Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kresy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kresy. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 10 grudnia 2020

Audiobook "Panie kresowych siedzib"

 


Pierwszy audiobook!

Do posłuchania "Panie kresowych siedzib". Czyta Ewelina Stepaneczko. Czas 5 godzin. 

Audiobook wydała Fundacja Wolne Dźwięki, która specjalizuje się w audiobookach historycznych. Powstanie audiobooka wsparła Fundacja LOTTO im. Haliny Konopackiej. 

Więcej na stronie WolneDzwieki.pl znajdziecie tutaj

poniedziałek, 19 sierpnia 2019

Powązki...

Korzystając z pobytu w Warszawie wybrałam się na Powązki. 
To tak znane miejsce, że nie będę opisywać tu jego historii, dobrze znanej i dostępnej na setkach stron internetowych i w niejednej publikacji książkowej.
Chciałam poprowadzić Was alejkami Powązek, które odnajdywałam w ciepły, sierpniowy dzień. Czuć jednak było schyłek lata, o czym przypominały złote liście kasztanów.

Nie spacerowałam po Powązkach z jakimś konkretnym planem, po prostu weszłam w alejki i szłam przed siebie przygladając się zabytkowym pomnikom - dziełom sztuki. Przy niektórych przystanęłam na dłużej, zrobiłam zdjęcie. Co chwila nagrobek znanej postaci, ale też dziesiątki takich, o których nic nie wiem, niektóre pokryte mchem, bluszczem, zapomniane, zniszczone...

Wizyta na Powązkach to nieco nostalgiczny spacer pełen refleksji, o tych którzy byli...
To mnóstwo historii w jednym miejscu otulonej ciszą sierpniowego dnia. Swoista galeria sztuki...


ZNANI, SŁAWNI,  NIEZAPOMNIANI

Nina Andrycz


Rodzice Chopina


Stanisław Moniuszko


Maria Dąbrowska 


Jan Kiepura


Fragm. nagrobka Jana Kiepury

Jan Nowak Jeziorański 
Kurier z Warszawy


Jan Bułhak


Władysław Reymont


Władysław Podkowiński


Hanka Bielicka


Józef Weyssenhoff


Jerzy Waldorff




PIĘKNE  NAGROBKI I ICH DETALE










 KILKA KADRÓW Z POWĄZEK








sobota, 8 kwietnia 2017

Kustosz i samotnik. Tom poświęcony pamięci Romana Aftanazego.

W marcu 2017 roku pojawiła się nakładem Wydawnictwa Ossolineum niezwykła książka. W roku, w którym przypadł jubileusz dwustulecia tej zasłużonej dla polskiej kultury i nauki instytucji (Zakładu Narodowego im. Ossolińskich) wydano publikację poświęconą pamięci niezwykłego człowieka - Romana Aftanazego.
Dla wszystkich wielbicieli Kresów, rezydencji ziemiańskich, to nazwisko doskonale znane. Aftanazy był bowiem instytucją. Człowiekiem, który sam, bez asystentów, zespołu badawczego, za własne fundusze, po godzinach pracy, przez kilkadziesiąt lat zbierał materiały i pisał wielkie dzieło swego życia - jedenastotomową monografię Dzieje rezydencji na dawnych Kresach Rzeczypospolitej. Pisał w czasach, gdy o Kresach nie mówiono, a szansa na wydanie tych materiałów w PRL-u była w zasadzie żadna. Mimo to nie poddawał się, temat polskich dworów i pałaców na wschód od powojennej granicy był jego życiową pasją.




Książka Kustosz i samotnik nie jest typową biografią, to zbiór niezależnych od siebie rozdziałów, na który składa się m.in. szkic biograficzny o Aftanazym, jego lwowski pamiętnik, wybrane listy czy wspomnienia czynione przez jego nielicznych przyjaciół.
Z całości zgromadzonych wspomnień, listów, biogramu wyłania się ciekawy człowiek, wierny swym pasjom, niezwykle pracowity, życzliwy innym i całe życie tęskniący za swym ukochanym Lwowem.

Roman Aftanazy urodził się w 1914 roku Morszynie koło Stryja, studiował we Lwowie, w młodości dzięki szkolnym przyjaźniom często bywał w poleskich dworach, w 1944 roku zatrudnił się w Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich. Szybko dał się poznać jako sumienny pracownik.  Po kartę ewakuacyjną zgłosił się dopiero w 1946 roku. W swym pamiętniku pisał, że gdy wreszcie otrzymał dokument, dzięki któremu mógł pojechać do Polski "uczułem się po prostu głupio. W pewnym momencie żal mi się zrobiło oddanych sowieckich papierów, bo wg nich byłem Polakiem, obywatelem Lwowa. Według nowego dokumentu natomiast stawałem się cudzoziemcem we ... Lwowie. Jak tragiczne bywają nieraz powikłania losu!" (s. 142-143)


Brał udział w przygotowaniach przewozu części zbiorów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich do Polski. Wiele z nich uratował. W Przemyślu przejmował zbiory i transportował dalej, do Wrocławia. Tam zresztą zamieszkał. Zawodowo związany był do końca życia z Biblioteką Ossolineum, gdzie zwano go Kustoszem. W jego sercu na zawsze pozostał jednak obraz Lwowa - miasta młodości i utraconych Kresów, do których zawsze tęsknił.

Aftanazy zasłynął jednak z pracy, którą wykonywał poza etatem w Ossolineum. Po godzinach pisał swe wielkie dzieło chcąc uratować od zapomnienia świat kultury ziemiańskiej na Kresach. Jego materiał dokumentacyjny zgromadzony jeszcze przed wojną był imponujący. Gromadził stale nowy korespondując z tysiącami osób. W ciągu 50 lat pracy nad Dziejami rezydencji... wysłał kilkadziesiąt tysięcy listów. Średnio pisał 2-3 dziennie, prosił dawnych właścicieli dworów i pałaców (samo uzyskanie danych adresowych było pracochłonne) o informacje, wspomnienia, fotografie. 
Jego praca była czymś niespotykanym, absolutnie wyjątkowym, szczególnie w czasach, gdy ze względów politycznych wiadomo było, że nikt nie wyda opracowania o Kresach Wschodnich. O jego pracy nikt w Ossolineum nie wiedział, tym bardziej że Roman Aftanazy był człowiekiem skromnym, nie afiszował się ze swymi zainteresowaniami, a przyjaciół, którzy wiedzieli o jego pasji było niewielu. 


Zakład Narodowy im. Ossolińskich we Wrocławiu 

Przy prowadzonej tak rozległej korespondencji wieść o Aftanazym posiadającym tak niezwykłe materiały rozeszła się szybko w środowisku ziemian i historyków. W 1984 roku odwiedził go we Wrocławiu prof. Mossakowski z Instytutu Sztuki PAN wraz z kolegami. Profesor zapoznał się z imponującym materiałem i postanowił wydać go drukiem. Dwa lata później zaczęto drukować pierwsze tomy, w niewielkim nakładzie, tylko dla bibliotek naukowych. Tytuł, który wybrano miał nie sugerować zakresu terytorialnego, jakiego dotyczyły opisywane siedziby. Pierwsze wydanie dzieła Aftanazego nosiło tytuł Materiały do dziejów rezydencji.
Po 1989 roku dzieło wydało w dobrej szacie graficznej Wydawnictwo ZNiO pod tytułem Dzieje rezydencji na dawnych Kresach Rzeczypospolitej.


W swoich zbiorach mam tylko jeden tom...

W latach 1991-1997 wydano 11 tomów opisujących dzieje prawie 1500 zamków, dworów, pałaców - bezcenne źródło do zachowania pamięci o miejscach, których często już nie ma...
Wykorzystano ponad 6800 ilustracji!
Roman Aftanazy za swe nie mające precedensu w polskiej nauce dzieło został odznaczony i nagrodzony wielokrotnie. Zmarł w 2004 roku, w swym domu. Pochowany został zgodnie ze swym życzeniem na warszawskich Powązkach, pewnie dlatego, że "Powązki znajdują się o tyle bliżej Lwowa..." (s. 207)



            Ciekawostki z życia i pracy Romana Aftanazego:

*  Aftanazy mieszkał na 8 piętrze wrocławskiego wieżowca, na 30 metrach. Gdy przekraczało się próg jego mieszkania odwiedzający mieli wrażenie, że oto przenieśli się do staropolskiego dworu. Stylowe meble, sztychy, obrazy, wartościowy, piękny księgozbiór, miśnieńska porcelana wypełniały mieszkanie badacza.

* Część pieniędzy z licznych nagród, które otrzymał za Dzieje rezydencji... przeznaczył na cele społeczne.

* Po 1946 roku nigdy nie odwiedził rodzinnych ziem, ale przez wiele lat raz w roku wsiadał do pociągu w Przemyślu, który jadąc do Ustrzyk jechał przez skrawek dawnych polskich terenów, które oglądał z okien pociągu...

* Był samotnikiem. Sprawiał wrażenie niedostępnego, ale jednocześnie był człowiekiem bardzo życzliwym i o nieskazitelnych manierach.

* Postępująca choroba oczu spowodowała, że pracował z lupą.

* Lubił wyruszać na krótkie wycieczki w okolicach Wrocławia, m.in. na Ślężę, przypominała mu ona bowiem widok Wysokiego Zamku we Lwowie.

Wspomnienia o Romanie Aftanazym:

"Nie wstawał od biurka całymi dniami, tygodniami, miesiącami - właściwie całymi latami"
                                                                                                            /Jan Kolasa, s. 191/

"Wydaje się, że znał i rozumiał ziemiaństwo często lepiej od tych, którzy byli jego częścią.Czuł się z nim związany bardziej niż z jakąkolwiek grupą społeczną. I usiłował ocalić od zapomnienia to, co wytworzyło wartościowego. Spadkobierca nie  z urodzenia, ale z przekonania, któremu nie obcy był ból utraty skrywany głęboko pod maską sarkazmu."
                                                                                                           /Jan Dowgiałło, s. 206/


W 2014 roku, podczas wizyty w Ossolineum,
sfotografowałam tablicę poświęconą
Romanowi Aftanazemu



niedziela, 18 grudnia 2016

Wspomnienia Jana Gawrońskiego

Dziś o książce, a raczej imponującym tomie (707 stron w twardej oprawie) pod tytułem "Moje wspomnienia 1892-1919", które spisał późniejszy dyplomata Jan Gawroński. 
Cóż to za pyszna (z małym zastrzeżeniem, o którym poniżej) książka! Jak to się czyta! To wspaniały przykład pamiętnikarstwa - inteligentnego, niezwykle interesującego już od pierwszych stron, gdzie poznajemy całą galerię postaci znamienitych, ważnych dla naszej historii, a także zupełnie nieznanych postaci ciotek, kuzynek, sąsiadek, panienek z dworków galopujących na rasowych arabach z rodzinnych stajni, a także dostojnych matron pamiętających jeszcze powstania narodowe, stojących na straży obyczaju.



Po wspomnienia Gawrońskiego sięgnęłam przygotowując własną książkę. Autor był bowiem praprawnukiem bohaterki mojej nowej publikacji. Ukazanie się więc rodzinnych wspomnień - nie ukrywam - było dla mnie pozyskaniem kolejnego, ciekawego źródła.
Gawroński urodził się na Litwie w rodzinie ziemiańskiej, a przez matkę - Lubomirską z domu - skoligacony był z najpierwszymi polskimi rodami. Jego dziadkiem był Jan Tadeusz Lubomirski - wielki społecznik i Maria z Zamoyskich, właściciele Małej Wsi pod Grójcem, domu w Warszawie przy Wareckiej, a także wołyńskiego Ławrowa. 

Są więc to wspomnienia ziemiańskiego syna, który urodził się jeszcze w czasach, gdy świat ten istniał, niezmienny od stuleci, ze swymi tradycjami, poszanowaniem wartości, ale i ze swymi przywarami. Wraca do czasów dzieciństwa i młodości spędzonych na Litwie, ale nie z poczuciem nostalgii za utraconym rajem, ale z wyrazem szczęścia, że dane mu było to wszystko przeżyć. Zobaczyć i uczestniczyć w świecie, w którym istniały starodawne hierarchie wartości, choćby w czasie siadania przy stole, gdy odwiedziny sędziwego dziadka leżącego w łóżku i czytającego nowy numer "Timesa" robiły na nim niesamowite wrażenie, gdy na jego drodze stawały "straszne ciotki" przy których bał się nawet odzywać. 
Wspomina stary litewski obyczaj trzymania we dworach oswojonych niedźwiedzi. Mały Jaś niekiedy trzymając się bujnego futra zwierza siadał na niego i starał się nieco "pojeździć". Miś bywał czasem w dworskiej kuchni, gdzie potrafił  obracać rożen, a zdarzało się, że wchodził do salonu pełnego gości, bo potrafił też otwierać klamki, czasem znikał w dworskich zagajnikach wybierając się na maliny lub czając się na dziewczynę, która nosiła mleko z rannego udoju.
Mnóstwo tu anegdotek, zabawnych historyjek, dialogów, spostrzeżeń. Co ważne, Gawroński, który zmarł w 1983 roku, spisywał swe wspomnienia z młodości w latach jakże już innych obyczajowo, społecznie, pisał z innej perspektywy, mając ogromny bagaż doświadczeń i poczucie zarówno życiowych strat jak i zysków. 
Jak na dyplomatę przystało, pisze z pełną elegancją, jeśli pojawiają się ploteczki to raczej jako pogodne anegdoty, bez złośliwości. Poczucie humoru, umiejętność analizy i czynienia ciekawych refleksji są na pewno atutem tych wspomnień. 


Dzieciństwo, szkoły (w Zakopanem i w Anglii), czas rodzenia się niepodległości, wojna, rewolucja. To wszystko opisuje Gawroński powracając z perspektywy czasu do dawnych lat. Lat młodości. 
Pisząc o tych bardzo ciekawych wspomnieniach muszę napisać o sprawie, która mnie zaskoczyła, a nawet zdumiała, gdy czytałam książkę. Po raz pierwszy spotkałam się z tym, by autor pamiętnika o ziemiańskim (przez matkę arystokratycznym) pochodzeniu miał taki stosunek do Kresów. Stosunek, który dla mnie jest szokujący! Dokładnie do Wołynia i Ukrainy, bo  Litwę (z której pochodził) widzi już łagodniejszym, innym okiem. Na 3 czy 4 stronach Gawroński przeprowadza swój wywód na temat sytuacji  Wołynia i Ukrainy, gdzie Polaków widzi jako obcych okupantów traktujących te ziemie jak kolonie! 
Przyznam szczerze czytałam te strony z prawdziwym niesmakiem, bo jest to analiza absolutnie obca mojemu pojmowaniu Kresów. Spotkałam się z takim widzeniem Kresów w opracowaniach niektórych historyków lub w artykułach prasowych, ale absolutnie tego rodzaju przedstawienie historii tamtych ziem i ludzi nie znajduje u mnie zrozumienia. 
Dwieście pierwszych stron książki, które mnie oczarowały nagle przy tych kresowych wywodach, uległy zatarciu. Skutecznie  zmniejszyło to mój początkowy entuzjazm, z jakim czytałam pierwsze karty. Nawet 100, 200 stron dalej, przy innych wątkach i opisach nie mogłam wciąż pozbyć się niesmaku. Nie chciałabym jednak - bo byłoby to niesprawiedliwe - by wymowa kilku stron (ale jak ważnych ze względu na poruszony problem!) miała znaczenie przy całościowej ocenie tej książki. 


***

Książka jest bardzo starannie wydana - twarda okładka, wyklejka z "Mapą Ziem Polskich od Odry do Dniepru, od Karpat po Morze Bałtyckie i Dźwinę" z 1914 roku. Fotografie z rodzinnych albumów są znakomitym uzupełnieniem treści. Książkę kończy posłowie Tomasza Gąsowskiego, jest także dokładny wykaz ilustracji, wywód przodków Jana Gawrońskiego w postaci drzewa genealogicznego, który rozpoczyna się między innymi od Klementyny Kozietulskiej, siostry słynnego szwoleżera. Mamy też indeks osób i noty biograficzne najważniejszych postaci pojawiających się na kartach tych wspomnień, co na pewno ułatwia lekturę, bo wyjaśnia, że dana postać to stryjeczny dziad autora lub siostra jego babki. 

Podsumowując - Wydawnictwo Literackie serwuje nam wyjątkową perłę pamiętnikarską nieocenioną dla badaczy jako źródło i wspaniałą lekturę dla tych wszystkich, którzy lubią czytać o czasach i ludziach, którzy przeminęli. Będę do niej wracać niejednokrotnie, omijając jedynie kilka stron, z których wymową nie mogę się zgodzić.


poniedziałek, 7 listopada 2016

Litwa Sienkiewicza Piłsudskiego Miłosza

Maciej Kledzik, autor książki "Litwa Sienkiewicza Piłsudskiego Miłosza" wyruszył w 1992 roku na Litwę w towarzystwie Czesława Miłosza. Noblista wracał do swej rodzinnej ziemi po przeszło pół wieku nieobecności. Towarzyszyło mu w tym sentymentalnym powrocie wiele osób, między innymi autor esejów, dla którego wyprawa ta nie skończyła się, bowiem wrócił w te miejsca, a następnie odkrył nowe, rok później. Wówczas to - jak sam pisze - "uzbrojony w notes, dyktafon i aparat fotograficzny, wyruszyłem tymi śladami."
Śladami Sienkiewicza, którego Trylogia była dla wielu, także i dla autora tych esejów, fascynującą lekturą dzieciństwa, ale także śladami Piłsudskiego.
Wynikiem reporterskiej wędrówki, spotkań z miejscami, ziemią, ludźmi stała się ta książka. Autor - historyk i dziennikarz z pasją oprowadza nas po dawnych ziemiach Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Wiedza historyka i dociekliwość reporterska splata się, by w zajmujący sposób opowiedzieć o ludziach i czasach dawnych, o wielkich postaciach z naszej historii i o tym, co po nich pozostało i o tym, czego już nie ma.


Maciej Kledzik wędruje tropami żyjących potomków bohaterów Trylogii. Jedzie do Kiejdan, o których Skrzetuski mawiał, że to "zacne miasto". Na miejscu dawnego zamku Radziwiłłów stoi dziś ... dom kultury. Dokładnie na fundamentach rezydencji możnego rodu. Odwiedza gospodarstwo Gasztowtów. To Pakosza Gasztowta córki wyszły za Butrymów, a trzy młodsze doglądały powracającego do zdrowia Wołodyjowskiego. 
Autor jedzie do Mitrun, które należały do Billewiczów, Wodoktów... Współczesność przeplata się z literackimi odniesieniami. Gdy autor pojechał na Litwę kolejny raz szukać pierwowzoru Oleńki z "Potopu" trafił na ród Piłsudskich. Znów kolejna wędrówka, badanie drzewa genealogicznego, odwiedzanie cmentarzy, jazda po leśnych drogach...
Trzecia cześć książki to wędrówka z Miłoszem do miejsc jego młodości. Mógł skonfrontować obecny krajobraz z tym dawnym, zapamiętanym z dzieciństwa. W Kalifornii pisał "Dolina Niewiaży, samo serce Litwy. Kto nią jechał, po obu stronach widział białe dwory". Ale po dworach nic nie zostało, Sowieci rozebrali do fundamentów wszystkie, zrównali z ziemią, wycieli sady, tak by nie pozostał po nich ślad. 
Dojechali też do Szetejni. Z dworu nic nie pozostało, ale z jednego z domków wyszedł na spotkanie z poetą stary człowiek odświętnie ubrany - Mateusz Sipowicz, który niegdyś pracował u matki poety. Spotkało się dwóch starych już ludzi. Miłosz wówczas mający 81 lat i dawny służący, lat 85. Na pytanie Miłosza, czy jeszcze ktoś z dawnej służby tam mieszka otrzymał odpowiedź: "Wszyscy wokoło wymarli, ja jeden zostałem".

Taka to książka. Pełna powrotów, gdzie współczesność miesza się z przeszłością, gdzie historia splata się z literaturą. Kto lubi takie wędrówki powinien po nią sięgnąć.


***
Książka zawiera czarno-białe zdjęcia, przypisy, bibliografię, indeks osobowy, spis ilustracji. 
Okładka miękka, stron 182.
Wydawnictwo LTW, 2015.


niedziela, 22 maja 2016

Panie kresowych siedzib

" Wielkie damy, patriotki, kolekcjonerki, filantropki, strażniczki ognisk domowych i tradycji, posażne córki magnatów, z biegiem lat zmieniające się w dostojne matrony – panie na kresowych włościach. Spoglądają na nas milcząco z portretów zdobiących ściany muzeów. Ich wspaniałe domostwa w Pietniczanach na Podolu, Szpanowie na Wołyniu, legendarnych Antoninach, Wierzchowni, Białej Cerkwi, Nieświeżu, Połoneczce i wielu innych malowniczych miejscach albo istnieją dziś tylko na fotografiach w sepii – zmiecione podmuchem rewolucji i wojen, albo pełnią całkiem inne funkcje, jakże dalekie od domowego zacisza. To one – kresowe damy i ich rezydencje – są bohaterkami zbioru szkiców biograficznych pt. Panie kresowych siedzib. Przenieśmy się więc w czasie za sprawą tej książki i sprawdźmy, czy zechcą uchylić rąbka dawnych swych tajemnic…"






















Zapraszam do zapoznania się z moją najnowszą książką. Tym razem bohaterkami są panie z kresowych dworów i pałaców.
Było to życie mające zupełnie inny koloryt niż obecne.  Mylił się będzie ten, kto sadzi, że mowa w książce jest jedynie  o pięknych damach otulonych drogocennymi szalami i koronkami. Poza balami i polowaniami jest także codzienne życie wypełnione niejednokrotnie pracą, czasem pełne wyrzeczeń, gdy trzeba było ratować od ruiny ojcowiznę. 
Każdy szkic, każdy portret-rozdział jest inny, bo dotyczy innej postaci, innej rodziny, innego miejsca. 

Tło okładki stanowi pocztówka ze zbiorów Biblioteki Narodowej przedstawiająca siedzibę Radziwiłłów w Nieświeżu




















Kim są moje bohaterki? 

Niektóre umierają zbyt młodo pozostawiając ogromny żal w rodzinie, która upamiętnia je stawiając w pałacowych parkach pomniki lub budując kościoły.

Są artystki -amatorki, których prace do dziś przetrwały w muzealnych zbiorach i przypomniane zostały w tej książce.
Są kobiety przechodzące wielką przemianę duchową, z pustych salonowych lalek, w kobiety świadome i zaangażowane społecznie.
Są muzy pisarzy, które zostały ich żonami.
Są strażniczki domowych skarbów, które do końca wytrwały na swych placówkach przypłacając oddanie i wierność rodzinnemu gniazdu, którego nie chciały opuścić w obliczu rewolucji, życiem. 
Są wielkie damy znane w całej Europie, posiadające swe domy od modnej Riwiery po urodzajną Ukrainę...

W obliczu dziejowych wypadków ich wspaniałe zamki zamieniały się  niejednokrotnie w szpitale,  a one same podążały za swymi mężami na zesłanie...

Są matki, wdowy, panny, żony i kochanki. Szczęśliwe i rozczarowane, ambitne i bierne, oryginalne i odważne, subtelne i delikatne...

Każdy z 21 rozdziałów to osobny portret, niepowtarzalna ludzka historia. 

Przekonajcie się sami, czytając książkę, czy wybór jaki uczyniłam portretując TE właśnie damy, był ciekawy i słuszny? 



Wydawnictwo LTW.
Okładka twarda, 280 stron.

Jak zawsze w swoich publikacjach dokładam wielkich starań, by zgromadzić ciekawy, często jeszcze niepublikowany, materiał ilustracyjny. Tak jest także i tym razem, książkę znacząco wzbogaca (i dopełnia treść) 145 ilustracji.

"Wykaz ilustracji" zamieszczony na końcu odeśle zainteresowanych do miejsca
przechowywania oryginałów fotografii, portretów czy rzeźb.

Obszerna bibliografia będzie na pewno inspiracją do kolejnych lektur.


Recenzje:

Recenzja na blogu: Szczur w antykwariacie
Recenzja na blogu: Słowem malowane
Recenzja na blogu: Czytam Po Polsku

Recenzja na blogu Notatnik Kaye


czwartek, 28 kwietnia 2016

Zofia Kossak "Ku swoim"

"Aleja wiodła pod górę do miejsca, gdzie niegdyś stał dwór. Białe jego ściany błyszczące wśród ciemnej zieleni drzew, odbijały się zapewne w wodzie pięknie jak w zwierciadle; dziś jednak na wzgórzu miast dworu sterczało tylko bezkształtne rumowisko gruzów, parę okopconych ścian, świecących dziurami okien, i dwa obdarte kominy..."

Zacytowany fragment rozdziału pierwszego wprowadza nas w świat, który niegdyś istniał na Kresach. Świat polskich dworów.
Akcja powieści rozgrywa się już po pogromie, zniszczeniu szlacheckiej siedziby, zamordowaniu właściciela i wygnaniu jego rodziny - żony wraz z trójką dzieci.  Po 10 latach od wydania pamiętnej "Pożogi" Zofia Kossak ponownie wróciła na Kresy. To był oczywiście literacki powrót.

Powieść dla młodzieży "Ku swoim" Zofia Kossak wydała w 1931 roku. W latach powojennych powieść - podobnie jak reszta książek pisarki - została przez cenzurę objęta całkowitym zakazem. O książce zapomniano...
Po ponad 70 latach  książka ma szanse zdobyć ponownie czytelników wydana nakładem Wydawnictwa LTW.




"Ku swoim" opisuje życie sowieckiej Rosji. Od rewolucji minęło 8 lat. Pani z białego szlacheckiego dworu - Maria Turska - żyje w biedzie w nędznej chacie we wsi Kosobówka. Niegdyś w chacie mieszkała rodzina Mykołów, ale wszyscy zmarli na tyfus, wygnanka z dworu tam znalazła wraz z dziećmi schronienie. Utrzymywała się z szycia, ale także mądrych porad pielęgniarskich. Zyskała szacunek, a rok po "przeprowadzce" z dworu do chaty gospodarze podarowali jej krowę. Była to krowa z jej własnej dawnej hodowli. W tych nowych, tragicznych czasach miała wyjątkowe znaczenie, gdyż stanowiła prawdziwe dobrodziejstwo.

Główna bohaterka wie, że jeśli dłużej zostanie w sowieckiej Rosji jej dzieci zostaną wynarodowione. System działa bezdusznie i sprawnie. 
Pisarka nie szczędzi scen ukazujących codzienne życie w sowieckiej wsi. Kolejki w kooperatywie (spółdzielni), gdzie można było kupić - jeśli starczyło - świece, cukier, pończochy. Pończochy stawały się towarem luksusowym, gdy przychodził transport, szybko się rozchodziły, bo żony komisarzy szybko rozdysponowały je miedzy sobą. W kolejce trzeba było stać karnie, najlepiej cicho, nie pytać, bo to mogło być uznane za burżuazyjne wybrzydzanie i kończyło się nieżyczliwością i drwinami. 
Uprzejmość, dobre wychowanie uznawane były za "burżuazyjne" przeżytki. Gdy starszy syn Marii Turskiej - Włodek, wrócił do domu z Komsomołu na wieczerzę usiadł ciężko za stołem. Rozwalony, mlaskał, jadł byle jak. Matka zganiła go. Zapytała dlaczego tak siedzi, dlaczego tak je, przecież to brzydkie nawyki, cywilizowani ludzie tak nie siedzą, w taki sposób nie jedzą. 
Syn, jeszcze kilka lat temu, panicz ze dworu, teraz członek Stowarzyszenia Komunistycznej Młodzieży stwierdził, że tak jedzą wszyscy, a uwagi matki go nie obchodzą.
Ta krótka wymiana zdań jest bardzo znamienna. Pokazuje rodzenie i utrwalanie bylejakości, wkradanie się jej do codziennego życia, zastępowanie kultury prostactwem i arogancją. 

Jak się wyrwać z beznadziei? Z szarego życia, bez nadziei na zmianę, z urągającej biedy. Starszy syn ulega już sowieckiej propagandzie, młodszy bawi się w ruinach swego dawnego domu, pływa po stawie, gdzie niegdyś utopiono stojący we dworze fortepian i stare zegary. Jaki los czeka córkę, która pójdzie do sowieckiej szkoły?
Z pomocą przychodzi stara służąca, która z pogromu uratowała brylanty pani i schowała w zakamarkach ruin dworu. 
Brylanty odmieniają los rodziny. Pani Turska podejmuje ryzykowną drogę "ku swoim", do Polski.
Droga pełna niebezpieczeństw zakończyła się  w strażnicy Korpusu Ochrony Pogranicza, gdzie na "ścianie bielał i stroszył się orzeł na czerwonej tarczy i uchodźcy przywarli oczami do tej świętości z niedowierzającym radosnym zdumieniem ". Wówczas to najmłodszy syn Janek zapytał matkę:


"- Ale wrócimy tam kiedyś, mamusiu? Obiecałem Sydorowi...
Matka uśmiechnęła się do niego przez łzy."

***

Tak kończy się książka Zofii Kossak. 
To jednak nie koniec tego wydania. Przed nami jeszcze posłowie (przyznam się, że przeczytałam jako pierwsze!) pióra Krystyny Heskiej-Kwaśniewicz.
Posłowie przybliża postać Zofii Kossak, ale przede wszystkim stanowi analizę utworu pisarki. 
Całość kończy nota edytorska zwracająca uwagę czytelnika na fakt, że w wydaniu niniejszym dokonano modernizacji pisowni według najnowszych zasad.

Dlaczego warto przeczytać powieść Zofii Kossak? Posłużę się słowami z posłowia Krystyny Heskiej-Kwaśniewicz, która pisze "Ku swoim - bardzo wartościowa poznawczo i artystycznie, z wartką, niemal sensacyjną fabułą i napisana z pasją, po prostu fascynująca..."




środa, 20 kwietnia 2016

Wkrótce "Panie kresowych siedzib"

Już niebawem ukaże się moja nowa książka. Będzie nieco inna niż dotychczasowe. Tym razem nie będzie to opowieść biograficzna o jednej bohaterce i jej rodzinie, ale o 21 kobietach, które urodziły się, wychowały bądź mieszkały na Kresach. Od końca XVIII stulecia do II wojny światowej.


Na tle zamku Radziwiłłów pięć z dwudziestu jeden bohaterek.
Poznajecie? Podpowiem...
Pani na Jużyntach, pani na Połoneczce, pani na Białej Cerkwi, pani na Beńkowej Wiszni
 i  pani na Stawiszczach.

"Panie kresowych siedzib" to  opowieści o ludziach i ich domach. Niektóre z kresowych rezydencji są bardzo znane, tak jak Nieśwież, Biała Cerkiew, Antoniny, Sławuta. Są jednak też miejsca, które i ja odkrywałam po raz pierwszy pisząc książkę.
Jużynty (a w zasadzie niedaleki folwark Tarnów) na Litwie, Ożomla niedaleko Jaworowa, Dydeliszki na Litwie czy podolskie Bochenniki, o których niewiele wiadomo, ale które związane były z niezwykle malowniczą postacią z rodu Korzeniowskich...

Opisuję  życie codzienne polskich siedzib ziemiańskich i arystokratycznych, ale przede wszystkim ich właścicielki. Są polowania i przyjęcia. Są dzieła sztuki i zasobne biblioteki. Są wielkie damy i zbłąkane dusze. Jest ludzkie szczęście i wielkie tragedie.
Jest także zagłada... 
Rewolucja i wojny położyły kres siedzibom będącym ostoją polskości, miejscami pracy, wielkimi przedsiębiorstwami, ale przede wszystkim domami, gniazdami polskich rodzin.

O kim przeczytacie w książce? 
O młodziutkiej, ślicznej księżniczce Dorocie Sanguszko, o znanej z twardego charakteru babce romantycznego poety Zygmunta Krasińskiego - Antoninie z Czackich, a także o Marii Branickiej, Ewelinie Hańskiej, Julii Branickiej.
Będzie mowa także o pięknej Zofii Fredrowej, matce pisarza Józefa Weyssenhoffa - Wandzie, o opiekunce syberyjskich zesłańców Ksawerze Grocholskiej i jeszcze wielu innych...

Książkę wzbogaca 145 ilustracji (m.in. z Archiwum Narodowego w Krakowie, Muzeum Zamoyskich w Kozłówce, Archiwum Głównego Akt Dawnych w Warszawie, Muzeum Okręgowego w Tarnowie, Biblioteki Narodowej, Muzeum Narodowego w Warszawie), są przypisy i obszerna bibliografia.


Wydawnictwo LTW


niedziela, 17 kwietnia 2016

"Wspominki nikłe", czyli jak Maria z Grocholskich Sobańska zapamiętała Kresy?

Na książkę Marii Sobańskiej "Wspominki nikłe" już od dawna "polowałam". Książka wydana została w 2002 roku i jeśli pojawiała się w antykwariatach lub na aukcjach szybko znikała. Wreszcie udało się. Mam. 
Wcześniejsze podczytywanie w czytelniach to jednak nie to samo. Książka na własność, moja, choć już czytana, stwarza pewną więź. Miłośnicy książek na pewno wiedzą o czym piszę...


Kim była Maria z Grocholskich Sobańska? Arystokratką, Kresowianką, autorką wspomnień, dzielną kobietą. Jej życie targane rewolucjami i wojnami to przykład radzenia sobie w skrajnych warunkach, kiedy niejeden raz trzeba było zacząć wszystko od początku. 
Jednak zanim została wygnanką z Kresów żyła na Podolu. Najpierw w domu rodzinnym, w zasobnym pałacu Grocholskich w Pietniczanach, później po ślubie z Hieronimem Sobańskim w Sumówce.  Maluje podolskie życie z miłością, szczegółami, które po latach wspomina na kartach swego pamiętnika. Jej ojcem był Stanisław Grocholski, matką Wanda z Zamoyskich. W pierwszych rozdziałach wędruje po domu, przypomina sobie pokoje, malowidła, domowników, nauczycielki, swoje ukochane lalki.  Jak na stare domostwo przystało była też fosa, a w niej dwie niedźwiedzice. 

Maria urodzona w 1880 dożyła sędziwego wieku, zmarła bowiem w 1973 roku. Wspomnienia swe pisała już w innej rzeczywistości społecznej i obyczajowej. Dlatego jakże ciekawie brzmią dziś na kartach starego pamiętnika słowa dziewiętnastowiecznej damy:

"Dla zaznaczenia starych zwyczajów, dawno niestety zaginionych, wspomnieć należy, że nikomu z panów do głowy nie przychodziło palić w obecności dam w salonie (...) Jakże to dalekie i inne, odrębne od dzisiejszych zachowań nacechowanych brakiem opanowania..." (s. 43).

Rodzina Grocholskich stała na straży obyczaju, dobrych manier i prawości. Uczciwość, brak egoizmu były wpajane dzieciom od początku. Wychowanie nie było "miękkie", nie przymykano oczu na psoty, nie rozpieszczano, wręcz przeciwnie. Nie było mowy o jedzeniu cukierków przed obiadem, skażeniu się na upał, wszelkim wygodnictwie. 
Gdy podrosła w czasie konnych przejażdżek z ojcem rozmawiali o sprawie jej przyszłego zamążpójścia. Postanowiła, że zostaje na Podolu, kandydat na męża musi być więc z tych stron. 
"Wszelkie rozważania zawsze kończyły się na Hieronimie Sobańskim z Sumówki" pisała po latach. Decyzja zapadła. Wyprawę ślubną rodzice obstalowali (dziś powiedzielibyśmy - zamówili) w Paryżu. Maria wspomina najpiękniejszą część swej ślubnej wyprawy -  pelerynę wykonaną przez firmę Mme Frederique, z wyprawionych główek dzikich kaczorów! 
Jej ojciec polował na nie od dwóch lat z myślą o przeznaczeniu ich na wyprawę córki. Ponoć peleryna była zjawiskowa, świeciła się zielononiebieskimi metalicznymi kolorami. Przez pewien czas była wystawiona na wystawie paryskiej firmy i przyciągała oczy licznych klientek, które chciały zamówić podobną. Gdy pewnego dnia Maria założyła ją na spacer wzbudziła wielkie zainteresowanie, do tego stopnia, że przechodnie stawali,  a nawet dotykali unikalną pelerynę z podolskich główek dzikich kaczorów. 


Maria osiadła wraz z mężem w Sumówce, był to piękny majątek, położony 18 wiorst od Berszady.  Po lewej stronie pałacu były obory, chlewy, mleczarnia, piekarnia (chleb pieczono dwa razy na tydzień), pokoje służby, w tym klucznicy i stróżów. W Sumówce pracował też mechanik i kowal, był furman, kucharz, kozacy domowi, zastęp bon, nauczycielek...

Maria Sobańska opisuje sąsiedztwa Sumówki, uroczystości rodzinne, mniej ważne i istotne wydarzenia z życia rodziny i pałacu. Wszystko to składa się na ciekawą opowieść o życiu codziennym w podolskim majątku arystokratycznym tuż przed rewolucją.

Jeszcze w 1917 roku nie przypuszczali, że kończy się pewna epoka, pewien model życia... Sumówkę "odwiedzały" mniejsze lub większe bandy, nie jeden raz dochodziło do strzelaniny, mąż i syn "na posterunkach" na piętrze pałacu strzelali do napastników broniąc swego domu. W gazetach coraz więcej było doniesień o rabunkach dworów na Podolu i Wołyniu. Potem nastąpiła tragedia sławucka, która wstrząsnęła wszystkimi. Zamordowano starego księcia, spalono jeden z najsłynniejszych kresowych pałaców. 
Tymczasem Sobańscy wciąż trwali w Sumówce. Maria wspomina, że wieczorem kładła się spać w ubraniu, gotowa na wszystko, co mogła przynieść kolejna noc. Rankiem budziła się pierwsza, a ponieważ większość służby wyjechała, sama szła  doić krowy w jednej kieszeni mając różaniec, w drugiej  rewolwer, który otrzymała od brata. Pod koniec 1918 roku wiedziała, że pomoc dla polskich dworów nie nadejdzie.
Przeżyła pogrom własnego domu. Słyszała jak banda rozbija meble, jak bębnią po fortepianie, jak wyciągają wszystko z szaf i szuflad, jak zabierają jej rzeczy, bezczelnie, w poczuciu, że to im się należy...

Przeżyła utratę domu, zamordowanie męża i syna. Zmieniła nazwisko, występowała jako Teresa Kwiatkowska, zamieszkała w folwarku Kitajgrodzie. Chciała ratować siebie i trójkę ocalonych dzieci. Wreszcie połączyła się z resztą rodziny, któregoś dnia jej brat zjawił się samochodem i krótko oznajmił "Zbierajcie się prędko, zabieram was do Winnicy i jedziemy do Polski".
Była już wiosna 1919 roku... Jechali pociągiem. Wreszcie granica Galicji, polscy żołnierze. 
Ocalona kończy swe wspomnienia "I tak rozpoczęło się nasze wygnanie..."

***

Maria Sobańska dojechała do Warszawy, tu zamieszkała wraz z trójką dzieci. Zaangażowała się w działalność społeczną i charytatywną na rzecz uchodźców z Podola, Wołynia i Kijowszczyzny.  W powstaniu warszawskim znów straciła wszystko...
Ostatnie lata spędziła w Milanówku, zmarła w 1973 roku.


"Wspominki nikłe" wydane zostały w miękkiej oprawie, opatrzone czarno-białymi fotografiami z kolekcji Janusza Przewłockiego, Barbary z Sobańskich Moes, córki autorki oraz zbiorów Muzeum Literatury.

sobota, 12 marca 2016

Listy z Podola


Autorem tytułowych listów jest Stanisław Zamoyski (1820-1889) z Podzamcza, syn słynącej z nadzwyczajnej piękności Zofii z Czartoryskich Zamoyskiej. 
Stanisław wraz z żoną Różą z Potockich  doczekał się aż  dwanaściorga dzieci! Pięciu synów i siedmiu córek.
Gdy jedna z córek - Zofia - wyszła 30 sierpnia 1886 roku za 26 lata starszego  Tadeusza Grocholskiego, przeniosła się z Podzamcza na Podole, do Strzyżawki położonej malowniczo nad Bohem. Stamtąd było zaledwie 10 kilometrów do Winnicy.
Kochający ojciec w kilka tygodni po ślubie córki odwiedził ją w jej nowej kresowej siedzibie, a swoje wrażenia opisał w listach do żony Róży.

Słynąca ze zjawiskowej urody Zofia Zamoyska,
matka autora listów.
/grafika, zbiory BN/
Tak pokrótce można nakreślić historię  tytułowych listów. Ich nadawca znalazł się na Podolu w październiku 1886 roku i każdy dzień opisywał w krótszych, bądź dłuższych listach. Korespondencja jawi się tu niczym dziennik, bo rzeczywiście zawiera opis codziennych wrażeń, wizyt, spotkań, spostrzeżeń. 
Są polowania, przejażdżki, wizyty sąsiedzkie, celebrowanie wspólnie spędzanego z rodziną czasu, muzykowanie, czas na lekturę.
Poznajemy dzięki temu dawne obyczaje, sposoby spędzania wolnego czasu, rytm życia w pałacach należących do historycznych rodzin polskich. Gdy Stanisław Zamoyski 13 listopada obchodził imieniny wybrał się rankiem do kościoła, po powrocie do domu córki czekał na niego stolik- niespodzianka. Tak zwany "stoliczek" był to dawny zwyczaj ustawiania w pokoju solenizanta w sekrecie stoliczka, na którym układano prezenty.
Zamoyski był świadkiem miejscowych zwyczajów, gdy chłop Maksym wraz z narzeczoną przybyli do pałacu wraz z drużbami prosić Grocholskich o błogosławieństwo. Zadziwiony stosowanym wciąż obyczajem pisał do żony "Podług zwyczaju tutejszego i mnie narzeczeni po 3 razy całowali w rękę i w nogi." (s. 66)
To tam, w Strzyżawce, Zamoyski przyglądał się jak jego zięć powozi słynną trójką. Trójkonny zaprzęg popularny szczególnie w Rosji, malował między innymi Józef Chełmoński. Zachwyt Zamoyskiego wzbudziła także wspaniała kareta mieszkającej w Pietniczanach Wandy Grocholskiej. Do żony pisał "aż mi wstyd, że Ty takiej nie masz - ale prawdę mówiąc, to zbytek." (s.44)

Ostatni list pisany jest 16 grudnia 1886 roku. Trzy lata później Stanisław Zamoyski zmarł, nie mógł przewidzieć, że za 30 lat nastąpi zagłada tamtego życia, a łuna pożaru, który szalał w Strzyżawce w styczniu 1918 roku będzie widoczna z pobliskiej drogi...

Kopie listów Stanisława Zamoyskiego do żony Róży stały się podstawą niniejszego wydania, a większość fotografii pochodzi ze zbiorów rodzinnych Grocholskich. Czyni to książkę tym bardziej wartościową, bo pokazuje materiał ilustracyjny do tej pory w wielu przypadkach zupełnie nieznany. 
Wstęp i przypisy opracował Marcin Brzeziński, a wydania podjęła się kancelaria adwokacka Nobilis Partners.
Na uwagę zasługuje na pewno bardzo staranne wydanie. Twarda okładka, dobrej jakości papier, fotografie w odcieniach sepii. Książka opatrzona jest przypisami, posiada indeks osobowy. Są także lubiane przeze mnie szczególnie wyklejki.  Na jednej z nich mamy fragment opisu albumu Anny Grocholskiej, córki Zofii i Tadeusza Grocholskich, gdzie uwagę zwraca zdanie kierowane do potencjalnych oglądających "Uprasza się oglądających palców nie lizać!"
Druga wyklejka prezentuje fragment współczesnej mapy Europy, z zaznaczeniem miejscowości, o których mowa w książce - Podzamcza, Sławuty, Pietniczan, Strzyżawki, Winnicy, Sokołówki, Odessy...

Do kogo kierowana jest ta książka? Na pewno do miłośników dawnego życia i obyczaju, do zainteresowanych życiem polskiej arystokracji, do wszystkich tropiących historię Kresów, wreszcie do tych, którzy lubią obcować z pięknie wydanymi książkami, w których dawny świat zamknięty został nie tylko między linijkami tekstu, ale także w pełnych uroku fotografiach.


niedziela, 31 stycznia 2016

Przed zakończeniem książki

Mało mnie na blogu. Ale dziś nieco nadrobię zaległości. Bloga mniej, ale książki więcej. Zmierzam - mam nadzieję - do szczęśliwego finału. Jeszcze zostało mi kilka pozycji książkowych, do których muszę zajrzeć, by sprawdzić i doczytać... Jeszcze wizyta w jednym archiwum, by zebrać fotograficzny materiał do jednego z rozdziałów - na razie - bardzo ubogo wzbogaconego ilustracjami. 
Jeszcze czekam na zamówione 6 fotografii. 
Podczytuję, dopisuję, skreślam. To jednak już ostatnie, końcowe prace. Jednym słowem pomału żegnam się z tekstem.

Książka ta, a raczej pomysł na nią przyszedł sam, nieoczekiwanie, zbierałam już materiały do zupełnie innej pracy, ale różne okoliczności ode mnie niezależne odsunęły tamten projekt na boczny tor. Pojawił się nowy pomysł, nowa praca i oto... prawie jest.
O czym? O kim? Kręgu moich literackich zainteresowań nie zmieniam. Inna będzie  nieco od dotychczasowych forma nowej opowieści. Każdy rozdział ( a będzie ich 21) opowiadać będzie inną historię...
Więcej lub mniej zdradzi ten oto kolaż, który przygotowałam. To "wycinek" ze 130 ilustracji, które wzbogacą treść. To niektóre miejsca i niektóre bohaterki... 
Może ktoś poznaje?



/W kolażu wykorzystałam fotografie ze zbiorów Biblioteki 
Narodowej i przedwojennych czasopism/


środa, 6 stycznia 2016

Między Bohem a Słuczą

Przeczytałam (ponownie!) bardzo ciekawe wspomnienia napisane przez Annę Pruszyńską " Między Bohem a Słuczą". Autorka pochodziła z kresowej rodziny Chodkiewiczów. Wspomnienia wydane przez Ossolineum w 2001 roku czytałam już kilka lat temu, teraz ponownie wróciłam do tej lektury, odkrywając nowe informacje, nowe smaczki...
Okładkę zdobi fotografia autorki wspomnień z 1907 roku. Czy kolczyki, które widać na fotografii to te ze ślubnych prezentów, otrzymane od Ksawery Chojeckiej? A były to kolczyki z szafirami i małymi brylantami? Być może...
Anna Pruszyńska opisuje spokojne życie kresowych dworów, wizyty, ciekawe postacie, rodzinę bliższą i dalszą, rezydentów, nauczycielki.
Wspomnienia te można podzielić na czas do rewolucji, w trakcje i po niej...


Pisała z przerwami, między kolejnymi częściami upływa kilka lat. Po tragicznej śmierci męża pozostaje z dwojgiem dzieci sama na gospodarstwie. Rewolucja i jej następstwa uwalniają w niej wielką energię, pomysłowość i pokazują niezwykle zaradną, odważną kobietę. 
Część rewolucji spędza w różnych miejscach u rodziny, wreszcie korzysta z gościny Mary Szczerbatow, właścicielki Niemirowa. 
Rewolucyjna wędrówka rzuca ją z synami do Żytomierza. Tu widzi petrulowców, bolszewików i zwykłe bandy rabunkowe. Dochodziły do niej coraz gorsze wieści o losie znajomych, rodziny. Polacy uciekali z Żytomierza, wreszcie i ona opuściła "ginące miasto". Chciała dotrzeć do Berdyczowa.

Po wielu przygodach (często niebezpiecznych) dotarła do Berdyczowa, gdzie od miesięcy w klasztorze znalazła schronienie jej matka i siostra. Z Berdyczowa szybko uciekła w ostatniej chwili przed nadejściem bolszewików. Jaki miała cel? Dostać się do Polski. 
Droga do Polski ze Starego Konstantynowa wiodła wówczas przez Szepetówkę, stamtąd należało dostać się do stacji granicznej w Sławucie.
Poinformowano oczekujących, że zajedzie po nich specjalny pociąg pancerny. Były dwa : "Generał Haller" i "Komendant Piłsudski". 
Wieczorem zobaczyli polski pociąg. Tu oddajmy głos pamiętnikarce - świadkowi wydarzeń:
" Na opancerzonym wagonie widniał duży napis "Generał Haller", wyskoczyło z niego kilku zgrabnych, młodych żołnierzy w eleganckich błękitnych mundurach.  Po oberwańcach bolszewickich i o smętnym wyglądzie  żołnierzach ukraińskich - aż serca nasze rosły na widok porządnie umundurowanych, ogolonych, schludnych, świetnie się prezentujących hallerczyków. 
Tu była Europa - a tam Azja. Byliśmy oszołomieni, olśnieni, wzruszeni bardzo. Nasze sny i marzenia o Polsce wreszcie sie spełniły. Nie chciały wojska polskie przyjść do nas, więc myśmy przyszli do Polski." 



Synów umieściła  w Chyrowie, było to najlepsze gimnazjum dla chłopców w czasach II Rzeczypospolitej. Ona osiadła w końcu w Krakowie, utrzymywała się z korepetycji. Synowie dorastali... Zaczęli swoje życie. Wspomnienia Anny Pruszyńskiej kończy wybuch wojny w 1939 roku.
Kto jeszcze książki nie czytał, polecam. To jeszcze jeden, ważny głos z Kresów, które odchodziły... 
Zostały - jak widać - w sercach i wspomnieniach. Po to Anna Pruszyńska je spisała.  We wstępie wyjaśniała, że "przeszłość nas nie zawiedzie - co z niej zatrzymać zdołamy, już naszym będzie i naszym już pozostanie."


piątek, 4 grudnia 2015

Dwory i pałace na Kresach Wschodnich. Między Niemnem a Bugiem

Katarzyna i Jerzy Samusikowie przygotowali piękny album "Dwory i pałace na Kresach Wschodnich. Między Niemnem a Bugiem". Obszary, którymi podążają autorzy tej książki przed laty usiane były polskimi dworami, pałacami, zamkami. Wielkie arystokratyczne nazwiska mieszają się tu z nazwiskami polskich wybitnych twórców literatury, których korzenie także sięgają Kresów.


Album jest efektem pasji i podroży autorów, którzy przemierzali szlak między Niemnem a Bugiem w poszukiwaniu ziemiańskich siedzib. Ostało się ich po burzliwych czasach wojen, rewolucji i celowego niszczenia przez Sowietów całkiem sporo. W rożnym stanie. 
Niektóre pełnią dziś rolę muzeów  (Radziwiłłowskie  zamki w Mirze czy Nieświeżu, dworki w Nowogródku czy Mereczowszczyźnie), inne zdewastowane, w stanie postępującej ruiny przypominają o dawnej historii tych ziem.

Książka ma układ alfabetyczny, podzielona jest na części, w których każda prezentuje inny dwór czy pałac. Jest nieco o historii, informacji o dawnych właścicielach, wyposażeniu wnętrz w czasach świetności danej siedziby. Jest także krótki opis tego, co zastajemy na miejscu współcześnie. Jak na album przystało mamy też zdjęcia ukazujące pałace, dwory, ruiny, parki, samotne, sędziwe drzewa...



W niektórych przypadkach dołączono także fotografie dawne czy ilustracje znanych akwarel kresowych malowanych przez Napoleona Ordę. Zachwyciło mnie całostronicowe zdjęcie dębu "Dewajtis" w Hruszowej czy romantyczne Kraski (z okładki), zdjęcia alei wysadzanych drzewami, bo tak jechało się dawniej do dworu. I te aleje w większości przetrwały...
Wciąż pięknie nad rozlewiskiem prezentuje się malowniczy dwór w Podorosku.
Smutne są ruiny radziwiłłowskiej siedziby w Połoneczce czy pałacu Sapiehów i Potockich w Wysokim Litewskim. Przez 224 strony albumu podróżujemy wraz z autorami w czasy przeszłe.

Zamykając ostatnią kartę albumu w zasadzie towarzyszył mi smutek, bo te wszystkie dobra, zabytki, dzieła ludzkiej myśli, fantazji i marzeń, świadectwo przywiązania do ziemi przez pokolenia mieszkających tam Polaków zostały tak bestialsko zniszczone i  rozszabrowane.
Zniszczenie polskich Kresów był to wielki gwałt na polskiej historii i kulturze.

Album jest na pewno bardzo ciekawą i cenną pozycją dla wszystkich, którzy interesują się historią Kresów.
Czego mi w tym wydaniu brakuje?
Brak mi indeksu osobowego, spisu treści, który ułatwia dotarcie do szukanej siedziby i wreszcie rzecz najważniejsza - brak bibliografii.
Domyślam się jedynie, że autorzy posiłkowali się w opisach siedzib i mieszkańców np. znakomitym kilkunastotomowym dziełem Romana Aftanazego. Ale czy na pewno? Jakie jeszcze książki, źródła pomogły im w opisaniu historii dawnych polskich dworów na Kresach? 
Bibliografia wiele by wyjaśniła, a może nakierowała na inne, wartościowe lektury w tym temacie. Może w kolejnym wydaniu warto o tym pomyśleć?