Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Terry Pratchett. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Terry Pratchett. Pokaż wszystkie posty

16 grudnia 2014

Pratchett, White, Szmidt i Abercrombie, czyli fantastyczny grudzień


James White, Szpital Kosmiczny
Nowy, świeżo oddany do użytku szpital może już przyjmować pacjentów z całego kosmosu. Dla każdego jest miejsce, każdy będzie miał takie warunki, do jakich jest przyzwyczajony na swojej planecie, uwzględniający sposób życia, oddychania, przyjmowania pokarmu czy ciążenia. Do tego świetna ekipa lekarzy i pielęgniarzy, diagnostów i ochroniarzy, pilnujących, by wszystko toczyło się jak powinno.
Kilka opowiadań o trudniejszych przypadkach, jakie trafiły do Szpitala Kosmicznego, czyta się szybko i z przyjemnością. Rozmaitość pacjentów, od rybopodobnych, przebywających w płynie, po ogromne dinozaury, nie pozwala opiekunom nawet na chwilę wytchnienia, dlatego O’Mara i Conway częściej padają ze zmęczenia niż się nudzą. Sympatyczne czytadło, przy którym można też się co nieco nauczyć.
(Ocena: 4,5/6)

● ● ●

Robert J. Szmidt, Samotność Anioła Zagłady
Powieść drogi w scenerii postapo. Wszelkie życie na Ziemi skończyło się wraz z rakietami niosącymi neutrinową zagładę – zginęli ludzie, zwierzęta i rośliny. Przetrwali jedynie ci, którzy schronili się głęboko pod powierzchnią ziemi, w specjalnie przygotowanych bunkrach, zdolnych wytrzymać napór promieniowania. Teraz czekają zahibernowani, aż natura poradzi sobie z zagrożeniem i będzie można obudzić się do życia w nowym, lepiej urządzonym świecie. Awaria jednego z hibernatorów powoduje, że Adam, jeden z żołnierzy dawnego świata, budzi się wcześniej. Samotnie rusza w daleką drogę do centrum dowodzenia.
Niezła powieść, z przytłaczającym poczuciem osamotnienia wśród bezkresu świata, ruin cywilizacji, anomalii pogodowych i rozsypujących się zwłok. Cały dorobek tysiącleci nie zastąpi jednak potrzeby bliskości człowieka, nie zabije tęsknoty za kimś bliskim. Nieco nużące były dla mnie opisy motoryzacyjne – samochody i motocykle nigdy nie były moją pasją, ale da się to przetrwać. Najbardziej jednak podobało mi się zakończenie, decyzja bohatera, podjęta pod wpływem strasznej prawdy, i rezygnacja z tego, co pozostało.
(Ocena: 5/6)

Robert J. Szmidt, Kroniki jednorożca: Polowanie
Tajna komórka wywiadu poszukuje ludzi o zdolnościach paranormalnych, by utworzyć silną grupę zajmującą się umacnianiem władzy mocodawców przy pomocy niestandardowych umiejętności. Wszystko zdaje się być na dobrej drodze, gdy poszukiwacze trafiają na Sabinę i dołączają ją do zespołu. Nie wiedzą, co ich czeka ze strony zdolnej esperki.
Sensacyjna powieść z elementami fantasy, telepatią, bioenergoterapią i widzeniem przyszłości. Można przeczytać, ale trzymać się pamięci raczej nie będzie.
(Ocena: 4/6)

Robert J. Szmidt, Toy Land
Brawurowa akcja najemników na izolowanym przez korporację globie. Przedarcie się przez zaporę dział, poznawanie Nowego Raju, zwanego przez Dantego i jego ludzi Toy Landem, pierwszy i ostatni kontakt z mieszkańcami. Dużo brutalnej siły, przekleństw i walki; garść motywów zaczerpniętych z literatury i filmu.
Niezła, sensacyjna powieść, sprawnie napisana. Do szybkiego przeczytania, ale i, obawiam się, równie szybkiego zapomnienia.
(Ocena: 4/6)

● ● ●

Joe Abercrombie, Samo ostrze
Logen Dziewięciopalcy, barbarzyńca z Północy, duży i silny, Ferro, półdzika wojowniczka pałająca żądzą zemsty, Sand dan Glokta, inkwizytor, były więzień, niegdyś torturowany, teraz sam parający się de facto profesją kata, Jezal dan Luthar, zręczny szermierz, bawidamek i fircyk, Bayaz, Pierwszy z Magów, powracający do miasta, by wpływać na bieg wydarzeń – to tylko kilka z wielu postaci, barwnych i niejednoznacznych, powiązanych w przeszłości bądź mających oddziaływać na siebie wkrótce. Akcja dopiero się zarysowuje, gromadzą się chmury na horyzoncie znanego świata, a wszystkie znaki świadczą o tym, że zbliża się wojna.
Pierwsza część trylogii dobrze wprowadza w świat Midderlandu. Fabuła jest wielowątkowa i na tyle interesująca, że z niecierpliwością oczekujemy kolejnych wydarzeń. W miarę czytania przygody poszczególnych bohaterów zaczynają się przeplatać i coraz mocniej wiązać. Bohaterowie są mocno zróżnicowani, każda myśli w odrębny, charakterystyczny dla siebie sposób, a ich osobowości i wygląd przywodzą na myśl klasyczne postacie z literatury i filmu.
(Ocena: 5/6)

Joe Abercrombie, Nim zawisną na szubienicy
Dalsze przygody bohaterów poznanych w pierwszej części. Akcja jest równie dynamiczna, fabuła rozwija się nieprzerwanie; wędrówka, wojna, oblężenie, gorące pustynie, martwe miasta, śmierć, strach i miłość – wszystko się miesza i kotłuje jak w życiu. Dobrze, że jest jeszcze trzecia część.
(Ocena: 5/6)

● ● ●

Terry Pratchett, Ostatni bohater
Wyprawa Cohena Barbarzyńcy do osi świata, gdzie mieszkają bogowie, może skończyć się katastrofą na skalę Dysku. Właściwie po wykonaniu zadania, jakie wyznaczyła sobie grupa Cohena, Dysk przestanie istnieć. Musi więc wyruszyć druga wyprawa, mająca zapobiec bohaterskim czynom bohaterów, w której wezmą udział Leonard da Quirm, Rincewind, Marchewa i Bibliotekarz. Od bogów tylko zależy, czy uda im się zapobiec nieszczęściu.
Przy czytaniu Ostatniego bohatera nie czekają nas niespodzianki – jest to ten sam solidny Pratchett, jakiego znamy z wcześniejszych powieści. Dużo humoru, liczne odniesienia do literatury i szeroko pojętej kultury, ciekawa fabuła i coś na okrasę – fantastyczne ilustracje Paula Kidby’ego, przyciągające oko i hipnotyzujące, każące delektować się szczegółami i planem ogólnym. Bardzo przyjemna lektura.
(Ocena: 5/6)

21 marca 2013

Śmierć i jego terminator

Terry Pratchett
Mort (Mort)
tłum. Piotr W. Cholewa
Prószyński i S-ka, 1996
s. 260

Nawet Śmierć potrzebuje czasem urlopu. Zwłaszcza że słyszał o przyjemnościach spędzania wolnego czasu, czy to na łowieniu ryb, czy podczas tańca, czy nawet upijając się ze smutku z przygodnym barmanem jako obiektem do zwierzeń. Nic dziwnego, że i główny strażnik klepsydr Świata Dysku zapragnął poznać, ile dobrego wyniesie ze spędzenia czasu na czymś innym niż machanie kosą. Aby sobie jednak na to pozwolić, musi zatrudnić kogoś, kto go zastąpi – najmuje więc terminatora, który po krótkim przeszkoleniu podejmuje rolę zastępcy Śmierci.
Mort jest wiejskim nieudacznikiem, niezgrabnym, długonogim nastolatkiem, który niepokoi rodziców swoją nieporadnością. Uznają, że najlepiej oddać go do terminu. Tyle że nikt go nie chce. Oprócz Śmierci. Mistrz i uczeń zaskakująco dobrze się dogadują. Do czasu, gdy okazuje się, że Mort, otrzymawszy standardowe zadanie oddzielenia duszy od ciała, zlitował się nad młodością i urodą księżniczki ocalając jej życie. I tym samym zachwiał osnową istnienia. Konieczne staje się podjęcie działań zmierzających do ratowania świata przed groźnymi konsekwencjami samowoli Morta. To element klasycznej baśni o uczniu czarnoksiężnika. Młody terminator uczy się pilnie, przejmując nawet sposób zachowania od mistrza, ale lekkomyślnie nie umie przewidzieć konsekwencji swoich czynów. Jest jednak na tyle odpowiedzialny, by spróbować naprawić to, co zepsuł.
Nie tylko Mort jest tu głównym bohaterem. Równie ważną, o ile nie ważniejszą postacią jest Śmierć – dostojny, poważny, choć nieco kościsty, zakapturzony osobnik w czerni, mówiący wielkimi literami. Musi robić mocne wrażenie. Które jednak trochę niweczy imię jego konia – Pimpuś. Takie sympatyczne, swojskie imię, dobre dla każdego domowego zwierzątka. Nie tylko imieniem konia wyłamuje się Śmierć gminnym wyobrażeniom o grozie i potędze odbieracza ostatniego tchnienia. Również zamiłowaniem do kotów i ciekawością świata, objawiającą się eksplorowaniem nieznanych obszarów działalności człowieka. Śmierć sprawia tak sympatyczne wrażenie, że łatwo zapomnieć o jego ostatecznej roli. Wszystko jednak do czasu.
W Morcie jest i zabawnie, i poważnie. Komiczna strona powieści oswaja z tematyką śmierci, poważna nie pozwala jej zlekceważyć. Trochę uwag o mijaniu czasu i wierzeniach też każe zastanowić się, co robimy tu i teraz, a co nas może czekać po drugiej stronie kosy. Tradycyjnie już każdego zachęcam do zasmakowania przygody z płaskim światem – można znaleźć tu swojego ulubionego bohatera i spędzić z nim niezapomniane chwile.
(Ocena: 5,5/6)

19 marca 2013

Babcia Weatherwax po raz pierwszy

Terry Pratchett
Równoumagicznienie (Equal Rites)
tłum. Piotr W. Cholewa
Prószyński i S-ka, 2003
s. 198

Wiadomo, że na Niewidocznym Uniwersytecie mogą studiować wyłącznie mężczyźni. Taka jest tradycja. Po prostu. Problem pojawia się, gdy na skutek pośpiechu czy pomyłki spadkobiercą laski umierającego maga zostaje dziewczynka. Wprawdzie ósma córka ósmego syna, ale jednak dziewczynka. Przeciwni jej magicznej edukacji są początkowo wszyscy, nawet babcia Weatherwax, która usiłuje skierować drzemiącą w Eskarinie moc na zioła i głowologię, charakterystyczne w działalności wielu czarownic, a Babci w szczególności. Przychodzi jednak moment, że nawet ta doświadczona czarownica musi przyznać, że potrzeba tu innego nauczyciela, więc wyrusza z Esk i jej laską do Ankh-Morpork.
W Równoumagicznieniu pierwszy raz spotykamy wiedźmy, moje ulubione bohaterki Świata Dysku. Najlepiej scharakteryzowana jest oczywiście Babcia Weatherwax, jeden (jedna?) z trzech filarów wśród czarownic. Początek jej drogi z Ramtopów do wielkich wydarzeń w Ankh-Morpork nie jest łatwy. Jak każdy krok w nieznane i ten musi Babcia okupić sporą dawką samozaparcia, przełamać własne wątpliwości i obawy i wykorzystać znajomość ludzkiej psychiki, aby przedrzeć się tam, gdzie tradycja nie pozwala, przez sztywne i bezmyślne jej przestrzeganie. A potencjał niewątpliwie posiada. Gdzie trzeba, stosuje głowologię, a jeśli to nie wystarcza, sięga po bardziej wybuchowe, magiczne środki. Bo to mądra kobieta jest. Zna się na psychologii człowieczej, chociaż słowo „psychologia” nie jest jej zapewne znane. Umie też pomanipulować mężczyznami, żeby osiągnąć cel niemożliwy do osiągnięcia wprost. Mimo że ci mądrzy mężczyźni, magowie, są hmm, mądrzy. Bo Równoumagicznienie jest też o wiedzy. Tej nabywanej w toku studiów, która potrafi wiele wytłumaczyć, i tej intuicyjnej, którą się ma w sobie, jak magia na przykład. I ich wzajemnym przenikaniu się i trudnych relacjach. Tak bywa.
Jest w tej powieści to, czego u Pratchetta zwykle nie brakuje, czyli przedni humor (parskałam wiele razy), w miarę interesująca akcja (chociaż nie tak dynamiczna jak w dwóch pierwszych częściach) i to, co sprawia, że jego książki chcą być czytane wielokrotnie (pewnikiem jakieś czarowanie), czyli ponadkulturowe problemy podane w formie strawnej i dającej do myślenia. Ogólnie: jest magia w codzienności i codzienność w magii, a od nas tylko zależy, co z niej zaczerpniemy i jak wykorzystamy.
(Ocena: 5/6)

● ● ●
„Czasami trzeba robić to, co nam dyktuje życie.
„Rzeka płynęła leniwie jak śledztwo.”
„W świecie cieni idee są rzeczywistością.” 
„Często upamiętnia to niewielka tablica pamiątkowa głosząca, że wbrew wszelkiemu ginekologicznemu prawdopodobieństwu ktoś bardzo sławny urodził się na ścianie.”
„Magia jednak ma w zwyczaju czekać w ukryciu niby grabie leżące w trawie.”
„Babcia przygryzła wargę. Nie bardzo wiedziała, jak ma się zachować w stosunku do dziecka. Dzieci uważała – przy tych rzadkich okazjach, kiedy w ogóle o nich myślała – za coś pośredniego między ludźmi a zwierzętami. Znała się na niemowlakach: z jednego końca trzeba lać mleko, a drugi utrzymywać w czystości. Dorośli są jeszcze łatwiejsi, bo sami się karmią i myją. Ale pomiędzy jednymi a drugimi istniał świat, którego nie próbowała nawet zrozumieć. O ile się orientowała, należy tylko pilnować, żeby nie złapali czegoś groźnego, i mieć nadzieję, że wszystko się dobrze skończy.”
„– Jeśli nie możesz się nauczyć jeździć na słoniu, naucz się przynajmniej jeździć konno.
– Co to jest słoń?
– Rodzaj borsuka – wyjaśniła Babcia.
Nie dzięki przyznawaniu się do ignorancji od czterdziestu lat cieszyła się sławą znawczyni natury.”
„Doskonale wiadomo, że istotnym warunkiem sukcesu jest brak wiedzy o niemożliwości tego, co człowiek próbuje osiągnąć. Osoba niezdająca sobie sprawy z szansy porażki może być kijem wepchniętym w szprychy roweru historii.”
„Był głupi, owszem, w ten szczególny sposób, w jaki bywają głupi bardzo mądrzy ludzie. Miał tyle taktu, co lawina i tyle egocentryzmu, co tornado, ale nigdy nie przyszłoby mu na myśl, że dzieci są dostatecznie ważne, by zachowywać się wobec nich nieuprzejmie.”
„Bywają też istoty tak potworne, że nawet ciemność się ich lęka.
Większość ludzi nie ma o tym pojęcia. I bardzo dobrze, ponieważ świat nie mógłby normalnie funkcjonować, gdyby wszyscy leżeli w łóżkach z kołdrami naciągniętymi na głowy.”
„Rzeczywistość powróciła i starała się udawać, że ani na chwilę nie odchodziła.”

15 marca 2013

Magia w świecie Dysku

Terry Pratchett
Kolor magii  
(The Colour Of Magic)
Blask fantastyczny 
(The Light Fantastic)
tłum. Piotr W. Cholewa
Prószyński i S-ka, 2002
s. 245 + 236



Już od pewnego czasu nosiłam się z zamiarem powrotu do pratchettowego Świata Dysku. I dobrze, bo okazało się, że z pierwszych tomów mało pamiętam. A pamiętać warto, bo seria jest fantastyczna. Nie tylko z racji przynależności gatunkowej, ale i ze względu na ogólnie wysoką klasę powieści Pratchetta.
Dwie pierwsze części cyklu najlepiej czytać ciągiem, bo dotyczą jednej akcji, prowadzonej przez te same główne postacie. Już w Kolorze magii poznajemy bohaterów, którzy będą się pojawiać w kolejnych tomach, przede wszystkim maga-nieudacznika Rincewinda, turystę Dwukwiata, przypominającego utrwalających wszystko na zdjęciach Japończyków, i jego podróżny kufer, zwany Bagażem. Przewijają się też magowie, bogowie i stwórcy, trolle i bohaterowie, jak również Śmierć i Patrycjusz. Zaraz na początku Rincewind i Dwukwiat zostają związani ze sobą przez Los i Patrycjusza, wielokrotnie wpadają w tarapaty zdawałoby się bez wyjścia, co jest doskonałą okazją do pokazania różnych smaczków dyskowego świata, krańcowych niebezpieczeństw, ingerencji bogów, zarówno wielkich jak i tych pomniejszych, irytacji bohaterów, którym się wydaje, że wiele znaczą, jak i pomocy barbarzyńców i trolli, którym przepowiedziano nadejście Rincewinda. Jeszcze nie wszystko jest tak bogate w szczegóły, jak w późniejszych częściach, ale już widać ogólny, dobrze przemyślany zarys specyficznego świata dysku.
Od pierwszych stron można zakochać się w stylu Pratchetta, pełnym trafnych sformułowań świadczących o dużej spostrzegawczości i dystansie Autora do rzeczywistości, charakteryzującym się ogromnym poczuciem humoru, wzbudzającym śmiech. Bo po prostu trzeba się uśmiechnąć czytając na przykład o minach Bagażu, który, chociaż nie posiada twarzy, a więc oczu ani ust, potrafi sprawiać wrażenie groźnie patrzącego i chcącego pożreć delikwenta, który śmiał wejść w drogę jego panu. Bawią rozterki Stworzycieli zastanawiających się, co było pierwsze: Słowo czy Jajko? Nie można nie docenić zabawnych dialogów, pełnych gagów i kulturowych skojarzeń czy nawiązań do naszej rzeczywistości. Niesamowita wyobraźnia Autora zapełnia Świat Dysku postaciami, zwyczajami i gadżetami, będącymi karykaturą naszego, tak znajomego, że aż nudnego już świata. Przydaje się spojrzenie na samych siebie w krzywym zwierciadle, bezlitosnym i obnażającym ludzkie przywary. Lektura dla każdego.
(Ocena: 4,5/6)

30 października 2012

Niuch

Na każdą powieść Pratchetta czekam z niecierpliwością. I żadna mnie nie zawiodła. Nawet jeśli bohaterowie nie należą do tych najbardziej przeze mnie lubianych – tak jak Straż Miejska Ankh-Morpork. I to nie tak, że nie lubię barwnych postaci strażników, to tylko moja niechęć do literatury sensacyjno-kryminalnej. Przesyt nią trwa u mnie od kilkunastu lat; rzadko sięgam po sensację, jeszcze rzadziej po kryminał. Ale po Pratchetta sięgnę zawsze, obojętnie, o czym napisze. Pokochałam go od pierwszej książki, w każdym tłumaczeniu. Nie przeszkadzają mi dłużyzny (są takowe?) ani celowa przesada w ukazywaniu postaci i zdarzeń, bawią przerysowania i specyficzny humor, skłania do zadumy mądrość trafnych spostrzeżeń i wzbudza podziw odwaga głoszenia nie zawsze popularnych poglądów, a gagi i nieporozumienia doprowadzają mnie do łez ze śmiechu.

● ● ●

Niuch to kolejna historia o straży miejskiej, a właściwie o jej komendancie Vimesie, niezbędnym elemencie krajobrazu Ankh-Morpork, bez którego już nie wyobrażamy sobie policji tego miasta. Pracoholik Vimes zmuszony jest do wyjazdu na urlop, z namowy żony i, co bardzo możliwe, przy współudziale Vetinariego. Wyjeżdża do swojej posiadłości wiejskiej, gdzie bardzo szybko natyka się na zbrodnię wymagającą śledztwa. Znowu jest więc w swoim żywiole.
Tym razem Pratchett zmierzył się z problemem nietolerancji, prześladowania mniejszości narodowych, nieakceptowania odmienności rasowej i kulturowej, nieuznawania praw niższych cywilizacyjnie istot. Ukazał to, jak to on, jednocześnie mimochodem, delikatnie, i wprost, waląc jak obuchem (do wielu zatwardzialców inaczej nie trafia), tłumacząc bezpośrednio, jak i przez ukazanie subtelnego piękna, wyrażającego się chociażby w muzyce, tworzonej przez wspomniane istoty. Bo tym razem poznajemy nową rasę, zamieszkującą Dysk, uznawaną za zwierzęta, mimo rozwiniętego języka i, jak się okazało, sztuki muzycznej na najwyższym poziomie. Prowadząc śledztwo w sprawie morderstwa Vimes ma okazję wykazać się sprytem i inteligencją, dzięki sprawności i przytomności umysłu wychodząc cało z niebezpieczeństw, z którymi nie każdy umiałby sobie poradzić. Zasługuje na miano bohatera, zręcznie lawirując między obszarami prawa i bezprawia, wykorzystując jedno, by zwalczyć drugie, aż do osiągnięcia szlachetnego celu.
Przyzwyczajeni do miejskiej scenerii, dostajemy tym razem obraz wsi, przedstawionej z typowym dla Pratchetta humorem, z uwypuklonymi punktami charakterystycznymi dla bardziej przaśnego sposobu życia i mentalności mieszkańców szerzej otwartych przestrzeni. Mamy okazję bliżej poznać kamerdynera Willikinsa, którego przeszłość jawi się nam w krótkich przebłyskach, ze wzmianek mrożących krew w żyłach. Więcej dowiadujemy się o postaci Lady Sybill, która zdecydowanie, acz nienachalnie kieruje krokami męża, delikatnie naprowadza na właściwe ścieżki w trudnym otoczeniu zdominowanym przez arystokrację, utwierdza w słuszności podejmowanych decyzji i dba o bezpieczeństwo nie zawsze uważającego na siebie, w ferworze śledztwa, męża. Również coraz bardziej interesująco prezentuje się postać Młodego Sama, bardzo analitycznie zaznajamiającego się z wszelkimi odchodami, na jakie natyka się podczas dziecięcych eskapad po wiejskich okolicach.
Im dalej w cykl, tym robi się coraz poważniej, a humor, choć ciągle przedni, staje się bardziej gorzki i skłaniający do zadumy. Z początkowej rozrywki zrobiła się ze Świata Dysku Pratchetta całkiem poważna literatura.
(Ocena: 5/6)

● ● ●
„Nie zamierzam zbyt mocno ograniczać prawa ludzi do przyjmowania substancji, po których czują się lepiej, czy też pewniej, albo też, skoro już o tym mowa, widzą małe tańczące fioletowe wróżki, albo nawet swojego boga, jeśli już do tego dojdzie. To w końcu ich mózgi i społeczeństwo nie ma do nich żadnych praw, pod warunkiem że w danej chwili nie kierują ciężkim sprzętem.” (Vetinari) (s. 11)
„Gdzie są policjanci, tam są przestępstwa.” (Vimes) (s. 13)
„Człowiek, który potrafi wygrywać drobne potyczki, jest dobrze przygotowany do zwycięstwa w wielkich bitwach.” (Vetinari) (s. 17)
„Każdy powinien od czasu do czasu złamać prawo w jakiś skromny, ale rozkoszny sposób. To dobre dla higieny mózgu.” (Vetinari) (s. 18)
„Wielu najgorszych czynów na świecie dokonują ludzie, którzy wierzą, szczerze wierzą, że robią to, co najlepsze; zwłaszcza kiedy w sprawę wmieszany jest jakiś bóg.” (s. 169)
„Dobroć jest w tym, co robimy, nie w tym, do czego się modlimy.” (s. 170)
„Jeśli chce się zmienić cały lud, należy zaczynać od dziewcząt. To rozsądne: uczą się szybciej, a to, czego się nauczyły, przekazują dzieciom.” (s. 179)
„To w końcu nic złego, jeśli się przechytrzy urząd podatkowy, przecież on po to jest!” (s. 207)
„Drobne przestępstwa rodzą wielkie przestępstwa. Człowiek śmieje się z tych drobnych, a potem te wielkie zdmuchują mu głowę z karku.” (s. 207)
„Komendant Vimes nie lubił zdania «Niewinni nie mają się czego obawiać». Uważał, że niewinni jak najbardziej mają się czego obawiać, głównie ze strony winnych, ale na dłuższą metę bardziej nawet ze strony tych, którzy powtarzają: «Niewinni nie mają się czego obawiać».” (s. 224)
„Trzeba czasem przystanąć, żeby złapać oddech, póki jeszcze się go ma.” (s. 249)