Pokazywanie postów oznaczonych etykietą antologie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą antologie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 29 marca 2014

KLASYKA ZE WSCHODU

Klasyka rosyjskiej SF - tom 4


Klasyka rosyjskiej SF - tom 4

Tytuł: Klasyka rosyjskiej SF - tom 4
Autor: Antologia (wybór Paweł Laudański)
Wydawca: Solaris
Data wydania: 2013 
Liczba stron: 392
ISBN:  978-83-7590-146-7

Bardzo cenię sobie zarówno zaangażowanie pana Pawła Laudańskiego w propagowanie literatury rosyjskojęzycznej, jak i jego znajomość tematu. Tym bardziej martwi mnie fakt, że choć łączy nas wspólna pasja, to jednak gusta mamy całkiem różne. Czwarty, ostatni z cyklu „Klasyka rosyjskiej SF”, tom  jest na to kolejnym dowodem. Niewątpliwie, opowiadania wybrane do antologii są tekstami znaczącymi i ciekawymi, ale nie do końca do mnie przemawiają.
Wbrew powszechnie panującemu przekonaniu, że prawdziwy pisarz to taki, który ma koncie co najmniej jedną powieść (najlepiej bardzo grubą), uważam, że największym wyzwaniem dla literata jest forma krótka – opowiadanie lub nowela. (Czy ktoś poza polonistami rozróżnia jeszcze te dwa gatunki?). Autorowi powieści wiele można wybaczyć: mniej udany fragment, nudną sceną, czy nieciekawy wątek poboczny. Błąd rozmywa się i gubi. Opowiadanie wręcz przeciwnie – wymaga, by każdy akapit, wręcz każde zdanie było dopracowane i potrzebne.  I na tym właśnie polega główny problem tekstów wybranych przez Laudańskiego – są przegadane do bólu. Gdzie zwięzłość formy, gdzie koncentracja na głównym wątku, gdzie szlifowanie poszczególnych zdań? Trudno mi powiedzieć dlaczego autorzy popełnili błąd: czy za bardzo rozdmuchali proste historie, czy wręcz przeciwnie – przycięli do wielkości opowiadania niedonoszone powieści. A może opowiadania są w porządku, tylko ze mną coś jest nie tak? Może skażona zostałam rytmem naszych czasów, wyznaczanym przez migające reklamy, teledyski i szybki montaż? Cóż, takiej ewentualności też nie mogę odrzucić.
Zanim przejdę do poszczególnych opowiadań, pozwolę sobie odnieść się do języka antologii –tłumaczenia i redakcji, a właściwie jej braku. Mimo że najmłodszy tekst liczy sobie ponad trzydzieści lat, to część tłumaczeń przygotowano specjalnie na potrzeby wydania Solarisu. Rozumiem, naprawdę rozumiem, że tłumaczowi może przytrafić się rusycyzm czy inny babol. Nikt nie jest doskonały. Ale gdzie, na Boga!, gdzie był redaktor? Nie chodzi mi nawet o drobne potknięcia – nie sposób ich uniknąć przy takiej objętości tekstu, ale o ewidentne błędy: od panoszącego się niemalże na każdej stronie „póki co” po kuriozalne „linie paralelne”. Doprawdy, jeśli książka w miękkiej oprawie kosztuje 32 złote (plus wysyłka), mogę chyba oczekiwać wydania profesjonalnego.
A teraz kilka słów o poszczególnych tekstach.
Cichy dźwięk dzwoneczka – Dimitr Bilenkin znany jest polskiemu czytelnikowi od dawna. Jego opowiadania publikowane były w niezapomnianych „Krokach w nieznane”. (Mam na myśli klasyczne „Kroki…”, te pod redakcją Lecha Jęczmyka). I tym razem nie zawodzi. Jest niezły pomysł, jest dobre wykonanie, jest i przesłanie.
Dywersja krabów – opowiadanie Anatolija Dnieprowa to najstarsze spośród przedstawionych opowiada (napisane bodajże w 1958). Tekst nieco się zestarzał - jest dość przewidywalny, ale nie na tyle, by nie można go było nadal czytać z niejaką przyjemnością, szczególnie gdy ktoś lubi "opowieści z myszką".
Dzień gniewu – utwór Sewera Gansowskiego (ciekawostka – Gansowski był w jednej czwartej Polakiem), to właściwie nie opowiadanie, a raczej mikropowieść, w której autor analizuje relacje między człowiekiem, a zmienionym przez niego światem. Mimo upływu lat tekst nadal pozostaje bardzo aktualny. Tylko czemuż, ach czemuż, droga redakcjo, autor ma ma czasem na imię Sewier, a czasami Sewer (podział tak mniej więcej pół na pół). Toż to objaw totalnego braku nawet nie redakcji, a najzwyklejszej korekty!
Dwie lecące strzały – gdyby tekst powstał w latach 50., no na początku 60., pewnie jakoś by się wybronił. Wiktor Kołupajew napisał go jednak w połowie lat 70., mogę więc tylko napisać „Ale to już było”. Było wiele razy.
Sonata węża – Olga Łarionowa, to obok wspomnianego już wcześniej Bilenkina, najbardziej „klasyczna klasyka” w zbiorze. Tekst dobrze znany, nieźle wytrzymał próbę czasu, choć zakończenie nieco razi nadmiernym patosem. Współczesny pisarz nie wyłożyłby sprawy aż tak „łopatologicznie”. Ale jest to tylko drobny mankament, nie psujący ogólnego dobrego wrażenia.
Arytmetyka miłości – nie wiem dlaczego, ale twórczość Siergieja Sniegowa do mnie nie przemawia (poza jednym wyjątkiem). Wiem, że Sniegow „wielkim pisarzem był”, ale to nie moja bajka. Jak dla mnie, opowiadanie można by ze zbioru usunąć bez większej straty dla całości. Zastrzegam, że mogę się mylić – powód wyłuszczyłam w poprzednim zdaniu.
Na skrzyżowaniu czasu – pomysł niezły, wykonanie też, ale całość jak na mój gust mocno przegadana. Gdyby Jewgienij Wojskunowski i Isaj Łukidjanow skrócili tekst o połowę, albo chociażby o jedną trzecią, byłoby znacznie lepiej i ciekawiej.
Ponad góry, ponad chmury, ponad niebo… - Wstyd się przyznać, ale do tej pory nie znałam twórczości Pawła Amnuela. Opowiadanie ciekawe, wciągające, nastrojowe. Gdybyż tylko autor nie walnął nas na ostatniej stronie morałem niczym młotkiem po głowie, byłoby blisko ideału.
Dzień, wieczór, ranek – Tydzień po zakończeniu lektury, nawet pod groźbą śmierci nie byłam sobie w stanie przypomnieć o czym było opowiadanie Michajłowa (Ciekawe, dlaczego imię autora owiane zostało mrokiem tajemnicy). To chyba wystarczy za całą recenzję. I dlaczego to było takie dłuuuuugie?
Głos – dobre. Długie, ale dobre. Ciekawy pomysł, dobrze napisane, wciągające. Nie bez powodu to drugi tekst Gansowskiego w tym tomie.

Moja ocena: 6/10

Recenzja zgłoszona do wyzwania: Klucznik
 

niedziela, 9 marca 2014

ZŁOTY WIEK SF - TOM 4

W POSZUKIWANIU ŹRÓDEŁ



Tytuł: Złoty wiek SF - tom 4
Autor: Antologia (wybór Wojtek Sedeńko)
Wydawca: Solaris
Data wydania: 2013-12-05  
Liczba stron: 338
ISBN:  978-83-7590-145-0 

Wspominałam już w opinii o antologii "Stare dobre czasy" (
http://polekturze.blogspot.com/2013/04/tytu-stare-dobre-czasy-good-old-stuff.html), że czasem mam ochotę poczytać coś klasycznego - prostą literaturę stworzoną głównie z myślą o dostarczeniu dobrej rozrywki. Nic więc dziwnego, że przygotowana przez Wojtka Sedeńkę seria "Złoty wiek SF" od razu przykuła moją uwagę. 
Zaprezentowane opowiadania mogą współczesnemu czytelnikowi wydać się banalnie proste, a fabuły wtórne, ale to tylko złudzenie. Pamiętajmy, że od czasu powstania tych tekstów minęło 60-80 lat! Wtedy pomysły autorów były świeże i nie wyeksploatowane do bólu przez stada naśladowców. Dla osób interesujących się głębiej literaturą SF, antologie "Złoty wiek SF" to bezcenne źródło wiedzy o początkach tego gatunku - swoista podróż do źródeł. Mam też dobrą wiadomość dla wszystkich znużonych wysypem nieudolnych klonów Tolkienowskiej epopei. W tekstach zebranych przez Sedeńkę nie znajdzie ani jednego elfa, ani pół krasnoluda i nawet ćwiartuchny orka! (Choć wiem, że dla grupy czytelników to akurat może być wadą). Co znalazło się w tomie czwartym?
Ginący Wenusjanie, Leigh Brackett - nie sposób odmówić autorce sprawnego pióra i umiejętności prowadzenia akcji. Nawet nie wiedząc, że przyłożyła się do powstania scenariusza niezapomnianego "Rio Bravo" (współautorem był Jules Furthman), bez trudu można wyczuć westernowe korzenie - i na poziomie fabularnym, i na poziomie kreowania postaw bohaterów. Kłopot w tym, że w dzisiejszych czasach dzielny osadnik wycinający w pień Indian, by zdobyć nowe ziemie dla kolonistów, nie jest już bohaterem lecz zwykłym bandytą. (przynajmniej w moim odczuciu). Nie umiem kogoś takiego polubić, ani cieszyć się jego sukcesami.
Piosenka w tonacji minorowej, C.L. Moore - krótka, nostalgiczna etiuda, nawiązująca do najbardziej znanej postaci stworzonej przez autorkę - Norwesta Smitha. Wzorcowy przykład tekstu opartego na nastroju, a nie na fabule (takowej praktycznie nie ma).
Jądro krystalizacji, Stephen Barr - opowiadanie czyta się szybko, lekko i przyjemnie, a potem równie szybko zapomina. Ma wszystko, co rozrywkowy tekst mieć powinien - przygodę, zagadkę i sporą porcję humoru.
Skazaniec w kosmosie, Robert Sheckley - poczucie humoru Sheckley'a bawi mnie nieustająco. Miałam więc z lektury sporo przyjemności. Morał zaskakująco aktualny.
Domek z kart, Cyril M. Kornbluth - z tym opowiadaniem mam kłopot. Najmocniejszą stroną tekstu jest suspens. "Domek z kart" wielokrotnie wznawiano w Polsce, więc trudno było na niego wcześniej nie trafić. Tym samym nie może być mowy o zaskoczeniu . Z drugiej strony fakt, że do dziś pamiętam zakończenie (od czasu gdy czytałam opowiadanie Kornblutha minęło dobre kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt lat), świadczy na korzyść opowiadania - większość tego typu dzieł zapominam najpóźniej na drugi dzień.
Drugi satelita, Edmond Hamilton - opowiadanie, którego współczesny czytelnik nie powinien traktować zbyt poważnie. Zapomnij o prawach astronomii i logiki, zanurz się w prawdziwą Przygodę (przez duże "P"), a tekst Hamilona dostarczy ci porcję przedniej rozrywki.
Inwazja, Murray Leinster - najsłabszy (literacko) tekst zbioru. Postaci jednowymiarowe. Ci źli, mało tego, że są źli to jeszcze bezdennie głupi i zarozumiali, ci dobrzy - mało tego, że dobrzy to jeszcze mądrzy, pomysłowi i oddani sprawi. Opowiadanie zasługuje jednak na uwagę z powodów czysto poznawczych. Jak wspomina Sedeńko w notce redakcyjnej, autor jako jeden z pierwszych dostrzegł niebezpieczeństwo jakim jest ideologia komunistyczna. Warto o tym wiedzieć i pamiętać.
Dolina marzeń, Stanley G. Weinbaum - uroczy tekst z mojego ulubionego gatunku - SF eksploracyjnej. Warto jednak najpierw przeczytać pierwszą część "Odyseja marsjańska". Dopiero wtedy wiele aluzji i odwołań stanie się w pełni zrozumiałe.
Świat ryzykantów, Keith Laumer - wyobraźcie sobie, że przypadkiem włączacie telewizor w środku filmu o nieznanym tytule. Na początku zupełnie nie wiadomo o co chodzi, z czasem zaczynacie jednak coraz lepiej orientować się w akcji. W rezultacie oglądacie do końca z niejaką nawet satysfakcją. Tak właśnie zbudowane jest opowiadanie "Świat ryzykantów". Jeśli ktoś lubi takie rozwiązania będzie się dobrze bawił. Ja osobiście nie przepadam.
Młodość, Isaac Asimov - wbrew temu, co można przeczytać w notce redakcyjnej, każdy czytelnik obeznany jako-tako z literaturą SF dość szybko domyśli się w czym tkwi haczyk. Mimo to czyta się dobrze. Razi nieco nadmierny dydaktyzm zakończenia.


Moja ocena: 7/10

Książka zgłoszona do wyzwań
Klucznik
Przeczytam tyle, ile mam wzrostu
Czytam literaturę amerykańską

Statystyki, katalog stron www, dobre i ciekawe strony internetowe