Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szwaja Monika. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szwaja Monika. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 28 kwietnia 2011

Monika Szwaja: Dom na klifie

Informacje ogólne
Wydawca: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2006
Objętość: 272 strony, 94 tys. słów
Wymiary: 146 x 225 mm
Czyta*: Anna Maria Komorowska

Ocena*
ocena ogólna: 5-/6
fabuła: 4/6
stopień wciągania: 5-/6
stopień wzruszalności: 5/6
uczucie własne: 5/6

Po ostatnim niepowodzeniu z książką Szwaji, długo nie sięgałam po jej inne książki. Jakiś czas temu przeczytałam tę recenzję Domu na klifie i postanowiłam spróbować. Książki słuchało się bardzo dobrze.

Zofia Czerwonka jest opiekunką w państwowym domu dziecka. Nie podoba jej się sposób, w jaki są w nim traktowane dzieci, ale nie ma możliwości tego zmienić. Marzy jej się założenie rodzinnego domu dziecka i przeniesieni tam dzieci z jej grupy, ale nie spełnia podstawowego wymogu - nie jest mężatką, zaś tylko małżeństwa mogą taki dom założyć.
Adam Grzybowski jest dziennikarzem szczecińskiej telewizji, który w wieku prawie czterdziestu lat nie znalazł jeszcze swojego miejsca w życiu. Wielokrotnie zmieniał już zawody i wcale nie myśli o znalezieniu drugiej połowy.
Los styka ich w dniu, w którym Adam dowiaduje się o śmierci swojej ciotecznej babki - Bianki, która była słynną postacią w żeglarskim świecie. Dzięki hołdowi oddanemu Biance, przez występujący w klubie zespół muzyczny, Zosia zwraca uwagę na Adama. Pierwszy raz od dłuższego czasu czuje się zainteresowana mężczyzną, uważa jednak, że nie ma u niego żadnych szans. Wewnętrzny osąd Adama jej osoby wydaje się to potwierdzać.

Dom na klifie można pewnie zakwalifikować do kategorii babskich czytadeł, ale nie jest to typowa powieść tego rodzaju. Książka ta ma w sobie to "coś", które sprawia, że mimo dość przewidywalnej fabuły czyta się ją z przyjemnością.
Tematyka powieści jest dość nietypowa. Dom na klifie pokazuje małych mieszkańców państwowego domu dziecka, których rodzice nie chcą się nimi zajmować. Ukazuje opiekunów bez powołania, którzy napawają się poczuciem władzy nad podopiecznymi. Przedstawia władze, które robią wszystko, aby uniemożliwić powstanie rodzinnym domom dziecka. Nie wiem, czy opisywana sytuacja jest prawdziwa, ale jeżeli jest tak choć częściowo, to jest to po prostu przerażające.
Czytając tę książkę mamy szansę z jednej strony się wzruszyć a z drugiej uśmiechnąć. Właśnie tego typu książki aktualnie potrzebowałam. Wszystkim (kobietom?) serdecznie ją polecam :)

*Książki słuchałam.

wtorek, 13 kwietnia 2010

Monika Szwaja: Gosposia prawie do wszystkiego



Informacje ogólne
Wydawca: Sol
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 352
Wymiary: 144 x 209 mm
ISBN: 978-83-925879-3-4
Oprawa: miękka

Ocena
ocena ogólna: 2/6
fabula: 2/6
stopień wciągania: 2/6
uczucie własne: 2/6


Nie wiem czy to ja ostatnio jestem taka wybredna, czy mam nieszczęście trafiać na słabe książki? Sięgnęłam po Gosposię, bo mi się nazwisko Szwai rzuciło w oczy w bibliotece, myślałam, że będzie fajna...

Zaczęło się nawet obiecująco: Maria jest magistrem z widokami na doktorat, która odeszła z uczelni, aby wyjść za mąż i urządzić dom. Akcja zaczyna się w momencie, kiedy dom jest już urządzony, Maria zaś postanawia wrócić na uczelnię. Kiedy informuje o tym męża, ten wpada we wściekłość i rzuca nią przed siebie. Maria upada na kanapę i przekoziołkowuje przez nią, uderza głową o kolumienkę, co powoduje, że spada jej na głowę donica. W wyniku tego trafia na tydzień do szpitala. W trakcie pobytu tam, dochodzi do wniosku, że ma dosyć bycia służącą męża i postanawia od niego odejść. Potajemnie ucieka z domu, wyjeżdża z miasta i zostaje ekskluzywną gosposią.
Dotąd jest jeszcze ok, ale potem następuje totalne przekombinowanie fabuły. Maria trafia do domu producenta ekskluzywnej armatury łazienkowej, posiadającym trójkę dzieci. Postaci dzieci są przekombinowane strasznie: syn jest skinheadem, który to "Polska dla Polaków", "bijemy kolorowych" i wogóle obcokrajowców (w pewnym momencie akcji łamie nogę pewnemu Rosjaninowi - znajomemu Marii, który go później rozpoznaje po głosie), dwie córki zaś (młodsza 15, starsza pełnoletnia i poza domem) prostytuują się: młodsza ma sponsora adwokata, starsza sponsorów ma aż 3, rodziece oczywiści o niczym nie wiedzą...
Są jeszcze inne zawiłości, których nie chce mi się już opisywać. Generalnie książkę przeczytałam do połowy, resztę przekartkowałam i nie będę do niej wracać. Moim zdaniem jest beznadziejna. Nie jest to ani lekki i naiwny romans, który się łatwo czyta, ani głębsza lektura o problemach społecznych. To jest jakieś przekombinowane pomieszanie z poplątaniem. Nie polecam.

czwartek, 8 kwietnia 2010

Monika Szwaja: Zapiski stanu poważnego

Ocena
ocena ogólna: 6/6
fabula: 5+/6
stopień wciągania: 5+/6
humor: 5/6
uczucie własne: 6/6

Żeby nie było, że czytam tylko fantastykę, to dzisiaj z innej beczki ;)

Wika jest dziennikarką telewizyjną, która nagle odkrywa, że jest w ciąży. Nie jest pewna kto jest ojcem, ani czy chce to dziecko urodzić. Okazuje się, że jeden z dwóch prawdopodobnych mężczyzn jest bezpłodny, zaś ojciec dziecka najchętniej chciałby nie mieć z nim nic wspólnego. Mimo tego Wika decyduje się urodzić.
Rodzice Wiki (a zwłaszcza ojciec) są oburzeni zaistniałą sytuacją, ojciec wręcz jej nakazuje znaleźć sobie męża, który stałby się ojcem dziecka, Wika jednak nie zamierza przejmować się jego zdaniem.
Tymczasem w czasie robienia reportażu, Wika poznaje Tymona. Zawiązuje się między nimi nić sympatii, która z czasem przeradza się w coś więcej. Niestety nic nie jest takie proste: Tymon ma żonę, z którą jest w separacji, która mimo tego nie chce zgodzić się na rozwód, Wika zaś nie jest pewna, czy Tymonowi nie będzie przeszkadzać wychowywanie nie swojego dziecka.
W końcu jednak udaje się rozwiązać wszystkie problemy, poród zaś, jak na zapracowaną reporterkę przystało, zaczyna się na wizji :)

Książkę tę bardzo polecam. Nie jest to typowy naiwny romans, ale coś o wiele, wiele lepszego. Jest napisana z wielkim humorem i czyta się ją świetnie. Polecam gorąco!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...