Nie było nas zaledwie trzy dni, a Witek zrobił awanturę jak nie wiem co.
Zaczęło się w poniedziałek, kiedy został odwieziony do Dziadków. Nie chciał wejść do transportera, natomiast u moich rodziców, jak tylko zobaczył, że ubieram buty sam wpakował się do klatki i czekał, a na mordce malowało się "no fajnie było, ale się zbieramy do domu, ja już jestem gotowy". I ten ból, bo musiałam go zostawić. Witek był wściekły, zwłaszcza, że u rodziców wakacje spędza również Maciek. Prawdziwy nalot koto-dzieci ;) Jeszcze nie dojechałam do siebie, jak już dzwoniła mama, że Witek na nią fuczy i jest wściekły.
Drugiego dnia otrzymałam telefon, że Witek zdemolował im drzwi. Pół nocy wisiał na klamce i urwał dolną listwę przy drzwiach.
Trzeciego dnia okazało się, że Witek trochę wyluzował, gdzieś się zaszył i śpi. Był już nieco spokojniejszy. Po powrocie od razu po niego pojechałam. Niby trochę obrażony, ale jednak radość przeważyła. Nie odstępował mnie na krok ;)
Razem wróciliśmy do domu i od wczoraj nie opuszcza moich kolan. Nawet przy stole pakuje się na kolana. Nieważne, że ciasno.
I ta szczęśliwa mordeczka....
No i wreszcie można było się powylegiwać z Pańcią w łóżku. Ostatni dzień urlopu ;)