Powtórka z rozrywki czy nie, czytając osiemnasty tom Żywych Trupów po raz pierwszy od bardzo długiego czasu od początku do końca lektury czułem dokładnie to, co chciałem czuć za każdym razem dzięki tej serii. Wreszcie znowu zaczynam niepokoić się o bohaterów i znowu zależy mi na ich losie. Pytanie, na jak długo, ale póki co ponownie świetnie się bawię. Nowy czarny charakter, Negan, to kawał nieobliczalnego, chorego i przerażającego skurwiela, który może wyrządzić Rickowi szkodę o wiele większą od wcześniejszego pozbawienia go dłoni. Oczywiście wiem, że Negan to tak naprawdę nowa wersja Gubernatora, zaś sytuacja podobna do tej z Co przed nami miała już w Żywych Trupach miejsce, ale jakoś mi to nie przeszkadza. Zobaczymy, czy po zakończeniu tego wątku scenarzysta wymyśli coś nowego, czy może wróci do punktu wyjścia. Wolałbym tę pierwszą opcję, praktycznie w każdej z ostatnich recenzji związanych z tą serią narzekałem, że prędzej czy później opowieść Kirkmana zacznie zjadać własny ogon. Zdania nie zmieniam, niemniej pozostaje faktem, że już kilkukrotnie oczekiwałem tomu będącego powodem do mojego rozstania się z Rickiem i spółką, tymczasem autorzy konsekwentnie odkładają ten moment na później. To spore osiągnięcie, teraz nie zaszkodziłoby, żeby poziom najnowszego wydania zbiorczego został utrzymany chociaż trochę dłużej niż przy ostatniej zwyżce formy. Najnowszy wątek przypadł mi do gustu, nawet bardzo, więc to jeszcze nie czas na pożegnanie.
wtorek, 24 września 2013
poniedziałek, 8 kwietnia 2013
#292 - Żywe Trupy: Powód do strachu [Robert Kirkman & Charlie Adlard]
W poprzednich recenzjach kolejnych tomów Żywych Trupów byłem umiarkowanie zadowolony, pisząc, że ciągle jest całkiem dobrze, ale jednocześnie marudząc, że takiej serii nie da się ciągnąć w nieskończoność. Nadal tak uważam, ale z uśmiechem na twarzy przyznaję, że Powód do strachu, siedemnaste wydanie zbiorcze, szybko i skutecznie zamknęło mi mordę. Lepiej późno niż wcale. To najlepsze odcinki cyklu od czasu Stworzeni by cierpieć (tom ósmy), gdzie Kirkman bezlitośnie wymordował sporą część najważniejszych bohaterów swojego komiksu, pokazując czytelnikom, że w jego scenariuszach może zdarzyć się wszystko i żadna postać nie jest bezpieczna. No tak, ale później na kolejne zgony reagowałem co najwyżej obojętnym ziewnięciem, nie pamiętam, kiedy ostatnio naprawdę przejąłem się losami Ricka i jego przyjaciół. Żywe Trupy przez cały ten czas były dobrą lekturą, ale po tak częstym uśmiercaniu bohaterów zaskakiwanie odbiorcy stawało się coraz trudniejsze. Trzymając w rękach Powód do strachu znowu czułem się tak, jak za dawnych czasów, kiedy czytałem ten komiks, a moje szczęka leżała gdzieś na podłodze.
To prawda, że Kirkman może zaskakiwać chyba tylko w jeden sposób, mianowicie pokazując kolejne sceny okrucieństwa wpływającego na coraz bardziej pokręcone relacje pomiędzy bohaterami. Ale to nieważne, w siedemnastym tomie znowu robi to tak, że przewracając kolejne strony robiło mi się niedobrze i byłem autentycznie poruszony. Tego właśnie oczekuję od Żywych Trupów. Autorom znowu się udało, co prawda musiałem czekać na to przez wiele miesięcy (co ja piszę... lat!), jednak mam nadzieję, że tym razem potrwa to trochę dłużej niż ostatnio i kolejne wydanie zbiorcze będzie tak samo dobre. Tyle razy wspominałem o tym, że seria Kirkmana w końcu zacznie zjadać swój własny ogon, ale kto wie, być może jednak uda się tego uniknąć, przynajmniej na jakiś czas. Bo nie wierzę, że na zawsze.
W siedemnastym tomie sytuacja znowu trochę się zmienia, zmienia się położenie bohaterów oraz pozycja Ricka w grupie. Kiedyś stracił prawą dłoń i od tego czasu nie jest już tak sprawny, jak wcześniej, teraz mógł stracić coś więcej, ale na rezultaty trzeba poczekać. I nie będzie chyba żadną niespodzianką, kiedy napiszę, że Powód do strachu wita naszych znajomych nowymi problemami, jednak nadal są to problemy głównie z ludźmi. Chodzące trupy przewijają się gdzieś tam w tle, będąc jedynie pretekstem do sadyzmu i okrucieństwa tych, którzy przeżyli. Nic nowego. Nowy, a raczej odnowiony, jest za to mój entuzjazm. Znowu wierzę w tę serię i czekam na ciąg dalszy z dużo większą niecierpliwością niż zazwyczaj.
wtorek, 23 października 2012
#264 - Żywe Trupy: Większy świat [Robert Kirkman & Charlie Adlard]
Chyba nie ma wątpliwości, że Kirkman to świetny scenarzysta. Nie mam też wątpliwości, że prędzej czy później Żywe trupy zupełnie mnie znudzą, przestaną zaskakiwać i nadejdzie pora na zrezygnowanie z czytania kolejnych części, żeby tylko uniknąć jak największej liczby rozczarowań. Sięgając po każdy następny tom zastanawiam się, czy to już. Większy świat przekonuje mnie, że jeszcze nie.
Szwendające się poza miejscem zamieszkania bohaterów komiksu zwłoki ponownie schodzą na dalszy plan, przegrywając z relacjami międzyludzkimi. Większy świat pokazuje nowy pomysł Kirkmana, opóźniający czające się na horyzoncie zataczanie kręgów przez jego serię. Nie chcę zdradzać, o co chodzi, ale jest dobrze. Może pozwoli to uniknąć powrotu do wcześniejszych wydarzeń, czyli schematu "grupa jest w drodze-odnajduje nowe, bezpieczne miejsce, gdzie może się osiedlić-nowe miejsce okazuje się tylko pozornie bezpieczne-dochodzi do kolejnej tragedii-grupa musi uciekać-grupa jest w drodze" i wszystko zaczyna się od nowa. Pomimo siłą rzeczy ograniczonych możliwości Żywych trupów (na przykład w Invincible tego samego autora może zdarzyć się wszystko, tutaj nie bardzo), scenariusz nadal potrafi zaskoczyć i zadowolić czytelnika świeżym pomysłem, aczkolwiek ciągle uważam, że nie da się ciągnąć tej serii bez końca na dobrym poziomie i wypadałoby powoli zastanawiać się nad finałem. Dopóki odbiorców może jeszcze cokolwiek poruszyć, co po kilku wcześniejszych wątkach i tak nie jest łatwym zadaniem.
poniedziałek, 27 lutego 2012
#210 - Żywe Trupy: Odnajdujemy siebie [Robert Kirkman & Charlie Adlard]
Po przeczytaniu poprzedniego tomu Żywych Trupów przeważyło moje sceptyczne nastawienie do tej serii. Zastanawiałem się nawet nad przerwaniem kupowania kolejnych części, zakładając, że przygody Ricka oraz reszty ocalałych i tak już nie zdołają mnie niczym zaskoczyć. Odnajdujemy siebie, piętnaste wydanie zbiorcze cyklu Roberta Kirkmana i Charliego Adlarda, z jednej strony potwierdza moje założenie, a z drugiej nie mogę zaprzeczyć, że to bardzo dobry odcinek i przeczytanie go było świetną zabawą. Kto by się spodziewał, zwłaszcza po tym, co napisałem o Żywych Trupach ostatnio?
Bohaterowie znowu są ukryci za murami, oddzieleni od zombie i pozornie bezpieczni, ale równocześnie uwięzieni w zamkniętej społeczności, gdzie nie każdy jest przyjaźnie nastawiony do innych i gdzie wiadomo, że prędzej czy później coś pęknie i dojdzie do tragedii. Skąd my to znamy? Tak, to już było, Kirkman opowiada tę samą historię po raz kolejny. Jest kilka zmian, bo przecież tak dobry scenarzysta nie zrobiłby stuprocentowej kopii, ale ogólne mamy do czynienia z powtarzaniem się. Mimo to dobre dialogi, ciekawe wątki obyczajowe oraz wiszące w powietrzu nieszczęście (i ciekawość, co dokładnie je spowoduje) wynagradzają wtórność i wspomniany w recenzji tomu Bez wyjścia fakt, że seria od pewnego czasu zjada swój własny ogon.
Rick i reszta próbują zrobić z miejsca, gdzie trafili, prawdziwy dom, tak normalny, jak to tylko możliwe w świecie, w którym przyszło im żyć. Tym razem największą przeszkodą w dążeniu do tego celu będą inni ludzie, nie zombie. Na szczęście z kilkoma rzeczami bohaterowie radzą sobie inaczej, niż zwykle, robiąc czytelnikowi niespodziankę i pozwalając choć na chwilę zapomnieć o tym, że Odnajdujemy siebie to w dużej części powtórka z rozrywki. Dobrze, że wszystko zostało zrobione na wysokim poziomie, pozwalającym przymknąć oko na to, że raczej nietrudno zgadnąć, co będzie dalej. Ten komiks po prostu świetnie się czyta i w czasie lektury w ogóle nie myślałem o jego wadach. A to, że mimo wszystko Kirkman ciągle potrafi podtrzymywać zainteresowanie przygodami swoich postaci, świadczy jedynie o tym, że potrafi bardzo dużo, co zresztą nie jest żadnym odkryciem. Oby jeszcze nie raz udało się mu mnie zaskoczyć.
sobota, 31 grudnia 2011
#186 - Żywe trupy: Bez wyjścia [Robert Kirkman & Charlie Adlard]
Żywe trupy to chyba najbardziej nieregularnie recenzowana przeze mnie seria. Po lekturze każdego tomu nie za bardzo wiem, co napisać, właściwie w każdym z nich można znaleźć to samo. Problem polega na tym, że po szokujących zmianach, jakie nastąpiły w zbiorze Stworzeni by cierpieć nie mam pojęcia, czym jeszcze może mnie ten cykl zaskoczyć. To nadal jedna z najlepszych serii ukazujących się w Polsce, ale jej formuła powoduje, że prędzej czy później będę musiał zadać pytanie: "Ile można?". Chyba, że Kirkman znajdzie jakiś nowy patent na odbieranie czytelnikowi mowy. Na razie, po czternastu tomach i stosach zamordowanych ofiar żywych trupów i złych ludzi, jestem coraz mniej zainteresowany losem bohaterów serii. Nie w tym sensie, że zrezygnuję z czytania następnych części. Po prostu niezbyt interesuje mnie, kto przeżyje, a kto zginie. Kirkman doszedł do etapu, na którym już bardzo rzadko udaje mu się szokować/wzruszać odbiorcę (a przynajmniej odbiorcę piszącego te słowa) śmiercią stworzonych przez niego postaci. Całe szczęście, że w Bez wyjścia następuje choć jeden taki moment. Po tym, co stało się z Jessie, nową przyjaciółką Ricka, i z jej synem, przez chwilę było mi aż niedobrze. I o to przecież chodzi, wcześniej co chwilę łapałem się za głowę, kiedy ktoś ginął lub zostawał kaleką, ale scenarzysta chyba trochę przedobrzył i sprawił, że te czasy już się skończyły. Mam jednak nadzieję, że powrócą.
To tyle, jeśli chodzi o zdolność do szokowania. Niestety, zdolność do zaskakiwania też nie ma się za dobrze. Rick i jego ludzie znowu przebywają za murami obronnymi, tym razem w społeczności ludzi, którzy chcą ułożyć sobie życie pomimo panującej zarazy. No i wiadomo (już od poprzedniego tomu), że spokój nie potrwa długo, coś musi doprowadzić do nieszczęścia. Będą to hordy zombie, mieszkańcy miasta lub jedni z drugimi. Wiadomo również, co zrobi porywczy Rick - pewnie znowu oszaleje i będzie gotowy pozabijać wszystko, co się rusza, by tylko bronić bliskich. Wiedziałem to jeszcze przed lekturą Zbyt daleko i Bez wyjścia.
Wychodzi na to, że Żywe trupy to jednak straszna miernota. Wcale nie. Serię nadal czyta się świetnie, cykl posiada wszystkie cechy dobrego serialu, sprawiające, że chce się czekać na kolejne odcinki. Wydaje mi się jednak, że Kirkman powinien zaplanować sobie całość na jeszcze kilka tomów i skończyć, póki może zrobić to z klasą. W przeciwnym wypadku Żywe trupy będą zjadać własny ogon. Już zaczęły to robić. I obym nie miał racji, ale obstawiam, że dalszy ciąg będzie wyglądał następująco: w mieście dojdzie do tragedii, za góra dwa lub trzy tomy Rick będzie musiał je opuścić, oczywiście zginie przy tym cała masa ludzi. Potem przez parę tomów będą tułać się po drogach i lasach, aż w końcu znajdą kolejne schronienie... i tak w kółko, bez końca. Powtarzam, obym nie miał racji, bo piszę to jako fan tej serii. Zobaczymy.
wtorek, 11 stycznia 2011
#131 - Żywe Trupy: Stworzeni by cierpieć [Robert Kirkman & Charlie Adlard]
Trudno jest opisać to, co ma miejsce w Stworzeni by cierpieć w taki sposób, żeby nie zepsuć niespodzianki tym, którzy jeszcze nie mieli tej części w rękach. Na stronach komiksu dzieje się naprawdę sporo, a scenarzysta pokazuje, że żadna z postaci (wcześniej wykreowanych i przedstawianych w mistrzowskim stylu, do jakiego przyzwyczaił Kirkman) nie jest dla niego zbyt znacząca, święta czy nietykalna. Duży konflikt, masa ofiar, trup ściele się gęsto. Niby pokazywał to już wcześniej, ale tutaj pojechał po bandzie.
Finał jest mocny i zaskakujący, chyba że ktoś już wcześniej przysiągł sobie, że do końca będzie uważał Żywe Trupy za nudną i nieciekawą serię, przy której można tylko ziewać. Reszta powinna być zadowolona. W końcu przed finałem dzieje się to, co zazwyczaj, czyli dobre dialogi oraz akcja na najwyższym poziomie. Nie oczekiwałem niczego więcej i jestem usatysfakcjonowany.
poniedziałek, 3 maja 2010
#88 - Żywe Trupy: Tu Pozostaniemy [Robert Kirkman & Charlie Adlard]
Po bombie atomowej spuszczonej na bohaterów w ósmym tomie, Stworzeni By Cierpieć, było dla mnie prawie oczywiste, że kolejny TPB będzie dużo spokojniejszy oraz mniej zaskakujący od poprzedniego. I rzeczywiście. Bo nawet ktoś tak pomysłowy jak Kirkman musiałby się naprawdę natrudzić, żeby zaprezentowane tutaj wydarzenia były równie wstrząsającą niespodzianką - musi chyba minąć sporo czasu, zanim serii uda się osiągnąć podobny efekt. Wierzę, że będzie dobrze, a tymczasem dziewiąty tom może okazać się trochę słabszy od ósmego. To chyba naturalne wrażenie w czasie lektury tak zwanych przejściowych Trade'ów; w Invincible jest podobnie, tyle że konstrukcja świata przedstawionego w Żywych Trupach ogranicza scenarzystę, którzy przecież nie może pozwolić sobie na pewne zabiegi znane z przygód Niezwyciężonego, gdzie może wydarzyć się praktycznie wszystko. Tutaj o pewnych rzeczach nie może być mowy, także wybrnięcie z sytuacji wydaje się dużo trudniejsze.
Tu Pozostaniemy, tom zbierający zeszyty #49-54, przedstawia przede wszystkim zmagania Ricka i jego syna z koszmarem, który obrócił ich (niełatwe nawet bez tego) dotychczasowe życie w gruzy. Ponownie skazani na tułaczkę, jak zwykle zostają świetnie sportretowani przez Kirkmana, doskonale radzącego sobie z pokazywaniem ich jako wraków ludzi, którym mniej lub bardziej odwala. Stan psychiczny bohaterów oraz wątek obyczajowy na pierwszy plan, zombiaki w tle i o to chodzi od samego początku serii. Potem następuje spotkanie z kilkoma starymi znajomymi (można było się tego spodziewać) oraz początek znajomości z nowymi postaciami, które już wkrótce mogą okazać się kluczowe dla opowieści Kirkmana i Adlarda. Jestem bardzo ciekaw, w jakim kierunku pójdzie teraz seria - pisałem o tym w drugim akapicie poprzedniego wpisu dotyczącego Żywych Trupów, nie chcę się teraz powtarzać, ale ostrzegam przed delikatnym spoilerem.
Jak już wspomniałem, Tu Pozostaniemy może wydawać się tomem gorszym od poprzedniego i właściwie, cholera, jest gorszy. Ale chyba nikt nie spodziewał się, że będzie inaczej, rozpierducha w ósemce zmieniła tę serię na zawsze (pokazując jednocześnie, że po Żywych Trupach można spodziewać się absolutnie wszystkiego), było więc jasne, że przez chwilę będzie spokojniej. A względny spokój to wróg tej opowieści, co nie znaczy, że całość nie trzyma poziomu, do którego stali czytelnicy zdążyli już przywyknąć. Nadal jest bardzo dobrze.
niedziela, 6 września 2009
#28 - The Walking Dead #55-#64 [Robert Kirkman & Charlie Adlard]
Dzisiaj tekst przedstawiający dziesięć najnowszych odcinków serii "The Walking Dead" - ostatnie dwa akapity zdradzają o kilka szczegółów za dużo, także nie polecam ich tym, którzy wolą najpierw przeczytać komiks sami.
O "The Walking Dead" nie pisałem już od dziewięciu miesięcy. Przez ten czas uzbierała się kolejna porcja zeszytów i jest o czym opowiadać. Kirkman nadal udowadnia to, co właściwie już udowodnił: po pierwsze, jego głowa jest pełna dobrych pomysłów. Po drugie, w historiach o zombie najważniejsi są ludzie, ich wzajemne relacje oraz postawa wobec niebezpieczeństwa; ożywione zwłoki niejednokrotnie schodzą na drugi plan. Zmiany w psychice bohaterów bywają dużo bardziej interesujące od zastanawiania się, czy za kolejnym zakrętem czyhają żywe trupy. I bardzo dobrze, tego właśnie oczekuję od tej serii.
[spoilery] W opisywanych dziesięciu zeszytach dzieje się sporo, cały czas na poziomie, do którego Kirkman i Adlard zdążyli już nas przyzwyczaić - jeśli lubisz "The Walking Dead", wciąż będziesz zadowolony, jeśli nie - póki co też nie zmienisz zdania . Obecnie bohaterowie zmierzają w stronę Waszyngtonu, gdzie według jednej z nowo poznanych postaci znajduje się wiedza dotycząca przyczyny ożywania trupów. Mam tylko nadzieję, że jeśli w ogóle Rick i spółka dotrą do celu, rozwiązanie zagadki nie okaże się jakimś banałem, który zniechęci mnie do tego komiksu. Scenarzysta nie byłby sobą, gdyby nie postawił na drodze stworzonych przez siebie bohaterów setek przeszkód, w dodatku tych najgorszych z możliwych. Robi to i tym razem. Niektórzy pękają, próbują popełnić samobójstwo, inni nie dają rady w inny sposób. Do grupy dołącza kilka nowych osób, w tym ksiądz, co oczywiście tylko pogarsza sytuację - nie wszystkim podobają się jego komentarze w stylu "niezbadane są wyroki boskie", zwłaszcza wygłaszane w naprawdę tragicznych momentach.
[spoilery] Po drodze do Waszyngtonu Rick odwiedza rodzinne miasto i zabiera ze sobą kolejnego towarzysza, znanego z samego początku historii. W trakcie tej wyprawy następują pewne zmiany w charakterze dziecka Ricka, Carla, które z kolei zaowocują drastycznymi wydarzeniami kilka odcinków później. Jest to chyba najciekawszy wątek kilku ostatnich numerów "The Walking Dead", z niecierpliwością czekam na jego rozwinięcie. Kolejna przeszkoda to grupa obcych osób śledząca bohaterów. Można się domyślać, że nie mają dobrych zamiarów, a już po chwili domysły zmieniają się w pewność. Napiszę tylko, że brakuje im żywności i chcą dostać jedzenie, które mogą zaoferować Rick i reszta. To właśnie ci ludzie będą głównymi przeciwnikami w ciągu kilku kolejnych zeszytów. Będzie się działo.
piątek, 5 grudnia 2008
#15 - The Walking Dead #54 [Robert Kirkman & Charlie Adlard]
"The Walking Dead" to zdecydowanie jeden z tych komiksów, które wolę łykać większymi partiami, podobnie jak "Y: The Last Man". Te dwadzieścia kilka stron to zdecydowanie za mało, ale co zrobić - nadrobiłem zaległości i teraz trzeba czekać na każdy kolejny zeszyt. A seria wciąż ma się dobrze, nawet mimo tego, że nie zaplanowano z góry określonej ilości odcinków, zaś Kirkman zdaje się bawić w "pociąg w nieznane". Oby udawało mu się jak najdłużej. A co znajduje się w "The Walking Dead" #54? Cóż, można powiedzieć, że to co zwykle, co wcale nie oznacza czegoś złego (wręcz przeciwnie). Dobre dialogi, trochę rozwałki, nowe postacie, tym razem brak trzymającego w napięciu zakończenia. Ale i tak czekam na kolejne zeszyty.
niedziela, 26 października 2008
#11 - The Walking Dead [Robert Kirkman & Charlie Adlard]
Z początku były świetne rysunki, ale wtórny scenariusz nie pozwalał odebrać tego komiksu z entuzjazmen. Ot, świat opanowany przez Zombie, kilka osób przeżyło i próbuje utrzymać ten stan. Nie wiem jak Tobie, ale mi się to z czymś kojarzy. Poza bardzo dobrym i poruszającym zakończeniem, pierwszy Trade serii "The Walking Dead" nie zapowiadał tego, co miało nastąpić później. Obecnie "Żywe trupy" (pod tą nazwą odnajdziesz komiks w polskich księgarniach, a uwierz, że warto go pouszkać) liczą sobie 53 zeszyty, opowieść ciągle się toczy, a ja już chcę wiedzieć, co nastąpi dalej. Seria trzyma w napięciu i nie pozwala oderwać oczu od wydarzeń rozgrywających sie na mrocznych, czarno-białych rysunkach Charliego Adlarda, który po pierwszym TPB zastąpił Tony'ego Moore'a. Zdaniem niektórych zmiana ta nie wyszła "Żywym trupom" na dobre, ale nawet oni muszą przyznać, że Adlard się wyrobił i jego kreska świetnie pasuje do klimatu komiksu. Przy okazji, mała ciekawostka: polskiemu czytelnikowi rysownik znany jest z wydawanego przez TM-Semic "Z Archiwum X", chociaż gdybym o tym nie przecztał, nigdy w życiu bym się nie domyślił.
"The Walking Dead" to historia typu "kto przeżyje, kto zginie", a Kirkman potrafi sprawić, że śmierć i cierpienia bohaterów (nawet tych negatywnych, na przykład w jednej z mocniejszych scen z łyżką) nie są dla nas obojętne. Widzimy, do czego zdolni są ludzie w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa, obserwujemy ich interakcje oraz to, jak sobie radzą (bądź dużo częśćiej: jak sobie nie radzą) z otaczającym ich szaleństwem. To robi wrażenie. Całość trawi się strasznie szybko, długie dialogi oraz sceny akcji, gdzie praktycznie nie ma nic do czytania, są świetnie wyważone. Wtórność z pierwszego TPB została zastąpiona świetnymi pomysłami oraz dobrze skonstruowanymi i wiarygodnymi postaciami. Nikt nie jest bezpieczny, a czytelnik jest wielokrotnie zaskakiwany, na przykład kiedy krzywda zostaje wyrządzona osobom teoretycznie nietykalnym. Robert Kirkman zgotował swoim bohaterom prawdziwe piekło i potrafi dręczyć ich bez żadnych skrupułów. A ja muszę przyznać, że patrzę na to wszystko z fascynacją i już nie mogę doczekać się reszty. Chcę zobaczyć kolejne przeszkody i to, jak wykreowani przez scenarzystę ludzie z krwi i kości (bo właśnie takie sprawiają wrażenie) poradzą sobie z tym, co ich spotka... lub nie poradzą. Wszystko jest możliwe.