Jesień to nie jest moja ulubiona pora roku. Zwykle kojarzy mi się z deszczem, zimnem i błotem, o niskich temperaturach nie wspominając. Rzadko się zdarza by była słoneczna i ciepła. Jak dobrze pamiętam, w zeszłym roku też zbyt pięknie nie było, zwłaszcza jeśli ma się na myśli słoneczne dni.
Niestety tak już jest na tym świecie, że wpływu na pogodę nie mamy, wszak by można było odprawić jakieś szamańskie tańce i zaklinać tą naszą pogodę ale czy to coś da? Wątpię!
Nie powiem, żeby szare i smutne dni sprawiały mi przyjemność, ba, nawet nie są mi obojętne, bo jak wstaję rano i patrzę na to co za oknem, to od razu jakoś humor do bani. Też tak macie?
By jakoś tą jesień przetrwać, serwuję sobie dobrodziejstwa tej pory roku.
Największą miłością pałam do czerwonych owoców dzikiej róży. Uważam, że pięknie się prezentuje w każdym wnętrzu, do tego dodaje takiej radości kolorystycznej. Zrywam póki jest i dozuję sobie to kolorystyczne naturalne lekarstwo na moją duszę :)
Dynie. W tym roku nie zaszalałam z nimi ale są, jako dekoracja i w menu na szare dni.
Szyszki, tych nigdy dość!! Leżą wszędzie, małe i duże, naturalne, pobielane i w wazonie.
Jak jesień, to i różnego rodzaju herbaty, zwłaszcza te aromatyczne. Lubię z sokiem malinowym, z imbirem, miodem, cynamonem, z kawałkami cytrusów, co kto lubi.
Jesień to też niezliczone ilości świec, latarenek, ocieplaczy i otulaczy. Najbardziej lubię wieczorny klimat i to uczucie bezpieczeństwa i ciepła, którego nie zaznaję wiosną ani latem.
Czy da się polubić jesień? Myślę, że się da ale i tak wolę sezon wiosna-lato :)
Korzystajcie z jesiennych plusów, póki można, bo za progiem zima czeka!
Dobrego tygodnia :)