Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wyd. Fabryka Słów. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wyd. Fabryka Słów. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 1 kwietnia 2018

Trzy razy powtórka z rozrywki - czyli tych bohaterów już kiedyś spotkałam

Clive Cussler to jeden z moich ulubionych autorów powieści sensacyjnych. Jego najsłynniejszym bohaterem jest Dirk Pitt, dawniej pracownik a aktualnie dyrektor NUMA (Narodowej Agencji Badań Podwodnych). Tak przy okazji - NUMA to autentyczna organizacja non-profit założona przez Cusslera, której głównym zadaniem jest poszukiwanie i eksploracja historycznych wraków okrętów i samolotów.

"Arktyczna mgła" to kolejna powieść o przygodach Pitta, a jej współautorem jest syn Cliva Cusslera imieniem Dirk.
Rzecz dzieje się u wybrzeży Kanady. Dzieci Dirka Pitta - Dirk Junior i Summer pobierając próbki wody trafiają na rybacki kuter, którego załoga zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach. Chociaż policja uznaje to za nieszczęśliwy wypadek, to młodzi Pittowie oraz Trevor Miller, brat jednego ze zmarłych rybaków mają na ten temat odmienne zdanie, a trop prowadzi do przedsiębiorstwa niejakiego Mitchella Goyette'a.

Wszystkie powieści Cusslera mają wątek ekologiczny - tym razem chodzi o globalne ocieplenie oraz zagospodarowanie (w sensie przerobienie) dwutlenku węgla. Ciemne interesy, chciwość i korupcja u szczytów władzy mogą doprowadzić nie tylko do katastrofy ekologicznej ale i do konfliktu zbrojnego na skalę światową. Dirk Pitt i jego dzieci mają bardzo mało czasu aby temu zapobiec...

Akcja większości powieści Cusslera toczy się w nieco cieplejszych klimacie niż Arktyka, dlatego moim zdaniem autorzy trochę przedobrzyli jeśli chodzi o wytrzymałość bohaterów na niskie temperatury, ale generalnie książka trzyma poziom.

*********************************************************

Siedem lat temu spotkałam się po raz pierwszy z kuzynkami Kruszewskimi - Katarzyną, pracownicą CBŚ oraz Stanisławą, czterechsetletnią alchemiczką, które pojawiają się w trzech powieści Andrzeja Pilipiuka. Po latach pisarz wrócił do swoich bohaterek w powieści "Zaginiona" oraz dołączonym do niej opowiadaniu "Czarne skrzypce".

Stanisława i Katarzyna biorą udział w aukcji dzieł sztuki i starodruków, gdzie chcą zakupić pewną starą mapę. Okazuje się, że artefaktem interesuje się jeszcze trójka młodych ludzi. Co szczególne mapa przedstawia Frisland, wyspę na północnym Atlantyku, której... nie ma na współczesnych, bardzo przecież dokładnych mapach. Młodzi ludzie, którym udaje się zakupić mapę uważają jednak, że wyspa istnieje chroniona przez magiczną barierę, natomiast jedno z nich, dziewczyna znana jako Anna Czwartek, jest zaginioną frislandzką księżniczką. Ich teorię zdaje się potwierdzać seria wypadków - tak jakby komuś zależało, żeby Anna i jej przyjaciele nie odnaleźli Frislandu.

Anna i Stanisława szybko znajdują wspólny język - obydwie czują się obco w swoim środowisku. Właściwie nic w tym dziwnego - jedna żyje już czterysta lat, oprócz Kasi nie ma nikogo bliskiego i, aby nie wzbudzać sensacji, co jakiś czas musi zmieniać miejsce zamieszkania; druga ma specyficzne zdolności o których nie lubi rozmawiać i przeświadczenie, że nie pasuje do swojego otoczenia.

Tak jak wspomniałam, "Zaginiona" to powrót Andrzeja Pilipiuka do bohaterów sprzed lat. Czy udany? Cóż, mam mieszane uczucia - bo niby wszystko w porządku, ale czegoś mi brakowało. Pamiętam, kiedy czytałam poprzednie tomy, to nie mogłam sie oderwać od książek. A tutaj już nie było tej magii...
A może to ja się tak bardzo zmieniłam?

*************************************************************

Trylogia "Dary anioła" Cassandry Clare to moje odkrycie z ostatnich tygodni. Po świetnym tomie pierwszym przyszedł czas na tom drugi pt. "Miasto popiołów". 

Clary powoli oswaja się ze swoją nową tożsamością - jest Nocną Łowczynią, widzi świat i istoty niedostępne oczom zwykłych ludzi i odkrywa swój talent: chociaż nigdy się tego nie uczyła potrafi kreślić runy. Jej relacje z Simonem i Jace'm są jeszcze bardziej pogmatwane, ponieważ okazuje się, że Jace jest jej bratem. 
W instytucie pojawia się gość z Idrisu - inkwizytorka, która oskarża Jace'a o zdradę i wtrąca go do więzienia. Przyjaciele starają się go uwolnić, ale szybko się okazuje, że to najmniejszy problem jaki przyjdzie im rozwiązać. Valentine napada na Miasto Kości i zabiera stamtąd niezwykle cenny artefakt - Miecz Dusz. Jest mu potrzebny do przeprowadzenia tajemnego rytuału...

Często tak bywa, że po dobrym tomie pierwszym następuje jego słabsza kontynuacja. Tu się tak na szczęście nie dzieje - drugi tom nie odbiega poziomem od pierwszego, pokuszę się nawet o stwierdzenie, że jest lepszy. 
Autorka ma niezwykle lekkie pióro i bogatą wyobraźnię. Świat fantastyczny jest ciekawie wykreowany, pojawiły się nowe postacie i nowe wątki, bohaterowie zostają postawieni przed kolejnymi wyzwaniami i muszą podejmować trudne decyzje. Przyznaję się uczciwie, że trochę mnie wkurzyło to co pani Clare zafundowała Simonowi, ale z drugiej strony jestem ogromnie ciekawa jak dalej potoczy się jego wątek.
Tak, że ten... "Miasto Szkła" - przybywam.


sobota, 15 czerwca 2013

Nawet aniołom nie można już ufać...

W najbliższym czasie w BiblioNETce będzie można porozmawiać z Anną Kańtoch, autorką powieści z gatunku fantasy. Tak się złożyło, że w ostatnich dniach przeczytałam w ramach wyzwana Sardegny jedną z powieści pani Anny noszącą tytuł "13. anioł". Tak, że będę miała jakiś punkt zaczepienia w zbliżającej się dyskusji;)

Kiedy Bóg stwarzał swoje światy jeden z nich oddał w opiekę aniołom. Skrzydlatym duchom dostały się pod opiekę dwie całkowicie odmienne cywilizacje - miasta Arlen i Tanager. 
Arlen to świat w którym żyją elfy, gnomy, nimfy i inne fantastyczne istoty, to miejsce, w którym czas się zatrzymał gdzieś w okolicy średniowiecza i gdzie magia jest sprawą tak zwyczajną, jak to, że słońce wschodzi co rano. Z kolei Tanager to miasto na wskroś nowoczesne - nauka i technika są w nim na wysokim poziomie, a jego mieszkańcy są utalentowanymi inżynierami i wynalazcami. 
Miasta dzieli rzeka Gette, niby niewiele, jednak w myśl zawartego pomiędzy aniołami a mieszkańcami obu miast Przymierza jest to granica nieprzekraczalna - gdyby mieszkaniec jednego brzegu zapędził się na drugi brzeg umrze w ciągu trzech minut.
Od czego jednak pomysłowość ludzka: Aimeric Tyren, marzyciel i wizjoner wpadł na pomysł jak obejść Przymierze - na jeziorze, przez które przepływa Gette wybudowano miasto Getteim, które połączono mostami z obydwoma brzegami. I tak arleńczycy i tanageryjczycy mogli się ze sobą spotykać, prowadzić interesy, nawiązywać przyjaźnie, tworzyć mniej lub bardziej trwałe związki. Co więcej, okazało się, że istoty urodzone w Getteim mogły bez problemu poruszać się po obydwu brzegach...

Od czasu, kiedy powstało Getteim minęło pięćdziesiąt lat, Aimeric już nie żyje, natomiast jego jedyny syn to człowiek nieszczęśliwy i sfrustrowany, ma za sobą kilka prób samobójczych, właśnie zbankrutował i postanawia po raz kolejny, tym razem skutecznie, rozstać się z życiem. Zanim to jednak nastąpi przyjmuje wizytę niezwykłych gości - przybywa do niego dwóch aniołów z wiadomością, że dni Getteim są policzone i w najbliższym czasie grozi mu zagłada. Jest jednak niewielka szansa na uratowanie miasta - aby decyzja Rady Aniołów była wiążąca musi być jednomyślna. Tymczasem za zagładą Getteim głosowało tylko 12 członków Rady. Joel, trzynasty anioł zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Gdyby udało się go odnaleźć mógłby zawetować decyzję pozostałej dwunastki...

"13. anioł" to z jednej strony powieść fantastyczna, ale równocześnie jest to całkiem zgrabny kryminał. Zaginiony anioł to nie jedyny problem z jakim przyjdzie się zmierzyć Mericowi - od jakiegoś czasu w mieście dochodzi do zagadkowych samobójstw wśród dzieciaków wałęsających  się w okolicach dworca. A kilka tygodni wcześniej dochodzi do tajemniczego pożaru w czasie bankietu po premierze filmu. Czy te wydarzenia mają ze sobą coś wspólnego? Jaką rolę odgrywa w nich Joel? Czy aniołowie czegoś nie ukrywają przed Mericem? To tylko część pytań, które pojawiają się w czasie lektury.

Oczywiście Tyren nie działa sam - pomaga mu elficka gwiazda filmowa imieniem Indil, prywatny detektyw Nataniel Andres oraz Aelis - kobieta, ze względu na domieszkę krwi elfickiej wyglądająca jak jedenastoletnia dziewczynka. 
O ile fabuła jest oryginalna, ciekawie zaplanowana i dobrze zrobiona, to gdy chodzi o bohaterów widać pewien sprawdzony, ale jednak schemat. Piękna ale nieosiągalna kobieta, cyniczny detektyw z ogromnym bagażem doświadczeń z przeszłości czy wreszcie główny bohater zupełnie nieprzystosowany do otaczającego go świata - Indil, Nataniel i Meric doskonale wpisują się w kanon czarnego kryminału, znanego chociażby z powieści Chandlera. Na ich tle świetnie odbija się postać Aelis i jej dwoista natura - z jednej strony dziecięcy wygląd, delikatność, altruizm i maniery panienki z dobrego domu a z drugiej umysł i emocje dorosłej i doświadczonej kobiety, pozbawionej złudzeń co do otaczającego ją świata. 

Za samą Aelis należą się autorce wielkie brawa, a jeżeli dodać do tego intrygującą fabułę, nagłe zwroty akcji oraz fakt, że bardzo szybko okazuje się, że nie wszystko jest tym, czym wydaje się być na pierwszy rzut oka to dostaje czytelnik naprawdę wciągającą powieść, która zapewni kilka godzin dobrej rozrywki.

Ja w każdym razie polecam:)


wtorek, 4 grudnia 2012

Tajemnice podświadomości

Dawno już nie miałam takiego mętliku w głowie jak po przeczytaniu książki Jakuba Ćwieka pt. "Liżąc ostrze". Skończyłam ją wczoraj, dałam sobie 24 godziny na przemyślenie i... dalej nie wiem co o niej sądzić. Bo ja generalnie takich książek nie lubię a tę przeczytałam z zainteresowaniem. Cóż albo mnie się gusta zmieniają albo to zasługa świetnego autora, znanego mi do tej pory tylko ze słyszenia. 

Zaczyna się jak powieść sensacyjno-kryminalna. Główny bohater, Kacper Drelich, to policjant rozpracowujący gang handlujący bronią. Akcja kończy się porażką a sam Kacper trafia do swoistego "pokoju przesłuchań" skąd udaje mu się jednak wydostać. W czasie ucieczki zabija przesłuchującego go bandytę, jednak kiedy na miejscu pojawiają się inni policjanci nie znajdują zwłok a jedynie wypalony ślad w kształcie ludzkiego ciała. Tymczasem brutalnie pobity Kacper trafia do szpitala, a po opatrzeniu obrażeń kolega odwozi go do domu gdzie czekają na niego żona i synek. Szybko okazuje się, że oprócz siniaków odczuwa jeszcze inne skutki swojej przygody, mianowicie koszmarne halucynacje i sny. Kacper początkowo bierze je za objaw działania narkotyków, którymi naszprycowano go aby wydobyć informacje potrzebne gangowi. Jednak zwidy nie mijają, co więcej, zaczynają mieć znamiona proroczych snów i mężczyzna jest coraz bliższy szaleństwa. Jakby tego było mało w mieście pojawia się psychopatyczny morderca, kryjący sie za maską fauna i coraz więcej śladów wskazuje na to, że Kacper odgrywa kluczową rolę w jego działaniach.

Początek powieści jest taki sobie, jednak w miarę rozwoju akcja wciąga na całego i bardzo trudno jest się od książki oderwać. 
Świat przedstawiony przez Jakuba Ćwieka jest w jakiś sposób nierzeczywisty. Pomijając już fakt, że nie wiadomo gdzie toczy się akcja (w tekście jest wzmianka o statkach i o dokach, więc można założyć, że to jakieś portowe miasto jest), to i o życiu głównych bohaterów niewiele wiemy. I nie tylko my - Kacper tak naprawdę nie ma żadnych wspomnień sprzed 19-tych urodzin, zupełnie jakby znalazł się na ziemi znikąd, jako dorosły mężczyzna. Coś na temat jego przeszłości wie ksiądz Jan, jezuita, który pomagał mu zanim Kacper stanął na nogi, dostał się do policji i założył rodzinę. Być może zrozumienie tego co się dzieje tu i teraz będzie możliwe dopiero wtedy, kiedy Drelich odkryje tajemnicę swojego pochodzenia. Tymczasem psychodeliczne wizje przeplatają się coraz częściej ze światem rzeczywistym i w pewnej chwili przestaje być jasne czy coś się dzieje naprawdę, czy to tylko projekcja kacprowej wyobraźni.

"Liżąc ostrze" to powieść z pogranicza kryminału i horroru, choć w pewnym momencie dosyć wyraźnie skręca w stronę fantastyki. Można odnieść wrażenie, że autor nie do końca wiedział co chce stworzyć i dlatego pomieszał gatunki literackie. I ta mieszanina, chociaż nieco ryzykowna, okazała się całkiem ciekawa - do tego stopnia, że ja, będąc zdeklarowaną przeciwniczką horrorów, przeczytałam tę książkę niemal jednym tchem. I wreszcie zrozumiałam dlaczego tak mnie drażni zapach papierosów mentolowych...




niedziela, 18 listopada 2012

Być czarownicą w XXI wieku...

Baśniowe wiedźmy można było poznać z daleka - haczykowaty nos z obowiązkowymi brodawkami, skołtunione, siwe włosy, garb, pętający się w pobliżu kot, szklana kula oraz miotła, ożóg lub poczciwa sztacheta stanowiące ich ulubiony środek lokomocji. Ale jak będzie wyglądać współczesna czarownica? Może tak - glany, bojówki, podkoszulek i ciemne okulary, do tego krótka, nastroszona fryzura, zamiast kota biały szczur, a zamiast szklanej kuli laptop z dostępem do internetu?

Krystyna Szyft, przez najbliższych zwana Reszką otrzymuje niespodziewany spadek po dalekiej krewnej - dom z ogrodem w zapomnianej przez Boga i ludzi okolicy. Kiedy udaje się jej odnaleźć Czcinkę (wieś, której nie ma nawet na mapie) okazuje się, że ciotka Katarzyna miała bardzo nieciekawą opinię u miejscowych. Krótko mówiąc sąsiedzi uważali ją za wiedźmę - w dosłownym tego słowa znaczeniu. Rekonesans po obejściu zdaje się potwierdzać prawdziwość tych opinii - Krystyna znajduje w sadzie zawieszone na drzewach kawałki luster, które tworzą krąg wokół domu, na drzwiach komórki widnieje jakiś dziwny pentagram, a w zabezpieczonej niczym sejf piwnicy odkrywa swoiste "archiwum", stanowiące koronny dowód na to, że poprzednia właścicielka zajmowała się uprawianiem czarów. A gdyby jeszcze Reszka miała wątpliwości co do rodzaju zajęć swojej spadkodawczyni, to ta ostatnia pojawia się przed nią i wyjaśnia dlaczego to ją wybrała na kontynuatorkę swojej misji. Tylko czy Reszka, przyzwyczajona do tego, że sama kieruje swoim życiem, będzie chciała spełniać życzenia nachodzącego ją ducha?

"Wiedźma.com.pl" wchłonęła  mnie od pierwszego rozdziału i nie dała się odłożyć na półkę dopóki nie dotarłam do ostatniej kartki. Ewa Białołęcka stworzyła ciekawą i wciągającą opowieść z pogranicza powieści obyczajowej i fantastyki. Reszka to osoby nieco może zwariowana, ale pełna humoru, inteligentna i otwarta na świat  - nawet ten nierzeczywisty. Początkowe oszołomienie nadnaturalnymi zjawiskami szybko mija i nowa mieszkanka Szyftówki powoli oswaja się z wpadającymi z wizytą duchami (bo nie tylko ciotka Katarzyna ją odwiedza), odkrywa, że sama ma pewne magiczne umiejętności i nawet zaczyna ich używać wobec miejscowych. 
Powieść przesiąknięta jest humorem słownym i sytuacyjnym, szczególnie kiedy pojawiają się najbliżsi Reszki - jej rodzice i sześcioletni syn Jeremi. W ogóle wszyscy bohaterowie Białołęckiej (poza ciocią Katarzyną rzecz jasna) budzą ogromną sympatię - i duchy, i doktor z problemem alkoholowym a nawet miejscowe zakapiory, przy bliższym poznaniu, okazują się całkiem do rzeczy.

Ogromnym plusem powieści jest język - współczesny, przepełniony internetowym slangiem,  miejscami dosadny (ale tylko tam gdzie jest to niezbędne),  a miejscami niezwykle liryczny. Dialogi (jako, że prowadzący je to w zdecydowanej większości ludzie inteligentni) skrzą się dowcipem i ciętymi ripostami. Odkładając książkę było mi autentycznie smutno, że to już koniec...

Gdzieś wyczytałam, że "Wiedźma" przypomina powieści Chmielewskiej. Czy ja wiem? Owszem podobnie jak u pani Joanny wartka akcja, humor, inteligentna i żywiołowa główna bohaterka, ale to chyba jedyne podobieństwo. Natomiast mnie w pewnym stopniu ta książka przywołała na myśl "Dożywocie" Marty Kisiel, chociaż to też takie mocno ulotne podobieństwo.

Jakby nie było książka zdecydowanie warta poświęconego jej czasu. 


niedziela, 26 sierpnia 2012

I ty możesz być ofiarą...

Agatha Christie w swojej "Autobiografii" napisała, że najlepsza objętość dla powieści kryminalnej to około 200 stron. Wątek nie jest wtedy zbyt rozciągnięty, nie ma miejsca na jakieś dygresje a czytelnik nie zdąży się znudzić. Ja do tego jeszcze dodam, że te 200 stron spokojnie można przeczytać w ciągu popołudnia lub wieczoru i nie trzeba zarywać nocy, żeby się dowiedzieć "Kto zabił?".

Hanna Winter to niemiecka dziennikarka i pisarka, autorka dwóch książek , z których jedną pt. "Giń" będzie można już od 1 października znaleźć na księgarnianych półkach. Nie wiem, czy autorka wzięła sobie do serca radę królowej kryminału, czy sama doszła do takiego wniosku - dość na tym, że książka to lektura w sam raz na jedno popołudnie lub wieczór. I dobrze, bo wciąga od samego początku i nie wyobrażam sobie, że musiałabym ją odłożyć przed dobrnięciem do finału...

Berlinem wstrząsa seria makabrycznych morderstw, których ofiarami są młode kobiety. Sprawca porywa je, poddaje okrutnym torturom a następnie zabija przy pomocy noża do filetowania mięsa. Przypadkowe ofiary mają jedną cechę wspólną - podobny typ urody. Kolejną ofiarą "Wypruwacza" miała się stać Lara Simons, właścicielka niewielkiej kawiarni. Lara miała jednak więcej szczęścia niż jej poprzedniczki i udało się jej uwolnić. Niestety morderca wiedział o niej niemal wszystko i jedynym wyjściem dla Lary i jej córeczki stał się program ochrony świadków.

Minęło 6 lat. Lara, teraz Karolina Wöhler, mieszka na Rügen, ułożyła sobie życie z Frankiem Burlacherem właścicielem niewielkiego pensjonatu i stara się zapomnieć o koszmarze sprzed lat. Niestety, przeszłość nie daje się odsunąć w niepamięć, a przypadkowy autostopowicz i znaleziona w starej szopie czapka bejsbolówka sprawiają, że do Lary dociera straszliwa prawda - "Wypruwacz" ją odnalazł...

Akcja książki toczy się w dwóch planach czasowych - wiosną 2011 roku oraz na przełomie lat 70-tych i 80-tych ubiegłego wieku. W tamtym okresie kształtowała się bowiem osobowość przyszłego seryjnego mordercy, wtedy zabił po raz pierwszy, z tej retrospekcji dowiadujemy się dlaczego robi to co robi.
Hanna Winter stworzyła wciągającą, mroczną i trzymającą w napięciu historię. Do samego końca nic nie jest jasne, czytelnik gubi się w domysłach, bo właściwie każdy mężczyzna z którym styka się Lara w ciągu tych kilku dni może być mordercą a pojawiające się kolejne ślady i poszlaki za każdym razem wskazują na kogoś innego...

Jednej rzeczy mi w tej powieści brakowało - psychologiczny portret zabójcy, jest tylko naszkicowany, brak mu pogłębienia, wiemy dlaczego zabija, wiemy jak to robi, ale próżno by szukać informacji o jego reakcji na popełniane zbrodnie. Ale z drugiej strony to kryminał a nie dramat psychologiczny...

Serdecznie polecam, nie tylko wielbicielom gatunku:)

Za książkę serdecznie dziękuję


czwartek, 5 stycznia 2012

Science fiction zza naszej południowej granicy

W ramach akcji czytania własnych książek pochłonęłam w ciągu tego tygodnia 5 tomów cyklu JFK autorstwa duetu Miroslav Žamboch i Jiří W. Procházka (pierwsze cztery tomy) oraz Tomáša Němeca (tom piąty). I żeby od razu wyjaśnić wszelkie nieporozumienia nie jest to w żadnym wypadku opowieść o pewnym amerykańskim prezydencie zastrzelonym w Dallas.

Bohaterem książek jest bowiem John Francis Kovař były żołnierz służb specjalnych i prywatny detektyw. W chwili kiedy go poznajemy kończy z wielkim hukiem pracę w straży pożarnej - zdecydowanie nie potrafi podporządkować się przełożonym... Równocześnie jego kobieta ma już dosyć życia w ciągłym strachu o niego i odchodzi. Do stojącego u progu nowego życia (w sensie bez pracy i bez Lindy) mężczyzny zgłasza się tajemnicza para, młoda kobieta i niezwykle atletyczny Murzyn, z propozycją pracy w ich agencji. Zanim jednak Monika i Frank wyjaśnili Johnowi o co chodzi cała trójka jest zmuszona uciekać przed tajemniczymi prześladowcami. W czasie tej ucieczki przenoszą się do świata równoległego. Świata w którym Czesi wygrali wojnę z Hitlerem, nie ma telefonów komórkowych ani komputerów a policji i służbach specjalnych zatrudniani są ludzie z parapsychologicznymi umiejętnościami. John musi sobie poradzi w nowych warunkach i znaleźć przejście do swojego świata. Zupełnie nieświadomie też staje na drodze pracownikom owej tajemniczej agencji, która w dalszym ciągu widzi możliwość współpracy z niepokornym zabijaką.

Cykl "JFK" reklamowany jest jako pierwsze czeskie s-f. I jeśli prawdą jest to co mówią wydawcy to ten debiut naszych południowych sąsiadów należy uznać za udany. Może bez przesadnych zachwytów i fajerwerków, ale używając szkolnej skali ocen jest to cykl na solidną czwórkę. Zaznaczam od razu, że książki są nieco nierówne - pierwszy tom był nieco toporny, natomiast trzy kolejne już trzymały poziom. Tom piąty, jak wspomniałam na początku, ma innego autora ale jeżeli chodzi o styl nie ma jakichś ogromnych różnic. Autorzy wykorzystali wzory obecne w s-f od lat - podróże w czasie, rzeczywistość równoległa, różnego rodzaju mutanty, świat po zagładzie nuklearnej, zaburzenie czasoprzestrzeni, nowoczesne technologie, itd. Oczywiście wrzucenie tego wszystkiego do jednego kotła mogłoby zakończyć się dla nieszczęsnego czytelnika co najmniej niestrawnością dlatego całkiem na miejscu było stworzenie cyklu książeczek. Dodam, że seria liczy 7 książek - w każdym razie tyle wydano w Polsce.

Przyznaję, że całkiem dobrze się bawiłam przy lekturze, ale doskwierała mi jedna rzecz. Nie wiem oczywiście jak to w oryginale wyglądało i do kogo mieć pretensje - czy do panów autorów czy do pana tłumacza ale kością w gardle mi stawał używany nagminnie rzeczownik "chłop". Rozumiem, że są pewne związki frazeologiczne (chociażby "chłop na schwał") gdzie tego słowa nie da się zastąpić innym, ale w innych wypadkach można chyba użyć jakiegoś synonimu, chociażby mężczyzna, człowiek, gość, osobnik, facet, koleś, że wymienię te najpopularniejsze...
Możliwe, że się czepiam, ale mnie to akurat przeszkadzało...

Zdaję sobie sprawę, że koneserów gatunku książka nie powali na kolana, ale osobom, które podobnie jak ja z fantastyką naukową mają kontakt sporadyczny powinno się spodobać.


poniedziałek, 5 września 2011

Lichotko - gdzie jesteś?

Wygląda na to, że ze skowronka przeistaczam się powoli w sowę - dopiero w godzinach wieczornych mam czas na przegląd Waszych blogów i ewentualną twórczość własną. Chociaż jak już odrobię szkolną pańszczyznę (znaczy się uzupełnię dokumentację) to mam nadzieję wrócić do normalnego trybu życia.
Planowałam sobie koniec wakacji z serią Poczekajkową Katarzyny Michalak ale książki gdzieś tajemniczo przepadły razem ze Sklepikiem i Poziomką... Jak wrócą to chyba potraktuje je jak rękopisy średniowieczne i przykuję do nocnej szafki łańcuchem - zobaczymy czy znów uda im się oddalić w siną i nieprzeniknioną dal.

Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - przeczytałam wreszcie "Dożywocie" Marty Kisiel, które akurat wróciło z wizyty u różnych krewnych i znajomych Królika.

Książkę kupiłam już jakiś czas temu zachęcona entuzjastycznymi opiniami na różnych blogach oraz w BiblioNETce. I jak to u mnie najczęściej jest odłożyłam na półkę, bo miałam jakieś pożyczone książki, które trzeba był przeczytać na przedwczoraj a z własnymi nie ma pośpiechu. Ale wreszcie przyszła pora na zaznajomienie się z powieściowym debiutem Marty Kisiel. 
Konrad Romańczuk, wschodząca sława polskiej literatury dosyć niespodziewanie dziedziczy dom - położoną na odludziu Lichotkę. W testamencie jest co prawda mowa o jakichś dożywotnikach, jednak nimi się nowy właściciel specjalnie nie przejmuje. Zrywa z dotychczasowym miejskim życiem, z projektem na narzeczoną w osobie niejakiej Majki też zrywa, wynajmuje mieszkanie koledze i rusza do swojego nowego domu. Gdy jest już niemal u celu psuje mu się samochód, więc ostatnie dwa kilometry przebywa na piechotę w nieziemskim upale i wreszcie jego umęczonym oczom ukazuje się Lichotka - willa, raczej z tych pokracznych, ozdobiona dodatkowo gotycką wieżyczką. Przy bramie Konrad spotyka tymczasowego opiekuna obiektu - Szymona Kusego i jest to pierwsza i ostatnia w miarę normalna osoba związana z tym domem. Jak się bowiem okazuje w domu zamieszkuje Anioł Stróż kolejnych właścicieli o wdzięcznym imieniu Licho - uczulony na pierze, przez co wiecznie zasmarkany wielbiciel porządków, Szczęsny - dwustuletnie widmo panicza - samobójcy, romantycznego poety i mistrza robótek ręcznych, Krakers - pradawny potwór z otchłani, który uwielbia kulinarne wyzwania i karmi mieszkańców domu oraz Zmora - kocica, bez jakiegoś widocznego talentu za to z niezwykle ostrymi pazurami. Stan osobowy uzupełniają cztery utopce zasadniczo zamieszkujące w stawie ale nie gardzące też znajdującą się na parterze łazienką. 
Wszystkie te postacie to dożywotnicy Konrada, chociaż biorąc pod uwagę fakt, że Romańczuk z natury rzeczy jest istotą śmiertelną zaś  tamci nie mają takich ograniczeń to może raczej on jest dożywotnikiem w Lichotce...

Dawno już się tak świetnie nie bawiłam przy czytaniu, a wybuchy śmiechu wstrząsały pogrążonym we śnie domem. Książka ma szybką akcję i sympatycznych bohaterów a napisana jest barwnym językiem. Widać, że autorka świetnie się bawiła tworząc kolejne komplikacje na które napotykają mieszkańcy Lichotki. Odkładając zakończoną lekturę czułam ogromny niedosyt - ja chcę jeszcze więcej przygód Licha, Konrada i Szczęsnego... Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że Marta Kisiel wróci do swoich bohaterów i powstanie kontynuacja "Dożywocia".

Ale zanim to nastąpi serdecznie zachęcam do przeczytania tej książki - mam nadzieję, że po zakończeniu lektury pomyślicie podobnie jak ja - gdzie jesteś Lichotko? Tak chciałabym w tobie zamieszkać...                                                                                                                               

piątek, 8 lipca 2011

Tego wampira mogłabym polubić:)

Kiedy ktoś pytał mnie o preferencje czytelnicze to do tej pory najczęściej odpowiadałam, że czytam właściwie wszystko oprócz książek o wampirach. Jedynym przedstawicielem "nieumarłych", który zyskał sobie moją sympatię był Regis - jeden z towarzyszy wiedźmina Geralta.
W tych dniach dołączyła jednak do niego młoda wampirzyca, księżniczka Monika Stiepankovic - jedna z bohaterek cyklu "Kuzynki", którego autorem jest Andrzej Pilipiuk. Ten trzytomowy cykl ("Kuzynki", "Księżniczka", "Dziedziczki") przeczytałam w ramach wakacyjnego oswajania literatury fantastycznej.

Głównych bohaterów jest czworo: Katarzyna Kruszewska młoda pracownica CBŚ, jej wiekowa, bo licząca ponad 400 lat kuzynka Stanisława Kruszewska, wspomniana już serbska księżniczka Monika - 1200-letnia wampirzyca w ciele 16-latki oraz najsławniejszy polski alchemik Michał Sędziwój z Sanoka, odkrywca metody wytwarzania tzw. tynktury czyli substancji zamieniającej ołów w złoto oraz przedłużającej życie - to dzięki niej Michał i Stanisława urodzeni w XVII wieku dożyli do wieku XXI zachowując młody wygląd i siły witalne.

Kasia Kruszewska pracuje przy tajnym projekcie rządowym - wdraża system identyfikacyjny pozwalający odnaleźć każdego człowieka na podstawie zdjęcia. Po godzinach pracy przeszukuje bazy danych prowadząc prywatne śledztwo - w rodzinie Kruszewskich herbu Habdank krąży legenda o pięknej, wiecznie młodej i nieśmiertelnej kuzynce Stanisławie. Śledztwo przynosi efekty - kuzynka odnajduje się w Krakowie, gdzie pracuje jako lektorka języka francuskiego w prywatnym liceum. Katarzynie, zwolnionej w międzyczasie z CBŚ, udaje się zatrudnić w tej samej szkole na stanowisku nauczycielki informatyki. Panie Kruszewskie szybko dochodzą do porozumienia, a Stanisława wyjawia kuzynce sekret swojej długowieczności - co 50 lat zażywa odrobinę tynktury, którą otrzymała od mistrza Sędziwoja. Magiczna substancja jest niestety na wykończeniu i Stanisława przybyła do Krakowa aby odnaleźć Alchemika i poprosić o nowy zapas tynktury.
W tym samym czasie przybywa do grodu pod Wawelem Monika, Serbka uratowana przez polskich żołnierzy w Kosowie. Dziewczyna trafia do Domu Dziecka a w niedługim czasie udaje się jej zostać uczennicą liceum w którym pracują Kruszewskie. Początkowa nieufność szybko zostaje przełamana a wszystkie trzy kobiety zaprzyjaźniają się i wspólnie z odnalezionym w międzyczasie Sędziwojem stawiają czoła różnorakim niebezpieczeństwom - od łowców wampirów, poprzez tajne Bractwo Drugiej Drogi na potworze z ukraińskich legend kończąc.

Książki czyta się lekko, łatwo i przyjemnie. Autor wplata w narrację masę wiadomości na temat życia codziennego w dawnej Polsce, historii alchemii, płatnerstwa, architektury itp. Mogą razić pewne niekonsekwencje, choćby zatrudnienie w szkole nauczycielek bez wyższego wykształcenia pedagogicznego,  ale w końcu to powieść z gatunku fantasy, więc można te potknięcia wybaczyć. Autor stworzył ciekawych i w większości sympatycznych bohaterów - nawet dresiarze budzą raczej uśmiech niż strach. Podoba mi się styl Pilipiuka i jego poczucie humoru - również na swój temat, występuje bowiem w epizodach jako Wielki Grafoman. Pojawia się też na kartach tych książek  jego chyba najsłynniejszy bohater - Jakub Wędrowycz. Być  może są także odniesienia do innych powieści, jednak nie znając ich, nie mogę się wypowiadać.

Generalnie mogę uznać pierwsze spotkanie z pisarstwem Andrzeja Pilipiuka za udane i szczerze polecić innym czytelnikom znajomość z Katarzyną, Stanisławą i Moniką oraz mistrzem Sędziwojem.

czwartek, 13 stycznia 2011

Flashback

Nie mam zbyt dobrych doświadczeń czytelniczych, jeśli chodzi o polskie kryminały, dlatego z pewną rezerwą sięgnęłam po "Flashback" Eugeniusza Dębskiego. Pobieżne przekartkowanie uświadomiło mi, że akcja powieści dzieje się w przyszłości, niezbyt może odległej, jakieś 50 lat, ale jednak... No cóż, przyznam, że nie jestem zbyt wielkim fanem s.f., więc i to nie działało na korzyść tej powieści. Ale nie należy oceniać książki przed przeczytaniem... Zaczęłam więc czytać - oto główny bohater, były prywatny detektyw Owen Yeates, po przejściu w stan spoczynku zajmuje się pisaniem kryminałów. Kiedy jednak dostaje jakąś ciekawą propozycję, to z większymi lub mniejszymi oporami ją przyjmuje. Tym razem zlecenie pochodzi od bogatego i wpływowego prawnika, Guylorda, którego ktoś usiłuje zabić, a jakiś inny tajemniczy ktoś go ochrania. Ponieważ Owen nie bardzo pali się do przyjęcia zlecenia, zostaje zmotywowany maleńkim szantażykiem - ma żonę i synka... Po kilku pierwszych rozdziałach, które szły mi trochę opornie, dałam się wciągnąć powieściowej intrydze do tego stopnia, że czytałam do trzeciej nad ranem, żeby dowiedzieć się, jakie jest rozwiązanie zagadki i nie było ważne, że to środek tygodnia i następnego dnia trzeba wstać do pracy...


Owen to typowy powieściowy twardziel - świetnie radzi sobie z bronią, jeździ jak rajdowiec, jest wysportowany, żywi się wyłącznie energetycznymi napojami, piwem i koniakiem, czasem dla uniknięcia monotonii sięga po jakiegoś wymyślnego drinka, pali jak smok i ma cierpkie poczucie humoru. Jest inteligentny, błyskotliwy, choć czasami bywa naiwny, jeśli zachodzi taka potrzeba - potrafi być brutalny. Po tym opisie można dojść do wniosku, że autor w kwestii bohatera kryminału nie wymyślił niczego nowego. Może i tak, ale w tym wypadku muszę się zgodzić z zasłyszanym gdzieś zdaniem, że w literaturze nie chodzi o to, o czym się pisze, ale jak się pisze. I w tym miejscu chylę czoło przed umiejętnościami literackimi autora. Świetny styl, dbałość o szczegóły, umiejętne dawkowanie napięcia - wszystko to sprawiło, że książkę przeczytałam jednym tchem, a po jej zakończeniu miałam ochotę jęknąć: "To już koniec... szkoda...".

Z okładki dowiedziałam się jednak, że Eugeniusz Dębski popełnił cały cykl książek o Owenie Yeatesie - więc "Chcę jeszcze!!!"



Książka wygrana w konkursie na portalu nakanapie.pl