Pokazywanie postów oznaczonych etykietą śniadania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą śniadania. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 5 lutego 2015

Napoleonka cytrynowo-morelowa

Doczekaliśmy się zimy. Śnieg spadł, ale jeśli o moje preferencje chodzi, trochę za późno. Wspominałam już, że w tym roku jestem ciepłolubem i nie na rękę mi takie chłody. Nie potrafię się ostatnimi czasy ogarnąć: wszystko jakoś nie idzie po mojej myśli. To nie tak, że się nie udaje, po prostu nie jest euforycznie fantastycznie. Przez jakiś czas miałam tak wysoki poziom energii i entuzjazmu życiowego, że teraz nie umiem się odnaleźć w lekkim dołku.

Próbuję się krzepić takimi oto śniadaniami - potężnym uderzeniem cytryn na podniebieniu, ale chociaż napoleonki są smaczne, nastrój się nie poprawia! Ech ech, może po sesji!


Napoleonki z kremami owocowymi
  • 1 opak. (275 g) ciasta francuskiego
na krem cytrynowy
  • 3/4 szklanki soku z cytryny
  • skórka z 2 ekologicznych cytryn
  • 1/4 szklanki wody
  • 4 (wersja b.kwaśna) do 6 łyżek stewii
  • 3 łyżki skrobii kukurydzianej
  • szczypta kurkumy
na krem morelowy
  • 1/2 szklanki ekologicznych suszonych moreli, pokrojonych drobno
  • 1/2 szklanki + 2 łyżki soku pomarańczowego
  • 2 łyżeczki skrobii kukurydzianej




    Na krem cytrynowy:
  • Sok z cytryny przelać do garnuszka.
  • Wodę wymieszać ze skrobią w szklance. Przelać do soku cytrynowego.
  • Dodać cukier, kurkumę i skórkę.
  • Stale mieszając, gotować ok. 5 minut do zgęstnienia masy (będzie kisielowatej konsystencji)
  • Ostudzić.
Na krem morelowy:
  1. Morelę namoczyć w soku w garnku.
  2. Gotować, aż owoce będą bardzo miękkie, pilnując, by się nie przypaliły.
  3. Całość zmiksować i z powrotem umieścić w garnku.
  4. Wymieszać skrobię z dwoma łyżka soku pomarańczowego.
  5. Miksturę dodać do gotujących się moreli i poczekać, aż się zagęszczą.
  6. Wystudzić.

Ciasto francuskie podzielić na równej wielkości kwadraty lub prostokąty i upiec przykryte papierem i obciążone fasolą.
Lub: całe ciasto przykryć papierem, dociążyć, piec przez 10 min. do zezłocenia, a następnie pokroić i przełożyć kremami (kiedy wystygnie).

piątek, 14 listopada 2014

Naleśniki jaglane z peach curdem

Są takie poranki, kiedy nic nie zachęca do wypełzania z łóżka i wcale nie musi to być związane z morzem czekających na nas obowiązków. Od kiedy ponad 3 lata temu przeszłam na weganizm, często bywam w nastroju euforycznym, ale z drugiej strony, kiedy zdarza mi się czuć lekką chandrę, uderza mnie ona podwójnie mocno. 





Nie pozwalam sobie na doła. Też tak macie? Najgorsze jest to, że wiem, że każdy ma prawo do chwili słabości, że spoko-chill, nie spinaj tak, kochana, a mimo to...

Walczę z perfekcjonizmem. Walczę z przekonaniem, że muszę być etykietką weganizmu. Nie jestem, nigdy nie będę. Czy chcę być? Nie czuję się na siłach, żeby stawać się twarzą tej diety, tego stylu życia. Ale będę kontynuować z uśmiechem.

Tęsknię za długimi włosami ;(

Naleśniki - przepis stąd
Peach curd
  • 1 szklanka pokrojonych w kostkę brzoskwiń 
  •  sok wyciśnięty z 1 cytryny
  • 2-3 łyżki cukru pudru trzcinowego (lub ksylitolu, stewi)
  •  2 łyżki skrobi kukurydzianej 
 



Brzoskwinie zmiksować na papkę z cukrem.  W soku cytrynowym dokładnie rozprowadzić skrobię, dodać do brzoskwiń i jeszcze raz przemiksować. Zagotować na ogniu do zgęstnienia, ściągnąć, przestudzić, przełożyć do słoiczka i zachwycać się :) 

sobota, 13 września 2014

Croissanty z melonem

Ostatnie promyki słońca wdzierają się przez drzwi uchylonego balkonu. Wakacje się kończą. Po raz kolejny mam poczucie, że je zmarnowałam, po raz kolejny obiecuję sobie, że w następnym roku będzie lepiej. Co ja robiłam w lipcu?! Praca licencjacka napisana (w 5 dni!), zrecenzowana zaskakująco entuzjastycznie przez promotora, czekam na egzamin w przyszłym tygodniu. Stres? Jest. Staram się odrywać myślami gdzie indziej. 

Te wakacje obfitowały w wielkie festiwalowe eventy, z czego bardzo się cieszę. Okazuje się, że w Polsce można świetnie bawić się za darmo. Więcej na ten temat w przyszłych postach. Dzisiaj jedno z najprostszych i najpyszniejszych śniadań, robione wielokrotnie na różne sposoby. Tutaj wersja moim zdaniem optymalna. 

Rogaliki z melonem
  • 340 g opakowanie ciasta na croissanty (może być też francuskie, ale rogalowe jest smaczniejsze)
  • ok. 0.5 melona
  • opcjonalnie: płatki migdałowe, wiórki kokosowe, sok z cytryny lub limonki



 
Melona kroimy w kostkę i podduszamy w rondelku. Można dodać do niego sok z cytrusa, ale ja zwykle pomijam ten krok, tym bardziej, że cytryny teraz piekielnie drogie. Kiedy zrobi się nieco bardziej miękki, ściągamy go z ognia i przestudzamy. Piekarnik nagrzewamy do temp. 170 stopni. Ciasto wyciągamy z lodówki, rozwałkowujemy niezbyt mocno, żeby trochę powiększyć "kółko". Kroimy na 6 trójkątów wg wskazówek na opakowaniu. Jeśli będziemy wykorzystywać płatki migdalów, to teraz zwilżamy jedną stronę trójkąta wodą i przyciskamy do płatków wysypanych na talerz. Przy szerszym końcu umieszczamy. farsz i zwijamy (płatki mają być na zewnątrz) w kształt croissanta. Do farszu można dodać wiórki kokosowe, np. pozostałości z produkcji mleka. Umieszczamy w piekarniku i pieczemy do zezłocenia. 
Jeszcze więcej apetycznych zdjęć na zachętę:

    

   Koniecznie wypróbujcie :)

poniedziałek, 15 października 2012

Soczysto-chrupkie scones z tangelo (minneolą)

Jestem magnesem nieszczęść wszelakich. Dotychczas znajomym wydawało się, że "przesadzam", "histeryzuję", itp., ale im więcej czasu upływa i nabywam coraz to nowych, średnio pozytywnych doświadczeń, tym bardziej przekonują się, że JEDNAK nie histeryzuję. Zaczęłam już podchodzić do całej sprawy ironicznie. Taka jestem, tak wygląda moje życie - trudno. Mam twardą d*, wszystko przejdę. Będę mogła o tym pisać w przyszłości ;P... tylko czy będę chciała o tym pisać?

Poszukiwanie mieszkania w Poznaniu to GEHENNA. Gehenna, o boże, tragedia dziejowa! W tym roku zajęło mi to nieco mniej czasu niż poprzednio (czyli wtedy - 2 tygodnie), ale efekty też nie są super-hiper. Otóż piekarnika nie mam :( Wprawdzie z rozpaczy zamówiłam sobie donut makera, ale nie wiem, czy to mnie pocieszy. Miałam być na Erasmusie i nie jestem, teraz ponoszę tego konsekwencje.

Swoją drogą, bezczelność ludzi nie zna granic. Dziewczyna, do której miałam iść na przegląd pokoju, który miałyśmy dzielić, a potem zmieniła zdanie, odezwała się po 2 tygodniach mojej bezdomności, na dodatek w nocy, że "miejsce się zwolniło" i mogę się stawić. TAKIEGO WAŁA. Jestem buntownicza, bezkompromisowa i permanentnie wściekła. Cieszy mnie brak pozwolenia na broń w tym kraju, bo czuję, że zrobiłabym wielu ludziom krzywdę. Ludziom. Tylko ludziom.

Nie odpisałam jej tego, co chciałam napisać. Czyli powyższego wycapslockowanego. Nie. Uznałam, że szkoda pieniędzy... A z własnej perspektywy doskonale wiem, że ignorancja boli daleko bardziej.

Dzisiaj będzie o scones. Tak, znowu. Robiłam je we wrześniu i kiedy teraz zerkam na zdjęcia, mam ochotę przenieść się w czasie. Były obłędne, zupełnie inne od wszystkich wcześniej mi znanych, bo chrupiące. Piekłam je długo (skutek zagapienia) i w wyższej temperaturze, stąd ta chrupkość, jak sądzę. A jednocześnie morze soczystości, bo cytrusy...




Przerobiłam przepis Marthy Stewart. Taka ze mnie przechera. 

Przygotowałam z połowy podanych proporcji i szczerze powiedziawszy - wam też polecam to rozwiązanie :)
  • 2  1/3 szklanki mąki pełnoziarnistej pszennej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki sody
  • 1/4  szklanki cukru brązowego (w przedziwny sposób i tak wychodzą bardzo słodkie)
  • ok. 100g wegańskiej margaryny (dodawałam na oko, możliwe, że nieco mniej)
  • 1/2 szklanki skwaśniałego mleka sojowego domowej produkcji
  • skórka otarta 1 minneoli
  • 3 minneole obrane, podzielone na cząstki, pokrojone drobniej
Przygotowanie jest bajecznie proste. Najpierw łączymy sypkie składniki, później dodajemy masło i ugniatamy w "piaskowatą kruszonkę".  Dolewamy mleko, dorzucamy skórkę i ugniatamy elastyczne ciacho. Cząstki owocu najlepiej dodać na koniec, bo można je zgnieść i puszczą sok do ciasta (tak, to ja). Moje ciasto było mocno wilgotne (przez wspomniany proces gniecenia), ale zupełnie się tym nie przejęłam. Wkładamy do lodówki na czas określany jako "im dłużej, tym lepiej", czyli przynajmniej 30 minut. Po wyjęciu rozgniatamy w formę koła (można to zrobić także przed), dzielimy na trójkąty (a to z kolei można po upieczeniu, ale będą wilgotniejsze).

Pieczemy do zezłocenia w temp. 210 stopni.

Zwierzęco pyszne, a bez zwierząt. Jak na razie - chyba moje ulubione (mam sklerozę, stąd "chyba").