Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wyd. IMG Partner. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wyd. IMG Partner. Pokaż wszystkie posty

piątek, 26 października 2012

Do woja marsz, do woja...

Pomimo, że teoretycznie mamy w Polsce równouprawnienie to jednak nas, kobiety, omija wiele ciekawych rzeczy. Nie tęsknię oczywiście do tego aby zostać górnikiem i spełniać się zawodowo fedrując węgiel na przodku ale już do takiego wojska to bym sobie poszła...
Sama instytucję widziałam kilka razy "z wierzchu" (w Krakowie kilka jednostek stacjonowało w moich szkolnych czasach), zdarzyło mi się być ze trzy razy w środku (na PO mieliśmy obowiązkowe strzelanie) a głębszej wiedzy na temat życia wojskowego dostarczył mi szwagier służący ojczyźnie na początku lat 90-tych oraz młodszy brat odbywający służbę wojskową pod koniec tychże. Z ich opowieści wyłaniał się obraz pełen co prawda rozmaitych idiotyzmów, ale i jeden i drugi w ogólnym rozrachunku nie żałują miesięcy spędzonych w koszarach i jeszcze dzisiaj wspominają je z uśmiechem.

Bohater książki Harosława Jaszka (to nie literówka tylko pseudonim literacki) pt. "Jak niczego nie rozpętałem" zaznajomił się z Ludowym Wojskiem Polskim we wcześniejszym okresie niż moi rodzinni wojacy, a mianowicie na przełomie lat 70-tych i 80-tych. Obowiązywał wtedy jeszcze przepis, że studenci zaliczali studium wojskowe, a po ukończeniu nauki odbywali trwającą rok służbę wojskową (zwyczajni poborowi spędzali w wojsku 2 lata). Jako absolwent filologii angielskiej dostał się do plutonu szkolącego przyszłych wywiadowców - logiczne, bo przecież wywiadowca powinien rozumieć o czym rozmawiają żołnierze wrogiego naszej ojczyźnie Paktu Północnoatlantyckiego (tak, tak był czas, że NATO było nam wrogiem). Jednak służba we Wrocławiu nie była tym co zadowoliłoby naszego bohatera. On szukał dla siebie nowych wyzwań i los okazał się dla niego łaskawy - po niejakich problemach został wcielony w skład polskiej misji pokojowej operującej na Wzgórzach Golan (półwysep synajski).

Zasadniczą część tej niewielkiej książeczki stanowi opis życia w bazie polskiego kontyngentu ONZ i jest to kolejny argument potwierdzający tezę, że Polak potrafi. Uskuteczni handel wymienny z mieszkającymi opodal bazy syryjskimi wieśniakami, w targowaniu dorówna handlarzom na suku w Damaszku, nie da się amebie ani innym chorobom egzotycznym a umiejętność nicnierobienia wyniesie na niebotyczne wyżyny. A co najważniejsze udowodni i sobie i innym, że jesteśmy najbardziej kreatywnym narodem na świecie...

Książeczkę przeczytałam w ciągu 2 godzin i przyznaję, że świetnie się bawiłam. Zapoznałam z co ciekawszymi fragmentami męża mojego Roberta i on, jako, że facet, jeszcze bardziej docenił opis życia za bramą jednostki. I aż sobie westchnął, że jego te przyjemności ominęły, bo jakimś cudem udało mu się w stosownym czasie od wojska wyreklamować. A teraz już za późno...

Książka dotarła do mnie w ramach akcji "Włóczykijka" i zaraz zrobi "w tył zwrot" i odmaszeruje do kolejnego czytelnika. A ja ze swojej strony polecam serdecznie tę lekturę, tylko proszę młodsze pokolenie -  potraktujcie ją z przymrużeniem oka, a najlepiej naciągnijcie na wspomnienia o wojsku jakiegoś osobnika w wieku 40+. Zobaczycie, że to co bohater książki przeżył na Wzgórzach Golan to małe miki w porównaniu ze wspomnieniami z Orzysza, Darłowa czy innych Bieszczad...

Recenzja bierze udział w wyzwaniu "Polacy nie gęsi, czyli czytajmy polską literaturę".


poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Powróćmy jak za dawnych lat w zaczarowany bajek świat...

Czy zastanawialiście się czasem jaki jest przepis na bajkę?
 Otóż trzeba wymyślić bohatera lub bohaterkę o kryształowym charakterze, miłym usposobieniu i przyjemnej powierzchowności (to akurat nie jest warunek niezbędny ale mile widziany). Kiedy już mamy naszą główną postać musimy wymyślić dla niej szereg życiowych perturbacji (co jedna to bardziej tragiczna), z których podniesie się z uśmiechem na twarzy i stanie się jeszcze bardziej, o ile to możliwe, doskonalszym człowiekiem. Na koniec jako nagrodę fundujemy jej/jemu księcia lub księżniczkę z bajki i kończymy sakramentalnym „I żyli długo i szczęśliwie”.

Karol Arentowicz pisząc swoja debiutancką książkę udowodnił, że nie tylko zna ten przepis ale również potrafi go zastosować. „Bajki dla niektórych dorosłych” to dwa baśniowe opowiadania o tym, że nie należy tracić nadziei i, że dobro zawsze zostanie nagrodzone.
Bohaterem pierwszej bajki jest Paweł S. – ja to S odczytałam jako „Samarytanin”. Ratuje napadniętą w parku dziewczynę, opiekuje się staruszką sąsiadką, jest wolontariuszem w Domu Dziecka, jest idealnym bratem i wujkiem małej Kasi a wszystko to i jeszcze parę innych rzeczy robi z potrzeby serca nie szukając sławy i poklasku. Życie nie szczędziło mu problemów – pierwsza dziewczyna wybrała innego, matka zmarła na raka, narzeczona utonęła ratując topiące się dziecko – większość by się załamała ale nie Paweł…
Druga bajka to historia Joanny D. – D jak „Dobry Duch”. Joasia podobnie jak Paweł przeżyła ogromną tragedię – jej ukochany mąż zginął w wypadku. Nie załamuje się, przezwycięża ból i rozpacz po tej stracie i staje się takim właśnie dobrym duchem dla swojej rodziny, przyjaciół ale i dla całkiem obcych ludzi.
Czy los wynagrodzi Pawła i Joannę? Czy będą żyli długo i szczęśliwie? A tego już nie zdradzę – kto ciekawy niech sięgnie po tę książkę.

Tytuł książki sugeruje, że nie jest to lektura dla wszystkich. Tu się z autorem zgadzam. Jeżeli ktoś szuka ambitnej literatury, na miarę literackich nagród niech sobie „Bajki” daruje. Natomiast jeżeli drogi czytelniku poszukujesz wzruszającej ale optymistycznej historii, gdzie ludzie są bezinteresowni a dobro jest nagrodzone to jest to książka w sam raz dla ciebie. Że to nieprawdziwe historie, że życie nie jest takie różowe? No przecież to bajki są!
Zaniepokoił mnie nieco dopisek na okładce – „Tylko dla kobiet”. Wydaje mi się, że trochę  deprecjonuje to tę książkę, gdyż z jakiegoś powodu utarło się u nas, że tzw. „literatura kobieca” jest jakoby mniej wartościowa. Czyżby panowie nie mogli czasem poczytać o miłości, szczęściu, poświęceniu dla innych? Ciekawe czy dopisek pochodzi od autora czy jest wymysłem wydawcy i chwytem marketingowym – kobiety ponoć częściej kupują książki niż mężczyźni.
Książkę połknęłam w ciągu dwóch godzin – to zasługa zarówno niewielkiej objętości jak i stylu pisarskiego prezentowanego przez autora. Bardzo mi się podobała, chociaż mam takie jedno zastrzeżenie – niektóre wypowiedzi Pawła i Joanny (szczególnie jej) były zbytnio przeładowane dydaktyzmem. Chociaż z drugiej strony bajka ma uczyć więc dydaktyzm jest w niej wskazany…
Historie opowiedziane przez Karola Arentowicza dzieją się tu i teraz – może w Twoim mieście, na Twoim osiedlu? Może opowiadają o Twoim sąsiedzie, przyjacielu, osobie mijanej na ulicy? Bo tak naprawdę wśród nas jest wielu takich ludzi, którzy rozsiewają dobro tylko strasznie trudno ich zauważyć w dzisiejszym zwariowanym świecie.

Książkę do recenzji otrzymałam od portalu Lubimy Czytać