W poprzednim sezonie wyprodukowałam jesienne otulacze, pocieszyłam się nimi przez kilka tygodni i Rodzona Mamusia zaczęła patrzeć na nie pożądliwym wzrokiem, to oddałam. A tu jesień idzie. Płaszczyk sam z siebie ładny (spokojnie, nie jest szyty, jest kupnym prezentem od Rodzonej Mamusi), ale rozchełstany nieco pod szyją, to koniecznie trzeba sobie coś tam zamotać. "Odrobiłam" sobie w weekend otulacz, identyczny jak jeden z zeszłorocznych.
Otulacz robiony "na okrągło" od środka - oczka nabierane na szydełkowy łańcuszek, później długi kawał prawych i brzeg wykończony sześcioma powtórzeniami wzoru mnie znanego jako "pawie oczka". Później oczka nabrane w drugą stronę i znowu ozdobny brzeg.
Dla wzmocnienia brzeżek wykończony szydełkowymi półsłupkami.
Otulacz zrobiony z mega cienkiej bawełnianej niteczki, której mam zapas do końca życia.
Oczywiście robiony nitką potrójnie pogrubioną. Poniżej dla porównania nitka pojedyncza, potrójna i jako odnośnik średniej grubości akryl 3x64.
Teraz będzie coś zupełnie nie na temat. Robiłam porządki w sporej kupce bałaganu papierniczego i znalazłam mandale, które w celach uspokajająco-rozmyślających kolorowałam jakiś rok temu.
Czemu jako dorośli zapominamy, jaką radochę dają kolorowanki? Gdyby ktoś chciał sobie pokolorować, to czarno-białe mandale i nie tylko (zwykłe obrazki do kolorowania też) można znaleźć w Internecie.
I jeszcze kocio (żeby znowu nie było, że kota nie było ;). Najpierw śpiący w pozycji na Supermana (to z dzisiaj rano).
Mały rozmyślający, czym by się tu pobawić (wczorajsze popołudnie). I tak, dobrze widzicie - wykrój rękawa nadal jest użytkowany do zabaw, spania i siedzenia na nim tyłkiem.
I na deser Mały w wersji na rozwianego wariata :)