W tym miejscu krótkie wyjaśnienie tytułu posta. Anka Wrocławianka, redaktorka bloga Za moimi drzwiami", personel obsługujący futrzaki Amisię, Kayrona i Rufiego, organizatorka konkursu, pewnie czyjaś troskliwa matka, żona i kucharka (jej przepisy na blogu zawsze powodują niekontrolowany ślinotok) to kłamliwa i podstępna istota! Na spółkę ze swym JejCiOnym zeżarli, połknęli, wchłonęli, unicestwili sernik wymyślając niezbyt przekonywującą historyjkę o wronach. Przesyłki z nagrodą też się spodziewałem dopiero za kilka dni, bo (p)Anna Pinokio z Wrocławia zmyłki mailowe uskuteczniać zaczęła, że musi się zastanowić, spakować, że wyśle za kilka dni i takie tam zasłony dymne. Trzeba przyznać, że nawet wystrugany przez majstra Dżeppetto taboret skuteczniejszego kłamstewka/zmyłki nie zdołał by użyć. Tak więc, niespodzianka nr 1. Kolejną była zawartość paczki.
Przyznam, że wygrywając konkurs nie zastanawiałem się co może być nagrodą. Odrzucam przeważnie takie myśli, bo po co łamać sobie głowę, nastawiać się na coś, niespodzianki są od tego, aby zaskakiwać. Ale oczywiście skoro to koci konkurs w blogowej kociosferze to i pewnie coś z kocich gadżetów, by mi przyszło do głowy. Ale nie! To byłoby przecież zbyt oczywiste i już nie tak niespodziewane jak wizyta hiszpańskiej Inkwizycji. Tym tropem poszła Anna obdarowując nas...
...m.in. stylowymi kubeczkami...
... jak widać emocje związane z rozpakowywaniem prezentu udzieliły się też Mefisto, który dokładnie sprawdził zawartość paczuszki i oczywiście po kociemu usadowił w niej swój tyłek...
Bez cienia fałszywości muszę przyznać, że kubeczki śliczne, stylowe, z zaparzaczem i gustowną pokryweczką...
Prezent idealnie udany, bo lubimy z Lui kubki (ja kubki i kufle ceramiczne), pijemy tylko z kubków, nawet nie wiem czy w domu mamy jakieś szklanki. A jeśli są jeszcze do tego vintage'owe jak te sprezentowane przez Anię to w gust strzał bezbłędny...
Drugie zaskoczenie co do trafności prezentu, to smakowite pianki :) Nawet nie wiesz Aniu ile razy mi Lui Lu suszyła głowę "kup mi pianki! chcę pianki!"... Dwie gaśnice pianowe z czołgu przyniosłem, pianę z piwa do salaterki zbierać zacząłem, wścieklizną celowo zarazić się próbowałem, co by trochę z pyska mego trollowego utoczyć... a tu o słodkości takie chodziło...
Jak widać na zdjęciach, wygraną w konkursie i otrzymane nagrody uczciliśmy toastem z nowych kubeczków (ja naparem pokrzywowym a Lui zbożówką), przegryzając słodkimi piankami, aż się po norce mej jakieś echo rozchodziło (Ty wiesz o co chodzi ;)
Na koniec oczywiście podziękowania dla Ani za wspaniały prezent, który dał nam tyle radości. Z kubeczków będziemy korzystać codziennie, więc bardzo praktyczny prezent. Pianki natomiast wchłonęła Lui - może ta moja chudzina ciałka przez to nabierze, bo ją nawet fotokomórka zapalająca światło na klatce schodowej nie wyłapuje (Poważnie! Nawet przy Mefisto się włącza, a jak idzie Lui to musi robić pajacyka pod fotokomórką, żeby światło się zapaliło :)
Mimo, że to nagroda w konkursie, więc należała się jak kotu drapak, to jakoś czuję potrzebę odwdzięczenia się za tyle radochy... o czym będę musiał pomyśleć, jak wydobrzeję. Ot co!