Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wrocław. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wrocław. Pokaż wszystkie posty

sobota, 1 grudnia 2012

Oszaleli anieli

Machina ruszyła.
A przecież miesiąc oczekiwania na święta to zbyt dużo jak na naszą cierpliwość.
Młodzian słusznie dziś stwierdził, że koniec świata będzie wcześniej. Może by więc tak, zamiast tych bombek, dzwoneczków i  aniołków, uczcić  jakoś tę niechybną apokalipsę. 

Tylko z grzańca zrezygnować na rzecz nowej świeckiej tradycji byłoby nam żal...











środa, 17 października 2012

Contruction time again

Wielkie konstrukcje fascynowały mnie od zawsze. Konstrukcję tego mostu doceniłam po raz pierwszy, gdy reprinty rysunków technicznych sprzed stu lat z fazy jego projektowania   oglądałam zachłannie na ścianach akademickiego pokoju moich kolegów, do których chodziłam na korepetycje z matematyki.

Od tej pory spoglądam na niego  uważniej.  Zwłaszcza, gdy przegląda się w leniwych wodach Odry, nieprzeoranych kilwaterami łodzi ani barek...  na przykład wieczorem...  i na przykład późną jesienią.




wtorek, 10 lipca 2012

Opowieści z krypty

Od zeszłej niedzieli wiem, że uwielbiam cmentarze w leniwe niedzielne popołudnia. Pomysł, aby odwiedzić żydowską nekropolię w upalny czas jedynego wolnego dnia, jaki trafia się w ciągu całego tygodnia był cokolwiek kontrowersyjny i niepopularny. Nie mniej jednak przyniósł wytchnienie od uporczywej temperatury, która przestaje być luksusem w betonowej pustyni. Przyniósł też cały koktajl zmysłowych wrażeń, w których dzięki niemal absolutnej ciszy, pierwszą rolę zagrał obraz. 

Gdy pozwolę umysłowi na taki typ osamotnienia od innych bodźców, zachowuje się on jak błona światłoczuła. Zapamiętuje obrazy. Plany ogólne i detale. Światło i cień. Fakturę tworzywa i kunszt wykonania.  Podstawowa wiedza wyczytana w pożyczonym przewodniku pozwala zrozumieć i wyłonić z ogromu zdobień i symboli pewien kod, który wtajemniczonym opowie całą historię na temat osób zamieszkujących Wrocław w ubiegłych okresach. Przechadzam się więc pomiędzy grobami rabinów, nauczycieli i akademickich profesorów, poetów, naukowców, noblistów nawet. Wiem, że pod jednym konkretnym  nagrobkiem leży kobieta, a pod innym mężczyzna; pod następnym osoba zasłużona dla społeczności, a jeszcze następnym taka, która zginęła tragicznie. O wszystkim mówią znaki.

Uświadamiam sobie przy tym, jak małą rolę gra tu człowiek-gość. Przestrzeń całkowicie opanowują rośliny i zwierzęta. Czasem nawet dość niespotykane, jak na ścisłe centrum wielkiego miasta. Nam udało się spotkać dzięcioła zielonego. Pierwszy raz w życiu!

Podoba mi się to. Myślę więc sobie: "doczesność sprawia mi przyjemność" i kładę kamyk na przypadkowo wybranej macewie.

















czwartek, 22 marca 2012

Architektoniczne "o jaaa cieeeeę"

Jestem naznaczona genetycznie architekturą. I miłością do niej.

Moi obydwoje rodzice i duża część rodziny w ten czy inny sposób są w architekturę i budownictwo zawodowo zaangażowani. Ja - tylko mentalnie i w zupełnie odmienny sposób. Mnie ta dziedzina interesuje jedynie od strony estetycznej i z rzadka również użytkowej. Zupełnie obojętne mi są techniczne, zawiłe zagadnienia, choć rozumiem pojęcia, które wymienia się przy stole.  

Moje upodobania biegną zwykle w kierunku przeciwnym niż powinny biec kierując się rozsądkiem. Siatkówka w moim oku jest najbardziej wrażliwa na odpadający tynk, przebarwienia na elewacji i wypaczone okna. Lubię obiekty niedoskonałe i takie, o których można powiedzieć, że zjada je czas. Przedkładam dziurę w ścianie nad  wypieszczoną do bólu elewację z mineralnym tynkiem, omszały murek nad podmurówkę z superdrogiej klinkierówki i odlatujący kit okienny nad czterokomorowe profile z PCV w śnieżnej bieli.

Ale zdarza się, że mijam obiekt nowo postawiony, nowoczesny, niewyszukany  i minimalistyczny w formie, na widok którego przystanę i pomyślę "o, jaaaa cię!"




środa, 7 marca 2012

Nie taki wilk straszny

W niedzielę obraliśmy azymut na Muzeum Współczesne. Przybytek ten jawił się w mojej ograniczonej doświadczeniami z dzieciństwa wyobraźni, jako zbiór  niezrozumiałych dla nikogo obrazów zapełnionych układem kolorowych plam (no, może zrozumiałych jedynie dla krytyków sztuki).

A tu, Proszę Państwa, baaardzo miła niespodzianka. W nowocześnie zaaranżowanych wnętrzach budynku wyglądającego z zewnątrz na jakiś elewator albo bunkier, na pięciu piętrach rozłożyła się multimedialna ekspozycja sztuki przez różnorakie "S" stworzonej dla ludzi, nie dla krytyków. Przy czym sztukę tę się w tym obiekcie konsumuje. I to dosłownie. Każdym zmysłem, bo to muzeum multimedialne. Wystawę odróżnia od innych również to, że  kustosze nie straszą powagą, a szyldy nie krzyczą treścią "NIE DOTYKAĆ EKSPONATÓW!". Wypada zaśmiać się gromko i głośno skomentować, bez obawy, że dźwięk odbije się echem od ścian. Spokojnie. Jesteś tu, widzu, pożądanym elementem ekspozycji.





W muzeum tym panuje wręcz odwrotna reguła. Tu prosi się, aby dotykać. Zakładać słuchawki. Wchodzić do pudełka. Rozetrzeć talk w palcach. Wymazać sobie twarz w indiańskie wzory. Poprzestawiać, poprzesuwać, podciągnąć, podwiesić, zdjąć, wywrócić na lewą stronę, przewiesić w inne miejsce, odwrócić kolejność. Nie bez powodu organizator ekspozycji pisze w swoich materiałach reklamowych, że to muzeum samoobsługowe.

Jeśli ktoś jeszcze nie był, nie widział, nie słyszał itd., to ja serdecznie i z całego serca polecam. Można iść z dzieckiem (w każdym wieku) i dorosłym (w różnym stadium rozwoju intelektualnego, demencji lub niczym nieposkromionego uniesienia  duchowego). Nikt się nie znudzi. Oswoi w  sobie demona, jakim jest sztuka nowoczesna. Pogodzi w sobie role odbiorcy, krytyka i współtwórcy tejże sztuki. I wyjdzie z cudownym błogim poczuciem, że pokazał dzieciom (i sobie!) kawałek niezrozumiałego świata zastrzeżonego niesłusznie dla istot "wyższych" kulturalnie.

Należy tylko zapakować do plecaka większą ilość kanapek, aby po pięciu godzinach oglądactwa, dotykactwa i wsłuchiwactwa nie wygonił nikogo głód, tak jak było to z nami.

Na dowód kilka fotek: