Pokazywanie postów oznaczonych etykietą hellblazer. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą hellblazer. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 11 lipca 2013

#314 - Hellblazer: Damnation's Flame [Garth Ennis & Steve Dillon]

Się zdziwiłem, ale ten tom jest o wiele, wiele lepszy niż denerwujący stałymi patentami Ennisa Tainted Love. Od Fear and Loathing również. Trudno mi podjąć decyzję, czy mogę postawić go na równi z Dangerous Habits, ale jeśli jednak nie, to właśnie zbiór Damnation's Flame znalazłby się wyżej. Czteroczęściowa psychodeliczna podróż Constantine'a po alternatywnej wersji Nowego Jorku (opustoszałe ulice, czerwone niebo, wypływająca z budynków krew i znaki drogowe powycinane na skórze wisielców), odbywana w towarzystwie jednego z byłych prezydentów Stanów Zjednoczonych to świetna rzecz i co najważniejsze: nic nie razi tu ennisowską wtórnością, w każdym razie w czasie lektury w ogóle tego nie odczuwałem. Pewnie mógłbym napisać, że przecież voodoo było też w Kaznodziei, ale byłoby to całkowicie niepotrzebne czepianie się. Po najlepszej części tego tomu zostają już bardziej standardowe dla tego scenarzysty (ale za to z udziałem dwóch innych rysowników), rozwlekłe rozmowy przy stole zapełnionym alkoholem, ale w ich wypadku jest zupełnie jak z początkiem tego zbioru: nie miałem powodów do narzekania.

Pominąłem Bloodlines, a do przeczytania zostały mi jeszcze tomy Rake at the Gates of Hell i Son of Man (nie liczyłbym na to, że zajmę się nimi wkrótce), ale póki co występy Ennisa w Hellblazerze to dwa celne strzały i dwa pudła. Czyli mogło być gorzej, mogło również być lepiej i zobaczymy, co dalej. Delano zrobił dla tej serii ciekawsze rzeczy, sam Ennis też bywał bardziej w formie, ale nie jest źle, tyle że prawdę mówiąc zabrałbym się już za wydania zbiorcze autorstwa Ellisa i Azzarello. Sam nie wiem, czy ruszać resztę, słyszałem, że niespecjalnie warto i że nawet Milligan, którego uwielbiam, wypadł strasznie. Zobaczymy, pewnie i tak zanim dotrę do jego wersji Constantine'a, minie z pół dekady.

środa, 3 lipca 2013

#311 - Hellblazer: Tainted Love [Garth Ennis & Steve Dillon]

Tainted Love, kolejny tom Hellblazera napisany przez Gartha Ennisa i narysowany przez Steve'a Dillona. O tym drugim napisałem wcześniej chyba wszystko, co było do napisania, już dawno mnie znudził i od czasu, kiedy miałem w rękach ostatni zilustrowany przez niego komiks, nic się nie zmieniło. Przynajmniej nie przeszkadza na tyle, żeby psuć mi ewentualną przyjemność obcowania z chorą wyobraźnią autora Kaznodziei. Ewentualną, bo jak wiadomo, z jego pomysłami też bywa różnie, na przykład poprzedni zbiór przygód Constantine'a był kiepski. Tym razem wyszło lepiej, aczkolwiek nie mogę stwierdzić, że jestem zachwycony.

W Tainted Love główny bohater upada na samo dno, po rozstaniu się z Kit w Fear and Loathing zaczyna pić, zostaje bezdomnym, zapomina o swoich magicznych zdolnościach i po prostu trwa, czekając, aż wykończy go alkohol albo zimno. Czytelnik oczywiście wie, że John w końcu z tego wyjdzie, pytanie tylko: jak? W międzyczasie spotyka na swojej drodze kilka dodatkowych problemów, jak choćby króla wampirów. I tutaj zacznie się moje narzekanie. Finał tej historii trochę za bardzo przypomina mi wątek ze święconą wodą z tomu Dangerous Habits. Okoliczności są trochę inne, ale pomysł scenarzysty został oparty na tym samym patencie. Później znowu czuję, że mam do czynienia z powtórką: tytułowa opowieść o przyzwanym demonie, zresztą całkiem niezła, kojarzy się z tym, co Ennis napisał do Rare Cuts. Reszta Tainted Love to właściwie wycieczka po ulubionych wątkach tego autora: poza wampirem i demonem jest sporo przemocy, długie rozmowy przy kieliszku, II wojna światowa, religia i zły kapłan, który niczym Jessie Custer wydziera się na Boga i demoluje krzyż, a potem podpala kościół, co z kolei wielokrotnie miało miejsce w True Faith. Nie jestem wielkim fanem tego scenarzysty i nie czytałem wszystkiego, co wydał (może w pozostałych scenariuszach błyszczy pomysłowością - jeśli tak, niech ktoś da mi znać, w których dokładnie), ale w komiksach, które znam, tego rodzaju rzeczy pojawiają się zawsze. Za każdym razem występuje co najmniej jedna z wyżej wymienionych, zrealizowana w bardzo podobny sposób. I chociaż Tainted Love nie jest złym tomem (czyta się dobrze, wszystko gra, scena z żyletką daje radość i szczęście), w czasie lektury zadawałem sobie pytanie: ileż można? To wszystko już było, wiele razy, a jeśli ktoś czytał Preachera przed Hellblazerem, sytuacja wygląda tak: to wszystko już było, wiele razy, w dodatku na dużo wyższym poziomie. Ennis wałkowany po raz kolejny może stać się w oczach czytelnika więźniem samego siebie i nudzić pomysłami, które paradoksalnie są jego znakiem firmowym odróżniającym go od innych scenarzystów. I tak samo jest również tutaj. To dobry komiks, ale byłby o wiele ciekawszy, gdybym zapoznał się z nim przed pozostałymi historiami tego autora. Niestety, na to już za późno, więc trochę kręcę nosem, ale ogólnie źle nie jest. Na pewno dużo lepiej niż w Fear and Loathing.

środa, 25 lipca 2012

#248 - Hellblazer: Fear and Loathing [Garth Ennis & Steve Dillon]

Nigdzie nie mogłem znaleźć tomu Bloodlines, więc od razu przeskoczyłem do Fear and Loathing (przeczytałem ten komiks w polskiej wersji, ale żeby nie mieszać w spisie recenzji oraz nie pisać raz o wydaniach oryginalnych, innym razem o przetłumaczonych, pozostanę przy angielskich tytułach). Bloodlines mam gdzieś na płycie, w formie skanów, ale od kilku lat już nie czytam komiksów ściągniętych z Internetu, więc poczekam, aż trafię na papierowe wydanie zbiorcze.

Ze wszystkich tomów serii Hellblazer, jakie przeczytałem do tej pory, Fear and Loathing niestety przekonuje mnie najmniej. W Dangerous Habits Ennis napisał spójną, długą i dobrą historię, tutaj oddał kilka pojedynczych, dużo cichszych strzałów: najpierw Constantine rozprawia się z dzieciakiem próbującym namówić jego siostrzenicę do praktykowania czarnej magii, potem obchodzi swoje czterdzieste urodziny, aż wreszcie scenarzysta przechodzi do głównego wątku, czyli walki z, jak opisano to na okładce, "szalonymi rasistami". Gdzieś pomiędzy tym wszystkim czytamy o podstępie głównego bohatera, który doprowadza do upadku pewnego anioła, co przypomina beta wersję pomysłów, jakie czytelnicy mieli okazję widzieć w Kaznodziei... tyle że to właśnie Kaznodzieję czytałem najpierw i teraz to, co znalazło się w serii Hellblazer odczułem jako powtórkę z rozrywki, nieważne, że to scenariusze z Fear and Loathing były pisane wcześniej. Tak czy inaczej, Ennis wałkował podobne pomysły w różnych komiksach. Czytając to, trochę się wynudziłem. Oglądając też, bo Dillon już dawno znużył mnie jako rysownik, dając kilku bohaterom zbyt mało różniące się twarze i czasem sprawiając wrażenie, że w kółko rysuje Custera lub jego rodzeństwo. Nagle doszły jeszcze bluzgi, których nie było przedtem, też kojarzące się z Kaznodzieją. Same w sobie nie przeszkadzają, za to przeszkadza świadomość, że Delano, poprzedni scenarzysta, nie potrzebował tuzinów kurew, żeby zbudować nastrój horroru i stworzyć interesującą historię. Poza tym stawiał Constantine'a przed ciekawszymi problemami niż pokazane w niezbyt porywający sposób rozstanie z kobietą. Fear and Loathing nie jest beznadziejnym tomem, ale niestety, powtórzę to jeszcze raz, dla mnie najbardziej rozczarowującym z dotychczasowych. Tym bardziej, że po Dangerous Habits Ennis dostał ode mnie naprawdę spory kredyt zaufania. Mam nadzieję, że Tainted Love będzie lepszą opowieścią i że można ją dorwać łatwiej niż Bloodlines.

wtorek, 10 lipca 2012

#246 - Hellblazer: Dangerous Habits [Garth Ennis & William Simpson]

Dangerous Habits Ennisa i Simpsona to pierwszy tom Hellblazera, jaki przeczytałem, zdaje się, że niedługo po polskiej premierze, czyli mniej więcej cztery lata temu. Spodobało mi się na tyle, że zacząłem od początku, czyli od Original Sins do scenariuszy Dealano, a teraz, po latach i przeczytaniu Rare Cuts, powróciłem do przygód Constantine'a wymyślanych przez autora Kaznodziei.

Kiedy Ennis przejmował rolę głównego scenarzysty serii, wiedział, że musi wpaść na coś dobrego. Dorobek Delano był spory, nie wspominając o tym, że stał na wysokim poziomie, więc głupio byłoby obniżyć poprzeczkę. Ennis postanowił zacząć z grubej rury: główny bohater umiera. Najlepszy w pomyśle z jego nieuchronną śmiercią jest fakt, że nie dopadły go demony ani starzy wrogowie. Constantine, od dziecka palący tony papierosów, dowiaduje się, że umiera na raka płuc. Kiedy już uda mu się pożegnać pierwsze napady strachu i godzi się z ironią całej sytuacji (bezczelny i cyniczny magik pokonany przez najzwyklejsze papierosy), próbuje coś z tym zrobić, głównie dzięki swoim znajomościom. Przy okazji udaje mu się rozwścieczyć samego diabła, co sprawia, że wizja bliskiej śmierci staje się jeszcze bardziej przerażająca. Constantine wie, że od tej pory w piekle czeka go specjalne traktowanie.

W końcu nadchodzi pora pożegnań. Główny bohater co prawda wpada na pomysł uniknięcia śmierci, ale wydaje się on tak nieprawdopodobny do zrealizowania, że woli odwiedzić kilka bliskich osób i przed swoim odejściem spłacić parę starych długów. A potem próbuje zrealizować przekręt, za wymyślenie którego Ennisowi należą się spore brawa. Według mnie Dangerous Habits to bardzo dobre wejście tego scenarzysty do świata Hellblazera. Ennis dobrze wyczuł postać Constantine'a, zresztą tego typu bohaterowie, cyniczne, aroganckie, tchórzliwe i nieczułe sukinsyny z obecnym gdzieś w głębi, ale rzadko dochodzącym do głosu dobrym sercem, wydają się być dla niego jednymi z najodpowiedniejszych. Poza tym czytelnicy mogą tu zobaczyć, na jakie pomysły wpadał Ennis przed stworzeniem Kaznodziei, serii, którą chyba mogę nazwać bezpośrednim spadkobiercą pracy Gartha przy Hellblazerze.

Scenarzysta zaznacza we wstępie, że choć William Simpson zna się na swojej pracy, bardziej nadaje się do innego typu historii, ale z drugiej strony warstwa graficzna wcale nie odbiega od tego, co można było zobaczyć w poprzednich tomach. Jako wizualizacja scenariusza daje radę, ale nie jest powalająca i zdążyła się już zestarzeć. To można zaakceptować, szkoda tylko, że porównując wygląd Constantine'a na poszczególnych kadrach Dangerous Habits, można odnieść wrażenie, że jednym z efektów chorowania na raka płuc jest co chwilę zmieniająca się twarz. Tak jakby w filmie jednego bohatera grało kilku aktorów.

środa, 23 maja 2012

#238 - Hellblazer: Rare Cuts [Jamie Delano, Grant Morrison, Garth Ennis, David Lloyd, Sean Phillips, Richard Piers Rayner & Mark Buckingham]

Zgodnie z informacją zamieszczoną na okładce, Rare Cuts to sześć niepublikowanych wcześniej w zbiorczych wydaniach epizodów z przygodami Johna Constantine'a, do scenariuszy Delano, Morrisona i Ennisa. Jeśli tak, to zakładam, że tom drugi, The Devil You Know, został złożony później, bo historia Newcastle: A Taste of Things to Come znajduje się zarówno tam, jak i w Rare Cuts. W każdym razie dla kogoś takiego jak ja, w ślimaczym tempie zapoznającego się z serią Hellblazer zgodnie z chronologią (nie licząc Dangerous Habits Ennisa, zbioru przeczytanego lata temu), ten tom to możliwość zobaczenia trochę innej wersji tego komiksu niż ta, do jakiej zdążył przyzwyczaić mnie Jamie Delano. Co nie zmienia faktu, że jego scenariusze i tak są tu najlepsze, zwłaszcza Dead-Boy's Heart. W In Another Part of Hell trochę przeszkadzał mi momentami głupkowaty i groteskowy humor. Morrison się nie popisał, jego dwa zeszyty o szale ogarniającym niewielkie miasto są średniakami. Jeśli chodzi o Ennisa, w This is Diary of Danny Drake pokazał dobrą historię, nie odbiegając od poziomu Delano. Teraz kolej na niego, już od następnego tomu autor Kaznodziei przejmie w Hellblazerze rolę stałego scenarzysty. Jeśli chodzi o ilustracje, wszyscy rysownicy pojawiali się w serii już wcześniej, więc dotychczasowi czytelnicy powinni wiedzieć, czego się spodziewać.

Rare Cuts to krótkie wydanie zbiorcze, do szybkiego przeczytania, zawierające historie przejściowe, co niekoniecznie oznacza, że słabe. Stały poziom i atmosfera serii zostały zachowane. Żegnamy Delano, przechodzimy przez średnią opowieść Morrisona, witamy Ennisa i przygotowujemy się na jego dłuższy pobyt na stronach tego komiksu. Jedno z pierwszych zdań na tylnej okładce Dangerous Habits, kolejnej części, brzmi: John Constantine is dying.

piątek, 8 października 2010

#113 - Hellblazer: The Family Man [Jamie Delano i inni]

Co tym razem, w czwartym TPB jednej z ciekawszych serii ze stajni Vertigo, prezentującej przygody cynicznego maga Johna Constantine'a? Naprawdę sporo dobrego. Delano wciąż przykuwa uwagę dobrymi pomysłami oraz nastrojową narracją, co nie powinno dziwić żadnego czytelnika poprzednich tomów. W The Family Man główny bohater stara się ująć tytułowego seryjnego mordercę, który morduje całe rodziny (czasem zostawia przy życiu któregoś z rodziców, ale nigdy dzieci), a lista ofiar jest coraz dłuższa i nikt nie potrafi temu zaradzić. John ściga go wyłącznie z osobistych pobudek, ponieważ przypadkowo wskazał mu kolejną szczęśliwą rodzinę, co dla zabójcy oznacza tylko jedno: idealnych kandydatów do pójścia pod nóż. A potem sprawa robi się jeszcze bardziej osobista i skomplikowana - morderca postanawia dopaść kogoś z rodziny Constantine'a...

Historia Family Mana jest najlepszą rzeczą, jaka znalazła się w tym tomie, ale nie zajmuje całości, a jedynie pięć z ośmiu zeszytów. Szkoda, że kończy się tak szybko. Reszta to pojedyncze opowieści - szósta wynikająca bezpośrednio z głównego wątku, siódma, nieco słabsza, z gościnnym udziałem innego scenarzysty (Dick Foreman) i moim zdaniem przekombinowana, oraz finałowa, czyli powrót Delano i znakomitej narracji, choć tym razem bez horroru, a "tylko" z ciekawymi przemyśleniami Constantine'a na temat otaczającego go świata.

Najgorzej ma się warstwa graficzna komiksu - czasem jest całkiem niezła, jednak momentami (na przykład w Sundays Are Different, ostatnim zeszycie, rysowanym przez Deana Mottera i Marka Penningtona) woła o pomstę do nieba. Jeszcze innym razem (Mourning of the Magician, ilustracje Seana Phillipsa) obrazki są dziwne, mogą się podobać, ale zdecydowanie nie pasują do reszty, co z kolei może być niemałą wadą dla czytelników lubiących spójność. Nie da się ukryć, że biorąc pod uwagę jedynie doznania wizualne, Hellblazer przegrywa. Na szczęście mimo tego jest wart przeczytania i sięgnięcia po kolejne Trade'y, co, mam nadzieję, zrobię jak najszybciej.

sobota, 3 lipca 2010

#93 - Hellblazer: The Fear Machine [Jamie Delano i inni]

Trzeci TPB serii Hellblazer zawiera zeszyty od #14 do #22 i dostarcza kolejnej dawki emocji podobnych do tych, które towarzyszyły mi podczas lektury poprzednich części. Tym razem John Constantine (wciąż bezczelny i wciąż pakujący się w najgorsze możliwe kłopoty) ucieka przed organami ścigania, a na swej drodze spotyka grupę ludzi, którzy są bardzo związani z naturą (tak jest, jak zwykle w grę wchodzi magia) oraz prowadzą koczowniczy tryb życia. Główny bohater postanawia zamelinować się wśród nowych przyjaciół. Na początku wszystko przebiega zgodnie z jego planem, wkrótce jednak (jakżeby inaczej) sytuacja wymyka się spod kontroli. Jedna z dziewczynek z otoczenia Johna zostaje porwana, okazuje się bowiem, że posiada pewne specjalne zdolności, które będą bardzo przydatne ludziom związanym z tytułową The Fear Machine; pewnie domyślacie się, kto wyrusza w drogę, by jej pomóc?

Zarówno scenariuszowo jak i graficznie ciężko napisać o tym komiksie coś, o czym nie wspomniałem w tekście o TPB The Devil You Know. Rysunkowo jest znośnie - znany z Fables Buckingham to jeszcze nie ten Buckingham, który ilustruje przygody mieszkańców Baśniogrodu, reszta też nie powala, jednak i tak jest o niebo lepiej, niż w Original Sins. Jeśli chodzi o działkę Delano, nadal mamy do czynienia z nastrojowym horrorem, w którym akcja jest raczej na drugim miejscu, ustępując narracji. Oczywiście nie znaczy to, że w Hellblazerze niewiele się dzieje, wręcz przeciwnie - dzieje się dużo i momentami bardzo krwawo. Jeśli ktoś lubi klimat serii, nie powinien być zawiedziony.

The Fear Machine
nie jest żadnym mistrzostwem świata, zresztą tak samo jak dwa poprzednie Trade'y, ale zdecydowanie daje radę. Opowieść ma w sobie coś takiego, że choć nie można nazwać jej arcydziełem, nie jest też zwykłym czytadłem. Jedyna rzecz, która nie pasuje mi w tym tomie, to zbyt dużo zbiegów okoliczności - kilkukrotnie ktoś "przypadkiem" trafia na osobę, której akurat szukał lub bardzo potrzebował, nawet jeśli szansa na takie spotkanie była naprawdę znikoma. Mało prawdopodobna opcja, nieco drażniąca, ale w sumie niezbyt istotna; trochę mnie zirytowała, jednak nie zepsuła dobrego wrażenia.

środa, 23 września 2009

#43 - Hellblazer: The Devil You Know [Jamie Delano i inni]


Mojej przygody z Hellblazerem ciąg dalszy. Wygląda na to, że zostanę z tą serią na dłużej - drugi TPB podoba mi się bardziej niż Original Sins, głównie za sprawą pewnej historii, która nie znalazła się w regularnych zeszytach.

The Devil You Know został prawie w całości napisany przez Jamiego Delano, za to rysowników występuje dużo więcej niż ostatnio. Nie wymieniałem twórców w tytule, wszyscy znajdują się w etykietach. Do najciekawszych ilustratorów należą Mark Buckingham, obecnie rządzący w Fables, Bryan Talbot oraz znany chociażby z V for Vendetta David Lloyd. W stosunku do poprzedniego wydania zbiorczego nastąpiła znacząca poprawa warstwy wizualnej komiksu - wreszcie jest nie tylko co czytać, ale i co oglądać.


Oprócz historii z comiesięcznych wydań Hellblazera (w The Devil You Know są to numery #10-#13) znalazły się tutaj Hellblazer Annual #1 oraz The Horrorist #1 i #2. Zeszyty zamykają kilka wątków zaczętych w poprzednich dziewięciu odcinkach i są dobre, chociaż drażni mnie pojawiający się w numerze #13, z dzisiejszej perspektywy całkowicie wyświechtany patent "Niech bohaterowi przytrafi się wszystko, co najgorsze, a na ostatniej stronie okaże się, że to tylko zły sen". Mimo tego drobnego zgrzytu całość odbieram bardzo pozytywnie.

Narysowana przez Talbota historia The Bloody Saints również trzyma poziom, ale głównym punktem programu jest jednak Antarctica z The Horrorist. Lloyd świetnie zilustrował klimatyczny horror, straszący atmosferą ciągłego niepokoju bardziej niż przemocą, której wcale nie zabrakło. Rysunki są tu o wiele mniej ponure i według mnie lepsze niż w V for Vendetta, idealnie zgrywają się ze scenariuszem Jamiego Delano, co sprawia, że ostatnie 100 stron tego TPB (mniej więcej tyle zajmuje Antarctica) stanowi najlepszy kąsek. Podsumowując, The Devil You Know to godne polecenia wydanie zbiorcze, stanowiące kilka bardzo dobrych historii spuentowanych czymś jeszcze lepszym. To i tak o wiele więcej, niż zakładałem przed lekturą. Gdyby nie zabrzmiało to śmiesznie (biorąc pod uwagę datę powstania komiksów wchodzących w skład tego tomu oraz ilość jeszcze nieprzeczytanych przeze mnie Trade'ów), napisałbym, że Hellblazer cały czas się rozwija. Chciałbym już być na bieżąco...

poniedziałek, 14 września 2009

#35 - Hellblazer: Original Sins [Jamie Delano & John Ridgway]


Nigdy nie zgrywałem jakiegoś eksperta od komiksów, wręcz odwrotnie - przyznaję się bez bicia, że jak na lata, które spędziłem z tym genialnym medium, wiem zdecydowanie za mało. Moje braki uwzględniają między innymi serię Hellblazer. Słyszałem o niej już bardzo, bardzo dawno temu, a gdzieś w moich zbiorach znajdował się jeden zeszyt ze scenariuszem Gartha Ennisa, ale nic poza tym. Impulsem do zmiany tego stanu rzeczy było wydanie w naszym kraju Trade'a Dangerous Habits. Nabyłem go, tyle że w wersji oryginalnej - nie dlatego, że moim marzeniem jest obalenie polskiego rynku komiksowego, po prostu opowieści obrazkowe z logiem Vertigo zdecydowanie należą do najlepszych jakie czytałem i mam pod ich względem pewne zboczenie - kupuję tylko oryginały. Potem zobaczyłem, że przed runem Ennisa było jedynie pięc wydań zbiorczych, więc czemu nie miałbym zacząć od początku i powoli, mozolnie brnąć do przodu (szczerze mówiąc, już nie mogę się doczekać runu Milligana)? Nie było żadnych przeszkód... i tak oto stałem się szczęśliwym posiadaczem tomu o nazwie Original Sins, zbierającego pierwsze dziewięć zeszytów Hellblazera.

Jasne jest, że nie mogę pisać o tym komiksie tak jakbym czytał go w latach, kiedy został wydany. Poznałem tę historię dopiero teraz i dla mnie istnieje tylko z takiej perspektywy. Tak więc czy Original Sins to godna polecenia historia, która sprawdza się w roku 2009? Moim zdaniem tak - i nie piszę tego dlatego, że niby wypada pochwalić początki Hellblazera. Czyta się to naprawdę dobrze. Główną zaletą jest nastrojowa narracja oraz osobowość głównego bohatera, Johna Constantine'a - z jednej strony człowieka cynicznego i aroganckiego, z drugiej dręczonego wyrzutami sumienia zbyt często jak na pełnego beztroski twardziela, za którego chciałby uchodzić. Pod tym względem komiks naprawdę daje radę i ma bardzo fajną atmosferę. Może kiedy już zapoznam się z dalszymi Trade'ami, stwierdzę z perspektywy czasu, że nie było warto zaczynać od samego początku, ale póki co jestem usatysfakcjonowany. Delano stworzył dobry horror okraszony humorem, objawiającym się głównie w postawie Constantine'a wobec świata ludzi i demonów - facet nie ma szacunku ani dla jednych, ani dla drugich. A scena, w której "radzi sobie" z bestią stworzoną z czterech niezbyt grzecznych chłopaków, jest jedną z najlepszych w całym tomie. Ale tylko jedną, bo ciekawych wątków jest tu dużo więcej.

Jeśli chodzi o rysunki... cóż, te zestarzały się najbardziej. W przeciwieństwie do scenariusza, ilustracje nie mogły uchronić się przed upływem czasu i zdaję sobie sprawę, że samo oglądanie Original Sins nie należy do wyjątkowo przyjemnych doświadczeń. Do takiego stanu rzeczy Vertigo zdążyło już jednak, no, może nie przyzwyczaić, ale na pewno dało do zrozumienia, że u nich ważniejsza jest fabuła. A ta w pełni rekompensuje ilustracje, które może kiedyś nie raziły, a nawet były niezłe, ale ten okres już dawno minął. Obecnie warto zapoznać się z początkami serii Hellblazer dla scenariusza - na tyle ciekawego, że nikt powinien narzekać na zmarnowany czas i pieniądze.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...