Przenosiny

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą haft krzyżykowy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą haft krzyżykowy. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 26 grudnia 2013

JAPOŃSKIE KLIMATY

***
Po pierwsze i najważniejsze - bardzo dziękujemy za wszystkie życzenia, jakimi nas zasypaliście. Dziękujemy za te zostawione w komentarzach. Za te dłuuuuuugie i gorące życzenia przysyłane mailem. I szczególnie za kartki, jakie przyszły pocztą!!! Dzięki Wam to były jeszcze bardziej radosne Święta.

***
Dzisiaj nastąpi małe ujawnienie prezentu niespodzianki.
Kto pamięta jeszcze, że pod koniec października powstawał Piórnik W Jodełkę Ciosany? Powstawał jako część prezentu-niespodzianki dla BabyRudej. Drugą częścią był... była... Gejsza:

Gejsza tym razem solo, a nie w grupie, ponieważ haftowałam jedną z postaci z mojej Japońskiej Torby. 
Kolory znacznie bardziej stonowane niż w poprzedniej wersji, ale wynikało to z wyboru materiału do haftu. Zaszalałam zupełnie, wybierając bardzo nietypowe tło - len o dość równym układzie nitek wątku i osnowy w oliwkowej tonacji. Haftowało się na nim bajecznie i tak w listopadzie, po kryjomu szalałam w japońskich klimatach.

Jak zwykle zrobiłam zdjęcia dokumentujące dwie fazy haftu krzyżykowego - kiedy jest sam haft i kiedy uzupełnimy go tak zwanymi "backstitchami", czyli zrobimy obrysy nitką, najlepiej w kontrastowym kolorze. Robota jak dla Kopciuszka, ale efekt wart każdego dziabnięcia igłą.
Poniżej fragment haftu w wersji "mdłej":

I spójrzcie jeszcze raz na pierwsze zdjęcie, jak ten sam fragment haftu wygląda po dodaniu obrysów i kontrastowych nitek na samym hafcie - od razu nabiera ostrości.

Gejsza w całości tuż po postawieniu ostatniego krzyżyka, ale bez obrysów wyglądała tak:

A do czego ta Gejsza Niedzisiejsza?
Skoro był piórnik, czyli BabaRuda ma czym pisać, to koniecznie powinna mieć jeszcze w czym pisać - Gejsza wylądowała na okładce zeszytu i tuż przed Wigilią trafiła do rąk obdarowanej:

I mam przeczucie, że to nie ostatni raz, kiedy mnie te gejsze dopadły. Pałam do nich szczególną sympatią i okazują się doskonałą ozdobą przedmiotów użytkowych.

wtorek, 1 maja 2012

SZALEŃSTWA POZYTYWNE I NIE DO KOŃCA

Tydzień mediolański został zakończony (jakby ktoś przegapił, to zapraszam tutaj i tutaj, i tutaj też) i pora wrócić na ziemię i napisać w końcu coś o udziergach, wyszytkach i destrrrrrrukcji, czyli wszystkich szaleństwach, jakie udało mi się popełnić w ciągu ostatniego tygodnia.

***
Szaleństwo pierwsze "pozytywne"
Prezentowy Obrus Cioci Maryli. Zapowiadałam ekscesy przy blokowaniu, użycie artykułów wod.-kan. lub w drugiej wersji - napad na pasmanterię, kupienie tysiąca szpilek i kopciuszkowate upinanie w kółeczko - dosłownie i w przenośni. Ale jak się zabierałam za blokowanie obrusa, to było jakieś trzydzieści stopni w cieniu i lenistwo przytulało mi się do pleców, szepcząc "szybko i bezwysiłkowo, szybko i bezwysiłkowo". No to było szybko i prawie bez wysiłku. Obrus w smętnej formie został wyprany i wystawiony na dziesięć minut na palące słońce, co wysuszyło go na pieprz. A później ze sporą determinacją i powtarzając sobie, że w razie czego, to go jeszcze raz namoczę, przeprasowałam dzieło generatorem pary, dbając o to, żeby choć mniej więcej uzyskiwać formy okrągłe. Wyszło mi "prawie" - miałam różnice jakiegoś centymetra na średnicach. I taki wstępnie przeprasowany obrus został ułożony na dwóch karimatach i naciągnięty tam, gdzie trzeba było, żeby kółeczko było bez zarzutu. Całość operacji - dziesięć  minut, z czego dwie rozgrzewał się generator pary. Efekt końcowy taki:

Zdjęć pięknych i cudnych po blokowaniu brak, bo Ślubny stał nade mną i dyszał, że szybko, szybko, bo on już leci to wysyłać. Zatem nie zdjęcia były mi w głowie, tylko pakowanie ozdobne, pisanie życzeń i takie tam. Najważniejsze, że temat ciocinego, prezentowego obrusa mamy oficjalnie zakończony.

***
Szaleństwo drugie "pozytywne"
Ślubny stworzył filmik mediolański oraz zgrał filmiki z "trójwymiarowymi rysunkami przestrzennymi" i nawet dorzucił filmik niespodziankowy o faunie i florze... jakby :))). Proszę sobie usiąść wygodnie i lecimy.

Targi mediolańskie w wielkim skrócie:

Trójwymiarowe cuda:

I jeszcze raz:

I bonusik, czyli co Intensywnie Kreatywni widzą i słyszą o poranku z tarasu (proszę zwrócić uwagę na oszalałe żaby oraz opętane kukułki :)))

***
Szaleństwo trzecie "pozytywne"
Projekt Priorytetowy, czyli haft niespodziankowy dotarł dwa dni temu do właścicieli i w końcu mogę ujawnić, co się wyszywało i dla kogo.
O tym, że Iza z "Kropek nad i" spodziewa się dziecka, to wiedzą wszyscy do niej zaglądający. I pomyślałam, że miło by było zrobić jakiś prezent z okazji. Ale że Iza sama mistrzowsko operuje drutami i szydełkiem, i uszyć też potrafi cudeńka, to jakoś ciuszki dla synka wydawały się niewłaściwe. No to może miara dla dziecka??? Myślisz, siadasz, haftujesz i masz:

Iza już się zdążyła pochwalić prezentem na blogu, więc zainteresowanych zbliżeniami na faunę zapraszam do niej.
A ja dziękuję Ślubnemu, który nie tylko prezent wziął pod pachę i zawiózł Izie do domu, ale znacznie bardziej dziękuję za wyszarpanie stolarzowi z zębów deski w sobotę!!! I za sprawne posługiwanie się pistoletem tapicerskim, bo to właśnie nie kto inny, tylko mój własny mąż podjął się trudnego zadania połączenia deski, gąbki i haftowanego materiału w jedną, estetyczną całość.

***
Szaleństwo czwarte "nie do końca pozytywne"
Zasługuję na tytuł "Lady of Destruction", czyli "Pani destrukcji"...
Wysłałam przedwczoraj w robótkowy niebyt Rudości...
Szlag mnie trafiał na nie...
Nie mogłam się z nimi zaprzyjaźnić ani polubić, ani nawet zacząć tolerować...
Dużo ich było...
Lepiej mi...
Jakby mi ktoś menhira zdjął z barków...

***
Szaleństwo piąte "pozytywne"???
Co się robi, kiedy w cieniu prawie trzydzieści stopni???
Robi się wełnianą chustę :)))
Ja chyba już parę razy udowodniłam, że rzeczy letnie robię zimą, a zimowe latem, no to jakby ktoś nie był przekonany, to proszę bardzo, ma kolejny dowód.
Iza z Agatą z okazji najazdu na Róg Renifera sprezentowały mi mnóstwo dóbr wszelakich, a wśród nich piękność kolorystyczną - akryl z wełną. A że po destrukcji Rudości potrzebowałam czegoś, co ucieszy mnie "naocznie" i "podpalcowo" i jeszcze będzie powstawało w tempie pociągu TGV, to powstaje to:

Ja na szczęście jestem z tych, co to im latem nie przeszkadza robienie z wełen i akryli, więc nie cierpię. Poza tym okazuje się, że po bardzo słonecznym dniu wieczór na tarasie bywa "gęsioskórkowo" chłodny, to milunia w dotyku chusta będzie jak znalazł.
Informacja dla Izy :)))))))))) - druty 5.00 i robię tak luźno, jak się tylko da. W dotyku wychodzi bajeczna miękkość. Jeszcze raz dzięki, dziewczyny, za prezent!!!

***
Szaleństwo szóste "pozytywne", ale nie moje, tylko kocie
Kocio okazuje się oporne i niechętne w kwestii wykorzystywania do wychodzenia na taras drzwi właściwych, czyli głównego wyjścia. Ale za to wyskoczenie na taras przez okno w kuchni jest akceptowalne, pożądane i chętnie uskuteczniane:

***
Szaleństwo siódme "pozytywne"... może... nie wiem... ale szaleje Ślubny
Ślubny zakupił część mebli tarasowych (widać je na filmiku powyżej) i wśród nich także wieeeeeeeeeeelki parasol. Ale okazało się, że to, co jest na poziomie ziemi lekką bryzą marszczącą morze gładkie jak stół, to na poziomie nie osłoniętego trzeciego piętra zamienia się w szalejący huragan o jakimś wdzięcznym żeńskim imieniu. Parasol wyjechał z powrotem do sklepu. Ale Ślubny zaczął kombinować, co by tu wyczynić, żeby jednak część tarasu zacienić.
Będzie zacienienie ekologiczne wykonane z pnączy, lian, roślin kwitnących i wijących i ogólnie zapowiada się, że powstanie na tarasie pełnowymiarowy ogród botaniczny. W ramach ostatnich pomysłów zostałam zawiadomiona, że będziemy uprawiać także truskawki i poziomki. A tak w ogóle to Ślubny chce miniaturowy czerwony klon... 
Negocjuję kwestie odpowiedzialności za pielenie, podlewanie, targanie ziemi na trzecie piętro i inne takie tam techniczne drobiazgi...
O skutkach szaleństw będę zawiadamiać na bieżąco.

***
Szaleństwo ósme "pozytywne" astronomiczne i ostatnie
Z tarasu widać bardzo jasną gwiazdę. Moja wiedza astronomiczna jest zerowa - księżyc rozpoznaję i uznaję to za wystarczający sukces w tej dziedzinie. Gwiazda jednak coś mi szybko znikała i generalnie przemieszczała się po nieboskłonie w tempie bynajmniej nie ślimaczym, więc szybko doszłam do wniosku, że to jednak satelita, najprawdopodobniej rosyjski, szpiegowski i super tajny. 
Ale wczoraj uparłam się, że chcę zobaczyć koniunkcję Księżyca, Marsa i Regulusa, na własne oczy chcę. Ślubny postanowił się przygotować teoretycznie i ściągnął jakąś aplikację pokazującą, co jest na niebie patrząc z własnego punktu siedzenia. Koniunkcję oczywiście pooglądałam i Mars rzeczywiście wyglądał na lekko zaczerwienionego. Ale!!! Aplikacja pozwoliła w końcu wyjaśnić tajemnicę tej bardzo jasnej gwiazdy/sputnika/nie-wiadomo-czego. Wenus!!! To jest Wenus. Ja to mam widoki z tarasu :)))

poniedziałek, 26 marca 2012

WYŻSZA TECHNOLOGIA... JAKBY

Jakaś paskuda ukradła mi wczoraj godzinę z życia. Co gorsza! Ukradła mi 60 minut nocy. Jeśli ktoś wie, kto personalnie jest odpowiedzialny za pomysł zmian czasu, to niech da znać, podamy nazwisko tej paskudy publicznie.
W ramach protestu przeciwko skróconej nocy wstałam wczoraj wyjątkowo wcześnie. Na wyraźne życzenie Ślubnego wyprodukowałam na niedzielne śniadanko tuńczyka z orzechami włoskimi oraz mini grzaneczkami i ogórkiem w komplecie. Zrobiłam pranie. Rozebrałam pralkę i umyłam każdy zakamarek (fuj! nie lubię, nie lubię, nie lubię!!!). Przygotowałam kurczaka w koprze i orzechach na obiad. Dałam się wyciągnąć na parokilometrowy spacer (kiedyś Wam opiszę, jak wygląda "spacer" w naszym wykonaniu i dlaczego ten cudzysłów). Postawiłam parędziesiąt haftowanych krzyżyków i okazało się, że jest dopiero wczesne popołudnie.
I tu wkroczył Ślubny i zorganizował nam czas do 23:00 - sadzając mnie przed telewizorem, dając do łapy druty i podstawiając pod nos napoje ciepłe i zimne i włączając trzy ostatnie części Harry'ego Pottera. Ponad sześciogodzinny maraton filmowy. Miło było. 

***
Tym bardziej miło, że Rudości przyrosły znacznie, bo przecież trzy części Pottera to dużo czasu na machanie drutami. 

I wiem, jak Rudości mają wyglądać na górze, to znaczy częściowo wiem. Góra będzie mało obcisła, ale też nie workowata. Rękawy bardzo, bardzo szerokie i zbierane w nadgarstkach ozdobną taśmą i na dole powstaną wtedy śliczne falbaneczki. A wszystko robione po prostu prawymi z dodatkiem pawich oczek tam, gdzie wyda się właściwe dodanie czegoś ozdobnego Zastanawiam się jeszcze nad dekoltem, czy zrobić spory, okrągły dekolt, czy może pójść w drugą stronę i zrobić bluzeczkę nie tylko pod szyję, ale jeszcze z wysoką, ozdobną szydełkową stójką? Ta kwestia się wyklaruje później. Na razie jestem w okolicach pachy i będę nabierać oczka na górę rękawów.

***
Zmiana tematu, zmiana tematu. Haft przyrasta całkiem znacznie, jakaś jedna czwarta całości za mną. Ale wczoraj przypomniało mi się, co kiedyś przeczytałam, że żeby ocenić hafciarkę-wyszywarkę, to nie należy oglądać jej haftu na prawej stronie. Trzeba haft odwrócić i ocenić, jaki bałagan i chaos tworzy ona na lewej stronie. Im schludniej, tym lepiej.
Ja sama dopiero parę lat temu nauczyłam się, że haftując krzyżykami nie ma mowy, żeby robić supełki, ani na początku haftowania danym kolorem, ani kończąc nitkę. Że faktura haftu po lewej stronie ma być jak najbardziej płaska, bez buł i nawarstwień nitek, o ile tylko się da. 
No to pokażę Wam, jak wygląda moja lewa strona haftów krzyżykowych. Ja sobie stawiam jakieś cztery z plusem.

Jedyne supełki, jakie się u mnie pojawiają, to te robione na zwykłej nitce, którą robię obszycia, ale one są relatywni małe, te supełki, i nie pozostawiają śladów po prawej stronie przy prasowaniu. Bo ja uwielbiam takie graficzne hafty z obszyciami.

A ta moja miłość do obszyć chyba najbardziej widoczna jest przy gejszach, gdzie zwykła nitka dodana do krzyżyków muliną tworzyła dodatkowe efekty.

***
I jeszcze muszę się wytłumaczyć, czemu taki a nie inny tytuł notki. A przy okazji znowu wrócimy do tej paskudy, co zmusiła nas do przestawiania czasu. Czego zatem potrzeba na Rogu Renifera, żeby przestawić zegar o godzinę??? Wyższej technologii, czyli krzesła i szczotki do zamiatania, moi drodzy, długiej.
A szczegółowy przepis wygląda tak:
Weź jednego zniesmaczonego zadaniem Ślubnego i postaw na krzesełku lub drabince. Daj mu do łapy szczotkę do zamiatania na długim trzonku. Po czym stań grzecznie w pewnej odległości i komenderuj: "jeszcze trochę w górę, w dół, w lewo, w prawo, już!!!". Po czym odbierz szczotkę, postaw krzesełko na miejsce, a Ślubnemu daj coś dobrego do przegryzienia w nagrodę, obiecując jednocześnie, że nie każesz mu tego robić ponownie przez następne pół roku.
Fotograficznie wygląda to tak:

sobota, 10 marca 2012

ZMIANA PLANÓW

Łupnę tą zmianą od razu, bo zapewne podniesie się krzyk, że miało być inaczej, że przecież daliście mi do zrozumienia, że Błękitna Krew ma być na już, że Was ciekawość zżera, co z tego wyjdzie, ale...
Po pierwsze kobieta zmienną jest i ja właśnie pokazuję, że to jest uniwersalna prawda ludowa.
Po drugie pojawił się Projekt Priorytetowy.
Po trzecie uświadomiłam sobie, że jeśli zabiorę się za spódnicę, to nigdy nie powstanie ruda bluzeczka. Bo zacznę robić spódnicę, wyklaruje się pomysł na prezentowe niteczki i szydełkowe rudości porosną kurzem i pajęczyną gdzieś w kącie.

Z tego względu kolejność działań jest taka. Pierwszeństwo ma Projekt Priorytetowy. W tak zwanym "międzyczasie", czyli trzecią parą rąk, będę popychać Rudości. A kiedy skończę z jednym z powyższych, to natychmiast zabieram się za Błękitną Krew - O-bie-cu-ję!!!

***
Teraz uwaga - kolejna zmiana! Ale co ja mogę poradzić, że wpadłam w nastrój destrukcyjny. Istniejący fragment Rudości został unicestwiony. Zaczęłam się mocno zastanawiać, czy takie bezpośrednie połączenia tych rodzajów bawełny na drutach ułożą się po wypraniu tak, jak to sobie wymarzyłam. Dlatego pozostają te dwie rudości, ale łączone będą inaczej. W tej chwili powstaje główny panel szydełkowy z grubszej bawełny. Na razie może nie wygląda, ale docelowo będzie oczywiście bizantyjsko ozdobny, jak to u mnie.

***
Projekt Priorytetowy. Pomysł na niego nawiedził mnie nagle, niespodziewanie i z dużą siłą. Przylazł w nocy, uczepił się i nie chciał puścić. Tylko jest jeden problem - Projekt Priorytetowy ma być dla kogoś prezentem-niespodzianką i to dla kogoś, kto wiem, że tu zagląda, dlatego będzie teraz jedno zdjęcie-zajawka, a całość pokażę, jak już prezent trafi we właściwe ręce, czyli za jakiś czas.

Dobrze widzicie, będzie haftowany. Dlaczego? Bo dawno niczego nie wyszywałam. Bo wyszywanie skomplikowanych rzeczy jest fajne, równie fajne jak układanie puzzli z co najmniej 2000 elementów. Bo wiem, że prezenty szydełkowe lub drutowe mogą nie być w tym przypadku najlepszym pomysłem.
I tak sobie wyszywam, trochę na akord, bo czas na realizację jest ograniczony, ale zdążę, spokojnie.
Przy okazji na zdjęciu jest mój ulubiony, ukochany, wieczny tamborek. Który jest niewiele młodszy ode mnie. I oczywiście mam inne, nawet cały zestaw pięknych, cudnych tamborków drewnianych we wszelkich rozmiarach - od średnicy malutkiej szklaneczki, do takiego, co może konkurować z porządną michą sałatkową, ale i tak, jak się tylko da, to wyciągam to plastikowe zielone paskudztwo, bo mam sentyment i już.
Tym razem nie wyszywam na krośnie do haftu, bo nie chce mi się zasiadać do tego zajęcia jedynie na krześle. Wolę wygodne sofy, dlatego właśnie tamborek.

***
I pewnie zauważyliście, że na Róg Renifera zawitała już wiosna, przynajmniej w nagłówku i nawet renifery zmieniły kubraczki na zielone. Oczywiście za nową szatę graficzną reniferów dziękujemy Ślubnemu. Przy okazji - ostatnie zmiany w firmie Ślubnego zaowocowały tym, że już nie jestem żoną właściciela firmy, o nie! Awansowałam na żonę dyrektora kreatywnego i członka zarządu, czyli - jak by to nie brzmiało - sypiam z człowiekiem na stanowisku, a nawet na stanowiskach :))))

***
Dla osób zainteresowanych postępami Małego w pokonywaniu schodów - w górę kocio potrafi się już przemieścić może nie galopem, ale całkiem niezłym kłusem. W dół złazi statecznie i ostrożnie, ale podejrzewam, że to tylko kwestia czasu, kiedy będzie nam śmigać w obu kierunkach niczym rosyjski satelita szpiegowski. Spanie na schodach nadal jest praktykowane, jak również zwisanie łepkiem w dół na skraju antresoli i gapienie mi się na ręce, kiedy coś robię w kuchni.

***
I jeszcze kwiatki na Dzień Kobiet. Bo były, były oczywiście. Tylko jak ja mam zinterpretować to, że róże były z kolcami? Ja wiem, że życie z taką kobietą jak ja, nie jest usłane płatkami róż, tylko kwiatostanem z kolczastymi łodygami, ale żeby tak od razu dawać mi to mało subtelnie do zrozumienia?
 


***
Aaaaaaaaaaaaaaaaa, i IKEA do nas napisała, bo mamy taki "opiniotwórczy blog wnętrzarski" (tu wydobywa się ze mnie zduszony chichot, przechodzący w maskujące pokasływanie, bo to jest raczej "blog jednego wnętrza", ale co tam, niech im będzie, ostatecznie wnętrze jest duże). O skutkach korespondencji z IKEĄ będzie wkrótce, ale czekajcie niecierpliwie, bo będzie można wygrać darmowe zakupy u szwedzkich przyjaciół :)))

niedziela, 4 września 2011

GEJSZE NIEDZISIEJSZE

Wizyta w Pracowni Weekendowej uświadomiła mi, że ja też mam torebkę do pokazania. Jest to dzieło rodzinne - haft mój, projekt i szycie torebki Mojej Rodzicielki (prawie połowa moich toreb, torebek i torebeczek jest jej autorstwa).
Zaczęło się od tego, że zachciało mi się powyszywać cokolwiek, jeszcze wtedy bez pomysłu, co dalej z tym haftem zrobię. Miało być graficznie, kolorowo i najlepiej jeszcze orientalnie. Gejsze okazały się strzałem w dziesiątkę. W zasadzie od pierwszego krzyżyka ten haft się do mnie uśmiechał, a ja do niego. Gdzieś w połowie pracy wiedziałam, że chcę z tego torebkę.
Co z tego wyszło? To!
Haft zrobiony jest na zwykłym płótnie, czyli pracowicie liczyłam niteczki przy każdym krzyżyku. Niestety, a może "stety" nienawidzę haftować na kanwie (każda próba kończyła się warczeniem i wyrzucaniem wszystkiego do kosza). Płótno daje mi możliwość dowolnej zmiany wielkości krzyżyków. Nie mam wrażenia, że mi wszędzie ta kanwa prześwituje spod haftu. Tkanina jest idealnie pokryta muliną, ale nadal elastyczna. W tym hafcie nawet białe tło jest wykrzyżykowane (taka decyzja może i dołożyła mi roboty, ale łatwiej było szyć i nie ma żadnych "buł" i wybrzuszeń dokoła wyhaftowanych kształtów).
Przy Gejszach haft był pracochłonny, bo kolorów używałam całe mnóstwo, a do tego obszywałam jakieś 80% konturów. Ślubny machnął sporo zbliżeń, więc można sobie popatrzeć na Gejsze Niedzisiejsze.


I jeszcze partia zbliżeń kimon. Jak widać krzyżyki to połowa roboty. Druga to wszelkie obszycia i haft zwykłą nitką, przy czym nie zawsze czarną. Nawet nie jestem w stanie policzyć, ilu różnych kolorów muliny i zwykłej nici używałam.
I ja jestem z tych hafciarek, które muszą mieć przy pracy odpowiednie napięcie tkaniny - nie umiem haftować "w powietrzu". Muszę mieć tamborek albo... cierpliwości, zaraz pokażę co może być "albo". Tamborków mam kilka różnych rozmiarów, od malutkich około 10 centymetrowych do dużego ponad 30 centymetrowego. Mam też swój pierwszy tamborek jeszcze z dzieciństwa, zielony plastikowy z pomarańczowym plastikiem pokrywającym śrubkę do przykręcania. Co ciekawe nadal chętnie go używam do mniejszych rzeczy. Sentymentalna jestem. Ale mam też wspomniane "albo", czyli krosna do haftu. Dostałam je w prezencie od Ślubnego. Ślubny jest też niezbędnym specjalistą od naciągania na nie tkaniny. Trzeba mieć trochę pary w rękach i tak dokręcić śruby, żeby się nic nie przesuwało, wysuwało i flaczało w trakcie pracy. A przy długotrwałych projektach i tak co jakiś czas trzeba poprawić naciąg.
Krosno to ta konstrukcja z tyłu pod samą ścianą. Jest przykryte materiałem, którego przy haftowaniu używam do ochrony tkaniny przed kurzem. Przy okazji widać do czego na co dzień służy denatka - wisi sobie na niej kurtka Ślubnego - nie ma jak skórzane ciuszki, nawet na manekinie.