Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 5/10. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 5/10. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 3 grudnia 2015

Anime "Ranpo Kitan: Game of Laplace"

Ilość odcinków: 11  |  Emisja: lato 2015
Lubię anime z wątkiem detektywistycznym i nie przepuszczę większości okazji, by z takowymi się zapoznać, zwłaszcza jeśli nowy sezon anime oferuje takie produkcje.  A jednak w przypadku "Ranpo Kitan: Game of Laplace" to wcale nie wątek detektywistyczny był powodem, dla którego zdecydowałam się zasiąść przed ekranem, ale pochodząca z tego anime piosenka, w której niemal od razu rozpoznałam utwór amazarashi, zespołu od pewnego czasu należącego do moich ulubionych. No dobrze, powód (chociaż kiepski) jest. Ale co z fabułą?

Kobayashi zawsze uważał swoje życie za nudne. Nie było w nim nic, co mógłby uznać za ciekawe, zajmujące, czy też po prostu zabawne. Przynajmniej do czasu, gdy obudził się w jednej ze szkolnych klas sam na sam z przerobionymi na krzesło zwłokami nauczyciela. Co z tego, że został pierwszym podejrzanym? Przecież właśnie w tamtej chwili poczuł, że naprawdę żyje i nie zamierza ot tak powrócić do szarej codzienności. W związku z tym chłopak z wielką chęcią angażuje się w śledztwo, choć nie jest to łatwe, a w dodatku jego przyjaciel, Hashiba, stara się odwieść go od tego zamiaru. Policja podejmuje współpracę z Akechim, ponadprzeciętnie inteligentnym nastoletnim detektywem należącym do uprzywilejowanej Cesarskiej Agencji, a Kobayashi, zafascynowany jego pracą dąży do zostania jego asystentem. Nie zapominajmy jednak, że chłopak wciąż jest w pewnym stopniu podejrzany o popełnienie zbrodni. Kobayashi jest jednak tak zdeterminowany, że Akechi ostatecznie przystaje na jego prośbę. Pod jednym warunkiem - odnajdzie prawdziwego mordercę, oczyszczając się tym samym z zarzutów.

Mniej więcej tak przedstawiają się założenia fabuły, jednak gdybym na tym zakończyła, wciąż pozostałoby wiele niedomówień. Zacznijmy od tego, że jest to anime bardzo nietypowe i to niekoniecznie w pozytywnym sensie. Krótko mówiąc, znajdziemy tu pełno przekombinowania, które skutecznie przyćmiło już i tak niewykorzystany należycie potencjał serii. Na początek główny bohater, którego z łatwością można uznać za dziewczynę (i to całkiem urodziwą), co kompletnie mu nie przeszkadza i stwarza wiele okazji do wiadomych aluzji (z rumieniącym się Hashibą na czele). Wiele postaci to jedynie sylwetki. Niektóre z nich pozostają takie do końca, wygląd pozostałych poznajemy dopiero, gdy nabiorą większego znaczenia dla akcji, choć akurat na to można znaleźć dość sensowne wyjaśnienie, więc nie będę się czepiać. Różnego rodzaju wyjaśnienia, chociażby przebiegu zbrodni, przybierają formę pełnego efektów specjalnych przedstawienia teatralnego, nie brakuje też podobnych im dialogów wewnętrznych. Miałam jednak wrażenie, że całe te objaśnienia następowały zbyt szybko. Z kolei wyniki autopsji zostają nam przedstawione podczas czegoś na kształt telewizyjnego show (Shitai-kun, rządzisz!). Nie zabrakło również beztroskiej loli-nauczycielki z kocimi uszami. Jeśli chodzi o najbardziej pokręconą postać w całym anime, myślę, że będzie to Kuro Tokage (Czarna Jaszczurka) - przetrzymywana w więzieniu w dość szczególnych warunkach kryminalistka o skrajnie masochistycznych upodobaniach,  która pomimo swojej sytuacji wciąż zachowała sporo wpływów i od czasu do czasu pomaga w śledztwach (zwłaszcza jeśli to Akechi chce zasięgnąć rady). Większość scen z jej udziałem uważam po prostu za niesmaczne.
Należałoby wspomnieć również o tym, że "Ranpo Kitan: Game of Laplace" zostało stworzone dla upamiętnienia Ranpo Edogawy, japońskiego twórcy kryminałów, w 50. rocznicę jego śmierci i oparto je na konceptach z jego opowiadań.  Anime nie ogranicza się wyłącznie do rozwiązywania kolejnych spraw kryminalnych. Wkrótce zostajemy zapoznani ze sprawą Dwudziestu Twarzy - przestępcy będącego swoistym symbolem, którym - dokładnie tak, jak sugeruje jego pseudonim - może być każdy. Samosądom dokonywanym pod przykrywką Dwudziestu Twarzy nie ma końca, a Akechi zdaje się szczególnie zaangażowany w sprawy z nim związane (co w jego przypadku jest bardzo nietypowe). Czy już domyślacie się, że wiąże się to jakoś z jego przeszłością?  Po obejrzeniu całości mogę stwierdzić, że pomysł był całkiem ciekawy, jednak można go było zdecydowanie lepiej zrealizować. Natłok tandetnego efekciarstwa nie wyszedł tej serii na dobre, nad czym naprawdę ubolewam.

Teraz czas na parę słów na temat postaci. Na początek oczywiście Kobayashi, dziwny dzieciak o niezwykle dziewczęcej urodzie, a zarazem nasz główny bohater. Wiele razy dowiódł swojej inteligencji i umiejętności obserwacji, jednak wykazywał przy tym pewne cechy często przypisywane różnemu rodzaju geniuszom - w tym przypadku socjopatyczne skłonności, których przykładów znajdziemy tu wiele. Przede wszystkim jest to jego ogromna fascynacja zbrodnią, traktowanie jej jak zabawy, a także niedostosowanie do norm społecznych. W niektórych momentach Kobayashi po prostu nie rozumiał punktu widzenia zwyczajnych ludzi. W dodatku cechuje go niezwykły optymizm oraz brak poczucia strachu. Wyzwania? Niebezpieczeństwa? Skieruje się w ich stronę bez mrugnięcia okiem, a w swoich dążeniach do rozwiązania śledztwa potrafi być naprawdę uparty i zaangażowany. Hashibę można właściwie nazwać jego kompletnym przeciwieństwem. Choć jest to całkiem bystry chłopak, pozostaje dość zwyczajny, jednak w dobrym tego słowa znaczeniu. Zawsze martwi się o Kobayashiego (ma przecież ku temu powody) i próbuje wyperswadować mu co bardziej szalone pomysły. Niektóre momenty wskazują, że nie jest obojętny na dziewczęcą powierzchowność przyjaciela, jednak myślę, że nie ma co doszukiwać się w tym czegoś więcej (chyba że ktoś już naprawdę się uprze). Następnie Akechi, jak już wspomniałam, niezwykle inteligentny nastoletni detektyw. Jego przynależność do Cesarskiej Agencji pozwala mu całkowicie zignorować szkołę, a także zapewnia inne przywileje. Jest dość nieprzyjemny w obyciu, skryty i sarkastyczny, ma rozległą wiedzę i wiele przydatnych umiejętności - niemal wzorowy przykład postaci, którą w zamyśle twórców widz powinien uwielbiać, prawda? Dodatkowo jest uzależniony od puszkowanej kawy, cały czas łyka tabletki na ból głowy i najwyraźniej boi się kotów. Na koniec jeszcze trochę o postaciach pobocznych. Nakamura to przygarbiony, policyjny weteran, który niejedno już widział, dlatego do wielu spraw, także kryminalnych, podchodzi z dystansem. Z kolei jego młody podwładny, Kagami wszystko traktuje bardzo serio i nie może znieść bezradności policji w pewnych sytuacjach. Wkrótce dane nam będzie również poznać Człowieka Cienia, potrafiącego zmieniać swój wygląd (nie pytajcie jak, nie mam pojęcia), jednak wolę nie zdradzać za wiele na jego temat, byście sami mogli go poznać.
Co by nie mówić, audiowizualne aspekty "Ranpo Kitan" uplasują się na naprawdę przyzwoitym poziomie. Tła są starannie wykonane, bohaterów przyjemnie się ogląda (chyba że ktoś nie może znieść na przykład Kobayashiego lub akurat widzimy same kolorowe sylwetki), a barwna kolorystyka świetnie tu pasuje. Najbardziej spodobała mi się jednak muzyka, której było tu pełno. Przede wszystkim wspomniany już utwór amazarashi, "Speed and Friction", wykorzystany w openingu. Piosenka ta świetnie pasuje do tego anime, a towarzysząca jej animacja, w której znajdziemy sporo odniesień do fabuły, swoją stylistyką przypomina niektóre z teledysków tego zespołu. Dalej ending, czyli "Mikazuki" w wykonaniu Sayuri, który po kilku przesłuchaniach mocno zapadł mi w pamięć i wkrótce trafił do moich ulubionych. Z pozostałych utworów mogę podać chociażby ten z samego początku - "Dream".

"Ranpo Kitan" zdecydowanie nie jest serią wybitną, co więcej, nawet do przeciętności sporo jej brakuje (chyba że w grę wchodzi muzyka lub kreska), jednak jego oglądanie nie było również katorgą. Żarty nie zawsze mnie śmieszyły, pewne momenty po prostu irytowały, jednak były też chwile, gdy po przywyknięciu do różnego rodzaju dziwactw produkcja ta okazywała się zabawna, a nawet interesująca. Ostatecznie nie żałuję, że się na nią zdecydowałam, jednak szkoda mi niewykorzystanego potencjału. Po pewnym czasie zaczęłam się też zastanawiać, czy nie oceniłam tego anime zbyt surowo, jednak ostatecznie zdecydowałam pozostać przy dotychczasowym wyborze z zastrzeżeniem, że mimo wszystko nie była to kompletna strata czasu i może się spodobać.

sobota, 30 sierpnia 2014

Anime "Tokkou"

Dawno nie dodawałam recenzji anime, prawda? Wierzcie lub nie, ale akurat ta "pisała się" już od lutego. Hm... chyba zaczynam być perfekcjonistką w niektórych sprawach... Chyba że to jednak lenistwo... Albo brak weny? Mniejsza z tym. Choć jakby tak o tym pomyśleć, to pisanie na temat "UN-GO" też zajęło mi dłuższą chwilę. A teraz, już bez zbędnego przedłużania, zapraszam do recenzji. Ocena może być nieco myląca, ale mimo wszystko było warto. ;]


Tytuł: Tokkō
Długość odcinka: 24 min.
Ilość odcinków: 13
Rok produkcji: 2006
Ocena: 5/10

Anime od razu zaczyna się mocnym akcentem, a mianowicie atakiem bliżej niesprecyzowanego napastnika, jakby człowieka pozbawionego wszelkich hamulców i ludzkich odruchów, który po prostu atakuje i rozrywa na strzępy. Wokół pełno krwi. Naszego bohatera ratuje uzbrojona w miecz, naga od pasa w górę kobieta. Z tym, że już po chwili okazuje się, że wszystko to było snem. A jednak tych kilka chwil pozwoliło mi podjąć jednoznaczną decyzję - będę oglądać dalej.

Shindo Ranmaru i jego siostra Saya to jedni z ocalałych z masakry w Machidzie, gdzie 5 lat temu w dość niejasnych okolicznościach zginęły 382 osoby. Nieznani sprawcy doszczętnie zdemolowali całe osiedle mieszkalne, zabijając jednocześnie wszystkich, którzy znaleźli się w ich zasięgu. Zginęli również ich rodzice. Obecnie rodzeństwo zasiliło szeregi policji, a Ranmaru za cel stawia sobie rozwiązanie tej sprawy i pojmanie zabójcy swoich rodziców. Należy też wspomnieć, że od tego czasu prześladuje go pewien sen, ten sam, który przytoczyłam na początku. I za każdym razem jest jeszcze bardziej rzeczywisty, jakby był zapowiedzią jakiegoś wydarzenia...

Akcja rozpoczyna się, gdy nasz bohater razem z przyjacielem wstępuje do jednego z oddziałów policji, TOKKI. Jak to często bywa, pierwsze dni w pracy do najprzyjemniejszych nie należą (nie ma to jak sprzątać toalety), jednak między kolejnymi reprymendami Shindo dowiaduje się o istnieniu drugiej sekcji, owianego złą sławą TOKKO. Przynależący do niej funkcjonariusze są szczególni, a także co najmniej podejrzani i ponoć poza standardową bronią w ich wyposażenie wchodzą także miecze. Na ich temat krąży wiele plotek; jedna z nich głosi, że ich cele nie są ludźmi. Co więcej, wśród funkcjonariuszy z drugiej sekcji najwyraźniej znajduje się również dziewczyna z jego snu. A może to tylko wytwór jego wyobraźni? Wkrótce, jakby na zawołanie, ma miejsce morderstwo, a jego okoliczności do złudzenia przypominają te, w których zginęli jego rodzice. Jakby tego było mało, sprawcy nadal są w pobliżu. Ale co zrobić w sytuacji, gdy niezależnie od ilości wystrzelonej amunicji sprawcy nadal prą naprzód, jak gdyby nigdy nic? I właśnie wtedy na ratunek przybywa osławione TOKKO, jednocześnie przejmując całą sprawę.

Z takiego obrotu sytuacji szczególnie niezadowolony jest szef odsuniętego od sprawy oddziału. Nieustannie domaga się wyjaśnień, próbuje zjawiać się na kolejnych miejscach zbrodni przed TOKKO, prowadzić śledztwo na własną rękę, w czym pomagają mu podwładni. Tymczasem członkowie drugiej sekcji zaczynają coraz bardziej interesować się Shindo, który pomimo niebezpieczeństwa i nieustannych ostrzeżeń konsekwentnie stara się odkryć prawdę. Pytań wciąż przybywa, niepokojących zdarzeń także, tymczasem odpowiedzi jak na lekarstwo. A jednak sytuacja stopniowo nabiera dla niego sensu, choć nikt nie kwapi się do wyjaśnień. W czym tkwi sekret TOKKO? Skąd na ręce Shindo ni stąd ni zowąd wziął się tatuaż? Czym są stworzenia, z którymi walczą? W jaki sposób ta sprawa łączy się z incydentem w Machidzie? I jaką rolę w tym wszystkim ma odegrać jak dotąd niczego nieświadom Shindo?

Akcja skupia się głównie na szukaniu prawdy i rozwiązaniu spraw z nią związanych, jednak nie brakuje też wątków humorystycznych, nieco rozładowujących atmosferę. Bywa trochę banalnie, czy też naiwnie - drzwi, które normalnie powinny być zamknięte, nagle się uchylają, jednak Shindou nie widzi lub nie chce dostrzec tego, że jest to co najmniej podejrzane, poza tym, choć już wiele razy się przekonał, że pistolet na niewiele mu się przyda, wciąż z niego korzysta (a przecież w tym wypadku nawet nóż byłby lepszą opcją) - ale w ogólnym rozrachunku nie wypada najgorzej.

A bohaterowie? Cóż, twórcy nie bawią się w jakieś wielkie psychologiczne analizy, jednak o każdym z ważnych bohaterów możemy się co nieco dowiedzieć. Jest więc oczywiście nasz zdeterminowany do odkrycia prawdy Shindo, opiekuńcza i tryskająca pozytywną energią Saya, zdystansowana Rokujou (która najwyraźniej lubi od czasu do czasu przywalić komuś z liścia), śmiała Suzuka, wyglądający jak yakuza Kunkida (a i charakterem go przypomina) i wiele innych postaci. A że część z nich to ocalali z masakry w Machidzie, to i związanych z tym bolesnych przeżyć nie zabraknie.

Muzyka jest nieodłącznym elementem serii, budującym jej niepokojący klimat. Dla openingu i endingu dość charakterystyczne jest to, że oba są po angielsku. Opinie na ten temat z pewnością będą podzielone, jednak według mnie pasują do tego anime. Nie potrafię sprecyzować dlaczego,  po prostu takie jest moje odczucie. Również o kresce nie mam za wiele do powiedzenia. Jest zwyczajna, bez zbędnych upiększeń czy udziwnień, ale całkiem w porządku. Znalazło się tu też trochę nagości, jednak twórcy nie robią z tego żadnego wielkiego halo. Tak po prostu jest i myślę, że nie ma się czego czepiać (lepsze to niż ciągłe niedwuznaczne podteksty oferowane nam obecnie w wielu seriach).

Szybko doszłam do wniosku, że fabułę tego anime trudno będzie odpowiednio zamknąć w zaledwie 13 odcinkach. I nie pomyliłam się. Zakończenie niewątpliwie pozostało otwarte, jednak nie ma też co liczyć na jakąś kontynuację, skoro manga miała tylko trzy tomy. Cóż, w tym przypadku trudno byłoby definitywnie zakończyć tą serię w taki sposób, aby jakoś jej... nie skrzywdzić? A przeczytanie mangi tylko utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Anime z pewnością jest bardziej tajemnicze, ma świetny klimat, który sprawił, że z prawdziwą przyjemnością oglądałam kolejne odcinki. W mandze z kolei następuje zbyt szybkie wyjaśnienie nurtujących czytelnika kwestii, nie pozostawiając praktycznie nic, co mogłoby go trzymać w napięciu. Poza tym śledzony do pewnego momentu wątek niespodziewanie się urywa, ustępując pola rozgrywającej się równolegle historii. I choć dzięki temu miałam okazję dowiedzieć się zdecydowanie więcej o rodzeństwie łowców, doceniam to, że twórcy anime, nawet kosztem tej dwójki, przynajmniej spróbowali doprowadzić fabułę do końca.

"Tokko" nie należy do wyjątkowo ambitnych anime. Nie jest też pozbawione błędów i właściwie nie wyróżnia się jakoś szczególnie na tle podobnych produkcji. Jest co najwyżej średnie. Ma jednak swój charakterystyczny klimat, który bardzo sobie cenię i którego z chęcią doświadczyłabym jeszcze raz (tak na marginesie, raz już nawet zaczęłam oglądać to anime ponownie). Nie odradzam, w sumie nawet polecam, choć tylko jeżeli macie na to ochotę. "Tokko" bardzo przyjemnie mi się oglądało i mogę szczerze przyznać, że naprawdę mnie wciągnęło.

niedziela, 2 lutego 2014

PM Nowak "Ani żadnej rzeczy..."



Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 352

Już od dłuższego czasu miałam w planach nieco poszerzyć znajomość naszej rodzimej literatury, jednak niewiele z tego wychodziło. Aby to zmienić w końcu sięgnęłam po długo już na tę chwilę wyczekującego ebooka "Ani żadnej rzeczy". Jest to pierwsza (i jak na razie jedyna) książka z serii o komisarzu Zakrzyńskim i prokuratorze Wilku. Czy się opłacało? Sprawdźcie.

Willa w Podkowie Leśnej staje się miejscem zabójstwa prawie czterdziestoletniej kobiety. Wkrótce podejrzenia padają na męża denatki, ekscentrycznego (fioletowy garnitur i pewne niezwykle charakterystyczne auto mówią same za siebie), starszego od niej człowieka, jednak jak na razie nie ma możliwości podważenia jego alibi. W tej sytuacji policja nie ma dużego wyboru i zaczyna prowadzić śledztwo nieco na oślep we wszystkich możliwych kierunkach. Przecież mimo wszystko pasowałoby się rozeznać w sytuacji. Jest też były mąż zamordowanej, obecnie fanatyk religijny (czy też człowiek postrzegający swoją wiarę zbyt dosłownie), który ma już za sobą pobyt w więzieniu, a i kilka innych mniej lub bardziej podejrzanych osób by się znalazło. Swoją rolę odegra także prasa (dokładniej brukowce), której nieustanne wtrącanie się od czasu do czasu nawet śledztwu może wyjść na dobre.

Pewny siebie (co niekiedy zahacza o ignorancję) policjant, który zna się na swoim fachu oraz kompletnie niedoświadczony prokurator, sprawiający wrażenie jakby pochodził z całkiem innej bajki... Jak widać duet raczej niezbyt dobrany. Ale czy to źle? Z pewnością będzie to dla obu panów nowe, a może nawet przydatne, doświadczenie. Dwa całkiem różne charaktery, inne spojrzenie na świat i swoją pracę, a co najważniejsze, na siebie nawzajem. Jak sprawdzi się to połączenie?
Bohaterowie nie wzbudzili we mnie jakiejś szczególnej sympatii, jednak nie byli mi też całkiem obojętni. Byłam raczej ciekawa innych ich cech, których jeszcze nie ujawnili (chodziło mi zwłaszcza o to, czy Wilk rzeczywiście pokaże, że jednak na coś go stać). Poza tym jest pewien szczegół dotyczący Zakrzyńskiego, którym autor zwodził mnie wręcz od samego początku, a jego rozwiązanie wywołało uśmiech na mojej twarzy.

Niemal wszystko kręci się tu wokół znalezienia mordercy. Nie znajdziemy tu wielu wątków pobocznych, nie poznamy bohaterów bliżej niż wymaga tego fabuła. Choć może nie jest to wielka strata, zwłaszcza w tym przypadku.
Całą sytuację poznajemy głównie z perspektywy Zakrzyńskiego, którego nieco ironiczne podejście do śledczych procedur i swojej pracy dobrze wpływa na odbiór powieści. Rozwiązywana sprawa może nie jest jakaś szczególnie odkrywcza (znalazło się parę faktów, których domyśliłam się prędzej niż nasi bohaterowie), jednak przystępny język stosowany przez autora sprawia, że czyta się całkiem przyjemnie. To dobre czytadło, choć właściwie nie wyróżnia się niczym niezwykłym i bez większego żalu można by było je sobie odpuścić. Podejrzewam, że nie zagrzeje na długo miejsca w mojej pamięci. Czy przeczytać? Decyzja należy do Was.

5/10

niedziela, 24 listopada 2013

O filmach co nieco: O dziewczynie skaczącej przez czas, Bejbi blues


Toki wo Kakeru Shoujo

Tytuł: O dziewczynie skaczącej przez czas
(Toki wo Kakeru Shōjo)
Reżyseria: Mamoru Hosoda
Scenariusz: Satoko Okudera
Rok: 2006
Czas trwania: 1h 38 min.
Produkcja: Japonia
Gatunek: melodramat, przygodowy, sci-fi
Ocena: 7/10

Pewnego dnia Makoto odkrywa, że jest w stanie cofać się w czasie. Swoją umiejętność wykorzystuje, by uniknąć wcześniej popełnionych błędów, gaf i niezręcznych sytuacji, oraz z innych swoich egoistycznych pobudek (chociażby dla możliwości wielogodzinnej zabawy przy karaoke), przy czym nie przejmuje się praktycznie niczym, uzasadniając to możliwością ponownego skoku (dosłownie) w czasie. Za nic ma też uwagi ciotki (która o dziwo nie jest szczególnie zaskoczona jej umiejętnościami) o możliwych szkodliwych skutkach tych działań, jednak wkrótce przekona się, że jest w tym sporo racji. Poza tym bywają sytuacje, których nie da się tak łatwo naprawić, nawet jeśli bardzo się tego pragnie. Makoto będzie musiała poradzić sobie z irytacją i własnymi uczuciami. Przekona się, że manipulacja przeszłością może przynieść wiele niepożądanych skutków, następnie będzie próbować zapobiec im za sprawą kolejnych podróży. Do czego to wszystko doprowadzi?
Poza kreacją postaci, która bynajmniej na kolana nie powala, kreska jest całkiem ładna, jednak bez większych zachwytów. Muzyka też jest w porządku. Ogólnie rzecz biorąc otrzymujemy całkiem przyzwoitą historię, z której obejrzenia możemy czerpać przyjemność. Nie spodziewajcie się jednak niezwykle głębokich portretów psychologicznych bohaterów, bo tu ich nie znajdziecie. Właściwie Makoto wydała mi się dość płytką postacią, lekkoduchem, który dość rzadko zastanawia się nad konsekwencjami swoich działań. Co prawda wraz z kolejnymi wydarzeniami zmienia swoje nastawienie, jednak nie ma co oczekiwać od niej cudów. Ostatecznie, ta historia mi się podobała. Jeśli nie macie zbyt wygórowanych oczekiwań, śmiało możecie obejrzeć to anime, jednak jeśli spodziewacie się czegoś więcej niż lekki film, może lepiej zrezygnować. Decyzja należy do Was. ;)


Tytuł: Bejbi blues
Reżyseria: Katarzyna Rosłaniec
Scenariusz: Katarzyna Rosłaniec
Rok: 2012
Czas trwania: 1h 45min.
Produkcja: Polska
Gatunek: dramat obyczajowy
Ocena: 5/10

Katarzyna Rosłaniec, reżyserka kultowych i wielokrotnie nagrodzonych "Galerianek", przedstawia historię niedojrzałej 17-latki, która zostaje matką. Chciała mieć dziecko, bo fajnie jest mieć dziecko. Wszystkie młode gwiazdy jak Britney Spears czy Nicole Richie mają dzieci. Ale dlaczego tak naprawdę Natalia zdecydowała się na macierzyństwo w tak młodym wieku? Może odpowiedź kryje się w tym co piszą nastolatki na internetowych forach? Chcą mieć dziecko, żeby w końcu ktoś je naprawdę kochał, żeby same miały kogoś do kochania.
(opis i plakat z filmweb.pl)

Natalia postanowiła zostać matką. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ma dopiero 17 lat. Dostała, co chciała i przyszedł czas zmierzyć się z rzeczywistością, do której podchodzi dość swobodnie. Po tym, jak jej matka się wyprowadziła, dziewczyna zamieszkała razem z Kubą, ojcem dziecka, jednak ogólnie rzecz biorąc bywało różnie. Mają swoje wzloty i upadki, próbują sprostać obowiązkom, jednak z tej dwójki to Natalia wydaje się bardziej odpowiedzialna. Przynajmniej do czasu...
Można wymyślać wiele usprawiedliwień dla jej zachowania (z brakiem zainteresowanie ze strony matki na czele), jednak dziewczyna ta jest po prostu niedojrzała, odniosłam wrażenie, że dziecko jest dla niej dodatkiem i zwyczajnie nie pojmuje (lub nawet nie próbuje pojąć) powagi sytuacji. Wciąż najważniejsze są dla niej jej własne potrzeby, choć na swój własny sposób stara się być dobrą matką. Również Kuba nie jest lepszy - chce się widywać z synem, jednak w końcu odpuszcza. Co z tego wyniknie?
Można mówić, że "Bejbi blues" porusza ważną kwestię i ja temu nie przeczę, jednak do mnie po prostu nie przemawia. Rozumiem przesłanie, że dziecko to nie zabawka i w ogóle, jednak przedstawiona tu rzeczywistość wydaje mi się bardzo odległa, a odczucie to jedynie wzmacniają krzykliwe stroje Natalii, czy jazda na rolkach podczas prowadzenia wózka z dzieckiem. A może to ja jestem dziwna? O muzyce nie będę się wypowiadać, bo poza scenami w klubie, czy na imprezach praktycznie jej nie było. Mogę jednak pochwalić to, że film kręcony był z ręki, co było dobrym wyborem. Jak dla mnie za dużo kiczu. Jeśli jesteście go ciekawi, droga wolna, może odbierzecie go inaczej niż ja.

wtorek, 19 listopada 2013

A. Christie "Śmiertelna klątwa"


Śmiertelna klątwa - Agatha Christie

Wydawnictwo Dolnośląskie
Rok wydania: 2008
Ilość stron: 108

Nie czarujmy się, po "Śmiertelną klątwę" sięgnęłam ze względu na jej nieznaczną objętość, czasami po prostu lubię przeczytać coś krótkiego. Tak oto wypożyczyłam ją z biblioteki i... dopiero w domu zorientowałam się, że jest to zbiór opowiadań. No ale nie narzekam, w końcu nie ma tego, co by na dobre nie wyszło, czy jakoś tak. Więc co ostatecznie mam do powiedzenia na ten temat? Już spieszę z wyjaśnieniami.

W tej niewielkiej książeczce znajdziemy osiem różnych opowiadań, z których nie każde dotyczy zbrodni. Co je łączy? W sześciu z nich pojawia się osoba, bez której trudno byłoby o rozwiązanie tych zagadek, a mianowicie panna Jane Marple. O ile w powieściach Agaty Chrisie ta postać przypadła mi do gustu, o tyle w opowiadaniach nieco mnie irytowała - wciąż na nowo przedstawiana jako świetny detektyw (czego się oczywiście wypierała, skromnie tłumacząc, że po prostu zna się na ludziach), w co trudno było uwierzyć samym zainteresowanym, do tego nieustannie porównywała osoby, których dotyczyła zagadka do członków własnej rodziny, tym samym wyjaśniając ich postępowanie (co z czasem przestało być tak zauważalne). Ostatnie dwa opowiadania są całkiem inne i zawierają pewne wątki paranormalne, przy czym to właśnie jedno z nich - "Lalka krawcowej" najbardziej przypadło mi do gustu.
Jeśli chodzi o poruszane zagadnienia, bywa różnie - morderstwa, poszukiwania ukrytego spadku, domniemana klątwa. Opowiadania mają po kilka, kilkanaście stron, więc i intryga nie może być zbyt skomplikowana. Poza tym z początku może nie być łatwo spamiętać kto jest kim (na co nie mamy wiele czasu). To wszystko sprawia, że trudno w pełni wczuć się w sytuację i zainteresować śledztwem, które kończy się już po kilku stronach. Do tego jedno z opowiadań oparte jest na angielskim powiedzeniu, które będzie prawdopodobnie nie do końca zrozumiałe dla polskiego czytelnika (tak też było ze mną). Mimo to część z nich była ciekawa - takie lekkie czytadło.

"Śmiertelna klątwa" nie zachwyca, jednak można poświęcić jej chwilę - w końcu tych sto stron, to nie jest wiele (zwłaszcza w przypadku formatu wydania kieszonkowego). Mimo wszystko nie żałuję, że sięgnęłam po ten zbiór. Teraz przynajmniej wiem, że wolę skupić się na pełnowymiarowych powieściach tej autorki, co i Wam proponuję. Przeczytać, czy nie? Tą kwestię będziecie musieli rozstrzygnąć sami.

5/10