Pokazywanie postów oznaczonych etykietą John Green. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą John Green. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 2 lipca 2013

Papierowe Miasta- John Green

"Nie cierpimy z powodu braku metafor"


Papierowe miasta, kruche i podatne na zniszczenia, a w nich papierowi ludzie trzymający się na ostatnich strunach i niedosłyszalnie wołający o pomoc. Aby jednak pomóc, trzeba zrozumieć, trzeba stać się choć na chwilę papierowym człowiekiem.

Margo Roth Spiegelman, zbuntowana i porywcza, podtrzymująca porządek a zarazem zakochana w łamaniu prawa i planowaniu, pewnego dnia znika. Tym razem jednak nie wraca z powrotem tak jak to było poprzednio. I tylko jedna osoba jest w stanie ją odnaleźć- Quentin, zakochany w niej od dzieciństwa chłopak, który jednak nie znajdował się nigdy w gronie jej najlepszych przyjaciół. Tylko on jeden wie, że Margo odeszła na zawsze. To on posiada odpowiednie wskazówki do znalezienia jej. To jemu dziewczyna wywróciła świat do góry nogami, zjawiając się w nocy w jego oknie i (pierwszy raz od czasu dzieciństwa) prosząc o przysługę, niedosłyszalnie wołając o pomoc.



"Jak w przypadku metafory, która przez swoją wieloznaczność staje się niezrozumiała, w tym, co zostawiła mi Margo, było dość miejsca na nieskończoną liczbę wyobrażeń, na niezliczone odsłony Margo."

Chłopak wyruszając w podróż za niesamowitą dziewczyną odkrywa, jak niewiele tak naprawdę o niej wie. Zagłębiając się w tom wierszy Walta Whitmana "Źdźbła trawy" orientuje się, że aby naprawdę poznać Margo, musi zacząć słuchać, rozumieć, stać się nią. Tylko w ten sposób będzie w stanie naprawdę ja poznać.  Odkrywa w ten sposób samego siebie, podążając za dziewczyną orientuje się, że słuchanie tak naprawdę najwięcej mówi o samym słuchającym.

Podróż zmienia życie chłopaka, który nagle zdaje sobie sprawę z wielu małych szczegółów, które połączone w całość mają znaczenie nie tylko dla niego, ale i dla jego bliskich. Dopiero gdy zauważa te szczegóły, może pójść do przodu, z Margo lub bez niej.


"W którymś momencie będziesz musiał przestać wpatrywać się w niebo, bo inaczej pewnego dnia spojrzysz z powrotem w dół i zorientujesz się, że ty także uleciałeś w przestworza."

Czytając drugą (zaraz po "Gwiazd naszych wina") ksiazkę Johna Greena możemy zauważyć jego szczególne zamiłowanie do metafor. W "Papierowych miastach" zauważamy liczne porównania do źdźbeł trawy, czy strun, które mają szczególne znaczenie dla głównych bohaterów. Autor pokazuje, że każdy z nas jest w pewnym sensie metaforą, a jak wiemy, aby zrozumieć daną metaforę, musimy się z nią wgłębić, poznać i zrozumieć. Trzeba również uważać, którą metaforę się wybiera, ponieważ niektóre z nich mogą się okazać niebezpieczne dla nas samych.


"Ostatnim razem kiedy tak się bałem musiałem de facto stanąć przed Czarnym Panem, żeby uczynić świat bezpiecznym miejscem dla czarodziejów."

Wypadałoby wspomnieć również o bohaterach, bez których książka nie okazałaby się taka pozytywna. Nikt tak nie mógł dodać jej humoru jak właśnie Radar i Ben, czyli jedyni w swoim rodzaju przyjaciele Q. Poszliby za Quentinem w ogień, jeśli zaszłaby taka potrzeba, a jednocześnie strzegli go przed popełnianiem błędów. Byli dla niego zawsze, a jednocześnie wiedzieli, że Q zrobiłby to samo dla nich. Oczywiście nie obyło się bez sprzeczek, ale przyjaźń polega na rozwiązywaniu problemów, a nie na ich usilnym unikaniu, prawda?

"Wiesz na czym polega twój problem, Quentin? Stale oczekujesz, że ludzie nie będą sobą."

Powieści nie brakowało humoru, dreszczyku emocji, ani przygody, przede wszystkim wiązało się to jednak z przemyśleniami i "filozofowaniem", przez co książka stała się mądrą i wartościową lekturą. Jest to bardzo przyjemna historia, opowiedziana przez młodego chłopaka językiem przystępnym, a zarazem nie banalnym (bo powiedzmy szczerze, nie ma nic bardziej denerwującego, niż książka napisana beznadziejnym językiem). Spotkawszy się jednak już wcześniej z twórczością autora, nie było najmniejszej obawy, że powieść  może okazać się kiepska po względem języka, czy treści. Zgodnie z przewidywaniami, "Papierowe miasta" okazały się naprawdę porządną i dobrą lekturą, z którą warto się zapoznać.

"Możesz się przekonać jakie to wszystko jest sztuczne. Nie jest nawet na tyle sztuczne, by nazwać je miastem z plastiku. To papierowe miasto."

Tak, tak, książka godna polecenia. Oczywiście niczego innego się nie spodziewałam, biegnąc po nią zaraz w dniu premiery. Jeśli dobra książka = dużo przemyśleń, ta okazała się naprawdę świetna, bowiem miałam czas przemyśleć niejedno. Plus stałam się prawdziwą fanką metafor, no ale nic w tym dziwnego.
Moja ocena: 10(z małym minusem)/10


 "Nie cierpimy z powodu braku metafor. Jednak trzeba uważać, którą metaforę się wybiera, bo to ma znaczenie."



czwartek, 21 lutego 2013

Gwiazd naszych wina- John Green

"Świat nie jest instytucją zajmującą się spełnianiem marzeń." 

 


Są takie książki, które wpadają do naszych rąk przez przypadek, a w sercu zostają na bardzo długo. Które skłaniają nas do przemyśleń, absolutnie wciągają oraz rozwijają. Odnosząc się do powieści "Gwiazd naszych wina" wypada na początku wspomnieć, że raczej rzadko książki o śmierci wywołują w nas pozytywne uczucia. Jednak wzbudzenie w czytelniku negatywnych emocji nie było motywem przewodnim pana Greena. Nie, "Gwiazd naszych wina" nie jest zwykłym wyciskaczem łez. Jest ambitną książką, która, choć nazywa rzeczy po imieniu, wywołuje również uśmiech na twarzy czytelnika oraz daje nadzieję.


Autor lekki piórem opowiada nam historię pewnej szesnastolatki, której "Instytucja Dżinów spełniająca marzenia dzieci chorych na raka" już kilka lat wcześniej sponsorowała wizytę w parku rozrywki, jako jej ostatnie życzenie.  Mimo wszystko dziewczyna przeżyła dzięki niezwykłemu lekowi, który jednak jedynie przedłużył jej życie na ziemi. Teraz codziennie wstaje ze świadomością, że w każdej chwili jej płuca mogą przestać współpracować i może odejść z tego świata. Hazel Grace powinna chodzić do szkoły, spotykać się z przyjaciółmi, chodzić na randki, do kina, czy do parku, jednak rak tarczycy z przerzutami do płuc skutecznie jej to uniemożliwia. Kiedy jednak jej mama upiera się, że dziewczyna musi zacząć prowadzić życie choćby odrobinę przybliżone do życia normalnej nastolatki i wysyła ja na grupę wsparcia dla nieuleczalnie chorych, coś się zmienia. A raczej ktoś zmienia jej życie. Augustus, to imię chłopaka, którego dziewczyna poznaje na grupie wsparcia. To jedynie początek ich historii.

„- Jestem granatem - powtórzyłam. - Chcę trzymać się z dala od ludzi, czytać książki, rozmyślać i spędzać czas z wami, ponieważ i tak nie mogę zrobić nic, żeby was nie zranić. Jesteście zbyt zaangażowani, więc pozwólcie mi po prostu żyć tak, jak chcę, dobrze? Nie mam depresji. Nie muszę nigdzie wychodzić. I nie mogę być typową nastolatką, ponieważ jestem granatem.” 

Hazel Grace jest zarówno bohaterką jak i narratorką powieści. Opowiada nam o swoim świecie, przybliża postacie rodziców, Augustysa, Isaaca oraz swojej przyjaciółki, opisuje historię swojej choroby oraz rozwój swojego uczucia do Augustusa. Jest błyskotliwa, oczytana oraz nad wyraz mądra jak na swój wiek, jednak nie korzysta z życia, ciągle rozmyślając o nadchodzącej śmierci. Dopiero poznając na grupie wsparcia chłopaka, który wpatruje się w nią jakby była najpiękniejszą dziewczyną na świecie (chociaż po tylu "terapiach rakowych" nie była w najlepszym stanie) i otwarcie z nią flirtuje, coś zmienia się w jej nastawieniu. Staje się bardziej otwarta na ludzi i zaczyna spędzać czas z nowymi przyjaciółmi. Na stronach książki widzimy zmianę z zamkniętej i popadającej w depresję nastolatki w dojrzałą młodą kobietę, która wreszcie wie czego pragnie i rozumie, że musi korzystać z życia niezależnie od tego, jak długie ono będzie.

 „Widzisz, to taka metafora: trzymasz w zębach czynnik niosący śmierć, ale nie dajesz mu mocy, by zabijał”

Metafory. To właśnie nimi przepełnione jest życie Augustusa Watersa (np. trzyma w zębach niezapalonego papierosa, ale nie daje mu mocy do działania zapalając go). Ten młody chłopak, niegdyś mistrz koszykówki (dopóki kostniakomięsak nie odebrał mu nogi), zdaje się być doskonale świadomy swojej urody i inteligencji.  Z pozoru może wydawać się próżny, jednak wcale taki nie jest. Pod tym obrazem pewnego siebie nastolatka, kryje się wrażliwy i kochający chłopak z wieloma kompleksami. Nie jest idealny, chociaż dla Hazel to pewnego rodzaju wzór do naśladowania. Ze swoim wisielczym poczuciem humoru i przekonaniami idzie przez świat i robi wszystko, aby przeżyć swoje życie jak najlepiej. 
Gus to z pewnością najlepiej skonstruowana postać powieści Johna Greena. Dzięki jego błyskotliwości i wielu metaforom, które przytacza, książka staje się płynna, mądra i skłania czytelnika do przemyśleń. 

 "To tylko efekt uboczny umierania"

Niewątpliwym atutem książki jest jej niesamowita bezpośredniość. Hazel często używa bardzo otwartych oraz ironicznych sformułowań, takich jak "bonusy rakowe", "Organizacja Dżinów spełniająca życzenia dzieci nieuleczalnie chorych na raka", czy "efekt uboczny umierania". Nie ma więc żadnego owijania w bawełnę, ale to właśnie przez ową bezpośredniość książka wydaje się taka realna. Również wisielczy humor Gusa, doskonale odzwierciedlający rzeczywistość, jest bardzo dobitny. Podczas rozmowy z najlepszym przyjacielem Isaaciem często żartuje sobie ze swojej amputowanej kończyny, jego ślepoty czy umierania oraz proponuje koledze wyżyć się na swoich własnych pucharach z koszykówki. Wszystko to dobitnie pokazuje powagę sytuacji w jakiej znalazła się w tak młodym wieku trójka przyjaciół.
Ciekawe są również dyskusje Hazel i Gusa. W wielu sprawach różnią się poglądami, a przez ich sprzeczki czytelnik sam staje się zagubiony i nie jest pewien jakie stanowisko powinien obrać. Skłania to do głębokich przemyśleń, a z przemyśleniami łączą się również wnioski, co prowadzi nas do osobistego rozwoju. Czy to nie najważniejszy plus? Że przez tę książką i my się rozwijamy?
 
"Po prostu chciałabym ci wystarczać, ale tak nie jest, nie wystarcza ci to co masz. Lecz tylko tyle masz. Mnie, swoją rodzinę i ten świat. To jest twoje życie. Przykro mi, jeśli jest beznadziejne."


Poruszająca i zapadająca w pamięć (a raczej w serce, przynajmniej w moim przypadku)... to są chyba najbardziej trafione określenia opisujące tę książkę. Kiedy już raz zaczniesz czytać nie skończysz dopóki nie dotrzesz do końca. I nie chodzi tu o szybką akcję, ponieważ takowej wcale nie było wiele. Temat, który nie był naciągany, mądrość i lekkość z jaką autor opisywał świat za pomocą swojej małej narratorki dają wiele do myślenia i sprawiają, że czytelnik nie jest w stanie oderwać się od lektury. Nawet, gdy w pewnym momencie można przewidzieć jak zakończy się "Gwiazd naszych wina" z zaciekawieniem czytamy do końca, jakby nie istniało nic innego. 
Nie zrozumcie mnie jednak źle. Nie jest to bezgranicznie smutna książka. Owszem, opowiada o śmierci i jest poruszająca, nie jest to jednak równoznaczne z rozpaczą, czy smutkiem. 
Jest po prostu piękna. I bardzo dojrzała.


Trudno dać mi jakąkolwiek inną ocenę niż 10/10. Po prostu się nie da.


„Na tym świecie jest tylko jedna rzecz okropniejsza niż umieranie na raka w wieku szesnastu lat, a jest nią posiadanie dziecka, które na tego raka umiera.”