Czy zastanawialiście się czasami czemu tak jest na świecie, że kiedy w danym momencie jeden raduje się z czegoś, drugi w tym czasie cierpi i płacze? Jeden się rodzi a drugi umiera. Nie jestem filozofem ale wydaje mi się, że najwyraźniej w przyrodzie musi byc jakies ekwilibrium - równowaga miedzy złymi a dobrymi emocjami.
No bo jest taka sprawa. Jest mi trochę dziwnie. Od wczoraj. Nawet nie wiem czy powinnam i czy wypada mi się cieszyć czy też z szacunku pozostać smutną i zmartwioną. Bo ja akurat mam dziś dobry, a nawet bardzo dobry dzień - jest piekna wiosenna pogoda, własnie zaczełam 2 tygodniowe ferie wielkanocne, mam dużo wolnego czasu dla siebie, mogę robic co chcę - robótkować, kleić coś, uczyć sie czego nowego, czytac książki, spać i blogować do woli i w ogole cieszyć się wszystkim podczas gdy jedna z ciotek mojego tż-ta leży od wczoraj nieprzytomna pod respiratorem w szpitalu. Zapalenie płuc, tak mówią. Organy pomału zaprzestają pracy. Rodzina i krewni zaczynają wydzwaniać i przyjeżdżać. Rokowania nie są najlepsze. Wygląda na to, że szykuje się kolejny pogrzeb w rodzinie. Oczekiwanie na najgorszą z wiadomości jest okropne. Napięcie narasta. Serdecznie współczuję dziadkom, którzy sa rodzicami tej kobiety. W październku zeszłego roku stracili syna, teraz odchodzi na ich oczach jedna z ich córek
No i zonk. Głupia sprawa. Jestem w kropce. Tutaj udane zakupy na (uwaga!!!) jutrzejszą imprezę! Tak, tak, jutro wieczorem idę na imprezę. Wiem, jest Wielki Post a przykładny katolik na zabawy w poscie nie chodzi ale to ten z typ zabawy co na niej trzeba być bo inaczej ludzie z pracy będą gadać. Z resztą co tu dużo mówić, Brytyjczykom i tak nie ma co tłumaczyć, oni tego nie zrozumieją. Pokaże tam swoją facjatę, zjem com zamówiła, pobędę i wrócę jak kopciuch o północy.
Dziś za jedną wizytą w miescie (specjalnie wybrałam się po nowy ciuch co u mnie jest raczej rzadkoscią bo ja fashion slave to nie jestem i wolę wydawać kaskę na craft i książki) bez godzinnego przebierania, przymierzania i innych dupereli-ceregieli udało mi się upolować po przecenie taki elegancki japońsko-wyglądający top i do tego czerwone korale i bransoletki.
Kiedy nowa kolekcja ubrań weszła do sklepów, wyceniono go na 40 funtów! Teraz cena zjechała do 15. Jak tylko na początku roku ujrzałam te cudną tunikę w sklepie zamarzyłam o niej ale cena 40 funtów mnie odstraszała. Dziś jest już moja. Warto było poczekać :)
Pierwszy raz w życiu sprawiłam sobie czerwone korale. Do tej pory unikałam czerwieni w ubiorze ale mój gust ostatnio ewoluuje w stronę paprykowych czerwoności. Nawet myślę o czerwonej torebce.
A w bibliotece miejskiej miłe zaskoczenie - wygrzebałam na półce te dwie fajne craftowe książki: tą z lewej planuję sobie kupić od jakiegoś czasu a teraz mam okazję przyjrzeć się jej z bliska; ta z prawej skusiła mnie propozycjami pięknych biało-czerwonych motywów :)
i skusiłam się jeszcze na tę lekturkę z półeczki Quick Choice przy ladzie bibliotekarek. To powieść o zakazanej miłości indyjskiego władcy i angielki. Powiało egzotyką i zapachem curry :) No nie powiem, piękna okładka przykuła moje oko. Ja ostatnio lubuję się takiej międzykulturowej tematyce.
Do dobrego dnia należy też fakt, że do dziewczyn forumowo-blogowych podochodziły moje wysyłki. Obie cało i szczesliwie i co ważne przed wielkanocą tak więc dziś chwalą mnie tu i tam a ja puchnę z dumy he he he ;-P Poza tym i dla mnie była przesyłka, z domu, od rodziców pełna zdjęć, kartek swiątecznych, słodyczy i... chrzanu! (bo najlepszy chrzan to chrzan od Rębeka i bez niego świąt nie może być, moja mama uparcie w to wierzy :P) Kochany brat dołączył też film o który prosiłam: Koń wojny.
No i jak? Cieszyć się? Smucić się? Robić swoje?
Mam nadzieje, że ciotka Y. nie zrobi mi jutro tego i nie zejdzie z tego świata. Bo przez ta "konieczną" imprezę bedzie mi bardzo głupio.
Jutro też ogłoszę kolejny Twórczy Weekend. Gotowe do zabawy? :)