przed Planetarium a po powrocie przy oglądaniu z napisami. Nie był to prawda ekspres taki jaki by mógł być, czyt. czapka w 1 góra 2 dni, ale zważając na nastrój, inne obowiązki i ogólnie wszystko i nic, uważam, że i tak jest dobrze. Wczoraj był dzień rozpisywania, więc usiadłam, spięłam się i popijając Mogo Mogo [zieloną herbatkę z Torunia] uwinęłam się w kilka wieczornych godzin. Czapeczka poszła do testowania i za lekko ponad tydzień powinna być dostępna. ;)
Zdjęcia czekają na powstanie, bo cyknęłam sobie jedynie super-szybkie 'selfie', całkowicie niewyjściowe. Teraz moje dwie najnowsze robótki czekają na sesję, już zblokowane i wyschnięte [no dobra, jednej odrobinkę brakuje, ale się zrobi]. :)


Wracając na chwilkę do takich Toruńsko-włóczkowych smaczków- całkiem dziwne uczucie jak motki same pchają się do ręki w określonych kombinacjach a później przychodzi inspiracja. Jakby mówiły "weź nas, jesteśmy piękną parą. Jutro się sama przekonasz!". Tak to właśnie było kiedy zachwyciłam się nowymi zakupami i jeszcze pamiętam jak z artystycznym upojeniem w oczach mówiłam w sklepie "oooo jakie piękne połączenie kolorów!". A następnego dnia podczas spaceru po seansie w Planetarium (hahaha, a motek Jupiter :p) zobaczyłam 'inspirację'...


Zdjęcie dolne oczywiście przekłamuje kolory motków, które o dziwo są dosłownie takie same jak okiennice powyżej. ;) Chyba powinnam tam kiedyś wrócić ubrana w te kolorystycznie magiczne dziergadła...

Z tych kilku powodów czytanie trochę kuleje, bo chyba tylko ze dwa razy tknęłam książkę, oczywiście prosto przed snem. Zmorzyło mnie szybciej niż myślałam, więc nawet nie mam co opisywać. Dalej przy łóżku leży "Niemy Świadek" A. Christie.


Mieliście kiedyś taki spontaniczny zakup włóczki,
która jakby do Was krzyczała? Co to był za szczęśliwy motek?

poniedziałek, 14 lipca 2014

Ynis dostępny ^^

Dzisiaj będzie bardzo krótko i na temat, bo szczerze mówiąc sama nie wiem co mam napisać. Krasomówcą nie jestem za grosz. W zasadzie to przychodzę z małym usprawiedliwieniem swojej nieobecności [w szkole nie miałam to teraz nadrabiam wagarowanie, haha :p]. Żaliłam się na brak weny, to przyznam, że trzyma mnie jeszcze troszeczkę, ale do tego zacznę trajkotać o braku czasu.
Praca na pełny etat sprawia, że mam znaaacznie mniej czasu na dzierganie, skutkiem tego nie mam co pokazać. Już chyba dość się 'napłakałam' blogowo o tym jaka posucha twórcza u mnie nastąpiła.

Liczę, że wykorzystałam już limit złej passy i gorszych czasów. Dlatego teraz przychodzę do Was się pochwalić.
A przechodząc do sedna pokazuję mojego pierwszego, opierzonego już stworka, który opuszcza moją magiczną chatkę. 



Po wielu dniach, męczących tygodniach... które spędziłam zaczynając od dziergania, mierzenia, prucia, dziergania... aż wreszcie spisywania wzoru [o zgrozo! czasami po 8 godzin dziennie]. Potem przyszedł czas testowania, który okazał się jeszcze bardziej emocjonujący [do późnych godzin nocnych czyt. oficjalnie do 23, mniej oficjalnie "w głowie" całodobowo], szczególnie na początku, kiedy jakieś chochliki skakały co chwilę. Czas gdzie dopadł mnie nie jeden kryzys, już korciło mnie rzucenie tego w diabły. Ale dzięki moim cudownym testerkom- nie poddałam się. Otrzymałam ogromne wsparcie, rady i pomoc, za które nie wiem jak dziękować...

Sama nie wiem jak ująć w słowa, serio.
Dlatego tylko powiem naprawdę krótko: DZIĘKUJĘ!

Z muchomorkowej krainy idzie w świat Ynis Avalach .
Pierwszy kotek za płotek. A w głowie kłębią się kolejne. :)

wtorek, 6 maja 2014

Ynis Avalach, czyli 'brązowy' gotowy! ^^

Da dadadaa da daaaa 
*tutaj następuje muzyka rodem ze słynnego Goldwyn Picture z ryczącym, cudnym lwem*

Panie i Panowie! Kto tu wszedł ten zaraz już się dowie...

Amanita pragnie zaprezentować Wam swój pierwszy, ręcznie przez nią robiony i wymyślony, improwizowany, wymęczony... ple ple ple... 'dorosły' sweterek.
*teraz widać wkraczający na ogrodową 'scenę' udzierg, w zasadzie jedynie widać ubranko- bo A. jest równie nieśmiała co "Niewidzialne dziecko- Nini" z Muminków*

...

A tak trochę bardziej poważnie, blogowo, technicznie i dziewiarsko: pokazuję co następuje, czyli wreeeszcie ukończony mój pierwszy sweter w dorosłym rozmiarze. *w 'opowieści' będą od razu zdjęcia, żeby nie zanudzić Was ciągnącym się, gołym tekstem- dla wyjaśnienia: straszę kadłubkiem, gdyż kazałam skupić się jedynie na swetrze a nie człowieku, no i że nie lubię zwykłych zdjęć, to robione na szybko, w chłodny dzień tuż przed wycieczką rowerową...*

Szczerze mówiąc planowałam zrobić sobie Balmy, z racji prostoty i faktu zużycia mniejszej ilości włóczki. Kusił mnie tamten wzór, bo dodatkowo ma luźniejsze rękawy i ogólnie górę, co dla mnie jest bardziej komfortowe, gdyż nie lubię ściskających swetrów, bluzek w pachowych okolicach.
W międzyczasie uznałam, że to jest dla mnie za nudne i za mało 'wyzywające'... w sensie wyzwań jako takich, a nie 'ciałowych pokazów i przekazów'. :p
Skoro już rzuciłam się na robienie swetra dla siebie to zaszalałam od samego początku. Zaczęłam od nowej metody robienia rękawów [nowej dla mnie, bo robiłam raglan razy 2] czyli contiguous. Do tego wszystko w zasadzie robiłam na oko, w zasadzie opierając się jedynie na przymiarkach na samej sobie ze zwisającymi jeszcze drutami... szczerze, to bywało, że i co kilka rządków wciskałam się w robótkę i kręciłam przed lustrem oglądając się z każdej strony. Najdłużej zeszło mi chyba z wymyślaniem wzoru- ileż pomysłów w głowie to nie wiedziałam, który wybrać. Tak ciągnęło się to dniami, nocami. W końcu wypatrzyłam sobie o takie coś jak 'smock stitch' i już po kawałku wiedziałam, że to dobry wybór, mimo, że wzoru uczyłam się w trakcie dziergania. Prościzna! ^^ Rękawy oczywiście 3/4 z racji wygody zarówno noszenia jak i dziergania, a także przeznaczenia sweterka na raczej cieplejsze dni.


Dekolt miał być specjalnie duży, bo sweterek chciałam zakładać też tyłem naprzód, taki dizajn miał być, o.
Ale po przymiarkach, przemyśleniach itd. itd. uznałam, zwykły dół jest nudny jak flaki z olejem i stworzyłam [nie bez przeszkód] mój ulubiony ostatnio 'longer back' czyli wydłużony tył. Tutaj kolejna dla mnie nowość i kolejne wyzwanie- rzędy skrócone. Prób mniej lub bardziej generalnych było chyba z 5, wszystkie od razu na sweterku... bo jestem leniuch i próbek nie robię. W końcu się udało i mam kolejną ulubioną metodę przydatną dziewiarce- 'german short rows'.
Aby uniknąć ściągania dołu no i dopasować go ładnie do rękawów zrobiłam ściągacz 1x1, tyle, że połowę mniejszy niż ten 'ręczny'. Z wykończeniem też były przeboje, bo próbowałam nauczyć się włoskiego zamykania oczek, albo jakiegoś super extra elastycznego, ale wszystkie próby nie uderzyły w mój gust, bo robiła się z tego fala. Po chyba 10 próbie zakończenia dołu uznałam, że najlepszy jest ten z rękawów i jak się okazało elastycznością zupełnie wystarczający. 


Z racji asymetrycznego dołu pomysł z obracaniem swetra tył na przód wydał mi się już mniej interesujący, a szczególnie estetycznie zaczynało mi się to gryźć, więc dekolt zrobiłam sobie jako 'linen stitch', jadąc nim w górę, żeby był trochę bardziej skąpy. Kolejna nowa umiejętność: lniany ścieg! :)



włóczka: Malabrigo Arroyo, 2.5 motka
druty: 3,75 mm [drewniaki KP], 4 mm [metalówy KP]

I to ze swetrowych opowieści chyba tyle. Przy blokowaniu wyciągnął mi się ze 2 razy, po wysuszeniu wrócił prawie do stanu 'przed' jednak jeszcze delikatniejszy [!], pachnący lawendą i zdecydowanie równiejszy. Może odrobinę się powiększył, tak troszkę, ale to nawet lepiej.
A co do nazwy: oczywiście inspiracja muzyką Faun'a [szukając tłumaczenia trafiłam 'Apple Island', Avalon itd. więc pasuje mi tu idealnie... tym bardziej, że kolorem przypomina mi... szarlotkę]. 

Szczerze mówiąc teraz to mój ulubiony sweterek, mimo kilku niedoskonałości, o których póki co wiem tylko ja... :p ale ciiiiichoo szaaa...


Nawet przebiegła mi przez głowę myśl o spisaniu wzoru... tylko czy kto by chciał i czy sobie sama z tym poradzę...???

środa, 30 kwietnia 2014

Czy morderstwo może być sztuką?

Czas na kolejne wyzwanie- mój następny odcinek akcji u Maknety, czyli co aktualnie czytam i dziergam.
Muszę przyznać, że mam mikro mini powód do dumy, bo udało mi się uporać z "Obłędem". Miałam chwilę zwątpienia, kiedy akcja toczyła się tak powolnie, że w sumie wcale jej nie było. Okazało się, że to kolejna książka, w której najlepsze jest 100 ostatnich stron. Tematyka powieści i wyzwanie środowe zmotywowało mnie jednak do jej skończenia. Jeśli kogoś ciekawią opinie zapraszam tu. Ja z większością się zgadzam, aczkolwiek książka mnie miejscami niestety nudziła i ciężko mi się ją czytało ze względu na dużo historycznych porównań czy jakichś wtrąceń z obcych języków. Powieść sama w sobie specyficzna, zarówno tematycznie, językowo jak i z faktu iż to na poły autobiografia...

W oczekiwaniu na "Czerwonego Smoka" [T. Harris, pierwsza część sagi o Hannibalu]... wrrr... znowu ktoś przetrzymał... plątałam się między półkami biblioteki w poszukiwaniu czegoś ciekawego do czytania. Planowałam wyszperać "Kota, który...." np. wąchał klej, bawił się w listonosza czy włączał sie i wyłączał. Ale chyba gdzies schował się tym razem w ciemny kąt i to na pewno nie w bibliotece, w której byłam. A szkoda...
Przeglądając książkowy skarbiec mój wzrok przykuła okładka. Zazwyczaj wybieram nieznane mi książki po okładkach i tytułach, później czytam opis z tyłu i to jest czas, w którym mogą ewentualnie pójść ze mną do domu. Inna sprawa kiedy wypatrzę książkę w internecie, najczęściej na 'lubimy czytać' i zapisuję sobie ją w kolejce. Albo kiedy coś słyszałam, ktoś mi polecił itd.

No i znowu padło na kryminał... mordersto ze sztuką w tle, a może na odwrót?
W każdym razie obecnie na czytelniczej półce mam "Sztukę morderstwa" M. White'a. Współczesne, makabryczne ucieleśnienie obrazu malarza-surrealisty, XIX w. wątek Kuby Rozpruwacza itd. itd. Czyli dwie równolegle toczące się historie, mimo iż tak naprawdę dzieli je spory kawał czasu.
Ciekawe jak mocno wciągnie mnie tym razem.

Czytam znacznie mniej niż dziergam, więc...


Włóczkowo... jak widać. Nadal ten sam sweterek, ale, ale, ale... już sama końcówka!!! Puchaty ściągacz na dole i wykończenie dekoltu. U jeee. ^^
Co za radość, pierwszy, własnoręcznie stworzony, mój, dorosły rozmiarowo udzierg noszalny.
Dół prułam chyba ze 3 razy, początek pewnie podobnie, zanim wymyśliłam co chcę mnieć, ale już lada chwila i chowam nitki, kąpię i przyszpilam. O!
Postaram się powstrzymać przed wrzucaniem kolejnych brązowych zdjęć- oczywiście pomijając gotowca być może na człowieku... no i na dniach zaczynam pajęczynkę.


A Wy więcej czytacie czy robicie na drutach?
A może obie rzeczy jednocześnie?

środa, 23 kwietnia 2014

Książki i udziergi

Nastała kolejna środa, czas więc na sprawozdanie z frontu czytelniczego. Głowy ostatnio mi brak i do książki i do drutów. Powoli czytam sobie wspomniany tydzień temu "Obłęd". Szczerze mówiąc liczyłam na 'coś więcej', ale jeszcze nic więcej nie oceniam, bo jestem dopiero w połowie. Z racji mało wciągającej tzw. akcji [tutaj żadnej nie ma : p] chyba poprzestanę na pierwszym tomie, przynajmniej na jakiś czas. Nie jest to lektura z gatunku lekkich, raczej wchodzi już w przytłaczające i smutne. Pokazuje schozofrenię, że się tak wyrażę 'na codzień'- zwykłe- niezwykłe dni chorego. Z tego punktu widzenia jest dosyć ciekawa, ale chyba już przyzwyczaiłam się do szpitalnych przygód z "Lotu nad kukułczym gniazdem" i napięcia z serii "Hannibala".


Z frontu dziewiarskiego:

ahoj! pokazuję- skończony jakiś czas temu mini sweterek "Hello Baby". Powstał na próbę w celu wystawienia go na 'zarobek' we współpracy z pewnym raczkującym projektem. Jeśli więc coś się wyklaruje, dam znać.
W zasadzie to dobra metoda na zużycie zalegających motków włóczki i testowania jak w ogóle idzie mi dzierganie swetrów. 
To mój pierwszy skończony sweter. uu jee, uu jee  :) 

oj, zagięło się od składania...

włóczka: DROPS Merino Extra Fine
druty: KP 3,75 mm


A z gatunków 'na ludki większe'- wczoraj skończyłam pierwszy rękaw tofikowego sweterka, mniej więcej kilka cm za łokcie.
Tutaj pojawia się temat rękawów, których robić nie lubię, bo nie można się rozpędzić. Próbowałam  dwa jednocześnie, ale doprowadza mnie do szału jak plączą mi się nitki. Podchodziłam do tego 2 razy i nawet fakt tworzenia z Malabrigo nie pomógł mi tak jak bym chciała. Skutkiem tego rękawy robię osobno, na drutach z żyłką.


A nawiązując do wczorajszego Dnia Ziemii chwalę się gościem w ogródku.



W kwestii sweterków i wdzianek: jak radzicie sobie z rękawami?
Lubicie je robić, czy raczej jak ja 'robię, bo muszę'?




środa, 16 kwietnia 2014

Obłęd...

Dzisiaj post prawie błyskawiczny, bo jako, że środa nastała, a w zasadzie chyli się ku końcowi to należy się komunikat z książką w tle. A nawet na pierwszym planie.

Nadal podróżuję sobie po cięższych książkach, nieco poważniejszych niż 'zwykłe' czasozabijacze do poduszki. Lecąc za ciosem szpitalnych opowieści w kręgu psychiki sięgnęłam po "Obłęd" J. Krzysztonia.
Szczerze przyznam jeszcze nie mam nic do powiedzenia, bo z racji załatwiania spraw, wyjazdowego weekendu, dziergania swetra itd. itd. do książki zajrzałam może ze dwa razy i to na naprawdę chwilkę. Skutkiem tego mogę dziś jedynie wspomnieć, że to pierwszy tom na poły autobiograficznej trylogii o... schizofrenii. Sama książka pisana przez autora w szpitalu psychiatrycznym ukazała się już po jego śmierci [w dodatku samobójczej].
Co tam odnajdę może zobaczymy... życzcie więc wytrwałości w lekturze : p


Na polu dziewiarskim nadal bez zmian. Sweterek ze zdjęcia ma pierwszeństwo. ^^ Udziergałam 'już' do talii, nawet może troszkę ponad. Co kilka rządków podskakuję do lusterka i oglądam z każdej strony wymyślając co dalej, bo pomysłów mam za dużo i nie wiem, który pasuje mi najlepiej. Skutkiem tego koniec się opóźnia, ale po cichu liczę, że będzie warto poczekać. 
Prócz powoli rosnącego sweterka reszta tworów bez zmian... jeszcze : p

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Migawki

Miniony weekend udało mi się spędzić u dziadków na wsi. Mimo smętno szarej pogody wyłuskałam sobie kilka chwil na robótki na drutach. Dość niska temperatura, która zmroziła mi dłonie podczas spaceru sprawiła, że dziergałam jedynie w domu. Ale za to znalazłam sobie na przyszłość wspaniałe miejsce na starym, drewnianym wozie w sam raz do przerabiania włóczkowych oczek. W wyobraźni już zrobiłam sobie tam kolejny sweterek zerkając co chwila na budzące się łąki i śpiewające bociany kroczące po trawie, albo tańczące w gniazdach.
Spoglądając więc na piękny, kaflowy piec siedziałam z robótką w rękach wyobrażając sobie historie, które kiedyś opowiadała mi Babcia- o dawnym życiu, zwyczajach i legendach.

Aktualnie jestem bogatsza o zrobioną 'rękawiczkę' bez palców. 

M. Arroyo- Vaa
Aczkolwiek chyba ją zrecyklinguję... szlag mnie trafia czasem przez moje dzierganie, bo robię to ogromnie luźno. Jeśli chodzi o rzeczy 'płaskie'. Tym razem robiąc zgodnie ze wzorem, przerabiałam włóczkę o takiej samej grubości na prawie takich samych drutach. Pomijając zalecane 3,25mm na 5ply [sport] wzięłam najmniejsze jakie miałam, czyli 3mm. I co? to samo zaś... za luźne. W okrążeniach robię z kolei sporo ciaśniej, nie mówiąc o małej ilości oczek jak np. przy rękawach czy rękawiczkach. Tutaj nie chciałam robić na okrągło z racji drutów, które są potworne, bo zwykłe- w sensie te aluminiowe ze sztywną żyłką. A i obawiam się, że byłoby tym razem za ścisło.
Co mi zostało to dziergać od nowa, na płasko wg. wzoru, tylko na drutach jeszcze mniejszych [oj!] albo na większych na okrągło- mam 3,75mm, albo już 4mm.
Póki co tamta łapka wisi na drucie, czekając na moją decyzję.

W domu czekała na mnie przyszpilona chusta, kolejna już dla mnie. Tym razem trzecia z kolei, którą mogę nosić. :)
Jest to wspomniany wcześniej jednomotkowiec- który zrobiłam w dwóch wersjach.

M. Rios- Glitter
Obecnie czeka na uwolnienie i zdjęcia.

A ja dumam nad kolorami kolejnej już chusty. Co za dylemat... chciałabym robić z ulubionego M. Sock, ale z racji cieniowania zacierają się często wzory. Czystej kolorystycznie włóczki nie mam na oku, bo po pracy z wyżej wymienioną postawiłam poprzeczkę za wysoko i żadna mi tak nie odpowiada. Pomijając już miłość do cieniowanych motków, które ostatnio stawiam ponad wszystkie inne... eh.
Szczęście w nieszczęściu, że posiadam jedynie dwie żyłki, aktualnie zajęte przez dwa swetry, więc muszę zmobilizować się do skończenia, a do czasu zwolnienia mogę się zastanawiać.