Pokazywanie postów oznaczonych etykietą opowiadania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą opowiadania. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 13 kwietnia 2017

DZIKI ŁABĘDŹ I INNE BAŚNIE

BAŚŃ NASZA POWSZEDNIA

Tytuł: Dziki łabędź i inne baśnie
Autor: Michael Cunningham
Tłumacz: Jerzy Kozłowski
Wydawca: Rebis 2016
Stron: 158


Bajki, baśnie, legendy… Towarzyszą nam niemal przez całe życie. Historie opowiadane przez mamę do snu, snute nieśpiesznie przez babcię przy kominku, czytane w długie, zimowe wieczory przez dziadka. Jakoś tak jest, że inne, znacznie dostojniejsze opowieści zacierają się z czasem w naszej pamięci, a bajka trwa.
Wydawać by się mogło, że wszyscy znamy te same historie: o Babie Jadze, o dzikich łabędziach, o dzielnym, ołowianym żołnierzyku. A jednak ilu ludzi, tyle interpretacji. Czegóż to  się w baśniach nie dopatrywano! Jakich tylko treści w nich nie wyłowiono! Natknęłam się na interpretacje ideologiczne, genderowe, freudowskie. W baśniach widziano odgłosy walki klasowej (sic!): wywodzący się z ludu Iwanuszka/Jaś kontra symbol władzy i ucisku  (car/król), propagowanie społecznej dominacji mężczyzn – Kopciuszek jako przedmiot wymiany matrymonialnej, podtekst seksualny – książę całujący Śnieżkę w trumnie jako  przejaw dewiacji seksualnej. I tak dalej, i tak dalej. Długo by wymieniać. Niejedną dysertację na ten temat napisano.
Każdy też inaczej opowiada swoją baśń.  Podkreślając jedne szczegóły i pomijając inne nadaje opowieści nowe znaczenie. Od jakiegoś czasu popularne jest odzieranie baśni z magii.  Warianty z cyklu „historia prawdziwa” nie dziwią już nikogo, a wręcz spowszedniały czytelnikom i widzom. Były już parodie, były wersje „dla dorosłych”. Czy można jeszcze coś w tej dziedzinie wymyślić, czymś zaskoczyć?
Okazuje się, że można. Michael Cunningham, w niedużej, ale niewątpliwie godnej uwagi książce „Dziki łabędź i inne baśnie” stosuje podwójną woltę. Najpierw pozbawia opowieści całej bajkowej otoczki, a potem nakłada na nie grubą warstwę poezji. Poezji pisanej prozą. Efekt jest więcej niż dobry.
Dziesięć baśni opowiedzianych na nowo, dowcipnie i z ironią, ale bez złośliwości. Wręcz przeciwnie, pełnych zrozumienia dla ludzkich słabości i sympatii dla inności.
Każda z historii ma własny, niepowtarzalny styl. Jedne wywołują na twarzy uśmiech, inne sprawiają że w oku niespodziewanie zakręci się łza. Jedne są zabawne, inne melancholijne, jeszcze inne przerażające. Wszystkie natomiast wciągają, pobudzają do myślenia i zaskakują.
„Dziki łabędź i inne baśnie” to książka magiczna. Książka, której nie da się czytać szybko. Oczywiście, technicznie rzecz ujmując, te sto pięćdziesiąt stron (sporą czcionką i z ilustracjami) można by bez większego trudu „machnąć” w jeden wieczór, ale byłoby to niewybaczalne marnotrawstwo. Coś jak wypicie jednym haustem znamienitego koniaku. „Dzikiego łabędzia” trzeba smakować. Rozkoszować się każdym zdaniem, każdym słowem. Gdy opowiadanie dobiegnie końca zamiast przejść szybciutko do następnego tekstu (choć kusi!) warto na chwilę odłożyć książkę, zamknąć oczy i pomyśleć. Pozwolić działać wyobraźni, pobawić się skojarzeniami, poszperać we wspomnieniach i ze zdumieniem odkryć, że przecież znasz bohaterów tej historii - to przydarzyło się komuś z twoich znajomych lub bliskich! A może nawet tobie samemu?
„Dziki łabędź i inne baśnie” to nie jest książka na plażę, to nie jest książka do poczytania w autobusie czy w poczekalni do lekarza. To książka do czytania po zmroku, w ciszy, gdy możemy zostać sam na sam z własnymi myślami, gdy nic nam nie przeszkadza, nic nie dekoncentruje, bo opowieści Cunnighama zasługują na to, by poświęcić im pełną uwagę.
I jeszcze jedno. Nie mam nic przeciwko ebookom. Mam czytnik, lubię go i właściwie nigdy się z nim nie rozstaję, ale cieszę się, że „Dziki łabędź” trafił do mnie w wersji tradycyjnej. Książka jest bardzo starannie wydana, ale nie w tym rzecz. Chodzi mi o genialne ilustracje Yuko Sizmizu – przyciągające uwagę, intrygujące, niejednoznaczne. Czarno-białe grafiki w zadziwiający sposób łączące wpływy Wschodu z estetyką Zachodu.  Ilustracje, będące wspaniałym uzupełnieniem świetnego tekstu, a jednocześnie stanowiące wartość same w sobie.

niedziela, 26 lutego 2017

RYBAK ZNAD MORZA WEWNĘTRZNEGO

PORA NA ODWYK

Tytuł: Rybak znad Morza Wewnętrznego
Autor: Ursula K. Le Guin
Tłumacz: tłumaczenie zbiorowe
Wydawca: Prószyński i S-ka
Data wydania: październik 2016

Czekałam, czekałam, aż się doczekałam. W końcu dostałam do ręki „Rybaka znad Morza Wewnętrznego” - trzeci tom dzieł Ursuli K. Le Guin wydanych niezwykle starannie przez wydawnictwo Prószyński i S-ka.  Grubaśne tomisko to zbiór, w którego skład zbioru wchodzą: „Wszystkie strony świata”, „Rybak znad Morza Wewnętrznego”, „Cztery drogi ku przebaczeniu”, „Urodziny Świata” oraz „Opowiadanie Świata”. Przyznam się szczerze, że tej części wypatrywałam z największą niecierpliwości. Dwa poprzednie tomy były owszem bardzo ładne, ale zarówno cykl o Ziemiomorzu jak i haiński mam na półce. Fakt, że książki do nieprzyzwoitości zaczytane, pożółkłe i z lekka rozsypujące się, ale mam. (Myślę, że mój „Czarnoksiężnik z Archipelagu” jest starszy niż znaczna część osób czytających te słowa). Zawsze, gdy mnie najdzie ochota, mogę sięgnąć na półkę i poczytać. Natomiast z opowiadaniami sprawa nie jest taka prosta. Niby wszystkie, a przynajmniej większość, czytałam. Kiedyś. Gdzieś. A to w jakiejś antologii, a to w czasopiśmie, a to w klubówce. Niektórych publikacji nie sposób odnaleźć. I oto są, wszystkie razem! Lepiej być nie może .
- Jeju, jakie to śliczne! – krzyknęłam gdy udało mi się wyłuskać „Rybaka znad Morza Wewnętrznego” z grubej warstwy papieru i folii bąbelkowej. To była miłość od pierwszego wejrzenia.
I na tym właściwie mogłabym zakończyć, bo co można napisać o utworach Ursuli K. Le Guin, czego jeszcze nie napisano? Twórczość niekwestionowanej królowej fantasy i science-fiction analizowali ludzi i mądrzejsi ode mnie, i bieglej władający piórem, i bardziej po temu predestynowani. Nie będę więc siliła się na mądre myśli, napiszę jedynie czym mnie, prostego programistę, uwiodła ta książka i za co kocham Ursulę K. Le Guin?
Za dobre historie. Chociaż opowiadania są często jedynie pretekstem do przedstawienia poglądów pisarki lub zadania pytania o coś, co ją nurtuje, choć często fabuła ma drugorzędne znaczenie, to jednak zawsze, w każdym opowiadaniu, dostajemy historię najwyższej próby. Owszem, może nie być galopującej akcji, owszem czasem historia jest prosta tak, jak proste jest nasze życie codzienne, ale zawsze porusza, zapada w pamięć Przeczytałam w życiu setki opowiadań. Większości z niech nie pamiętam. Zapomniałam nawet tytuły, ale historie, które wyszły spod pióra Ursuli K. Le Guin zapadły mi głęboko w pamięć i na zawsze już tam pozostaną.
Za wyobraźnię – bogatą, a jednocześnie ujętą w ryzy. Światy, które zrodziły się w wyobraźni Ursuli K. Le Guin są przebogate. Umiejętność autorki dostrzegania poezji w codzienność – porażająca. Jednak wyobraźnia, kreacja świata nie jest celem samym w sobie. To, jak wspaniale pisarka potrafi okiełznać wyobraźnię, podporządkować ją nadrzędnej wizji artystycznej,  zadziwia. W jej tekstach nie ma nic zbędnego. Żadnych bezużytecznych ozdobników. Iluż autorów fantasy wpada w pułapkę i pozwala by to wyobraźnia rządziła. Iluż zapełnia kolejne strony zupełnie zbędnymi detalami „bo szkoda, żeby się taki fajny pomysł zmarnował”. U Le Guin nic takiego nie znajdziemy. Tu każdy detal, każdy najmniejszy nawet, nieistotny z pozoru szczegół ma do odegrania jakąś rolę. Wyjmij z tekstu jedno zdanie, a powstanie ziejąca rana.
Za język. Bogaty, wytworny, przepięknie przełożony przez prawdziwych mistrzów. Wśród tłumaczy mamy takie tuzy jak Lech Jęczmyk, Zofia Uhrynowska-Hanasz, Paulina Braiter, Maciejka Mazan czy Paweł Lipszyc. Czyż trzeba coś jeszcze dodawać?
Za uczciwość i szczerość. Gdy młody pisarz tworzy teksty zaangażowane, nikogo to nie dziwi. Jednak gdy ktoś przez pół wieku pozostaje wierny swym przekonaniom, nie ulega pokusie „wpisania” się w modne w danej chwili tendencje, gdy pisze tak, jak mu nakazuje sumienie, to musi budzić szacunek. Nawet jeśli w jakimś punkcie poglądy pisarki i czytelnika nie są zbieżne.
Za konsekwencję. Truizmem jest stwierdzenie, że w literaturze, podobnie jak w innych dziedzinach życia, mody zmieniają się nieustannie. Jednak Ursula K. Le Guin zawsze pozostaje sobą. Nie poddaje się trendom. Nie znaczy to, broń Boże!, że jej twórczość jest monotonna. Wręcz przeciwnie i tematyka, i forma są niezwykle zróżnicowane. Jednak zróżnicowanie to wypływa nie z chęci podążania za nowinkami, nie z chęci przypodobania się nowym czytelnikom, nie z pragnienia schlebiania krytykom, a z naturalnego rozwoju twórcy.
Za to, że nie mogę spać. Proza Le Guin intryguje, wciąga, nie pozostawia obojętnym. Każdy tekst obracamy w umyśle długo po tym jak odłożymy książkę. Chwilami miałam ochotę przerwać, poczytać coś lżejszego, ale magia tekstów Le Guin była silniejsza. Sięgałam po kolejne opowiadanie choć wiedziałam, że znowu długo w nocy nie będę mogła usnąć. A teraz, gdy już doczytałam do końca czegoś mi brakuje. Efekt odstawieniowy, czy co?
Statystyki, katalog stron www, dobre i ciekawe strony internetowe