Uff....
Zakończyłam pobieranie nauk i od dwóch tygodni jestem kwalifikowanym nauczycielem przedmiotu o wdzięcznie brzmiącej nazwie "Wychowanie do życia w rodzinie". Skończyły się tym samym moje wyprawy do Krakowa i czytanie w środkach komunikacji zbiorowej.
Dzisiaj ostatnia porcja moich busowych lektur.
Z radosną twórczością Stephena Clarke'a spotkałam się już jakiś czas temu przy okazji okrzykniętej bestsellerem książki "Merde! Rok w Paryżu". Od razu powiem, że owo dzieło zupełnie nie przypadło mi do gustu, poczucie humoru autora do mnie nie trafiło i nie miałam w planach kolejnego spotkania z tym mieszkającym we Francji angolem. Niestety życie miało nieco inne plany niż ja i w ramach naszego DKK czytałyśmy w ubiegłym miesiącu jego "Paryż na widelcu".
Książka stanowi rodzaj przewodnika po stolicy Francji przeznaczonego dla obcokrajowców - moim zdaniem głównie Anglików chcących na własnej skórze przekonać się jakie z tych Francuzów (ze szczególnym wskazaniem na rodowitych paryżan) gbury i tępaki, a przez to podbudować opinię o własnej kulturze i obyciu.
Książka podzielona jest na rozdziały opowiadające o najważniejszych symbolach stolicy Francji, a więc poczytamy o jedzeniu, modzie, miłości, seksie, kinie i sztuce. Parę stron poświęcił również autor paryskim ulicom, Sekwanie, mieszkaniom i środkom komunikacji (tu głównie o metrze pisał). Clarke stara się puszczać oko do swoich czytelników, ale to taki dowcip na poziomie Jasia Fasoli (którego organicznie wręcz nie znoszę).
Żeby być sprawiedliwym dla książki i jej autora przyznaję, że dowiedziałam się kilku nowych rzeczy o "mieście świateł", ale do wizyty w nim to dziełko w żaden sposób mnie nie zachęciło...
Elżbieta Cherezińska to jedna z tych osób, które pisząc o historii robią to naprawdę dobrze. Miałam okazję przeczytać dwie pierwsze książki z cyklu "Północna Droga" a teraz przyszła pora na część trzecią czyli "Pasję według Einara".
Główny bohater to jedyne dziecko kapłana i wróżbity Tjostara. Mieszka wraz z ojcem na niewielkiej wysepce Vikna. Swojej prawdziwej matki nie zna, a jej miejsce zajmują coraz to nowe kobiety. Czasy dzieciństwa Einara przypadają na okres panowania króla Haakona Dobrego, który planował wprowadzenie w Norwegii chrześcijaństwa. Niestety większość jarlów, szczególnie na północy, nie chce porzucić starych bogów, a ich ofiarą pada Tjostar, który uważa, że czasy Odyna i Thora już się skończyły, a nowej wiary nie da się uniknąć.
Po śmierci ojca Einar zostaje w tajemnicy wywieziony z kraju i trafia do opactwa benedyktynów w Yorku. Dla potomka Wikingów, przyzwyczajonego do swobody i życia w zgodzie z naturą, zamknięcie w klasztornych murach jest ogromnym szokiem. Życie według benedyktyńskiej reguły "Ora et labora" (módl się i pracuj), brak wolnej chwili dla siebie i zdecydowana wrogość innych podopiecznych zakonu sprawiają, że nie jest mu łatwo - na szczęście zdobywa sobie przyjaźń Oswalda, jednego z oblatów a przy okazji krewnego arcybiskupa Canterbury.
Einar przyjmuje chrześcijaństwo, uczy się w klasztornej szkole, a przełożeni widząc jego inteligencję i gorliwość wciągają go w działalność tajnego bractwa, którego celem jest m.in. chrystianizacja Skandynawii. Po latach jako dorosły mężczyzna wraca do ojczyzny, aby przygotować grunt pod nowe idee...
Postać Einara pojawiła się już w poprzednich tomach - jest krewnym Sigrun, a z Haldred połączyło go gorące uczucie, jednak dopiero teraz mamy możliwość poznać go bliżej i zrozumieć motywy jego postępowania.
Einarowi nie jest łatwo - tragiczny koniec dzieciństwa, dorastanie we wrogim otoczeniu, konieczność ukrywania własnych myśli, pragnień i opinii, postępowanie wbrew wpojonym wcześniej regułom sprawiają, że jest to człowiek wewnętrznie rozdarty. Symboliczny jest też fakt, że pomimo długich i gruntownych przygotowań oraz prawdziwej wiary w Chrystusa przez wiele lat nie udaje mu się przyjąć święceń kapłańskich - zupełnie jakby sam Bóg dawał mu szansę na zawrócenie z drogi. Bo chociaż Einar zdecydowany jest zostać księdzem i nieść słowo boże do swoich rodaków, to równocześnie nie potrafi oderwać się od spraw doczesnych - szczególnie znajomość z Haldred wystawia na próbę jego powołanie.
Przy okazji mam taką refleksję - pierwszy tom czyli "Saga Sigrun" bardzo mi się podobał, choć sama główna bohaterka taka trochę nudnawa była. Tom drugi czyli "Ja jestem Haldred" był nieco mroczny, pełen namiętności i trzymający w napięciu - po prostu świetny. Tymczasem "Pasja według Einara" jest jeszcze lepsza - niezwykle plastyczna, uczuciowa, pełna pasji i emocji. Przede mną lektura ostatniej książki, zamykających cykl "Trzech młodych pieśni" - aż się boję co będzie...
O Annie Szepielak usłyszałam już jakiś czas temu, przy okazji jej debiutanckiej powieści "Zamówienie z Francji", która gościła na kilku odwiedzanych przeze mnie blogach. Tamtej książki nie udało mi się jak dotąd przeczytać, ale ciekawość pozostała i kiedy na bibliotecznej półce zauważyłam "Młyn nad Czarnym Potokiem" tej autorki nie namyślałam się długo...
Główną bohaterką jest Marta - z wykształcenia konserwator zabytków, aktualnie niepracująca mama kilkuletniej Uli, żona Adama i siostra robiącej karierę telewizyjną Grażyny. Marta ma wrażenie, że życie przecieka jej między palcami, męża wiecznie nie ma w domu, dziecko jest chorowite i wymaga ciągłej opieki. Nie przyznaje się do tego, ale trochę zazdrości Grażynie, która może się realizować zawodowo, niestety nawet w Warszawie nie ma zbyt wielu propozycji pracy dla konserwatorów sztuki. Jakby tego wszystkiego było mało okazuje się, że Adam uzyskał bardzo ciekawą ofertę pracy, tyle, że w Londynie, i nie konsultując się z Martą zgodził się wyjechać na kilka miesięcy.
Marta pozostawiona sama sobie w mieście, którego nigdy nie lubiła, z dzieckiem uważającym, że to ona jest odpowiedzialna za wyjazd ukochanego tatusia, bez przyjaciół i znajomych zaczyna popadać w depresję. Na szczęście zbliżają się święta wielkanocne i wyjeżdża do rodziców mieszkających w niewielkim miasteczku nieopodal Nowego Sącza. Tam wpada w wir przygotowań około świątecznych, tym większych, że z wizytą przybywają krewne ze Stanów Zjednoczonych.
W rodzinnym domu Marta ma możliwość spojrzeć z dystansu na swoje życie, pozmieniać pewne sprawy, ustalić priorytety i zacząć żyć na nowo. Przy okazji rodzinnych spotkań odkrywa też, że z jej przodkami wiąże się jakaś mroczna tajemnica...
Książkę czytało mi się bardzo dobrze, Marta i jej problemy mogą być bliskie niejednej czytelniczce. Autorka porusza temat emigracji zarobkowej, frustracji spowodowanej brakiem perspektyw, stresujących warunków życia i pracy w telewizji, niedojrzałych życiowo partnerów, egoistycznego nastawienia do życia - można by jeszcze wiele wymieniać.
Jak dla mnie dosyć ciekawy był wątek pradziadków Marty, właścicieli starego młyna - niestety potraktowany dosyć pobieżnie. A szkoda...
Jak to we współczesnych powieściach obyczajowych ostatnio bywa znajdziemy w "Młynie" kilka przepisów kulinarnych oraz opisów prac domowych - w końcu Wielkanoc zobowiązuje. I tu naszła mnie taka niewesoła myśl - od jakiegoś czasu mam wrażenie, że dla coraz większej grupy ludzi symbolem zakończonych dopiero co świąt nie jest przeżycie religijne a umyte okno, nowa firanka, góra jedzenia i wszechogarniające zmęczenie...
Ta książka chodziła za mną już od bardzo dawna - wyjmowana z półki i odkładana z powrotem na jakiś wolniejszy czas (objętość bowiem całkiem pokaźną posiada). No ale wreszcie "Miasto Śniących Książek" Waltera Moersa się doczekało mojej w nim wizyty...
Hildegunst Rzeźbiarz Mitów jest jeszcze młodym, bo zaledwie 77-letnim, smokiem, wielbicielem literatury i początkującym pisarzem. Na polecenie swego literackiego opiekuna opuszcza spokojną i bezpieczną Twierdzę Smoków i udaje się w podróż do Księgogrodu, aby odnaleźć tam nieznanego acz niezwykle utalentowanego pisarza. Niestety jego poszukiwania są nie w smak pewnym zamieszkującym miasto istotom i nasz podróżny zostaje wciągnięty w pułapkę, a następnie wrzucony do księgogrodzkich lochów na pewną i okrutną śmierć.
Podziemia te zamieszkane są przez rozmaite najdziwniejsze stwory, z których najniebezpieczniejszy jest Król Cieni mieszkający w najgłębszej czeluści lochów.
Jednak nie tylko mieszkańcy podziemi stanowią zagrożenie dla Hildegunsta. O wiele realniejsze niebezpieczeństwo grozi mu ze strony łowców książek, bezwzględnych i przebiegłych bandytów poszukujących w podziemiach cennych woluminów, które odsprzedają z zyskiem antykwariuszom. Łowcy konkurują między sobą, nierzadko walczą na śmierć i życie, jednak kiedy zachodzi taka potrzeba jednoczą się przeciwko wspólnemu wrogowi.
Ach, i jeszcze jedno niebezpieczeństwo czyha na naiwnego wielbiciela literatury - niektóre książki, które zalegają podziemia mają niezwykle krwiożercze usposobienie...
To książka niezwykła - trochę baśń, trochę powieść sensacyjno-przygodowa, trochę fantastyka i trochę... powieść psychologiczna. Trudno ją zakwalifikować do jakiegoś jednego, konkretnego gatunku. Akcja toczy się leniwie, by w pewnym momencie gwałtownie przyspieszyć i przez chwilę gnać na złamanie karku, a za moment znów się uspokoić. Autor bawi się z czytelnikiem w rozmaite literackie gry - nazwiska części bohaterów to anagramy nazwisk wielkich postaci światowej literatury, w camońskich powieściach odszukamy wątki znane z klasyki europejskiej, nawet nie będąc językoznawcą zauważymy "książkowy" źródłosłów wielu określeń.
Każdy wielbiciel literatury powinien poznać tę książkę:)
Książka podzielona jest na rozdziały opowiadające o najważniejszych symbolach stolicy Francji, a więc poczytamy o jedzeniu, modzie, miłości, seksie, kinie i sztuce. Parę stron poświęcił również autor paryskim ulicom, Sekwanie, mieszkaniom i środkom komunikacji (tu głównie o metrze pisał). Clarke stara się puszczać oko do swoich czytelników, ale to taki dowcip na poziomie Jasia Fasoli (którego organicznie wręcz nie znoszę).
Żeby być sprawiedliwym dla książki i jej autora przyznaję, że dowiedziałam się kilku nowych rzeczy o "mieście świateł", ale do wizyty w nim to dziełko w żaden sposób mnie nie zachęciło...
******************************************************
Elżbieta Cherezińska to jedna z tych osób, które pisząc o historii robią to naprawdę dobrze. Miałam okazję przeczytać dwie pierwsze książki z cyklu "Północna Droga" a teraz przyszła pora na część trzecią czyli "Pasję według Einara".
Główny bohater to jedyne dziecko kapłana i wróżbity Tjostara. Mieszka wraz z ojcem na niewielkiej wysepce Vikna. Swojej prawdziwej matki nie zna, a jej miejsce zajmują coraz to nowe kobiety. Czasy dzieciństwa Einara przypadają na okres panowania króla Haakona Dobrego, który planował wprowadzenie w Norwegii chrześcijaństwa. Niestety większość jarlów, szczególnie na północy, nie chce porzucić starych bogów, a ich ofiarą pada Tjostar, który uważa, że czasy Odyna i Thora już się skończyły, a nowej wiary nie da się uniknąć.
Po śmierci ojca Einar zostaje w tajemnicy wywieziony z kraju i trafia do opactwa benedyktynów w Yorku. Dla potomka Wikingów, przyzwyczajonego do swobody i życia w zgodzie z naturą, zamknięcie w klasztornych murach jest ogromnym szokiem. Życie według benedyktyńskiej reguły "Ora et labora" (módl się i pracuj), brak wolnej chwili dla siebie i zdecydowana wrogość innych podopiecznych zakonu sprawiają, że nie jest mu łatwo - na szczęście zdobywa sobie przyjaźń Oswalda, jednego z oblatów a przy okazji krewnego arcybiskupa Canterbury.
Einar przyjmuje chrześcijaństwo, uczy się w klasztornej szkole, a przełożeni widząc jego inteligencję i gorliwość wciągają go w działalność tajnego bractwa, którego celem jest m.in. chrystianizacja Skandynawii. Po latach jako dorosły mężczyzna wraca do ojczyzny, aby przygotować grunt pod nowe idee...
Postać Einara pojawiła się już w poprzednich tomach - jest krewnym Sigrun, a z Haldred połączyło go gorące uczucie, jednak dopiero teraz mamy możliwość poznać go bliżej i zrozumieć motywy jego postępowania.
Einarowi nie jest łatwo - tragiczny koniec dzieciństwa, dorastanie we wrogim otoczeniu, konieczność ukrywania własnych myśli, pragnień i opinii, postępowanie wbrew wpojonym wcześniej regułom sprawiają, że jest to człowiek wewnętrznie rozdarty. Symboliczny jest też fakt, że pomimo długich i gruntownych przygotowań oraz prawdziwej wiary w Chrystusa przez wiele lat nie udaje mu się przyjąć święceń kapłańskich - zupełnie jakby sam Bóg dawał mu szansę na zawrócenie z drogi. Bo chociaż Einar zdecydowany jest zostać księdzem i nieść słowo boże do swoich rodaków, to równocześnie nie potrafi oderwać się od spraw doczesnych - szczególnie znajomość z Haldred wystawia na próbę jego powołanie.
Przy okazji mam taką refleksję - pierwszy tom czyli "Saga Sigrun" bardzo mi się podobał, choć sama główna bohaterka taka trochę nudnawa była. Tom drugi czyli "Ja jestem Haldred" był nieco mroczny, pełen namiętności i trzymający w napięciu - po prostu świetny. Tymczasem "Pasja według Einara" jest jeszcze lepsza - niezwykle plastyczna, uczuciowa, pełna pasji i emocji. Przede mną lektura ostatniej książki, zamykających cykl "Trzech młodych pieśni" - aż się boję co będzie...
************************************************
O Annie Szepielak usłyszałam już jakiś czas temu, przy okazji jej debiutanckiej powieści "Zamówienie z Francji", która gościła na kilku odwiedzanych przeze mnie blogach. Tamtej książki nie udało mi się jak dotąd przeczytać, ale ciekawość pozostała i kiedy na bibliotecznej półce zauważyłam "Młyn nad Czarnym Potokiem" tej autorki nie namyślałam się długo...
Główną bohaterką jest Marta - z wykształcenia konserwator zabytków, aktualnie niepracująca mama kilkuletniej Uli, żona Adama i siostra robiącej karierę telewizyjną Grażyny. Marta ma wrażenie, że życie przecieka jej między palcami, męża wiecznie nie ma w domu, dziecko jest chorowite i wymaga ciągłej opieki. Nie przyznaje się do tego, ale trochę zazdrości Grażynie, która może się realizować zawodowo, niestety nawet w Warszawie nie ma zbyt wielu propozycji pracy dla konserwatorów sztuki. Jakby tego wszystkiego było mało okazuje się, że Adam uzyskał bardzo ciekawą ofertę pracy, tyle, że w Londynie, i nie konsultując się z Martą zgodził się wyjechać na kilka miesięcy.
Marta pozostawiona sama sobie w mieście, którego nigdy nie lubiła, z dzieckiem uważającym, że to ona jest odpowiedzialna za wyjazd ukochanego tatusia, bez przyjaciół i znajomych zaczyna popadać w depresję. Na szczęście zbliżają się święta wielkanocne i wyjeżdża do rodziców mieszkających w niewielkim miasteczku nieopodal Nowego Sącza. Tam wpada w wir przygotowań około świątecznych, tym większych, że z wizytą przybywają krewne ze Stanów Zjednoczonych.
W rodzinnym domu Marta ma możliwość spojrzeć z dystansu na swoje życie, pozmieniać pewne sprawy, ustalić priorytety i zacząć żyć na nowo. Przy okazji rodzinnych spotkań odkrywa też, że z jej przodkami wiąże się jakaś mroczna tajemnica...
Książkę czytało mi się bardzo dobrze, Marta i jej problemy mogą być bliskie niejednej czytelniczce. Autorka porusza temat emigracji zarobkowej, frustracji spowodowanej brakiem perspektyw, stresujących warunków życia i pracy w telewizji, niedojrzałych życiowo partnerów, egoistycznego nastawienia do życia - można by jeszcze wiele wymieniać.
Jak dla mnie dosyć ciekawy był wątek pradziadków Marty, właścicieli starego młyna - niestety potraktowany dosyć pobieżnie. A szkoda...
Jak to we współczesnych powieściach obyczajowych ostatnio bywa znajdziemy w "Młynie" kilka przepisów kulinarnych oraz opisów prac domowych - w końcu Wielkanoc zobowiązuje. I tu naszła mnie taka niewesoła myśl - od jakiegoś czasu mam wrażenie, że dla coraz większej grupy ludzi symbolem zakończonych dopiero co świąt nie jest przeżycie religijne a umyte okno, nowa firanka, góra jedzenia i wszechogarniające zmęczenie...
**********************************************
Ta książka chodziła za mną już od bardzo dawna - wyjmowana z półki i odkładana z powrotem na jakiś wolniejszy czas (objętość bowiem całkiem pokaźną posiada). No ale wreszcie "Miasto Śniących Książek" Waltera Moersa się doczekało mojej w nim wizyty...
Hildegunst Rzeźbiarz Mitów jest jeszcze młodym, bo zaledwie 77-letnim, smokiem, wielbicielem literatury i początkującym pisarzem. Na polecenie swego literackiego opiekuna opuszcza spokojną i bezpieczną Twierdzę Smoków i udaje się w podróż do Księgogrodu, aby odnaleźć tam nieznanego acz niezwykle utalentowanego pisarza. Niestety jego poszukiwania są nie w smak pewnym zamieszkującym miasto istotom i nasz podróżny zostaje wciągnięty w pułapkę, a następnie wrzucony do księgogrodzkich lochów na pewną i okrutną śmierć.
Podziemia te zamieszkane są przez rozmaite najdziwniejsze stwory, z których najniebezpieczniejszy jest Król Cieni mieszkający w najgłębszej czeluści lochów.
Jednak nie tylko mieszkańcy podziemi stanowią zagrożenie dla Hildegunsta. O wiele realniejsze niebezpieczeństwo grozi mu ze strony łowców książek, bezwzględnych i przebiegłych bandytów poszukujących w podziemiach cennych woluminów, które odsprzedają z zyskiem antykwariuszom. Łowcy konkurują między sobą, nierzadko walczą na śmierć i życie, jednak kiedy zachodzi taka potrzeba jednoczą się przeciwko wspólnemu wrogowi.
Ach, i jeszcze jedno niebezpieczeństwo czyha na naiwnego wielbiciela literatury - niektóre książki, które zalegają podziemia mają niezwykle krwiożercze usposobienie...
To książka niezwykła - trochę baśń, trochę powieść sensacyjno-przygodowa, trochę fantastyka i trochę... powieść psychologiczna. Trudno ją zakwalifikować do jakiegoś jednego, konkretnego gatunku. Akcja toczy się leniwie, by w pewnym momencie gwałtownie przyspieszyć i przez chwilę gnać na złamanie karku, a za moment znów się uspokoić. Autor bawi się z czytelnikiem w rozmaite literackie gry - nazwiska części bohaterów to anagramy nazwisk wielkich postaci światowej literatury, w camońskich powieściach odszukamy wątki znane z klasyki europejskiej, nawet nie będąc językoznawcą zauważymy "książkowy" źródłosłów wielu określeń.
Każdy wielbiciel literatury powinien poznać tę książkę:)