Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura amerykańska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura amerykańska. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 31 marca 2019

Powrót do sprawdzonych bohaterów

O ile nie mam jakoś nabożeństwa do telewizyjnych seriali, o tyle bardzo lubię książkowe serie - zarówno te kilku jak i kilkunastotomowe. Jedną z ulubionych jest seria książek sensacyjnych opowiadających o przygodach Dirka Pitta, której autorem jest Clive Cussler. Większość tomów mam w swojej biblioteczce, a te, których mi brakuje sukcesywnie sobie dokupuję. Jednym z ostatnich nabytków są "Zabójcze wibracje", które powstały co prawda ponad 20 lat temu, ale w dalszym ciągu nie straciły na aktualności.

Dirk Pitt wraz ze swoimi współpracownikami z NUMA (Narodowa Agencja Badań Podwodnych i Morskich) bada anomalie na Morzu Tasmana, gdzie w niewyjaśnionych okolicznościach dochodzi do masowej zagłady zwierząt morskich. Trafia na Wyspę Seymoura, gdzie w jaskini odnajduje grupę pasażerów wycieczkowego statku. Jak się okazuje cudem ocalałą z katastrofy - pozostali pasażerowie "Polar Queen" i cała załoga zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach. Jedną z ocalałych osób jest Maeve Fletcher, przewodniczka wycieczki, która niemal od razu wpada Dirkowi w oko.
Badania ciał pasażerów "Polar Queen" oraz fok i pingwinów nie pozwalają ustalić powodu śmierci - wydaje się, że nastąpiła ona z powodu zbyt dużego hałasu. Tę mało prawdopodobną teorię potwierdzają jednak kolejne śmiertelne wypadki. Pitt zaczyna poszukiwania źródeł zabójczego hałasu - głównym podejrzanym staje się multimilioner Arthur Dorsett, tajemniczy potentat rynku handlu diamentami, prywatnie ojciec pięknej Maeve...

"Zabójcze wibracje" to trzynasty, bynajmniej nie pechowy, tom serii. Dirk to już nie młodzieniaszek, chociaż wciąż jest w formie i niejeden raz ucieka śmierci sprzed nosa, chociaż najczęściej dosyć mocno poobijany. Również jego najbliższy przyjaciel Al Giordino, chociaż wydaje się niezniszczalny, zaczyna odczuwać upływ czasu. Co nie zmienia faktu, że obydwaj nie wahają się podjąć walki w obronie świata przed katastrofą. 
Jeśli chodzi o powieści Cusslera to najczęściej chodzi o katastrofy ekologiczne - tak jest i w tym wypadku, bowiem generowane przez zakłady Dorsetta wibracje niszczą wszelkie formy życia w swoim zasięgu. Ale to nie wszystko - Arthur Dorsett ma jeszcze inny plan - plan, który zachwieje światową gospodarką...

Na koniec taka ciekawostka - Dirk Pitt, podobnie jak James Bond spotyka na swojej drodze wiele pięknych kobiet. Jest wobec nich szarmancki, uprzejmy i opiekuńczy, jednak żadna z nich nie może raczej liczyć na jakieś większe zaangażowanie z jego strony. Maeve Fletcher to jedna z niewielu (konkretnie trzech) kobiet, z którymi Dirk chciał się związać na stałe.

****************************************************

W ubiegłym miesiącu rozpoczęłam przygodę z "Trylogią arturiańską", której autorem jest Bernard Cornwell - wtedy przeczytałam część pierwszą pt. "Zimowy monarcha" a teraz przyszedł czas na jej kontynuację czyli tom pt. "Nieprzyjaciel Boga". Po raz kolejny historię opowiada Derfel - kiedyś jeden z najbliższych Arturowi wojowników, teraz mnich.

Arturowi udaje się zwyciężyć najeżdżających ziemie Brytów Saksonów i zawrzeć w miarę trwały pokój. To spełnienie jego największych pragnień, więc wydaje mu się, że wszyscy powinni być szczęśliwi tak jak on. Niestety, to tylko pobożne życzenie.
Merlin a wraz z nim Derfel wyrusza do Irlandii w poszukiwaniu legendarnego artefaktu - kotła, który według legendy przekazali ludziom bogowie. Ginewra rozczarowana brakiem ambicji Artura szuka spełnienia w religijnych misteriach ku czci bogini Izydy, a rozgoryczony Lancelot szuka sposobu aby się wzbogacić i zdobyć władzę.
Pragnienia osób najbliższych Arturowi nijak się mają do jego wizji szczęścia i wiadomo, że w którymś momencie musi dojść do wybuchu. Nie bez znaczenia jest też fakt, że Artur sam stworzył sobie największego przeciwnika - chrześcijanie go nie tolerują, bo jest poganinem. Co może się wydać dziwne to fakt, że jest on ogólnie niezbyt religijny, a wszystkich traktuje z jednakową tolerancją i szacunkiem. I to, paradoksalnie, przysparza mu jeszcze więcej wrogów.
W tym tomie autor przedstawia swoją wizję kilku najważniejszych legend arturiańskich - tej o Tristanie i Izoldzie, o poszukiwaniu Świętego Grala, o Okrągłym Stole i jego rycerzach czy wreszcie o zdradzie Ginewry i Lancelota. Pojawia się Persifal i Bors a Galahad, najbliższy przyjaciel Derfla jest przyrodnim bratem Lancelota. Pojawiają się również najbardziej związane z Arturem i Merlinem miejsca - Camelot i Avalon.

Po raz kolejny autor zostawia czytelnika w miejscu przełomowym - katastrofa następuje, Artur musi spojrzeć prawdzie w oczy i porzucić swój idealizm, Merlin jest coraz starszy i słabszy, Ginewra przegrywa wszystkie swoje plany i marzenia. Jedynym w miarę spokojnym i spełnionym człowiekiem jest Derfel, chociaż i jego los nie oszczędzał. Tylko ciekawe na jak długo?
Cóż, o tym dowiem się dopiero po lekturze ostatniego tomu tej trylogii.


czwartek, 31 stycznia 2019

Trzy po trzy czyli "Trójka e-pik" powraca

Mój ty świecie... Wychodzi na to, ze umarłam medialnie a teraz nastąpi zmartwychwstanie ;)
A zmartwychwstanie następuje na rzecz niejakiej "Trójki e-pik", dawnego pomysłu Sardegny, któren to pomysł też ożył w tym miesiacu po dosyc długiej hibernacji.
W ramach tejże "Trójki" należało przeczytać trzy książki z określonymi motywami - duchy, góry, smieszny kryminał. Oczywiście każdy motyw osobno, chociaż jakby się ktoś uparł to może udałoby się zmieścić wszystko w jednym dziele.
Pomimo rozlicznych obowiązków udało mi się wybrane lektury przeczytać. i to nie byle gdzie, bo w samym Zakopanem gdzie przebywałam w czasie ferii w charakterze wychowawcy na kolonii. Zeby nie było - nie zaniedbywałam swoich obowiązków w czasie dnia. Natomiast po 22-giej, kiedy moje chłopaczyska powinny teoretycznie słodko spać w łóżeczkach siadałam sobie pod lampeczką na korytarzu (tak żeby widzieć wszystkie drzwi do pokojów) i czytałam, często do późnych godzin nocnych, tzn. do czasu kiedy moi panowie znudzeni i zdenerwowani moim okrucieństwem (bo przecież na kolonii najfajniejsze rzeczy dzieją się w godzinach nocnych) szli wreszcie spać...

"Za stare grzechy" Izabelli Frączyk to pierwszy tom cyklu "Śnieżna grań" opowiadającego o rodzinie Stachowiaków prowadzącej na Podhalu rodzinny biznes turystyczno-wypoczynkowy. Rodzina składa się z mamy i dwójki dorosłych dzieci, bowiem ojciec rodziny zginął kilka lat wcześniej w nieszczęśliwym wypadku. Firma składa się z pensjonatu, restauracji, stoku narciarskiego z wyciągiem, wypożyczalni sprzętu oraz szkółki narciarskiej. Biznesem gastronomicznym zarządza mama, syn Edek odpowiada za stok i wyciąg natomiast córka Lola zajmuje się szkoleniem przyszłych narciarzy oraz wypożyczalnią. Do rodziny należy jeszcze stryj Józek oraz Mania ośmioletnia córeczka Loli.
Główną bohaterką tego tomu jest Lola, która z jednej strony musi się uporać z przeszłością, a konkretnie z tatusiem Mani, o którego dziewczynka zaczyna coraz natarczywiej się dopytywać, a z drugiej strony zadecydować co zrobić z nową całkiem obiecującą znajomością z pewnym polsko-austriackim biznesmenem.
Książkę czyta się bez bólu, ale jakaś wybitna literatura to niestety nie jest... Akcja jest przewidywalna, postacie bohaterów też, jak to mówi moje dziecko "mocne 2 na 10". widziałam, że wyszedł już drugi tom, jak będę miała dużo czasu to może sięgnę, ale przymusu nie czuję.

Nora Roberts to uznana marka i chociaż romansów nie czytuję jakoś namiętnie to akurat jej książki mi się podobają.
"Noc na bagnach Luizjany" to historia osadzona w starej posiadłości leżącej na obrzeżach Nowego Orleanu. Posiadłość ma nieciekawą opinię, od wielu lat nikt w niej nie mieszka, a wszyscy kolejni właściciele nie wytrzymują tu dłużej niż kilka tygodni. Teraz tę posiadłość kupuje prawnik z Bostonu Declan Fitzpatrick, który właśnie zerwał z narzeczoną i postanowił zacząć nowe życie jak najdalej od rodzinnego miasta. Szybko dowiaduje się, że przed stu laty rozegrała się tu wielki dramat - dwóch braci zginęło w tragicznych okolicznościach a żona jednego z nich zniknęła zostawiając maleńką córeczkę.
Declan poznaje Angelinę, w prostej linii potomkinię tamtego rodu. Szybko też orientuje się, że w swoim nowym domu nie jest sam - słyszy płacz dziecka, ma wizje i czuje czyjąś wrogą obecność. A babcia Angeliny mieszkająca nieopodal posiadłości w chatce na bagnach utrzymuje, że Declan zjawił się tu nieprzypadkowo...
Chociaż od początku wiadomo, ze powieść zakończy se happy endem czyta się ją z przyjemnością. Tak przy okazji - okazuje się, że ta powieść Nory Roberts ma swoją filmową wersję , całkiem zresztą udaną.

Nieodżałowanej pamięci Chmielewska Joanna to jedna z moich ukochanych autorek, przeczytałam już niemal wszystko co wyszło spod jej ręki. Jedną z nieprzeczytanych dotąd powieści była "Tajemnica", jak to zwykle u tej pisarki kryminał z dużą dawką humoru.
Rzecz dzieje się na przełomie lat 80-tych i 90-tych. Joanna, jak to zwykle ona, wplątuje się w kryminalną aferę. Początkowo wydaje się, że afer jest kilka - narkotyki, handel brylantami wreszcie oszustwa w kasynie. W tle majaczy się jeszcze porwanie dziecka oraz seria nieszczęśliwych wypadków, których ofiarami są osoby związane nawet pośrednio z wymienionymi wyżej procederami. Joanna w towarzystwie swojego przyjaciela Gucia stara się dojść o co właściwie chodzi w tym wszystkim. Po raz chyba pierwszy nie ufa swojej ukochanej milicji, która zresztą zdążyła się już przekwalifikować na policję, bo okazuje się, ze w aferę wplątani są również przedstawiciele służb mundurowych.
Historia jest w porządku, jak to u Chmielewskiej humor słowny i sytuacyjny na całkiem niezłym poziomie, jak ktoś nie zna to może warto poznać.

sobota, 3 listopada 2018

Rok po WTC, czyli detektyw John Corey na tropie katastrofy

11 września 2001 roku stał się dla wielu ludzi na całym świecie datą przełomową. Szczególnie dotknął on jednak Amerykanów, którzy do dzisiejszego dnia nie potrafią się otrząsnąć z szoku i dzielą czas na to co było przed zamachem na WTC i po nim. Nic więc dziwnego, że ten temat często gości we współczesnej literaturze.

Nelson DeMille to jeden z bardziej znanych autorów powieści sensacyjnych - opublikował ich 26, część pod własnym nazwiskiem a część pod pseudonimami (Jack Cannon, Kurt Ladner, Brad Matthnews). Większość z nich została przetłumaczona na język polski a autor zyskał sobie w naszym kraju całkiem pokaźne grono wielbicieli. Dodam jeszcze, że dwie z jego powieści zostały sfilmowane, a ekranizacja "Córki generała" znana u nas z niewiadomego powodu jako "Sprawa honoru" (rewelacyjna rola Johna Travolty) to jeden z lepszych filmów jakie widziałam.

John Corey to były nowojorski policjant, aktualnie pracownik Agencji Antyterrorystycznej, szczęśliwy mąż Kate Mayfield, prawniczki i agentki FBI. Ma dosyć niekonwencjonalne metody pracy co nie pomaga mu w kontaktach z przełożonymi. John jest też bohaterem sześciu książek Nelsona DeMille.

Akcja "Żywiołu ognia"rozpoczyna się w piątek 11 września 2002 roku, a więc dokładnie w pierwszą rocznicę zamachu na WTC. Dla Johna to dzień szczególnie ważny  - rok wcześniej zarówno on jak i Kate byli umówieni na spotkania w bliźniaczych wieżach i tylko zakorkowane ulice sprawiły, że spóźnili się na nie i przeżyli.

Henry Miller, przyjaciel i współpracownik Johna dostaje do wykonania pozornie banalne zadanie - ma jechać na obrzeża stanu Nowy Jork, gdzie na pograniczu z Kanadą, w górach Adirondack znajduje się leśniczówka będąca siedzibą Custer Hill Club i obserwować przebywających tam gości.
Niestety, zadanie okazuje się nie tak proste, Henry znika, a John i Kate postanawiają go odszukać.
Udają się więc jego śladami i tak trafiają do posiadłości Baina Madoxa, potentata naftowego i byłego wojskowego o mocno radykalnych poglądach.
Szybko się okazuje, że znaleźli się na tropie nadciągającej katastrofy...

"Żywioł ognia" to doskonale napisany thriller polityczny, z ciekawymi bohaterami i szybką akcją. John nie jest superbohaterem, zdarza mu się mylić, ma wątpliwości ale ostatecznie podejmuje decyzje kierując się rozumem a nie emocjami. John działa samowolnie, Kate jest raczej formalistką, ale mimo tych różnic świetnie się rozumieją i uzupełniają. I dzięki temu mają szansę, chociaż prawdę mówiąc minimalną, na odniesienie sukcesu.

Książka powstała w 2006 roku, a więc pięć lat po zamachu. DeMille ukazał w niej rozmaite poglądy na temat terroryzmu islamskiego oraz działań podjętych przez władze USA, pokazał do czego może doprowadzić niepohamowana żądza zemsty i jak może wyglądać eskalacja konfliktu pomiędzy Ameryką i krajami Bliskiego Wschodu. 
Nie ukrywam, że to dosyć przerażająca alternatywa. Na szczęście to tylko fantazja literacka. Przynajmniej na razie...

wtorek, 1 maja 2018

Pokwietniowe remanenty

Druga połowa kwietnia obfitowała w moim życiu w różnego rodzaju przypadki, głównie natury zawodowej. Były oczywiście egzaminy gimnazjalne klas trzecich, były próbne egzaminy klas drugich, rozmaite szkolne i klasowe sprawy, które trzeba było rozwiązać natychmiast, tu i teraz, moje własne dziecię nieodwołalnie weszło w okres "burzy i naporu" i zaczynam mieć wrażenie, że któreś z nas tego nie przeżyje, wreszcie, i to było chyba najważniejsze, ważyły się losy mojej pracy na rok przyszły... 
Na szczęście większość problemów już poza mną, etat (CAŁY!!!) mam, a Piotrek, no cóż najwyżej się go uroczyście wyrzeknę.
Relaks polegał oczywiście na czytaniu, ale już pisać to mi się zupełnie, ale to zupełnie nie chciało. Tak więc majówka (spędzana w domu) upłynie mi chyba na nadrabianiu pisarskich zaległości. Na początek trzy tytuły.



O Małgorzacie Rogali zdarzyło mi się słyszeć jakiś czas temu, natomiast dopiero teraz miałam możliwość zapoznać się z jej książką "Zapłata". Powieść stanowi pierwszy tom kryminalnego cyklu, którego bohaterami jest dwójka policjantów - Agata Górska i Sławek Tomczyk. 

W toalecie warszawskiego klubu zostaje zamordowany syn znanego adwokata. Mariusz Leśniak zginął w bardzo nietypowy sposób - otruty igłami cisa. Dla Agaty to śledztwo nie jest takie jak inne - tym razem w zbrodnię może być zamieszana jej najbliższe przyjaciółka, Justyna Lipiec. Przed laty Leśniak był oskarżony o śmiertelne pobicie narzeczonego Justyny - nigdy nie został skazany, bo sąd nie miał wiarygodnych dowodów. Justyna bardzo przeżyła śmierć Filipa i doskonale zna się na roślinach i ich właściwościach. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy niedługo potem, również otruty ginie Igor Kawecki, przyjaciel Mariusza Leśniaka, podobnie jak on uczestniczący w pobiciu sprzed lat...

"Zapłata" nie jest może typowym kryminałem, chociaż jest zbrodnia a policjanci prowadzą śledztwo. Autorka położyła bowiem największy nacisk na wątpliwości targające Agatą - z jednej strony policjantka chce dobrze wykonać swoją pracę i schwytać zabójcę, z drugiej strony, zwyczajnie i po ludzku uważa, że Leśniaka i Kaweckiego spotkało to na co zasłużyli. Do tego dochodzi jeszcze obawa, że być może to Justyna postanowiła po latach wymierzyć sprawiedliwość - dylemat pomiędzy byciem policjantką a przyjaciółką męczy Agatę, ale wpływa również na Sławka, który musi zadecydować czy odsunąć partnerkę od śledztwa, czy ukryć jej osobiste zaangażowanie i ryzykując własną karierą pomóc jej oczyścić przyjaciółkę.
Tak więc kryminał, ale z dużą dawką powieści psychologicznej.
Dodam jeszcze, że bardzo podoba mi się styl pani Małgorzaty Rogali i jej sposób prowadzenia narracji, a szczególnie poczucie humoru, które jest widoczne w powieści. Sprawa jest bowiem bardzo poważna, ale główni bohaterowie to zwyczajni ludzie, którzy mają swoje wady i zalety, zdarza im się popełniać błędy, ale starają się w miarę możliwości odreagowywać śmiechem napięcie jakie niesie ze sobą ich praca. Czasami najpierw coś robią a dopiero później myślą co prowadzi do zabawnych zdarzeń - jak chociażby historia z nożem do chleba.
O co chodzi? A to już odsyłam do książki...

***************************************************

"Między tęsknotą lata a chłodem zimy" to pierwsza część "Trylogii policyjnej" autorstwa Leifa GW Perssona, szwedzkiego profesora kryminologii, byłego komisarza policji i pisarza. Książka odstała już na mojej półce całkiem sporo czasu (jakoś tak 6-7 lat) i wreszcie sytuacja dojrzała aby ją przeczytać.
"Trylogia policyjna" to praca w której Persson chciał przedstawić własną wersję wydarzeń związanych z nierozwikłaną do dnia dzisiejszego zagadką morderstwa szwedzkiego premiera Olofa Palmego w 1986.
historia rozpoczyna się od tajemniczej śmierci amerykańskiego dziennikarza, który pewnego jesiennego wieczoru wypadł z okna akademika, gdzie od kilkunastu dni zajmował pokój. Wszystko wskazuje na to, że było to samobójstwo, ale kiedy śledczy przyglądają się sprawie bliżej, pojawia się coraz więcej wątpliwości...

Książka była swego czasu bardzo reklamowana i porównywana z trylogią "Millenium" Stiega Larssona i chyba to porównanie stanowiło impuls do zakupu tej pozycji.
Tak więc pewnego kwietniowego wieczoru wzięłam tę całkiem pokaźną cegłę (ponad 600 stron) i zaczęłam czytać. I tak jakoś nie zaiskrzyło...
Pamiętając swoje doświadczenia z "Millenium" (zaskoczyło gdzieś dopiero w połowie pierwszego tomu) drążyłam temat dalej, i dalej, i dalej... No i niestety, przebrnęłam ostatkiem sił do końca i raczej po kolejne tomy nie sięgnę. Nuda i chaos, chaos i nuda, zupełnie nieprzyswajalni bohaterowie - swoją drogą jak na mój gust za dużo ich, bo kilkakrotnie musiałam wracać do już przeczytanego rozdziału, żeby wyłapać kto, z kim i dlaczego?
Czytając tę książkę można odnieść wrażenie, że zdecydowana większość policjantów i agentów tajnych służb (bo oprócz stróżów prawa pojawia się w książce również wywiad) to zdegenerowani alkoholicy o ilorazie inteligencji stułbi szarej, a pozostała reszta to z kolei prawicowi ekstremiści czy wręcz neonaziści.
Książka jest przegadana, mnóstwo w niej opisów i wątków pobocznych, które nie dość, że nic nowego do sprawy nie wnoszą to jeszcze ją gruntownie zaciemniają.

Tak więc z żalem, ale nie polecam.

********************************************************

"Miasto szkła" - trzeci tom trylogii "Dary anioła" Cassandry Clare pochłonęłam w dwa wieczory. Kolejna odsłona opowieści o Nocnych Łowcach nie zawiodła mnie - czytało się świetnie, akcja wciągała, ostateczne rozwiązanie było spektakularne, a stworzone przez autorkę uniwersum nadal potrafi zaskoczyć.

Nocni Łowcy muszą podjąć decyzję co do ewentualnego sojuszu z Podziemnymi (wampiry, wilkołaki, itp.) w zbliżającym się starciu z Valentinem i chociaż niby mają wspólne cele nie jest to wcale takie proste.

Clary i Jace nie mogą być razem ale również nie są w stanie funkcjonować osobno, Simon próbuje sobie radzić ze swoją nową tożsamością - właściwie jest czymś pośrednim między człowiekiem a wampirem (tym bardziej, że z jakiegoś powodu może przebywać na słońcu i z tego powodu zyskał sobie nawet przydomek "Chodzący za dnia"). Alec ma coraz większe kłopoty z ukrywaniem swoich uczuć, Isabelle jest w dalszym ciągu zabójczo piękna i równie zabójczo skuteczna w walce z demonami. A na scenie pojawia się jeszcze jeden tajemniczy bohater imieniem Sebastian...

Brzmi to trochę jak podrzędne romansidło, ale o dziwo nic z tych rzeczy. Są oczywiście wielkie uczucia, ale to co w "Mieście szkła" jest moim zdaniem najważniejsze to fakt dojrzewania głównych bohaterów, zmiany jakie w nich zachodzą, podejmowanie życiowych decyzji i całkiem dorosłe (chociaż według prawa Nocnych Łowców dorosły jest tylko Alec) podejście do życia. Młodzi bohaterowie udowadniają dorosłym, że mają swoje zdanie, potrafią go bronić a w chwili zagrożenia można na nich liczyć.

Początkowo seria miała się kończyć na tym tomie, ale ze względu na jej popularność autorka dopisała jeszcze trzy tomy. Ciekawa jestem co z tego wyszło, bo "Miasto szkła" stanowi całkiem zgrabne zakończenie trylogii i rozwiązuje właściwie wszystkie problemy. Chociaż z drugiej strony jest parę spraw, które można różnie interpretować, więc istnieją całkiem mocne punkty zaczepienia od których można rozpocząć kolejne wątki...

Mam nadzieję szybko się przekonać co będzie dalej.

niedziela, 1 kwietnia 2018

Trzy razy powtórka z rozrywki - czyli tych bohaterów już kiedyś spotkałam

Clive Cussler to jeden z moich ulubionych autorów powieści sensacyjnych. Jego najsłynniejszym bohaterem jest Dirk Pitt, dawniej pracownik a aktualnie dyrektor NUMA (Narodowej Agencji Badań Podwodnych). Tak przy okazji - NUMA to autentyczna organizacja non-profit założona przez Cusslera, której głównym zadaniem jest poszukiwanie i eksploracja historycznych wraków okrętów i samolotów.

"Arktyczna mgła" to kolejna powieść o przygodach Pitta, a jej współautorem jest syn Cliva Cusslera imieniem Dirk.
Rzecz dzieje się u wybrzeży Kanady. Dzieci Dirka Pitta - Dirk Junior i Summer pobierając próbki wody trafiają na rybacki kuter, którego załoga zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach. Chociaż policja uznaje to za nieszczęśliwy wypadek, to młodzi Pittowie oraz Trevor Miller, brat jednego ze zmarłych rybaków mają na ten temat odmienne zdanie, a trop prowadzi do przedsiębiorstwa niejakiego Mitchella Goyette'a.

Wszystkie powieści Cusslera mają wątek ekologiczny - tym razem chodzi o globalne ocieplenie oraz zagospodarowanie (w sensie przerobienie) dwutlenku węgla. Ciemne interesy, chciwość i korupcja u szczytów władzy mogą doprowadzić nie tylko do katastrofy ekologicznej ale i do konfliktu zbrojnego na skalę światową. Dirk Pitt i jego dzieci mają bardzo mało czasu aby temu zapobiec...

Akcja większości powieści Cusslera toczy się w nieco cieplejszych klimacie niż Arktyka, dlatego moim zdaniem autorzy trochę przedobrzyli jeśli chodzi o wytrzymałość bohaterów na niskie temperatury, ale generalnie książka trzyma poziom.

*********************************************************

Siedem lat temu spotkałam się po raz pierwszy z kuzynkami Kruszewskimi - Katarzyną, pracownicą CBŚ oraz Stanisławą, czterechsetletnią alchemiczką, które pojawiają się w trzech powieści Andrzeja Pilipiuka. Po latach pisarz wrócił do swoich bohaterek w powieści "Zaginiona" oraz dołączonym do niej opowiadaniu "Czarne skrzypce".

Stanisława i Katarzyna biorą udział w aukcji dzieł sztuki i starodruków, gdzie chcą zakupić pewną starą mapę. Okazuje się, że artefaktem interesuje się jeszcze trójka młodych ludzi. Co szczególne mapa przedstawia Frisland, wyspę na północnym Atlantyku, której... nie ma na współczesnych, bardzo przecież dokładnych mapach. Młodzi ludzie, którym udaje się zakupić mapę uważają jednak, że wyspa istnieje chroniona przez magiczną barierę, natomiast jedno z nich, dziewczyna znana jako Anna Czwartek, jest zaginioną frislandzką księżniczką. Ich teorię zdaje się potwierdzać seria wypadków - tak jakby komuś zależało, żeby Anna i jej przyjaciele nie odnaleźli Frislandu.

Anna i Stanisława szybko znajdują wspólny język - obydwie czują się obco w swoim środowisku. Właściwie nic w tym dziwnego - jedna żyje już czterysta lat, oprócz Kasi nie ma nikogo bliskiego i, aby nie wzbudzać sensacji, co jakiś czas musi zmieniać miejsce zamieszkania; druga ma specyficzne zdolności o których nie lubi rozmawiać i przeświadczenie, że nie pasuje do swojego otoczenia.

Tak jak wspomniałam, "Zaginiona" to powrót Andrzeja Pilipiuka do bohaterów sprzed lat. Czy udany? Cóż, mam mieszane uczucia - bo niby wszystko w porządku, ale czegoś mi brakowało. Pamiętam, kiedy czytałam poprzednie tomy, to nie mogłam sie oderwać od książek. A tutaj już nie było tej magii...
A może to ja się tak bardzo zmieniłam?

*************************************************************

Trylogia "Dary anioła" Cassandry Clare to moje odkrycie z ostatnich tygodni. Po świetnym tomie pierwszym przyszedł czas na tom drugi pt. "Miasto popiołów". 

Clary powoli oswaja się ze swoją nową tożsamością - jest Nocną Łowczynią, widzi świat i istoty niedostępne oczom zwykłych ludzi i odkrywa swój talent: chociaż nigdy się tego nie uczyła potrafi kreślić runy. Jej relacje z Simonem i Jace'm są jeszcze bardziej pogmatwane, ponieważ okazuje się, że Jace jest jej bratem. 
W instytucie pojawia się gość z Idrisu - inkwizytorka, która oskarża Jace'a o zdradę i wtrąca go do więzienia. Przyjaciele starają się go uwolnić, ale szybko się okazuje, że to najmniejszy problem jaki przyjdzie im rozwiązać. Valentine napada na Miasto Kości i zabiera stamtąd niezwykle cenny artefakt - Miecz Dusz. Jest mu potrzebny do przeprowadzenia tajemnego rytuału...

Często tak bywa, że po dobrym tomie pierwszym następuje jego słabsza kontynuacja. Tu się tak na szczęście nie dzieje - drugi tom nie odbiega poziomem od pierwszego, pokuszę się nawet o stwierdzenie, że jest lepszy. 
Autorka ma niezwykle lekkie pióro i bogatą wyobraźnię. Świat fantastyczny jest ciekawie wykreowany, pojawiły się nowe postacie i nowe wątki, bohaterowie zostają postawieni przed kolejnymi wyzwaniami i muszą podejmować trudne decyzje. Przyznaję się uczciwie, że trochę mnie wkurzyło to co pani Clare zafundowała Simonowi, ale z drugiej strony jestem ogromnie ciekawa jak dalej potoczy się jego wątek.
Tak, że ten... "Miasto Szkła" - przybywam.


wtorek, 20 marca 2018

Obejrzane - przeczytane: Mam dla was propozycję nie do odrzucenia...

Tę książkę chciałam przeczytać już dawno. Bo film widziałam kilkakrotnie i za każdym razem zachwycał.

Mowa oczywiście o "Ojcu chrzestnym" Mario Puzo, którego kinową wersję nakręcił Francis Ford Coppola, a tytułowego bohatera zagrał Marlon Brando. Za którym to Marlonem ogólnie nie przepadam ale tu był po prostu genialny.

Historia włoskiego rodu Corleone rozpoczyna się pod koniec drugiej wojny światowej,  w dniu ślubu Connie - jedynej córki Vita, nestora rodu a zarazem szefa mafijnej rodziny. Wydarzenie to sprowadza do domu krewnych i przyjaciół a także daje sposobność do przedstawienia swoich próśb głowie organizacji. Tradycja bowiem nakazuje, aby w dniu ślubu wszyscy suplikanci zostali wysłuchani.
Don Vito oprócz córki ma jeszcze trzech synów - dwóch z nich, Sonny i Fredo pracują dla niego, natomiast najmłodszy Michael, wyłamał się z rodziny: ukończył studia, walczył na wojnie a teraz, zamiast poszukać sobie dziewczyny z porządnej katolickiej włoskiej rodziny związał się z Kay Adams - Amerykanką i protestantką.
Don Vito szanuje wybory Michaela, ale w głębi ducha wierzy, że w godzinie próby syn stanie po właściwej stronie. Taka chwila nadchodzi szybciej niżby się ktoś spodziewał...

Zanim książka trafiła do moich rąk spotkałam się z opinią, że ciężko napisana, źle się czyta i ogólnie nic specjalnego. Co gorsza opinia pochodziła od osoby, której gust literacki w wielu punktach jest zbieżny z moim i która w ciągu wielu lat znajomości poleciła mi całkiem sporo świetnych książek. Niezrażona tą opinią wzięłam się za czytanie i wręcz utonęłam w świecie opisanym przez Mario Puzo. Wciągająca historia, niebanalni bohaterowie, trudne decyzje przez nich podejmowane - to wszystko splotło się w niesamowitą opowieść o świecie w którym honor i rodzina stanowiły wartość nadrzędną a prości ludzie mogli liczyć na pomoc i opiekę.
Ja wiem -  honor i mafia to trochę dziwne połączenie, szczególnie dla współczesnego polskiego czytelnika, który o mafii słyszy najczęściej w kontekście naparzanki jakichś karków z Pruszkowa czy innego Wołomina. Ale mam nieodparte wrażenie, że dawniej nawet gangsterzy mieli pewne zasady i ich przestrzegali. 
Ech, to se ne vrati...

Książka świetna i gorąco namawiam do jej przeczytania. 

piątek, 9 marca 2018

Przeczytane w czasie ferii - część II

Od ferii minęło już prawie dwa tygodnie, za oknem zaczynają się pojawiać pierwsze nieśmiałe przebłyski wiosny a ja jeszcze nie odrobiłam zimowych zaległości recenzyjnych.
Dzisiaj pora na literaturę tzw. sensacyjną. I kolejne trzy książki przeczytane w czasie ferii.

"Złote wrota" Alistaira MacLeana to opowieść o dwóch dniach z życia prezydenta Stanów Zjednoczonych i jego, pochodzących z Półwyspu Arabskiego, gości.
W San Francisco trwa spotkanie w sprawie budowy nowej rafinerii. Spotkanie jest na najwyższym szczeblu bo uczestniczy w nim jeden prezydent, jeden król, jeden książę, jeden burmistrz, jeden szef sztabu generalnego i jeszcze kilku pomniejszych gości.
O poranku dostojni goście wybierają się na wizję lokalną terenu pod rafinerię, a wraz z nimi całkiem spora grupa dziennikarzy. Trasa przejazdu prowadzi poprzez most Golden Gate i właśnie na środku mostu czeka na wszystkich nieprzyjemna niespodzianka. Otóż niejaki Branson wybiera to miejsce i czas aby urządzić porwanie dla okupu. Na szczęście pomiędzy bracią dziennikarską znajduje się tajny agent Revson...
I już w zasadzie wiadomo co dalej będzie, ale czyta się tę książkę całkiem fajnie. Bohaterowie jak zawsze u MacLeana są inteligentni i pomysłowi. Akcja toczy się szybko, szala zwycięstwa przechyla się to na jedną to na drugą stronę, więc lektura trzyma czytelnika w napięciu właściwie do samego końca. 

To kolejna książka tego autora, którą mogę polecić z czystym sumieniem.

************************************************************

Trylogia "Dary anioła" Cassandry Clare powstała równo dziesięć lat temu, ale dopiero teraz trafiła w moje ręce. Trochę przez przypadek, bo jednak nie jestem docelowym odbiorcą tych książek, ale jak już znalazła sie w domu to po nią sięgnęłam. Na razie po tom pierwszy, ale nie będę się zbytnio opierać przed lekturą kolejnych tomów.
Clary Fray jest przeciętną nowojorską nastolatką. Mieszka z mamą, jej tato zmarł kiedy była malutkim dzieckiem, ma przyjaciela Simona i właśnie przeżywa okres młodzieńczego buntu. Jedna noc postawi na głowie jej cały świat...
Clary dowiaduje się, że wcale nie jest taka zwyczajna jak sądzi. Pochodzi bowiem z rasy Nocnych Łowców, klanu, którzy od lat toczą walkę z krwiożerczymi demonami. Jace, Alec i Isabelle to trójka młodych ludzi, których Clary spotyka w dyskotece o wdzięcznej nazwie "Pandemonium". Co ciekawe, nikt oprócz Clary ich nie widzi. Co więcej, kiedy dziewczyna wraca do domu nie zastaje w nim matki a ją samą napada jakieś potworne monstrum.
Clare trafia do Instytutu, gdzie poznaje prawdę o swoim pochodzeniu a także zostaje wciągnięta w niebezpieczną akcję poszukiwania legendarnego Kielicha Anioła od którego zależy pokój lub wojna pomiędzy demonami a nocnymi Łowcami. Pojawia się bowiem ktoś o kim wszyscy sądzili, że już dawno nie żyje...

Książka to typowe młodzieżowe fantasty. Bohaterka odkrywa, że posiada niezwykłe moce i musi z nich skorzystać aby uratować swoich bliskich. Pojawia się też motyw młodzieńczego uczucia, które nie do końca może być spełnione. Jeśli chodzi o istoty nadprzyrodzone mamy tu całkiem sporą różnorodność - od wampirów i wilkołaków poprzez elfy i ifryty na bezkształtnych i bezcielesnych demonach kończąc.
Niby wszystko to już było, ale w wersji Cassandry Clare zyskują te znane motywy nową jakość i świeżość. I fajnie się to czyta.

***********************************************************

W najbliższych dniach pojawi się nowy, siódmy już tom przygód mecenas Joanny Chyłki autorstwa Remigiusza Mroza, a ja własnie przeczytałam tom piąty - zrobił mi się mały poślizg, który muszę nadrobić.
Głównym motywem "Inwigilacji" jest historia zaginionego w Egipcie chłopaka, który odnajduje się po kilku latach w Warszawie. Rodzice rozpoznają w nim swojego syna, jednak on uparcie twierdzi, że ich nie zna. Młody człowiek przeszedł na islam i kiedy pojawiły się zarzuty, że przygotowuje zamach terrorystyczny znalazł się na celowniku służb specjalnych. W tej sytuacji zwraca się o pomoc do mecenas Chyłki.
Pani adwokat nie jest zachwycona swoim nowym klientem (jej poglądy na temat "obcych" są bardzo wyraziste i bardzo nieprzychylne), co więcej uważa, że nie mówi wszystkiego i faktycznie może być terrorystą...

Podobnie jak w poprzednich tomach autor nawiązuje do spraw o których można usłyszeć w wiadomościach czy przeczytać w serwisach internetowych. Zamachy bombowe, które miały miejsce w wielu miastach Europy, a także problemy z rzeszą imigrantów zalewających Europę sprawiają, że większość z nas tak a nie inaczej postrzega ludzi o nieco innym kolorze skóry. Chyłka podejmując się obrony człowieka oskarżonego o udział w organizacji zamachu terrorystycznego stąpa po bardzo kruchym lodzie i nie ma co liczyć na sympatię opinii publicznej. 
A i w jej życiu prywatnym dzieje się bardzo wiele, wracają sprawy z przeszłości, przyszłość nie napawa optymizmem, a pani adwokat musi się przygotować do całkiem nowej roli...

Bardzo lubię Joannę Chyłkę i towarzyszącego jej Zordona, mam na półce również wszystkie wydane do tej pory tomy o prowadzonych przez nich sprawach. Nie wiem jakie jest "Oskarżenie", ale uważam, że "Inwigilacja" jest obok "Kasacji" najlepszym tomem cyklu.

wtorek, 16 stycznia 2018

Niełatwo być córką papieża

Lukrecja Borgia - tradycja nie obeszła się z nią zbyt łaskawie. Do legendy przeszła jako uwodzicielka i trucicielka połączona kazirodczym związkiem z ojcem i bratem. Taka opina o pięknej Lukrecji panowała przez kilkaset lat i dopiero w drugiej połowie XIX wieku została zrehabilitowana przez historiografię. Niemniej jednak w dalszym ciągu powstawały (i powstają) dzieła kultury, które przedstawiają ją w bardzo niepochlebnym świetle.

Na szczęście dla Lukrecji pojawiają się utwory, które są dla niej bardziej przychylne i przedstawiają ją nie jako bezwzględną femme fatale ale młodą kobietę uwikłaną w bezwzględną politykę. Jednym z autorów, którzy przedstawiają te drugą wersję losów Lukrecji jest Christopher W. Gortner - historyk i autor kilku powieści opartych na biografiach znanych kobiet, m.in. Marleny Dietrich, Coco Chanel, Katarzyny Medycejskiej czy Elżbiety I.

Akcja powieści "Księżniczka Watykanu" rozpoczyna się w 1492 roku (Lukrecja kończy wtedy 12 lat, a jej ojciec Rodrigo Borgia zostaje wybrany papieżem i przyjmuje imię Aleksandra VI) i trwa do roku 1501 kiedy umiera drugi mąż papieskiej córki.
Te dziewięć lat to okres największego wywyższenia hiszpańskiej rodziny Borgiów. Papieska korona dla Rodriga, książęcy tytuł dla jego starszego syna Juana, kardynalski kapelusz dla młodszego Cezara, wreszcie perspektywa intratnego zamążpójścia dla Lukrecji - to robi wrażenie. Niestety z bliska nie wygląda to już tak dobrze - Juan nie ma zdolności politycznych ani wojskowych, Cezar nienawidzi roli jaką wyznaczył mu ojciec, a małżeństwo Lukrecji okazuje się totalną porażką...

Lukrecja szybko i boleśnie przekonuje się, że ukochani ojciec i brat (Cezar, bowiem Juana nie darzyła zbytnią sympatią) bez skrupułów poświęcą ją dla swoich celów, oraz, że bycie córką jednego z najważniejszych europejskich dostojników nie uchroni jej przed niebezpieczeństwem. Ta młoda kobieta, właściwie jeszcze dziecko, musi z dnia na dzień dorosnąć i sama zadbać o siebie - nie może liczyć absolutnie na nikogo.

Gortner stworzył porywający obraz Rzymu przełomu XV i XVI wieku, wraz z bohaterami powieści przemierzamy jego ulice i place, odwiedzamy Watykan i wille zamieszkałe przez rodzinę Lukrecji, uczestniczymy w uroczystościach religijnych i rodzinnych, w audiencjach papieskich i wystawnych ucztach ale śledzimy również codzienne zajęcia rzymskiej arystokracji.
Autor podaje mnóstwo szczegółów dotyczących warunków życia, mieszkania, ubioru czy potraw, które podawano na ówczesne stoły - te informacje dopełniają obrazu czasów w których żyła piękna Lukrecja.
Powieść ma szybką akcję, jest napisana barwnym językiem i pomimo całkiem sporej dawki historii  jest niezwykle wciągająca.

Serdecznie polecam :)

czwartek, 30 listopada 2017

Lektury w sam raz na długie zimowe wieczory

Ostatni dzień listopada na mojej wiosce zabieli się od śniegu, który sypał przez cały dzień - zapachniało zimą, aczkolwiek najprawdopodobniej ten pierwszy śnieg zniknie w ciągu najbliższych dni (jeśli nie godzin) bo temperatura jednak jest dodatnia. Jakby jednak nie było sezon zimowy uważam za rozpoczęty ;)

Późnojesienne i zimowe wieczory sprzyjają lekturze bardziej obszernych książek i trzy takie grubsze książki chciałabym zaproponować tym, którzy czytają ten tekst. Autorów wszystkich pozycji darzę ogromną sympatią i czytam właściwie wszystko co wyjdzie spod ich ręki.

Elżbieta Cherezińska długo kazała czekać na ostatni tom swojej trylogii "Odrodzone królestwo", ale jak już książka powstała to wielbicieli pisarki zachwyciła (bądź przeraziła) jej objętość - ponad 1000 stron tekstu.

Akcja obejmuje okres od 1306 do 1320 roku, czyli od zdobycia Krakowa przez księcia Władysława Łokietka aż do jego koronacji na króla Polski.
Mały książę jest oczywiście jednym z głównych bohaterów, ale podobnie jak w poprzednich tomach, musi się tym miejscem dzielić z innymi - przede wszystkim z czeską królową wdową Rikissą oraz Kunonem, bratem krzyżackim, który kryje w sobie liczne tajemnice...
Ale i w tle mamy wiele ciekawych osób, które zapisały się na kartach naszej historii - głogowskiego księcia Henryka, wiekowego arcybiskupa gnieźnieńskiego Jakuba Świnkę, krakowskiego biskupa Jana Muskatę, króla Jana Luksemburskiego czy zwanego "rzeźnikiem Gdańska" mistrza krajowego Henryka von Plotzke.
Są również znani z poprzednich części bohaterowie fantastyczni - zielone kobiety, starcy siwobrodzi, wyznawcy Trzygłowa oraz złoty smok Michał Zaręba.

Chociaż książka dotyczy zasadniczo naszej historii, to jednak nie sposób o niej pisać w całkowitym oderwaniu od tego co się działo w państwach ościennych - autorka ma tę świadomość, więc wprowadza czytelnika na dwór czeski i brandenburski, do Malborka, Dzierzgonia i Halicza, a nawet do Awinionu, gdzie wówczas mieścił się dwór papieski.

Gdzieś w sieci spotkałam się z krytyką pani Cherezińskiej - że pisze harlekiny w otoczce historycznej i, że nie dorasta do takich mistrzów pióra jak Sienkiewicz, Kraszewski czy Bunsch. Cóż, moim zdaniem dwóch pierwszych przywołanych pisarzy to dopiero byli romansopisarze (przy okazji Kraszewskiemu zdarzało się mocno mijać z prawdą historyczną...). Co do Bunscha, którego większość książek czytałam, to mam wrażenie, że robił z naszych władców takich trochę bohaterów bez skazy. A jak wiadomo, pomimo ogromnego szacunku co do osiągnięć Chrobrego, Śmiałego, Łokietka czy Kazimierza Wielkiego, to wymienieni władcy aniołami nie byli. Co więcej mieli sporo poważnych wad i nie powinno się o nich zapominać.
Ja w każdym razie bardzo lubię Władka Łokietka w wersji pani Cherezińskiej - ma swoje wady, zdaje sobie z nich sprawę, czasami nawet próbuje z nimi walczyć, ale generalnie jest człowiekiem z krwi i kości a nie jakąś nijaką postacią z podręcznika historii.

Książkę więc z całej mocy zachwalam. 

A tak przy okazji - autorka w posłowiu daje niejaką nadzieję, że jeszcze kiedyś wróci do swoich bohaterów. Tak więc uzbrajam się w cierpliwość i czekam.

***************************************

Profesora Roberta Langdona kocham miłością wielką i z radością powitałam informację, że po raz kolejny spotkam sie z nim na kartach książki Dana Browna.

"Początek" przenosi nas do Hiszpanii, najpierw do Bilbao i tamtejszego muzeum sztuki nowoczesnej a następnie do Barcelony, miasta z którym związany był jeden z najważniejszych twórców przełomu XIX i XX wieku Antonio Gaudi.

Punktem wyjścia jest w tej książce prezentacja znanego informatyka i zagorzałego ateisty Edmonda Kirscha, prywatnie byłego ucznia i przyjaciela Langdona. Prezentacja jest reklamowana jako przełomowe wydarzenie mające dać odpowiedź na dwa zasadnicze pytania dotyczące ludzkości: "Skąd przybywamy? Dokąd zmierzamy?". Odkrycie którego dokonał Kirsch zachwieje również podstawami wszystkich istniejących religii - nie dziwi więc, że na Bilbao zwrócone są oczy niemal całego świata. 
Niestety prezentacja zostaje przerwana przez zamachowca, który zabija Kirscha. Przedziwnym zbiegiem okoliczności o współudział w morderstwie oskarżony zostaje Langdon oraz dyrektorka muzeum Ambra Vidal. Pikanterii dodaje fakt, że pani Vidal jest narzeczoną następcy hiszpańskiego tronu...

Dan Brown przyzwyczaił swoich czytelników do tego, że akcja w jego książkach pędzi z zawrotną szybkością, błyskotliwy umysł profesora Langdona znajdzie wyjście z największych tarapatów a przy okazji sympatyczny uczony (nie umiem go sobie już wyobrazić z inną twarzą niż ta należąca do Toma Hanksa) zaserwuje kilka wykładów z historii sztuki. Tak jest i tym razem, chociaż sztuka nowoczesna nie jest tym co Robert Langdon lubi i czuje, zdecydowanie bardziej odpowiada mu to co pozostawił po sobie Gaudi.

"Początek" to całkiem niezła książka, chociaż miejscami może być nieco nużąca, bowiem autor całkiem sporo miejsca poświęca rozważaniom filozoficznym na temat podstaw naszego bytowania we wszechświecie (a nie tego przecież oczekujemy po powieści było nie było sensacyjnej) oraz najnowszej technologii i sztucznej inteligencji (jako, że moje umiejętności komputerowe są raczej mierne miejscami nie wiedziałam o co chodzi). 
Do "Kodu Leonarda da Vinci" czy "Inferno" ta książka nie dorasta, ale jest o kilka stopni lepsza niż "Zaginiony symbol" tak więc warto po nią sięgnąć.

************************************



Na koniec dwuksiąg Renaty Kosin a mianowicie "Sekret zegarmistrza" i "Tatarka". 
Bohaterką pierwszej z nich jest Lena - wychowana przez dziadków, po ich śmierci odziedziczyła dworek w podlaskich Bujanach. Dziadek Ignacy był zegarmistrzem, zostały po nim stare zegarki, których nikt nie odebrał od naprawy i Lena postanawia je wykorzystać do produkcji oryginalnej biżuterii. Wśród zegarków jest jeden szczególnie ciekawy - damski, z inicjałami JB. Budzi ciekawość Leny, jednak nic nie wskazuje, że będzie sie kiedyś mogła dowiedzieć do kogo należał. W czasie remontu Lena odnajduje kolejne tajemnicze przedmioty - pamiętnik krewnej swej babki Stefanii oraz carski mundur z okresu powstania styczniowego. Kobieta postanawia dowiedzieć się czegoś o przeszłości rodu Bujaneckich...

"Tatarka" to również podróż w przeszłość, ale tym razem osobą która w niej będzie grzebać jest Ksenia, córka Leny. Zegarmistrz Ignacy zawsze wierzył, że w jego żyłach płynie tatarska krew - niestety nie był w stanie tego udowodnić. Teraz jego prawnuczka poznaje Emira, młodego Tatara z Kruszynian i postanawia wykorzystać okazję i poszukać ewentualnych przodków. I chociaż okoliczności, rodzina Emira a nawet Lena są przeciwko niej Ksenia nie odpuszcza i uparcie dąży do poznania prawdy. Uważa bowiem że nawet najgorsza prawda jest lepsza od niewiedzy.

Renata Kosin przyzwyczaiła już swoich wielbicieli, że bardzo dokładnie przygotowuje się do pisania swoich książek (i pewnie z tego powodu tak długo trzeba czekać na kolejne nowości) co jest postępowaniem nadzwyczaj chwalebnym, bo nie ma nic gorszego niż powieść z błędami rzeczowymi. Akcja "Sekretu zegarmistrza" i "Tatarki" umiejscowiona jest po raz kolejny na Podlasiu, a ja po raz kolejny mam dziką chęć wsiadać w jakikolwiek środek lokomocji i na owo Podlasie wyruszać, tak pięknie o nim pani Renata pisze.

Przeszukiwanie przeszłości może być bardzo ciekawe i inspirujące, ale może też nieść za sobą masę złych emocji bowiem nie zawsze będzie się nam podobało to co odkryjemy. Można sobie więc zadać pytanie - czy warto grzebać w tym co było? Czy może lepiej zostawić rzeczy takimi jakie są?

Lena i Ksenia zaglądają w przeszłość z całkiem innych powodów, trafiają na wydarzenia smutne czy wręcz tragiczne, jednak wiedza jaką z nich wynoszą pozwala im zrozumieć swoich najbliższych i inaczej spojrzeć na własne życie. I dlatego warto znać swoją przeszłość, nawet tę najgorszą.

Polecam jak najbardziej.

niedziela, 3 września 2017

Lektury na koniec wakacji

Nawet najdłuższe wakacje (w tym roku dzieciaki miały aż 10 tygodni wolnego...) kiedyś się muszą skończyć. Już jutro szkoła ale dzisiaj jeszcze garść lektur z ostatniego tygodnia kanikuły.

Nie wiem jak to jest u małych chłopców, ale pewna jestem, że każda dziewczynka miała w swoim życiu okres fascynacji jakąś gwiazdą szklanego ekranu. Nie inaczej było i ze mną, chociaż mój ideał odbiegał nieco od gustów moich koleżanek, które niemal jak jeden mąż kochały się w Januszu Gajosie, a właściwie to w jego filmowym wcieleniu, czyli Janku Kosie z "Czterech pancernych". Owszem Janek był w porządku (Janusza Gajosa bardzo lubię do dnia dzisiejszego) ale dla mnie takim, jakby to współczesne dziewczyny powiedziały, "mega ciachem" był bohater innego serialu - pułkownik Krzysztof Dowgird czyli Leonard Pietraszak. Serial to oczywiście "Czarne chmury", obejrzałam go po raz pierwszy w wieku sześciu lat, wtedy też zakochałam się na zabój w rzeczonym oficerze i do dzisiaj mi to uczucie nie przeszło.
Trudno się więc dziwić, że z wielkim ukontentowaniem przyjęłam na swoją półkę książkę "Ucho od śledzia", będącą zapisem rozmów jakie z panem Leonardem toczyła dziennikarka Katarzyna Madey.

"Ucho od śledzia" to opowieść o życiu i drodze artystycznej jednego z najbardziej rozpoznawalnych polskich aktorów - od dzieciństwa w ogarniętej wojną Bydgoszczy, poprzez studia w łódzkiej "Filmówce", początki pracy w poznańskich teatrach aż do przeprowadzki do Warszawy i wieloletnich występów na deskach stołecznych teatrów. Bo chociaż rozpoznawalność zawdzięcza Leonard Pietraszak filmowi (wspomniane już "Czarne chmury", "Królowa Bona", "Czterdziestolatek" czy "Vabank", by wymienić te najbardziej znane tytuły) to jednak teatr jest jego wielką miłością i powołaniem. I o teatrze, kolegach aktorach, ulubionych reżyserach może rozmawiać bez końca.
A czym interesuje się poza pracą? Otóż jego hobby to malarstwo współczesne - udało mu się zgromadzić całkiem sporą kolekcję płócien polskich artystów a z wieloma z nich zna się osobiście.
Aktor uchyla też rąbka tajemnicy na temat swojego życia prywatnego, szczerze opowiada o swoim pierwszym nieudanym małżeństwie czy o trudnych relacjach z synem. Przyznaje też, że bywa wybuchowy - zwłaszcza jeśli idzie o pryncypia nie uznaje żadnych kompromisów.

Książkę czyta się wręcz jednym tchem, Leonard Pietraszak jest świetnym gawędziarzem, zna wiele ciekawych anegdot na temat artystycznego światka w którym się obraca i chętnie się nimi dzieli z czytelnikami, wysławia się pięknym językiem, cechuje go takt i wysoka kultura.

I tylko jedno mnie zastanawia - czy on faktycznie jest taki niemal idealny? Bo jeśli tak to moje uczucia do niego jeszcze zyskały na sile.

****************************************************

Nicholas Sparks to jeden z tych autorów, których w normalnych warunkach omijam szerokim łukiem, chociaż zdarzyło mi się przed laty coś ze trzy jego powieści poznać. Tym razem jednak nasz DKK pochylał się nad jego "Najdłuższą drogą", więc aby wziąć udział w dyskusji książkę musiałam przeczytać.

Sophia i Luke poznają się jesienią na imprezie zorganizowanej po rodeo. On jest kowbojem, który wygrał zawody, ona studentką ostatniego roku historii sztuki, którą do udziału w imprezie namówiła współlokatorka z akademika. Na pierwszy rzut oka wszystko ich dzieli - pochodzenie (on chłopak z farmy, ona dziewczyna z miasta), zainteresowania czy plany na przyszłość. Jednak od pierwszej rozmowy widać, że jest między nimi ta przysłowiowa chemia.
Ira Levinson to starszy, zniedołężniały, samotny człowiek. Dziewięć lat wcześniej zmarła jego ukochana żona Ruth a on ciągle nie może się z tym pogodzić. Pewnego lutowego dnia Ira wybiera się do niewielkiego miasta, z którym wiąże się pewne  jego szczególne wspomnienie. Niestety traci panowanie nad kierownicą i wypada z drogi. Unieruchomiony w rozbitym samochodzie, poważnie poraniony starzec nie jest w stanie sam się z niego wydostać - czekając na ratunek lub powolną śmierć snuje wspomnienia o swoim życiu i ogromnej miłości, którą darzył swoją żonę.
Los ma co tej trójki swoje plany...

No więc tak - przeczytałam bez większego bólu, chociaż mojego zdania o twórczości pana Sparksa nie zmieniłam. Nadal uważam, że jest bardzo sprawnym rzemieślnikiem, potrafi wymyślić dosyć ciekawą fabułę, bohaterowie też niczego sobie i tylko jak dla mnie za bardzo to wszystko bajkowe i słodkie - kiedy już się wydaje, że sytuacja jest bez wyjścia to wtedy wkracza na scenę JW Przypadek i wszystko się klaruje jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Dla wielbicielek autora i szczęśliwych zakończeń - jak najbardziej; dla szukających łatwej i przyjemnej lektury po ciężkim dniu również; dla innych - nie mam pojęcia. Najlepiej sprawdzić samodzielnie.

**************************************************

A co by było gdyby Mieszko I (ani również jego następcy) nie przyjął chrztu? Jakby wyglądała nasza współczesność w państwie pogańskim?
Jedna z możliwych alternatywnych rzeczywistości prezentuje Katarzyna Berenika Miszczuk w powieści "Szeptucha" będącej pierwszym tomem cyklu "Kwiat paproci".

Gosława zwana przez najbliższych Gosią kończy właśnie medycynę i wyjeżdża na wieś na roczną praktykę u znachorki czyli szeptuchy - w terenie jest to jedyna pomoc medyczna. Praktyka jest obowiązkowa i dopiero po je zaliczeniu dziewczyna może się starać o pracę w zawodzie. Sęk w tym, że Gosia to typowa "miastowa" - boi się wszelkiej żywizny poczynając od krowy a na mrówkach kończąc, nie uznaje medycyny ludowej a wszelkie schorzenia leczyłaby antybiotykami.
Na szczęście trafia do znachorki, która ma do niej ogromną cierpliwość, ze stoickim spokojem przyjmuje jej kolejne dziwactwa, a wreszcie przekonuje młodą lekarkę, że tradycyjna medycyna wcale nie musi być oszustwem i zabobonem.
Gosia poznaje wiejski świat, a nawet spotyka kogoś, kto wyzwala w niej szybsze bicie serca... 

"Szeptucha" to moje pierwsze spotkanie z pisarstwem Katarzyny Bereniki Miszczuk. Co jest trochę dziwne, bo takie akurat książki dosyć lubię. 
Powieść przeczytałam w dwa wieczory, a objętość ma dosyć pokaźną (414 stron). Jest tu sporo humoru, jest trochę romansu oraz całkiem pokaźna dawka słowiańskiej mitologii. Bowiem chociaż Gosia jest dziewczyną na wskroś nowoczesną, która nie wierzy w żadnych bogów, to ci ostatni nic sobie z tego nie robią i postanawiają ją naocznie przekonać o swoim istnieniu.

Książka świetnie napisana, wciąga od pierwszej kartki i nie wiadomo kiedy człowiek jest już po jej lekturze i od razu chciałby wiedzieć co będzie dalej. Na szczęście drugi tom pt. "Żerca" czeka na nocnej szafce... 




niedziela, 2 lipca 2017

Wakacje z Rincewindem i resztą

Boże, jak ten czas zasuwa - nie było mnie tu już ponad dwa miesiące. Inna rzecz, że gdzie indziej też rzadko bywałam...
To był ciężkawy czas - trochę nerwówki na okoliczność pracy, bo przecież gimnazja do likwidacji i nie do końca było wiadomo czy będę miała etat na przyszły rok. Później, jak się już okazało, że mam, to zaczął się kołowrotek z zakończeniem roku, bo miałam trzecią klasę, więc apel, świadectwa, arkusze, rozmaite bzdurne papiery i inne pochłaniacze czasu. A w międzyczasie jeszcze byłam z tymi moim gimbusami na pięciodniowej wycieczce i też temat był poważny do ogarnięcia...  

No ale teraz wreszcie mam trochę czasu dla siebie, bo to wakacje się zaczęły (mam co prawda jeszcze trochę szkolnej makulatury do ogarnięcia, ale to już sama końcówka...) można poleniuchować, poczytać, pooglądać zaległe filmy i generalnie wrócić między żywych ;)

Jedną z takich nadrabianych zaległości jest cykl "Świat Dysku" którego autorem jest Terry Pratchett. Przez wiele lat, pomimo tego, że czytam bardzo dużo i dosyć lubię fantastykę, w ogóle nie miałam pojęcia, że ktoś taki istnieje. Dopiero, kiedy trafiłam do BiblioNETki usłyszałam po raz pierwszy o autorze i jego książkach. Przyznaję, niejednokrotnie czułam się nawet trochę głupio, bo nie wiedziałam o co chodzi, kiedy znajomi z forum w dyskusjach przerzucali się cytatami czy używali jakichś skrótów myślowych, które mnie nic nie mówiły. 



Pierwsze spotkanie z bohaterami Świata Dysku zaliczyłam dosyć nietypowo, bo w formie filmowej. Zupełnie przypadkiem obejrzałam w telewizji "Piekło pocztowe" - notabene nie mając pojęcia, że to ekranizacja Pratchetta... Później na portalu czytelniczym Na Kanapie trafiłam dwa audiobooki ("Kolor magii" i "Blask fantastyczny") i chociaż nie jestem fanką tego typu poznawania dzieł literackich to wysłuchałam ich z przyjemnością - tu wielkie ukłony w stronę Krzysztofa Tyńca i jego genialnej interpretacji tych książek.

Ale to dalej była ledwie niewielka cząstka serii i, pomimo, że zarówno film jak i owe audiobooki przypadły mi do gustu, nie do końca rozumiałam o co chodzi z tymi zachwytami nad Terrym i jego uniwersum.
Ale Ślepy Io i inni bogowie Dysku nie odpuścili i niewątpliwie pod ich wpływem wydawnictwo Prószyński i S-ka przygotowało edycję całego cyklu. I znów zadziałał przypadek - poszłam do sklepu w celu nabycia proszku do prania i płynu do naczyń a wyszłam z tomem "Straż! Straż!" pod pachą i umową z pracującą tam panią Mariolą, że ma mi odkładać kolejne książki.

I teraz powstał problem - czytać zaraz po zakupie, czy czekać jak już będę mieć wszystkie i wtedy brać się za to hurtem? Przeważyła, pomimo obaw czy dożyję ostatniego tomu, druga opcja i przez prawie dwa lata kolejne książki były z premedytacją odkładane na półkę. I powiem szczerze, że była to jedna z trafniejszych decyzji podjętych w ostatnim czasie. Bowiem zdarzyło się już tak, że kończyłam jeden tom o jakiejś opętanej nocnej godzinie i natychmiast sięgałam po kolejny.

Czytanie zaczęłam w majowy weekend i aktualnie jestem przy tomie 16 - całość składa się z 44 książek, bo niektóre tytuły wydawane były w dwóch częściach i mam nadzieję, że do jesieni się z całością wyrobię.
Wiem, że jest kilka szkół czytania tej serii ja jednak postanowiłam zaufać wydawcy i czytam w takiej kolejności jaką zaproponował. Tak więc za mną już większość książek dotyczących Straży Miejskiej, chyba cały cykl o czarownicach a obecnie wieczory sponsoruje mi Rincewind i pozostała kadra Niewidocznego Uniwersytetu. I chociaż poznałam dopiero 1/3 cyklu to dotarło do mnie o co chodziło tym wszystkim, którzy zachwycali się "Światem Dysku".

Po pierwsze genialni bohaterowie - na tę chwilę uwielbiam Marchewę i babcię Weatherwax, ogromną sympatią darzę Rincewinda, Dwukwiata i Myślaka Stibbonsa oraz podziwiam (chociaż niezbyt lubię) lorda Vetinariego. Nie zarzekam się, że do końca lektury nic się w moich sympatiach nie zmieni - chociażby taki Śmierć, który na razie pojawiał się sporadycznie, bardzo mnie intryguje.

Po drugie ciekawa akcja - nie sposób się nudzić przy lekturze, szybkie tempo i pomysłowe rozwiązanie rozmaitych wątków sprawiają, że czyta się te książki z wypiekami na twarzy. Właściwie, z tych dotąd przeczytanych, to tylko jedna nie do końca przypadła mi do gustu, a mianowicie "Ostatni kontynent". ( Ale to na zasadzie, że gdyby pozostałe ocenić wg szkolnej skali na 5 i 6, to za tę dałabym 4-)

Po trzecie - nawiązania do świata rzeczywistego. To jest coś co w tych powieściach bardzo sobie cenię. Poszukiwanie ukrytych znaczeń czy odnośników do tego co tu i teraz jest dodatkową zabawą przy czytaniu.

Zagorzałych fanów Pratchetta nie trzeba oczywiście namawiać do lektury. Ale jeśli ktoś nie zna to może niech się spróbuje zmierzyć z tematem? Może u niego zaskoczy tak jak u mnie?

sobota, 11 lutego 2017

Oddać czy zostawić? Oto jest pytanie! (cz. 1)

To, że jestem uzależniona od książek wiem już od dawna. Wie to również moja rodzina i większość znajomych. Nie mam pojęcia ile książek jest w domu, ale mąż mój Robert prorokuje, że w końcu strop nie wytrzyma obciążenia makulaturą i któregoś ranka weźmie się i zarwie, a my obudzimy się u mojej mamy (mama mieszka na parterze a my na piętrze)... 
Żeby zminimalizować zagrożenie katastrofą budowlaną (to wersja oficjalna, nieoficjalna jest taka, że potrzebuję miejsca na nowe tomy) od jakiegoś czasu część moich zbiorów oddaję naszej gminnej bibliotece. Obydwie strony są zadowolone - ja, bo mam twardy dowód dla szanownego małżonka, że poważnie przejmuję się jego opiniami, a biblioteka to wiadomo - każda nowa książka mile widziana.
Na moich półkach sporo jest takich książek, które kupiłam w porywie chwili, bo bardzo chciałam je przeczytać, a później tak mi jakoś zeszło i albo o nich zapomniałam, albo nie miałam nastroju - no dość na tym, że pokrył je kurz i pajęczyny.
I tu dochodzimy do sedna sprawy - wybierając książki do przekazania dla biblioteki trafiam na te nieprzeczytane bidulki i muszę zdecydować co z nimi zrobić A żeby podjąć decyzję trzeba przecież książkę przeczytać, prawda? I tak się zrodził pomysł na cykl "Oddać czy zostawić?", czyli notatki (bo to jednak nie będą recenzje czy opinie w pełnym tego słowa znaczeniu) o tych odkurzonych skarbach.

Joanna Chmielewska "Byczki w pomidorach"

Joanna Chmielewska to moja najulubieńsza kryminalistka. Uwielbiam jej starsze książki (z wyjątkiem "Lesia"), niestety z tymi nowszymi mam pewien problem. Bo niby większość bohaterów ta sama, miejsca też dobrze znane, ale historie już tak nie porywają, komizm taki trochę na siłę, a i z językiem (który moim zdaniem jest największym atutem książek pani Joanny) też się coś niedobrego porobiło...
"Byczki w pomidorach" przenoszą czytelnika do Danii, gdzie w domu Alicji roi się od mniej lub bardziej zaprzyjaźnionych osób i gdzie zatrzymuje się pewna kłopotliwa para z Polski. Pani Julia i pan Wacław od pierwszej chwili podpadają stałym bywalcom kuchni i ogrodu, ale prawdziwy kłopot powstaje kiedy Wacław najpierw zaginie, a następnie odnajdzie się w charakterze zwłok. Policja policją, Joanna i spółka postanawiają na własną rękę rozwikłać tajemnicę zejścia pana Buckiego. 

Książka raczej przeciętna, typowy dla Chmielewskiej galimatias zmienia się w chaos niekontrolowany, głodomór Marianek (który w zamyśle miał chyba śmieszyć) wywołuje swoją bezdenną głupotą tylko i wyłącznie zgrzytanie zębami, inni bohaterowie też specjalnie nie zachwycają... W szkolnej skali ocen 3+.

Pomimo, że nie zachwyca to jednak zostaje - Chmielewskiej (nawet najgorszej) nie oddam!

Clive Cussler "Sahara"

"Sahara" to jedenasta książka z Dirkiem Pittem w roli głównej, a druga która została zekranizowana. Przyznaję się od razu, że film widziałam już dawno (właściwie mi się podobał, chociaż grający główną rolę Matthew McConaughey to jakaś pomyłka) a po książkę sięgnęłam dopiero teraz. I jak to przy adaptacjach bywa film od książki rożni się zasadniczo.
Dirk i jego najbliżsi przyjaciele, Al Giordino i  Rudi Gunn zajmują się niepokojącym rozrostem pewnego rodzaju glonów, które występują u wybrzeży Afryki. Jeżeli nie uda się zahamować tego zjawiska światu grozi kataklizm. Trop prowadzi do Mali, rządzonego przez generała Kazima. Również do Mali trafia doktor Eva Rojas, która wraz z grupą pracowników WHO szuka źródła epidemii dziesiątkującej miejscową ludność. Na miejscu okazuje się, że w sprawę zamieszany jest francuski multimilioner Yves Massarde, który dla zysku nie cofnie się przed niczym...

"Sahara" to jedna z najlepszych książek Cusslera jaką do tej pory czytałam. Ma wszystkie atuty powieści sensacyjnej - wciągającą intrygę, wartką akcję, pomysłowych i przebojowych bohaterów. Pomimo, że mnie więcej wiedziałam o co chodzi czytało mi się świetnie.

Zdecydowanie zostaje - Cusslera, podobnie jak Chmielewskiej, nie oddam.

Asa Hellberg "Ostatnia wola Sonji"

Literatura szwedzka kojarzyła mi się jak dotąd wyłącznie z Astrid Lindgren oraz ze współczesnymi kryminałami.  "Ostatnia wola Sonji" trafiła do mnie podczas którychś targów książki, nazwisko autorki nic mi nie mówiło, tytuł sugerował jakąś ostateczność a okładka... No cóż nie grała mi zupełnie z tytułem ani z krajem powstania...
Książka rozpoczyna się od pogrzebu - umiera Sonja Gustavsson. Jej trzy przyjaciółki - Susanne, Rebecka i Maggan dowiadują się od adwokata, że zmarła posiadała ogromny majątek a one są jej jedynymi spadkobierczyniami, bowiem Sonja nie miała rodziny. Jednak przejęcie spadku obwarowane jest pewnymi warunkami - wszystkie trzy kobiety muszą podjąć wyzwania jakie przygotowała dla nich pani Gustavsson. Muszą porzucić swoje dotychczasowe życie a nawet kraj, bowiem Sonja zaplanowała dla nich zadania w Paryżu, Londynie oraz na Majorce. Co więcej - żadna nie może się wyłamać - żeby otrzymać spadek muszą wszystkie podjąć grę...

Książka może nie jest najwyższych lotów, ale czyta się ją całkiem przyjemnie. Bohaterki to kobiety po przejściach, z bagażem doświadczeń i lat, którym trudno jest zmienić przyzwyczajenia i zmierzyć się z nieznanym, jednak wszystkie podejmują wyzwanie Sonji. "Ostatnia wola Sonji" to powieść obyczajowa, chociaż nieznacznie dryfująca w stronę romansu, doskonała jako relaks po długim pracowitym dniu.

Wędruje do biblioteki - chociaż sympatyczna, to raczej drugi raz po nią nie sięgnę. Niech trafi do innych czytelników.

środa, 1 lutego 2017

Matka i córka, czyli kulisy Nocy św. Bartłomieja

Katarzyna Medycejska i Małgorzata Walezjuszka (powszechnie znana jako królowa Margot) - matka i córka, których imiona nierozerwalnie związane są z jedną z największych zbrodni czasów nowożytnych: osławioną Nocą św. Bartłomieja.
O ile o samym wydarzeniu wszyscy uczyliśmy się w szkole, o tyle o jego bohaterach nie wiemy najczęściej wiele, bądź zgoła nic. I wielka szkoda, bowiem historia osób zamieszanych w rzeź hugenotów z 1572 roku jest ciekawa, pogmatwana oraz bardzo niejednoznaczna. Tym bardziej, że wokół Katarzyny i Małgorzaty narosło wiele legend, które niejednokrotnie znacznie mijają się z prawdą.

Nancy Goldstone to amerykańska pisarka, autorka powieści biograficznych - jej bohaterkami są m.in. Joanna D'Arc, Joanna królowa Neapolu czy wreszcie córki hrabiego Rajmunda Berenguera z Prowansji, które dzięki małżeństwom zasiadały na tronach Francji, Anglii, Niemiec i Sycylii. 
W Polsce dostępna jest jak na razie jedna jej książka - "Królowe rywalki", którą firmuje Wydawnictwo Prószyński i S-ka.

Już tytuł pracy sugeruje relację jaka łączyła królową Katarzynę z jej najmłodszą córką. Można by się zastanawiać dlaczego Medyceuszka nie darzyła akurat Margot sympatią, tym bardziej, że do pozostałych córek była racze przychylnie nastawiona. Być może spowodowała to wyjątkowa uroda królewny (Katarzyna należała do osób o niezbyt ujmującej powierzchowności); być może sympatia jaką darzył ją ojciec, król Henryk II, który żony ani nie kochał, ani nie szanował; być może inteligencja i samodzielność Małgorzaty - trudno dziś oceniać. Jedno jest pewne: pomiędzy matką i córką próżno się dopatrywać jakichś serdeczniejszych uczuć. Więcej - Katarzyna niejednokrotnie wystawiała córkę na śmiertelne niebezpieczeństwo, nie wahała się poświęcać jej osoby w imię opacznie pojętej racji stanu czy wręcz osobiście czyhać na jej życie.
Małgorzata, która siłą rzeczy nie miała na francuskim dworze tak silnej pozycji jak Katarzyna, uwikłana w niedobrane małżeństwo z Henrykiem z Nawarry, zagrożona zarówno przez matkę jak i brata, króla Henryka III (w nasze historii występującego jako Henryk Walezy) stara się ocalić życie i z tego powodu wikła się w rozmaite nie najszczęśliwsze alianse, nierzadko z podtekstem erotycznym, co staje się podstawą do oskarżeń o niemoralne prowadzenie się.

Wokół Katarzyny i Małgorzaty narosło wiele mitów przedstawiających tę pierwszą jako wybitną władczynię, kierującą Francją w okresie gdy na tronie zasiadało kolejno jej trzech synów, natomiast tej drugiej przypinając łatkę osoby rozwiązłej, niemoralnej, działającej pod wpływem przypadkowych faworytów.
Tymczasem prawda jest zupełnie inna - i tę prawdę serwuje nam Nancy Goldstone w swojej pracy. Autorka opierając się o liczne źródła oraz opracowania maluje nam obraz epoki w której przyszło żyć jej bohaterkom.
Z listów, pamiętników i dyplomatycznych not wyłaniają się nieco inne niż tradycyjne portrety dwóch antagonistek. Okazuje się, że Katarzyna swoją pozycję zawdzięcza nie tyle wyjątkowej inteligencji co zbiegom okoliczności (przedwczesna śmierć męża, słabe zdrowie i również przedwczesna śmierć dwóch starszych synów, gnuśność i brak zainteresowania sprawami państwa cechująca Henryka III, wreszcie współpraca z Gwizjuszami) zaś Małgorzata nie jest aż taką jawnogrzesznicą jak to opisują jej wrogowie, a inteligencja i wykształcenie królewny niejednokrotnie ratuje życie jej samej a nawet znienawidzonemu mężowi (przynajmniej do czasu, kiedy obydwoje jadą na przysłowiowym jednym wózku).

"Królowe rywalki" to oczywiście praca popularnonaukowa, jednak napisana w bardzo przystępny sposób. Autorka stroni od przesadnie naukowego języka, stara się aby swoje bohaterki przedstawić jako żywe, pełnokrwiste kobiety a nie papierowe postacie znane z kart szkolnych podręczników. Na kartach książki odnajdzie czytelnik plastyczny obraz francuskiego dworu, spotka najważniejsze postacie europejskiej polityki tamtego okresu, dowie się jak wyglądało życie codzienne członków rodziny królewskiej. Sporo miejsca poświęciła autorka kwestiom religijnym: nie tylko Nocy św. Bartłomieja, ale również przyczynom i skutkom tego wydarzenia, które położyło się głębokim cieniem na rodzie Walezjuszy i na całej francuskiej historii.
I pomyśleć, że gdyby Katarzyna Medycejska nie zmusiła Margot do ślubu z Henrykiem z Nawarry, hugenoci nie mieli by powodu do tłumnego przyjazdu do Paryża, gdzie czekała na nich śmierć z rąk katolików...


niedziela, 4 grudnia 2016

Mitologia po raz drugi

Jeżeli jest książka i ekranizacja to z zasady staram się najpierw czytać a dopiero później oglądać. Nie zawsze się to udaje - tak było i w tym przypadku. Moje dziecko lubi, podobnie jak zdecydowana większość jego rówieśników, oglądać telewizję. Z tym, że lubi to robić w towarzystwie, więc z tatą ogląda rozmaite Discovery, Animal Planet i tym podobne, natomiast od filmów i zawodów sportowych jest mama. Na szczęście Młody nie ogląda seriali...

Tak więc niejakiego Perseusza (bardziej znanego jako Percy) Jacksona poznałam dzięki filmowej adaptacji pt. "Złodziej pioruna".. Film był sympatyczny, bohaterowie niczego sobie, Pierce Brosnan jako centaur też robił wrażenie a wisienką na torcie była obecność jednego z moich ulubionych aktorów Seana Beana w roli Zeusa.
Przyznam się jednak szczerze, że jakoś nie poczułam w sobie natychmiastowej chęci rzucenia się na poszukiwania książki na której opierała się ekranizacja. Owszem od czasu do czasu czytuję jakąś młodzieżówkę, ale specjalnie za nimi nie przepadam.
Percy jednak znalazł mnie sam - jakiś czas temu nasza szkolna biblioteka wzbogaciła się o serię poświęconą młodemu herosowi, więc kiedy potrzebowałam jakiejś zdecydowanie lekkiej lektury mój wybór padł na pięcioksiąg autorstwa Ricka Riordana. 
Na serię "Percy Jackson i bogowie olimpijscy" składają się tomy "Złodziej pioruna", "Morze potworów", "Klątwa tytana", "Bitwa w labiryncie" i "Ostatni olimpijczyk". 

Percy to heros, półbóg, którego ojcem jest Posejdon. O swoim niezwykłym pochodzeniu dowiaduje się w dosyć gwałtowny sposób tuż przed swoimi dwunastymi urodzinami. Po serii niezwykle groźnych wypadków trafia do letniego obozu w którym poznaje całą gromadę podobnych sobie osób, dzieci bogów i śmiertelników. Z niektórymi się zaprzyjaźnia, z innymi wręcz przeciwnie, ale jedno jest pewne - czeka go tu wiele przygód, ale też sporo będzie się musiał nauczyć. I nie chodzi tu tylko o jazdę konną czy władanie mieczem, co powinien umieć każdy szanujący się heros. Percy, a przy okazji i czytelnicy serii, poznaje mitologię i kulturę grecką, które leżą u podstaw naszej cywilizacji.

W książkach roi się od postaci znanych z kart mitologii, pojawiają się bogowie, nimfy i bohaterowie, ale i potwory z którymi Percy i jego przyjaciele będą musieli walczyć. 
Właściwie każda książka jest zamkniętą całością, jednak lepiej je czytać po kolei, bo jeden wątek, przygotowania do wojny i walka z pradawnym wrogiem rodziny olimpijskiej, spina historię w całość. Książkę czyta się szybko - zasługa w tym ciekawego pomysłu, wartkiej akcji, odrobiny magii i sympatycznych bohaterów. Chociaż co do tych bohaterów to miałabym jedną ale dosyć znaczącą uwagę - Percy jest trochę zbyt kryształowy jak na mój gust. To właściwie chłopak bez wad, zawsze gotowy do walki w obronie słabszych, uprzejmy i akuratny - no ideał jednym słowem. Byłby bardziej wiarygodny, gdyby miał chociaż jedną, maleńką wadę. Choć z drugiej strony muszę przyznać, że da się lubić ;) 

Seria "Percy Jackson i bogowie olimpijscy" to świetna lektura przeznaczona dla młodszych nastolatków. A jeżeli oprócz śledzenia losów głównego bohatera zapamiętają jeszcze przy okazji coś z mitologii to będzie to bardzo miły dodatek do kilkunastu godzin dobrej zabawy.