DOM Z PAPIERU



Pokazywanie postów oznaczonych etykietą A.Szatkowska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą A.Szatkowska. Pokaż wszystkie posty

piątek, 1 sierpnia 2014

"Szaleństwo Polaków było odpowiedzią na szaleństwo Niemców!"

Siedemdziesiąt lat temu cała Warszawa czekała na godzinę "W". Teraz przy okazji każdej rocznicy odbywa się publiczna debata na temat celowości powstania. Ogromny problem ma z tym lewica, ale niedługo odejdą na wieczną wartę ostatni uczestnicy i będzie można pisać własną historię, jak to przez głupotę Polaków wymordowano inteligencję, poniesiono olbrzymie straty w ludziach, a stolica została zrujnowana. Już dziś wielu młodych janczarów śpiewa tę pieśń. Bądźmy sprawiedliwi - GLORIA VICTIS! - z tym zgadzają się wszyscy, nikt nie neguje waleczności i poświęcenia, ale...
I właśnie to "ale" jest głównym tematem moich refleksji.
Zacznę od tego, czym mnie karmiono w peerelowskiej szkole. Obowiązkowo Kamienie na szaniec A.Kamińskiego, bo jeszcze o Niemcach można było mówić źle, a harcerstwo było modne. Skoro jednak młodzież zbytnio identyfikowała się z bohatersko walczącymi chłopcami i ochoczo czytała, co dziś jest rzadkością (a nuż zacznie pogłębiać temat?), postanowiono dopisać im nowe elementy życiorysu [wiadomo jakie]. Druga lektura Kolumbowie rocznik 20 Bratnego zaczyna się prawdziwie, niestety koniec wieńczy dzieło.
Co tu robi Świrszczyńska? W czasie powstania była sanitariuszką i zostawiła po sobie cały tomik wierszy o tym, jak warszawiacy bali się, głodowali, w końcu ginęli. To wszystko prawda, ale nie ma tu mowy o idei, wolności, nadziei, radości... Wyłącznie hekatomba. Wdzięczna GW przypomina poetkę, ustawiając ją na feministycznej barykadzie.
Potem już policealne lektury, a wśród nich Tomasz Łubieński piszący swoje szkice o powstaniu warszawskim, czyli pamflet na polską świadomość. Dba przy tym, by legenda powstania nie była lukrowana i nie mdliła. Mnie mdli, gdy to czytam.
Kwatera Bożych pomyleńców Władysława Zambrzyckiego być może nie powinna być w tym towarzystwie, ale mam  ocenzurowaną wersję (PAX 1967r.), więc może pozycja warta jest uwagi. Po prostu wydłubywałam z półek wszystkie powstańcze echa. Czyta się dobrze, choć ze zdziwieniem.
Dodałabym jeszcze - wciąż niestety lekturowy - Pamiętnik z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego. Już zaraz po publikacji został właściwie oceniony przez ówczesnych. Wojciech Żukrowski napisał recenzję pt. Mironek w powstaniu, a Michał Kurkiewicz o Mironowym siedzeniu w piwnicy podczas powstania. Bo przecież tak było.
O ile Białoszewskiego możemy określić jako ostentacyjnie cywilnego, to Czesława Miłosza nazwę ostentacyjnie indywidualnym. Wystarczy sięgnąć po Rodzinną Europę. Na stronie 214 czytam:
Mój indywidualizm, bynajmniej nie zaleta, chronił mnie od ulegania nastrojom zbiorowym i nakazywał odwracać się od tego, co uważałem za spazmy przeszłości. I nieco dalej - s. 218: Tak powoli zbliżaliśmy się do zagłady miasta. Powstanie warszawskie było przedsięwzięciem karygodnie lekkomyślnym, [...] jakkolwiek dwieście tysięcy trupów zawsze waży na szali i nie da się odgadnąć, jak legenda, przekształcając się, działa w ciągu następnych dziesięcioleci i stuleci. 
 Żeby uciec od legendy, a znaleźć prawdę o powstaniu, sięgnęłam ostatnio do dwóch relacji uczestników. Był dom... Anny Szatkowskiej zawiera ponad sto stron powstańczych zmagań córki i matki (Zofii Kossak). Jakże one inne od Świrszczyńskiej! Z kolei profesor Witold Kieżun w rozmowie biograficznej dokładnie opisuje 63 powstańcze dni. Jego wypowiedzi pojawiły się też w czasopismach, np. "W sieci" (31/2014), gdzie wyjaśnia, dlaczego Warszawa walczyła. Niemcy ogłosili miasto twierdzą "Festung Warschau", co byłoby zabójcze dla mieszkańców i zabudowań. Do budowy fortyfikacji miało zgłosić się 100 tys. Polaków, stawiło się kilkudziesięciu. Tym samym warszawiacy zostali skazani na karę śmierci za niewykonanie rozkazu w warunkach wojennych. Powstanie musiało wybuchnąć. Było aktem samoobrony. Było odpowiedzią na panujący już piąty rok terror.
 Bardzo podobny punkt wyjścia podaje Maria Trzcińska, a przypomina o niej po latach Aldona Zaorska. Wspomniany terror potęgowany był przez istnienie obozu koncentracyjnego KL Warschau, który pochłaniał dziennie życie setek Polaków, co było zgodne z rozkazem Himmlera i planem Pabsta. Warszawa miała zniknąć z mapy, a ludobójczą działalność obozowego kompleksu przerwało powstanie. To był akt zorganizowanej samoobrony!
Został jeszcze J.M.Rymkiewicz i jego Kinderszenen. Głośno było o książce, bo nie była poprawna. Wszak pisał o okrucieństwie Niemców, a nie  nazich. Wyciąga na światło dzienne fakty, o których winno być cicho.  Przytacza wypowiedzi tych, którzy przeżyli masakrę - Niemcy podesłali goliata, mały czołg wypełniony toną materiałów wybuchowych. Zginęło około 300 osób, w tym głównie kobiety i dzieci. W rozdziale Powstanie jako wybuch szaleństwa tłumaczy, że komunistom chodziło o to, żeby ukazać Polaków jako ludzi, którym ktoś powinien założyć kaftan bezpieczeństwa. Do propagandowego chóru dołączali inni. Np. Pobóg-Malinowski uważał powstanie za największe w dziejach Polski nieszczęście, a jej uczestników za szaleńców. Dowódcy byli szaleńcami-łajdakami i zasłużyli na karę śmierci, co najmniej przez rozstrzelanie, a żołnierze szaleńcami-bohaterami, bo umierali bez sensu. Autor Najnowszej historii politycznej nie dostrzegł, że szaleństwo Polaków, którzy zdecydowali się na swoje szaleńcze Powstanie, było tylko odpowiedzią na szaleństwo, wobec którego stanęli, z którym musieli się zmierzyć i któremu musieli sprostać. [..] To szaleństwo, na które Polacy odpowiedzieli swoim szaleństwem, można by nazwać szaleństwem wojny albo szaleństwem niemieckiej wojny [s.191].
I tak wracam do tytułu posta. Musimy pamiętać, że za śmierć 200 tysięcy warszawiaków i zniszczenie stolicy odpowiadają Niemcy, a nie powstańcy!

Historia to magistra vitae, ale my wciąż nie chcemy się uczyć...