No cóż poradzić! Jesień! Ale my bardzo lubimy tę porę roku. Wędrówki są długie a i wraca się z nich z czymś niezwykłym ;) To też świetna okazja, żeby zamykać w słoiczkach nowe smaki i niezwykłe połączenia.
Od jakiegoś czasu jesień kojarzy mi się z rajskimi jabłuszkami. W tym roku niecierpliwie czekałam cały wrzesień, aż dojrzeją i zechcą oddać iście królewski aromat. Bardzo ważne jest, żeby nie zrywać ich zbyt wcześnie. I nie ma co się martwić, że wcześniej część z nich po prostu opadnie z drzewa, bo zazwyczaj opadają te robaczywe albo porażone grzybem. A ze zrywaniem jabłuszek trzeba zdążyć przed przymrozkami! To też ważne. Przemrożone szybko zaczynają przejrzewać i, albo trzeba je natychmiast zjeść, albo nierozmrożone ulokować w zamrażarce.
Rajskie jabłuszka warto suszyć i nie trzeba ich w takim przypadku obierać ze skórki i pozbawiać gniazd nasiennych. W całości można smażyć w konfiturze, kisić, marynować, gotować kompoty i mrozić do pieczenia z mięsem. Ja w tym roku część zebranych jabłuszek zamroziłam, cześć ususzyłam a pozostałe usmażyłam z imbirem na dżem. Pyszny!
Rajski dżem z imbirem
1 kg rajskich jabłuszek
ok. 10 dkg świeżego imbiru
40 dkg cukru
1 szklanka wody
sok z 1 cytryny
szczypta soli i czarnego pieprzu
Jabłuszka kroimy na ćwiartki i usuwamy gniazda nasienne. Nie obieramy ich ze skórki! Zasypujemy 20 dkg cukru. Imbir oczyszczamy i kroimy w drobna kostkę. Z pozostałych 20 dkg cukru i szklanki wody gotujemy syrop, wrzucamy imbir i powoli smażymy do miękkości - można później zmiksować. Wlewamy tak przygotowany syrop z imbirem do jabłuszek i wszystko razem smażymy aż dżem nabierze połysku, zgęstnieje a jabłuszka staną się szkliste. W razie potrzeby podlewamy troszkę wodą, żeby podczas smażenia dżem nie przypalił się. Pod koniec smażenia dodajemy sól, pieprz i sok z cytryny. Gorący pakujemy do słoików i mocno zakręcamy wieczka. Dla pewności można dżem kilka minut pasteryzować w 90 stopniach.
Pyszna sprawa taki dżemik :) Smacznego!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dżemy i marmolady. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dżemy i marmolady. Pokaż wszystkie posty
piątek, 27 września 2019
środa, 21 sierpnia 2019
Dzika marmolada wieloowocowa
Troszkę pada, ale jednak cały czas i tak susza daje się we znaki. Niby owoce dojrzewają, niby nie, spady są twarde i niesmaczne. Jeżeli zatem uda się znaleźć krzew lub drzewo z naprawdę dojrzałymi i smacznymi owocami, warto je zebrać - nawet wtedy, kiedy ilość owoców kwalifikuje je na bezpośrednie spożycie w postaci kompotu. Ale jest szansa, że zebrawszy różne owoce uda się przygotować smaczną marmoladę.
Tak też ostatnio uczyniłam. W skład mojej dzikiej marmolady weszły owoce, które akurat udało mi się zerwać: garść dzikiej róży, cudownie dojrzała aronia, jeżyny leśne, papierówki, gruszki, śliwka mirabelka. Niezbyt słodka i aksamitna, bo zmiksowana i przetarta dodatkowo przez sito marmolada jest po prostu przepyszna.
Dzika marmolada z owoców mieszanych
1 - 1,2 kg oczyszczonych z pestek różnych owoców (aronia, dzika róża,dzikie śliwki, jabłka, czeremcha, gruszki, jeżyny) z przewagą jeżyn
20 dkg cukru
szklanka wody
szczypta czarnego pieprzy i soli
Jeżyny i czeremchę krótko gotujemy i przecieramy przez gęste sito, aby pozbyć się pestek. Do przecieru dodajemy aronię, wydrylowane owoce dzikiej róży i śliwki, obrane oraz pokrojone na mniejsze kawałki jabłka i gruszki. Dodajemy cukier, sól, pieprz i smażymy owoce do momentu, aż woda z przecieru odparuje a przetwór uzyska satysfakcjonującą gęstość, czyli objętość marmolady zmniejszy się o mniej więcej połowę. Następnie miksujemy ją i przekładamy do słoików. Ze względu na niską zawartość cukru, napełnione i zakręcone słoiki pasteryzujemy około 15-20 minut.
Warto pamiętać, że przewaga wagowa konkretnego owocu w marmoladzie decyduje o jej smaku i aromacie. Wyjątkowość smaku mojej dzikiej marmolady to zasługa leśnych jeżyn :) Ale właśnie czeka na obróbkę inny zestaw dzikich owoców! Bez, jabłka, mirabelki i dzika róża. Pomyślę, co tu z nich wyczarować i dam Wam znać :)
Tymczasem życzę smacznego!
Tak też ostatnio uczyniłam. W skład mojej dzikiej marmolady weszły owoce, które akurat udało mi się zerwać: garść dzikiej róży, cudownie dojrzała aronia, jeżyny leśne, papierówki, gruszki, śliwka mirabelka. Niezbyt słodka i aksamitna, bo zmiksowana i przetarta dodatkowo przez sito marmolada jest po prostu przepyszna.
Dzika marmolada z owoców mieszanych
1 - 1,2 kg oczyszczonych z pestek różnych owoców (aronia, dzika róża,dzikie śliwki, jabłka, czeremcha, gruszki, jeżyny) z przewagą jeżyn
20 dkg cukru
szklanka wody
szczypta czarnego pieprzy i soli
Jeżyny i czeremchę krótko gotujemy i przecieramy przez gęste sito, aby pozbyć się pestek. Do przecieru dodajemy aronię, wydrylowane owoce dzikiej róży i śliwki, obrane oraz pokrojone na mniejsze kawałki jabłka i gruszki. Dodajemy cukier, sól, pieprz i smażymy owoce do momentu, aż woda z przecieru odparuje a przetwór uzyska satysfakcjonującą gęstość, czyli objętość marmolady zmniejszy się o mniej więcej połowę. Następnie miksujemy ją i przekładamy do słoików. Ze względu na niską zawartość cukru, napełnione i zakręcone słoiki pasteryzujemy około 15-20 minut.
Warto pamiętać, że przewaga wagowa konkretnego owocu w marmoladzie decyduje o jej smaku i aromacie. Wyjątkowość smaku mojej dzikiej marmolady to zasługa leśnych jeżyn :) Ale właśnie czeka na obróbkę inny zestaw dzikich owoców! Bez, jabłka, mirabelki i dzika róża. Pomyślę, co tu z nich wyczarować i dam Wam znać :)
Tymczasem życzę smacznego!
wtorek, 30 lipca 2019
Dżemujemy! Dżem mirabelkowo- imbirowy
Trudno przejść obojętnie obok drzewa obsypanego wprost owocami. A takie mijam podczas swoich wypraw i dłuższych spacerów. Oczywiście chodzi tu o drzewa mirabelek, których owoce już dojrzewają. Dojrzałe śliweczki łatwo rozpoznać - są intensywnie żółte, miękkie w dotyku, ale jędrne i przy dotknięciu odpadają od szypułek. Zrywa się je zatem szybko i bardzo przyjemnie. Tym bardziej, że wyglądają jak klejnoty. Dojrzałe śliweczki są słodkie lub słodko-kwaśne w smaku. Pestka, niestety, nie zawsze łatwo odchodzi od miąższu, ale trudno - jeżeli jestem dość zdeterminowana, żeby drylować owoce dzikiej róży, to dam radę także z mirabelką ;)
Pierwszy zbiór tych pysznych śliweczek przeznaczyłam na przygotowanie dżemu. Wybierałam owoce dojrzałe i słodkie w smaku, bowiem podczas smażenia i tak nabiorą charakterystycznej dla nich kwasowości.
Dżem mirabelkowo-imbirowy
1 kg mirabelek
2 łyżki deserowe mielonego, suszonego imbiru
60 dkg cukru
2 strączki papryczki chilli (bez pestek)
szczypta soli
Mirabelki opłukać i wsypać do płaskiego rondelka. Wlać pół szklanki wody, nakryć pokrywką i prużyć, aż się rozpadną. Wyjąć łyżeczką pestki, dodać cukier, imbir, chilli i odrobinę soli. Smażyć bez przykrycia powoli, aż dżem zgęstnieje i stanie się szklisty. Powinien mieć miodową barwę i wyczuwalną nutę imbiru w smaku.
Gorący dżem pakujemy w nieduże słoiczki i zakręcamy. Nie trzeba dodatkowo pasteryzować, ale ja dla pewności to robię.Z podanych proporcji otrzymamy ok. 1000 ml dżemu o bardzo fajnej, stabilnej konsystencji. Kto nie bardzo będzie mieć ochotę na wybieranie pestek łyżeczką, może po prostu przetrzeć śliwkową pulpę przez sito i smażyć dżem nieco dłużej. Ja postanowiłam "zachować" kawałki owoców i skórek - w mojej tradycji przygotowywania rodzinnych przetworów - dżem powinien takie kawałki zawierać. Przetwór przetarty czy zmiksowany to już marmolada.
Dżem świetnie smakuje z domowym pieczywem, ale i sklepowa bagietka nabierze z nim szlachetności ;) Smak śniadaniowy pierwsza klasa!
A zatem smacznego!
środa, 2 listopada 2016
Rajski dżem z pigwowca
Zaczął się już listopad, ale i w listopada można wrócić ze spaceru ze smacznym pomysłem w torbie. Wystarczy bacznie się rozglądać a na nogach mieć kalosze ;) Dziś udało mi się nazrywać rajskich jabłuszek i pigwowca :) Postanowiłam zatem przygotować dziś słodką kolację: niezwykle aromatyczny dżem i chrupiące pszenne bagietki.
A zatem, rajski dżem z pigwowcem:
80 dag rajskich jabłuszek z wykrojonymi gniazdami nasiennymi, bez pestek (skórkę zostawiamy na jabłuszku)
6 sztuk mocno dojrzałego pigwowca (wybrałam te dorodniejsze), z wyciętymi gniazdami nasiennymi
Jabłuszka i pigwowiec drobno pokroić i zasypać w garnku 15 dag cukru, podlać odrobiną wody i smażyć. Smażymy dżem aż owoce staną się szkliste, pod koniec smażenia dodać jeden goździk i dwie łyżki cukru różanego.
Bagietki upiekłam z ciasta pszennego na drożdżach. 30 dag mąki typu 450 wymieszałam z łyżeczka soli, wkruszyłam do niej ok. 1 dag świeżych drożdży. Dolałam ciepłej przegotowanej wody i wsypałam łyżeczkę cukru. Drożdże pomieszałam w mące z wodą i cukrem i pozostawiłam tak do wyrośnięcia. Kiedy zobaczyłam, że drożdże "ruszyły" wyrobiłam ciasto. Dolałam jeszcze wody i podsypywałam mąką tak, aby ciasto można było uformować w wałeczki. Z podanych składników uformowałam 4 bagietki długości około 30 cm. Piekłam je w piekarniku nagrzanym do temp. 180st. bez termoobiegu, do zrumienienia.
Smacznego :)
A zatem, rajski dżem z pigwowcem:
80 dag rajskich jabłuszek z wykrojonymi gniazdami nasiennymi, bez pestek (skórkę zostawiamy na jabłuszku)
6 sztuk mocno dojrzałego pigwowca (wybrałam te dorodniejsze), z wyciętymi gniazdami nasiennymi
Jabłuszka i pigwowiec drobno pokroić i zasypać w garnku 15 dag cukru, podlać odrobiną wody i smażyć. Smażymy dżem aż owoce staną się szkliste, pod koniec smażenia dodać jeden goździk i dwie łyżki cukru różanego.
Bagietki upiekłam z ciasta pszennego na drożdżach. 30 dag mąki typu 450 wymieszałam z łyżeczka soli, wkruszyłam do niej ok. 1 dag świeżych drożdży. Dolałam ciepłej przegotowanej wody i wsypałam łyżeczkę cukru. Drożdże pomieszałam w mące z wodą i cukrem i pozostawiłam tak do wyrośnięcia. Kiedy zobaczyłam, że drożdże "ruszyły" wyrobiłam ciasto. Dolałam jeszcze wody i podsypywałam mąką tak, aby ciasto można było uformować w wałeczki. Z podanych składników uformowałam 4 bagietki długości około 30 cm. Piekłam je w piekarniku nagrzanym do temp. 180st. bez termoobiegu, do zrumienienia.
Smacznego :)
poniedziałek, 2 maja 2016
"Konfident", czyli rdestowiec w konfiturze
Postanowiłam skorzystać z nadarzającej się możliwości i zrobić eksperymentalną konfiturę z pędów rdestowca, nazwaną ostatecznie konfidentem :))) Coś w stylu smażonych łodyg arcydzięgla. Rdestowiec ma ciekawy smak, więc może i konfitura będzie równie interesująca? Szczerze mówić obawiałam się, że pokrojone pędy mogą się w tej konfiturze rozpaść, bo wbrew pozorom rdestowiec jest bardzo delikatną rośliną.
Próba smaku wypadła dobrze :) Dodatek soku z cytryny zaostrzył smak. Konfitura już w słoiku i mam nadzieję, że przechowa się dobrze, zarówno pod względem smakowym jak i jakościowym :) Podczas smażenia zwracamy uwagę na to, aby nie mieszać konfitury łyżką (w celu przemieszania konfitury poruszamy garnkiem kolistymi ruchami), kawałki łodyg powinny swobodnie pływać w syropie, dodatek szczypty soli wyostrzy smak przetworu :) Smażenie polega na trzykrotnym doprowadzeniu do wrzenia i wystudzeniu konfitury. Gorącą przekładamy do słoika.
Konfiturę zamierzam użyć do dekoracji deserów :) Sądzicie, że to dobry pomysł?
PS. Wprowadziłam zmianę w tytule postu po sugestiach, że warto byłoby nazwać tę konfiturę jakoś "po swojemu". Bo skoro arcydzięgiel ma swoją konfiturę, to dlaczego rdestowiec ma jej nie mieć? Najbardziej spodobał mi się konfident jako określenie tej konfitury ;) Smacznego!
Próba smaku wypadła dobrze :) Dodatek soku z cytryny zaostrzył smak. Konfitura już w słoiku i mam nadzieję, że przechowa się dobrze, zarówno pod względem smakowym jak i jakościowym :) Podczas smażenia zwracamy uwagę na to, aby nie mieszać konfitury łyżką (w celu przemieszania konfitury poruszamy garnkiem kolistymi ruchami), kawałki łodyg powinny swobodnie pływać w syropie, dodatek szczypty soli wyostrzy smak przetworu :) Smażenie polega na trzykrotnym doprowadzeniu do wrzenia i wystudzeniu konfitury. Gorącą przekładamy do słoika.
Konfiturę zamierzam użyć do dekoracji deserów :) Sądzicie, że to dobry pomysł?
PS. Wprowadziłam zmianę w tytule postu po sugestiach, że warto byłoby nazwać tę konfiturę jakoś "po swojemu". Bo skoro arcydzięgiel ma swoją konfiturę, to dlaczego rdestowiec ma jej nie mieć? Najbardziej spodobał mi się konfident jako określenie tej konfitury ;) Smacznego!
niedziela, 16 sierpnia 2015
Mirabelki w konfiturze i kompot
Szaleństwo mirabelkowe trwa już od dawna. Tym razem przypominam smak mojego dzieciństwa, czyli kompot z mirabelek. Każdy potrafi ugotować :) Pamiętam, że niemal każdego sierpniowego ranka biegło się na podwórko pod drzewa śliwkowe i zbierało do wiaderka dojrzałe mirabelki. Konkurencja w osobach sąsiadów czasem była szybsza.
Do gotowania kompotów nigdy nie drylowaliśmy tych małych śliweczek. I nikt z nas nigdy nie podtruł się kwasem pruskim ;) Może to była kwestia umiaru? Tak... Do dziś lubię zjadać "zielone śliwki", czyli niedojrzałe mirabelki, które kiedyś były zakazane :D Jadłam je po kryjomu i często wchodziłam na drzewo, bo śliwki zrywane z tych wyżej rosnących gałęzi - nawet te niedojrzałe - były zdecydowanie smaczniejsze. A zatem, nie tylko na stole ale i w spiżarni Wsiowej Kuchni pojawiło się parę słoików z różnymi wariantami kompotów mirabelkowych. Najsmaczniejsza wersja to ta mirabelkowo-malinowa.
Jako Ciotka Chichotka zaszalałam jednak i postanowiłam usmażyć konfiturę. Wydrylowałam kilogram mirabelek (udało się!), zasypałam je kilogramem cukru, doprawiłam kolorowym świeżo zmielonym pieprzem, solą, goździkami i trzykrotnie doprowadzałam do wrzenia i studziłam przygotowywany przetwór. Na koniec, gorący, zamknęłam w słoikach. idealna słodycz do świeżych, chrupiących bułeczek :)
Smacznego :)
Do gotowania kompotów nigdy nie drylowaliśmy tych małych śliweczek. I nikt z nas nigdy nie podtruł się kwasem pruskim ;) Może to była kwestia umiaru? Tak... Do dziś lubię zjadać "zielone śliwki", czyli niedojrzałe mirabelki, które kiedyś były zakazane :D Jadłam je po kryjomu i często wchodziłam na drzewo, bo śliwki zrywane z tych wyżej rosnących gałęzi - nawet te niedojrzałe - były zdecydowanie smaczniejsze. A zatem, nie tylko na stole ale i w spiżarni Wsiowej Kuchni pojawiło się parę słoików z różnymi wariantami kompotów mirabelkowych. Najsmaczniejsza wersja to ta mirabelkowo-malinowa.
Jako Ciotka Chichotka zaszalałam jednak i postanowiłam usmażyć konfiturę. Wydrylowałam kilogram mirabelek (udało się!), zasypałam je kilogramem cukru, doprawiłam kolorowym świeżo zmielonym pieprzem, solą, goździkami i trzykrotnie doprowadzałam do wrzenia i studziłam przygotowywany przetwór. Na koniec, gorący, zamknęłam w słoikach. idealna słodycz do świeżych, chrupiących bułeczek :)
Smacznego :)
niedziela, 17 maja 2015
Konfitura samcza na kwiatach sosny
Wiosna sprzyja eksperymentowaniu. W tym roku, po raz pierwszy, we Wsiowej Kuchni zapachniało niezwykłą konfiturą. Została przygotowana z męskich kwiatostanów sosny.
Konfiturę postanowiłam usmażyć nie tylko dla jej smaku. Pomyślałam sobie, że dobrze byłoby ozdobić takim kwiatkiem deser, może lody, ciasto, naleśnik?.. Kwiaty są jednak również smaczne na surowo, ale także zatopione w czekoladzie w towarzystwie różnych ziarenek i orzeszków. Spróbowałam i się rozsmakowałam :)
Na konfiturę samczą z sosny użyłam: 1,5 litra męskich kwiatostanów, sok z jednej cytryny, 75 dkg cukru, szklankę wody i odrobinę soli. Jeżeli podczas smażenia okaże się, że soku z cytryny jest zbyt mało, można dosypać kwasku cytrynowego. Kwiaty powinny być zatopione w syropie, żeby można je było swobodnie wyłowić.
Oczywiście przed smażeniem, kwiatostany zostały oczyszczone z igliwia, resztek łusek i opłukane. Może i pyłku niewiele w nich zostało, ale i niewiele w nich już było. Podczas zrywania, dmuchało mi pyłkiem w nos! Tak czy inaczej - jakoś do mnie trafił ;)
Konfiturę smażyłam klasycznie. Pierwszego dnia - nieco dłużej, ale około godziny, na minimalnym ogniu. drugiego dnia - tylko doprowadziłam do wrzenia. Trzeciego dnia podobnie. Następnie przełożyłam do słoiczków i poddałam pasteryzacji - niestety wyszło mi trochę mniej syropu w konfiturze niż planowałam i było to konieczne, żeby nie pakować kolejnych dobroci do lodówki.
Smacznego!
PS. [27.04.2016]: Ponieważ zbliża się okres kwitnienia sosen, chciałabym jednak uprzedzić, że z czasem te kwiaty "drewnieją" w konfiturze. O ile po usmażeniu i krótkim przechowywaniu były świetne, o tyle po dłuższym czasie raczej smaczny jest tylko syrop, w którym są zawieszone :) Zatem, zalecam jednak zjadanie kwiatostanów w stanie świeżym jako dodatek np. do czekoladek, lodów i sałatek, a jeżeli chodzi o robienie przetworów to albo przygotowujcie syropy albo dania na krótkie przechowanie :)
![]() |
Fot. Ciotka Chichotka |
Konfiturę postanowiłam usmażyć nie tylko dla jej smaku. Pomyślałam sobie, że dobrze byłoby ozdobić takim kwiatkiem deser, może lody, ciasto, naleśnik?.. Kwiaty są jednak również smaczne na surowo, ale także zatopione w czekoladzie w towarzystwie różnych ziarenek i orzeszków. Spróbowałam i się rozsmakowałam :)
Na konfiturę samczą z sosny użyłam: 1,5 litra męskich kwiatostanów, sok z jednej cytryny, 75 dkg cukru, szklankę wody i odrobinę soli. Jeżeli podczas smażenia okaże się, że soku z cytryny jest zbyt mało, można dosypać kwasku cytrynowego. Kwiaty powinny być zatopione w syropie, żeby można je było swobodnie wyłowić.
Oczywiście przed smażeniem, kwiatostany zostały oczyszczone z igliwia, resztek łusek i opłukane. Może i pyłku niewiele w nich zostało, ale i niewiele w nich już było. Podczas zrywania, dmuchało mi pyłkiem w nos! Tak czy inaczej - jakoś do mnie trafił ;)
Konfiturę smażyłam klasycznie. Pierwszego dnia - nieco dłużej, ale około godziny, na minimalnym ogniu. drugiego dnia - tylko doprowadziłam do wrzenia. Trzeciego dnia podobnie. Następnie przełożyłam do słoiczków i poddałam pasteryzacji - niestety wyszło mi trochę mniej syropu w konfiturze niż planowałam i było to konieczne, żeby nie pakować kolejnych dobroci do lodówki.
Smacznego!
PS. [27.04.2016]: Ponieważ zbliża się okres kwitnienia sosen, chciałabym jednak uprzedzić, że z czasem te kwiaty "drewnieją" w konfiturze. O ile po usmażeniu i krótkim przechowywaniu były świetne, o tyle po dłuższym czasie raczej smaczny jest tylko syrop, w którym są zawieszone :) Zatem, zalecam jednak zjadanie kwiatostanów w stanie świeżym jako dodatek np. do czekoladek, lodów i sałatek, a jeżeli chodzi o robienie przetworów to albo przygotowujcie syropy albo dania na krótkie przechowanie :)
sobota, 23 sierpnia 2014
Czeremcha
Niestety, w tym roku jarzębina nie obrodziła. To znaczy... obrodziła, ale drzewa rosną w miejscach, z których nie warto pozyskiwać owoców. Wielka szkoda! Przetwory z jarzębiny cieszą się dużym powodzeniem i dobrze, że w zeszłym roku Ciotka Chichotka przygotowała ich trochę więcej niż potrzebowała. Ale za to pięknie owocuje czeremcha.
Czeremcha to niskie drzewo lub krzew, którego w zasadzie nie można pomylić z zadnym innym, choć jego owoce podobne są do owoców szarłaku i kruszyny - silnie trujących. Jednakże to tylko owoce czeremchy rosną w gronach przypominających porzeczki lub winogrona.
Owoce (jagody) czeremchy, kiedy porządnie dojrzeją są bardzo słodkie, nadają się na soki, nalewki i powidełka. Można je zbierać już wtedy, kiedy osiągną kolor ciemnobrązowego, ale lepiej jest cierpliwie poczekać na ich pełne dojrzenie. Nie zrywa się całych gron, ale pojedyncze jagody, bo grona - niestety - dojrzewają bardzo nierównomiernie. Jagody są duże, dorodne, czasem wielkością zbliżone do rozmiarów borówki amerykańskiej - zrywa się je zatem stosunkowo szybko i wygodnie.
We Wsiowej kuchni przygotowano ostatnio sok z czeremchy. Dwa kilogramy oczyszczonych i przebranych jagód czeremchy zasypano 75 dag cukru i powolutku ogrzewano, aż puściły sok a cukier się rozpuścił. Gorący przelano do butelek 0,33 l. Pozostałości przetarto przez gęste sito, aby oddzielić resztki miąższu od pestek (zawierają amigdalinę!). Powstał w ten sposób sok przecierowy ;) Również został zapakowany do butelek. Z podanej ilości składników powinno wyjść 0,33 l x 4 soku. Można również po pierwszym odlaniu soku przetrzeć pozostałości do płaskiego rondla i smażyć jakiś czas na powidełka. Nie trzeba już wtedy dosypywać cukru - wyjdą wystarczająco słodkie :)
Smacznego!
![]() |
Fot. Ciotka Chichotka |
Czeremcha to niskie drzewo lub krzew, którego w zasadzie nie można pomylić z zadnym innym, choć jego owoce podobne są do owoców szarłaku i kruszyny - silnie trujących. Jednakże to tylko owoce czeremchy rosną w gronach przypominających porzeczki lub winogrona.
![]() |
Fot. Ciotka Chichotka |
![]() |
Fot. Ciotka Chichotka |
We Wsiowej kuchni przygotowano ostatnio sok z czeremchy. Dwa kilogramy oczyszczonych i przebranych jagód czeremchy zasypano 75 dag cukru i powolutku ogrzewano, aż puściły sok a cukier się rozpuścił. Gorący przelano do butelek 0,33 l. Pozostałości przetarto przez gęste sito, aby oddzielić resztki miąższu od pestek (zawierają amigdalinę!). Powstał w ten sposób sok przecierowy ;) Również został zapakowany do butelek. Z podanej ilości składników powinno wyjść 0,33 l x 4 soku. Można również po pierwszym odlaniu soku przetrzeć pozostałości do płaskiego rondla i smażyć jakiś czas na powidełka. Nie trzeba już wtedy dosypywać cukru - wyjdą wystarczająco słodkie :)
Smacznego!
poniedziałek, 21 lipca 2014
Konfitura z wiśni
To już trzeci dzień smażenia konfitury z wiśni. Wbrew pozorom nie jest to czynność pracochłonna - to pomysł na zatrzymanie lata doskonały dla wszystkich zapracowanych :) Wystarczy wygospodarować w ciągu dnia pół godziny! I nawet nie trzeba zaglądać do gara, konfitura smaży się sama i nie ma ryzyka przypalenia.
Trzeba zaopatrzyć się w 2 kilogramy wiśni, opłukać je i wydrylować. Drylowanie może przerażać, ale przy zastosowaniu drylownicy nie zdążymy się zniechęcić do tej uciążliwej czynności ;) Czas, jaki należy wygospodarować na drylowanie, to zaledwie 15 minut. Tak przygotowane wiśnie wsypujemy do płaskiego, szerokiego rondla, wlewamy sok wyciśnięty z jednej cytryny i zasypujemy cukrem (90 dkg). Pozostawiamy na godzinkę, żeby owoce puściły sok, następnie stawiamy rondel na ogniu (palnik ustawiony na minimum) i niech się powolutku ogrzewa, cukier rozpuszcza, aż do zagotowania. W międzyczasie można delikatnie konfiturę zamieszać. I najlepiej nie nakrywać pokrywką. Następnie odstawiamy garnek do wystudzenia, po wystudzeniu nakrywamy pokrywką i zapominamy o nim aż do następnego dnia.
Kolejnego dnia na minimalnym ogniu ogrzewamy garnek aż do zagotowania konfitury, wtedy dosypujemy drugą i ostatnią porcję cukru (czyli znów 90 dkg). Trzymamy na ogniu aż cukier się rozpuści, konfitura zagotuje i... odstawiamy do wystudzenia.
Trzeciego dnia zagotowujemy konfiturę na minimalnym ogniu i gorąca przekładamy do małych słoiczków. Można konfiturę pasteryzować, ale już nie trzeba. W drugim przypadku należy wcześniej słoiki wygotować. Konfitura składa się z osmażonych owoców zawieszonych w gęstym syropie. Przekładając ją do opakowań, należy starać się równomiernie rozkładać owoce i syrop. Oczywiście konfiturka nie zgęstnieje jakoś bardzo po wystudzeniu, ale przecież jada się ją... ze spodeczka :)
No to zabieramy się do pracy :)
![]() |
Fot. Ciotka Chichotka |
Trzeba zaopatrzyć się w 2 kilogramy wiśni, opłukać je i wydrylować. Drylowanie może przerażać, ale przy zastosowaniu drylownicy nie zdążymy się zniechęcić do tej uciążliwej czynności ;) Czas, jaki należy wygospodarować na drylowanie, to zaledwie 15 minut. Tak przygotowane wiśnie wsypujemy do płaskiego, szerokiego rondla, wlewamy sok wyciśnięty z jednej cytryny i zasypujemy cukrem (90 dkg). Pozostawiamy na godzinkę, żeby owoce puściły sok, następnie stawiamy rondel na ogniu (palnik ustawiony na minimum) i niech się powolutku ogrzewa, cukier rozpuszcza, aż do zagotowania. W międzyczasie można delikatnie konfiturę zamieszać. I najlepiej nie nakrywać pokrywką. Następnie odstawiamy garnek do wystudzenia, po wystudzeniu nakrywamy pokrywką i zapominamy o nim aż do następnego dnia.
Kolejnego dnia na minimalnym ogniu ogrzewamy garnek aż do zagotowania konfitury, wtedy dosypujemy drugą i ostatnią porcję cukru (czyli znów 90 dkg). Trzymamy na ogniu aż cukier się rozpuści, konfitura zagotuje i... odstawiamy do wystudzenia.
Trzeciego dnia zagotowujemy konfiturę na minimalnym ogniu i gorąca przekładamy do małych słoiczków. Można konfiturę pasteryzować, ale już nie trzeba. W drugim przypadku należy wcześniej słoiki wygotować. Konfitura składa się z osmażonych owoców zawieszonych w gęstym syropie. Przekładając ją do opakowań, należy starać się równomiernie rozkładać owoce i syrop. Oczywiście konfiturka nie zgęstnieje jakoś bardzo po wystudzeniu, ale przecież jada się ją... ze spodeczka :)
No to zabieramy się do pracy :)
niedziela, 8 czerwca 2014
Kwiat bzu smażony w miodzie
To inspiracja staropolska. Idealny słodzik łagodzący bóle gardła a jednocześnie prawdziwy smakołyk. Trafiłam na ten przepis na jednym z portali społecznościowych zaś zamieścił go badacz konfektów i historyk jedzenia.
Ponieważ uwielbiam dziki bez, bo to świetna i pospolicie występująca roślina eksperymentalna, zadecydowałam: robimy konfekt! :)
Przy okazji jednej z wypraw nazrywałam kwiatów bzu (teraz mamy sezon), w domu poodrywałam drobne kwiatuszki od szypułek i opłukałam na sicie. Ilość wagowa kwiatu powinna być porównywalna do ilości użytego miodu. Warto też zerwać kwiatów nieco więcej, gdyż może się okazać, że należy go jeszcze trochę do smażonego produktu dosypać. Rozpuściłam w płaskim rondelku 650 g miodu wielokwiatowego. Do rozpuszczonego miodu wlałam sok z jednej, sporej i soczystej cytryny. Kiedy miód zawrzał wrzuciłam osączony kwiat bzu. Smażenie trwało około pół godziny. Następnie przelałam konfekt do słoja i gotowe.
Wersja zdrowsza, bo zachowująca walory miodu, to ogrzewanie go wraz z kwiatami do temperatury około 40 stopni. Trzeba starać się utrzymać ją przez około 40 minut. Następnie konfekt przelewamy do słoja.
Pozostały, jeżeli zerwaliśmy go zbyt wiele, kwiat zachowujemy! W żadnym razie nie wyrzucamy. Można z niego przygotować susz i stosować jako dodatek do herbat napotnych lub przygotować... kwas :)
![]() |
Fot. Ciotka Chichotka |
Ponieważ uwielbiam dziki bez, bo to świetna i pospolicie występująca roślina eksperymentalna, zadecydowałam: robimy konfekt! :)
![]() |
Fot. Ciotka Chichotka |
Przy okazji jednej z wypraw nazrywałam kwiatów bzu (teraz mamy sezon), w domu poodrywałam drobne kwiatuszki od szypułek i opłukałam na sicie. Ilość wagowa kwiatu powinna być porównywalna do ilości użytego miodu. Warto też zerwać kwiatów nieco więcej, gdyż może się okazać, że należy go jeszcze trochę do smażonego produktu dosypać. Rozpuściłam w płaskim rondelku 650 g miodu wielokwiatowego. Do rozpuszczonego miodu wlałam sok z jednej, sporej i soczystej cytryny. Kiedy miód zawrzał wrzuciłam osączony kwiat bzu. Smażenie trwało około pół godziny. Następnie przelałam konfekt do słoja i gotowe.
Wersja zdrowsza, bo zachowująca walory miodu, to ogrzewanie go wraz z kwiatami do temperatury około 40 stopni. Trzeba starać się utrzymać ją przez około 40 minut. Następnie konfekt przelewamy do słoja.
Pozostały, jeżeli zerwaliśmy go zbyt wiele, kwiat zachowujemy! W żadnym razie nie wyrzucamy. Można z niego przygotować susz i stosować jako dodatek do herbat napotnych lub przygotować... kwas :)
niedziela, 17 listopada 2013
Dżem pomarańczowy z... dyni :)
Kochamy dynie, pomarańcze i słodkości. A zatem czy nie warto byłoby połączyć je w coś pysznego, słodkiego i pachnącego? Na przykład usmażyć dżem. Tak też zrobiono, czyli nasmażono dżemu pomarańczowego z dyni :)
Dżem pomarańczowo - dyniowy
3 kg oczyszczonej dyni
2 kg słodkich pomarańczy
2 cytryny
0,8 kg cukru
Dynię pokroić w kostkę. Zasypać ją w garnku z cukrem i odstawić na dwie godziny - trzeba poczekać aż puści sok. Z pomarańczy obetrzeć skórkę i dorzucić ją do dyni. Następnie zdjąć białe albedo z pomarańczy, je same zaś pokroić drobno (usuwając jednocześnie pestki) i dorzucić do garnka z dynią. Z cytryn wycisnąć sok i wlać do garnka. Wszystko razem smażyć do momentu, aż dżem mocno zgęstnieje a dynia rozpadnie się :) Można ją podczas smażenia zmiksować lub rozgnieść tłuczkiem do ziemniaków. Następnie gęsty dżem zapakować do słoików na gorąco.
Smacznego!
![]() |
Fot. Ciotka Chichotka |
Dżem pomarańczowo - dyniowy
3 kg oczyszczonej dyni
2 kg słodkich pomarańczy
2 cytryny
0,8 kg cukru
Dynię pokroić w kostkę. Zasypać ją w garnku z cukrem i odstawić na dwie godziny - trzeba poczekać aż puści sok. Z pomarańczy obetrzeć skórkę i dorzucić ją do dyni. Następnie zdjąć białe albedo z pomarańczy, je same zaś pokroić drobno (usuwając jednocześnie pestki) i dorzucić do garnka z dynią. Z cytryn wycisnąć sok i wlać do garnka. Wszystko razem smażyć do momentu, aż dżem mocno zgęstnieje a dynia rozpadnie się :) Można ją podczas smażenia zmiksować lub rozgnieść tłuczkiem do ziemniaków. Następnie gęsty dżem zapakować do słoików na gorąco.
![]() |
Fot. Ciotka Chichotka |
Smacznego!
poniedziałek, 23 września 2013
Dżem z jarzębiny
Kolejną ciekawostką kulinarną we Wsiowej Kuchni jest dżem z jarzębiny. Dawno temu Ciotka Chichotka już taki dżem smażyła, postanowiła wrócić do dawno zapomnianego smaku i usmażyć go tej jesieni.
Dżem z jarzębiny i jabłek
2,5 kg oczyszczonych i przemrożonych owoców jarząbu
0,5 - 1 kg jabłek
1 cytryna
1 kg cukru
Jarzębinę przez chwilę zapiekać w piekarniku aż zmięknie i zacznie puszczać sok. Następnie przełożyć do płaskiego rondla, zasypać cukrem i smażyć około pół godziny. Miękką jarzębinę rozbić tłuczkiem. Do jarzębiny dołożyć obrane, drobno pokrajane jabłka i wlać sok z wyciśniętej cytryny. Smażyć aż jabłka się rozpadną i dżem zrobi się gęsty i błyszczący. Gorący przekładać do słoików i natychmiast zakręcać.
Do wędlin dżemik ten nie bardzo pasuje, ale do pieczonego mięska i sera!.. Jest idealny :) Smacznego :)
Dżem z jarzębiny i jabłek
2,5 kg oczyszczonych i przemrożonych owoców jarząbu
0,5 - 1 kg jabłek
1 cytryna
1 kg cukru
Jarzębinę przez chwilę zapiekać w piekarniku aż zmięknie i zacznie puszczać sok. Następnie przełożyć do płaskiego rondla, zasypać cukrem i smażyć około pół godziny. Miękką jarzębinę rozbić tłuczkiem. Do jarzębiny dołożyć obrane, drobno pokrajane jabłka i wlać sok z wyciśniętej cytryny. Smażyć aż jabłka się rozpadną i dżem zrobi się gęsty i błyszczący. Gorący przekładać do słoików i natychmiast zakręcać.
![]() |
Fot. Ciotka Chichotka |
Do wędlin dżemik ten nie bardzo pasuje, ale do pieczonego mięska i sera!.. Jest idealny :) Smacznego :)
niedziela, 22 września 2013
Marmolada z dzikiej róży
Podczas wędrówek ugorami czasem znajduje się coś, czego znaleźć się nie planowało :) Dziś na przykład - na skutek ugorowych przechadzek - we Wsiowej Kuchni pachniało słodko, smażono bowiem marmoladę z owoców dzikiej róży.
Krzaki różane wypatrzono już wiosną, kiedy zachwycały zapachem i kwieciem i cierpliwie czekano, aż owoce dojrzeją. Czekano, czekano. I doczekano się :)
Świeżo zerwane owoce dokładnie umyto, wydrylowano, jeszcze raz dokładnie opłukano, żeby pozbyć się czepliwych włosków otaczających nasiona i zasypano na kilka godzin cukrem. Na półtora litra oczyszczonych owoców (już bez nasion) użyto 20 dag cukru i sok z połowy małej cytryny. Po kilku godzinach dolano do owoców pół szklanki wody (ok. 100ml) i zagotowano. Miękkie owoce zmiksowano wraz z syropem z gotowania (a raczej smażenia, bo wody było niewiele).
Jeszcze raz postawiono na ogniu. Zagulgotało i gładką, gorącą marmoladę przełożono do słoiczków :)
A zatem, w karnawale można spodziewać się wiejskich pączków z różanym nadzieniem :))
![]() |
Fot. Ciotka Chichotka |
Krzaki różane wypatrzono już wiosną, kiedy zachwycały zapachem i kwieciem i cierpliwie czekano, aż owoce dojrzeją. Czekano, czekano. I doczekano się :)
![]() |
Fot. Ciotka Chichotka |
Jeszcze raz postawiono na ogniu. Zagulgotało i gładką, gorącą marmoladę przełożono do słoiczków :)
![]() |
Fot. Ciotka Chichotka |
A zatem, w karnawale można spodziewać się wiejskich pączków z różanym nadzieniem :))
Subskrybuj:
Posty (Atom)