Witam Wszystkich Zewsząd.
UWAŻAJ, TO NIE CHMURY, TO PAŁAC KULTURY ...
- Cały dzień cię nie było!- Jasiek usiadł na stole i wyczekująco postukiwał łapką w blat.
- No rzeczywiście , nie było mnie, a bo co? - Drażniłam się z kociem.
- Bo może się wytłumaczysz, gdzie byłaś ? - Natężenie postukiwania wzrosło wprost proporcjonalnie do pretensji w głosie kota -
No gdzie?
- W Warszawie, Jaśku, na spotkaniu byłam, przecież wiesz...
-
Ale tak długooooooo? - Stukanie ucichło, ale w głosie Jaśka nic się nie zmieniło.
- Ciesz się Kocie, ze nie zostałam na dwa dni, a mogłam.
- Jeszcze czego!- Jasiek odwrócił się do mnie tyłem i fukał coś pod nosem, co, jak mniemam, w kocim języku nie uchodziło za wytworne.
- Oj już się nie burmusz, przecież jestem, jak chcesz, to ci wszystko opowiem - zwróciłam się do kociego ogona, machającego na mnie lekceważąco.
- Nie potrzebuję - przód kota wyrażał to samo lekceważenie, co tył.
- Jasiu, nie oszukuj, przecież widzę, ze umierasz z ciekawości i prezent ci przywiozłam....- zawiesiłam głos wyczekująco.
- Jaki prezent? - Wszystkie części kota przyjęły poprawną pozycję, a oczy i uszy zdecydowanie nastawiły się na odbiór.
= Najpierw opowieść, a potem prezent, może być? - Pytanie było w zasadzie retoryczne, bo Jasiek już siedział wyczekująco na klawiaturze.
- Dobra, nawijaj, a fajny ten prezent?
- O matko! Mam interesownego i skorumpowanego kota!- Pomyślałam z rozpaczą, ale dałam spokój etycznym peregrynacjom, bo Jasiek przeniósłszy się na moje kolana, włączył motorek i wlepił we mnie wyczekująco te swoje niebieskie oczęta. Co było robić?
- Budzik zerwał mnie na nogi o 6.15.... - zaczęłam.
- No wiem - przerwał Jasiek -
właśnie mi się śniło, że pływałem z delfinami, jak zdzwonił, strasznie hałasował.
- Jasiu, nie przeszkadzaj, bo nigdy nie skończę, a opowieść krótka nie jest - pouczyłam kota, który uświadomiwszy sobie, ze nieopatrznie wydłuża czas oczekiwania na prezent, zamilkł posłusznie.
.... za oknem krajobrazy jak z Kamczatki, a mnie jechać trzeba - ciągnęłam swoją opowieść.
Między łykiem gorącej kawy i kęsem ciasta drożdżowego, upychałam do torby pakunki i pakuneczki, potykając się o własne nogi. Zaspany m. poszedł wydobywać spod śniegu, coś, co parę dni temu wyglądało jak nasz samochód, żeby podrzucić mnie na dworzec.
Pociąg regionalny odjechał punktualnie, wioząc mnie przez syberyjskie śniegi do stolicy. Siedziałam przy grzejniku, przypiekana nierównomiernie z lewej strony, w szaliku ciasno zakutanym, bo górą wiało niemiłosiernie i ściskając w ręku przewód od mp3 , która raczyła mnie skrzeczącą muzyką raz z jednego, raz z drugiego głośnika, bo przez pomyłkę zabrałam zepsute słuchawki. Co piętnaście minut, wielki jak niedźwiedź, konduktor, domagał się, biletu i za każdym razem, robił w nim kolejną dziurę. A swoją drogą, mogliby im dawać dziurkacze ozdobne...uhhh.
Dobrze, że ja ze Szczecina nie jadę, albo z Gdyni jakiejś, pocieszałam się. A mogło i tak być, bo niewiasty oczekujące mnie na dworcu, najpierw spenetrowały pociąg przybywający z tego pierwszego miasta, a potem, za ciosem z gdyńskiego :)))
Kiedy jednostka Łódż-Kaliska - Warszawa wtoczyła się na peron, były już tylko okrzyki powitalne, buziaki i moc uścisków.
Nie wiem, czy stolica była gotowa na spotkanie trzech Gracji, ale nas to zupełnie nie obchodziło.
Mamon, Juta i Snow rozpanoszyły się w Złotych Tarasach i jak zaczęły gadać w okolicach 10.45, to ledwo skończyły grubo po 15ej i to tylko dlatego, że moje męskie dziecię, zrobiwszy kilka daremnych rund wokół miejsca naszego spotkania, siłą mnie w końcu stamtąd wywlokło i zapakowało do samochodu w podróż powrotną.
Głupia zabawa! Za krótko!
- Mówię ci, Jasiu, co to było za spotkanie! - westchnęłam głęboko, przypominając sobie serdeczne uśmiechy na twarzach dziewczyn...
- A o czym właściwie rozmawiałyście? - zaciekawił się zasłuchany kocio.
- Och, Jaśku, o wszystkim jednocześnie! - Entuzjazmowałam się -
Tak jakbyśmy się znały od zawsze i tylko dawno nie widziały! Było fantastycznie!
- I co, i co jeszcze?- Dopytywał się kocur, wiercąc na kolanach.
- I jeszcze było mnóstwo wzajemnych podarunków i wspólne zakupy i zdjęcia... i przysięgi, że teraz to już będziemy się widywać, kiedy tylko się da i na dłużej... ehh, mówię ci, kocie, 13ka to szczęśliwa liczba!
- Fajnie...- rozmarzył się Jasieczek -
a następnym razem weźmiesz mnie ze sobą?
- Wiesz, chyba by ci się nie podobało w tym pociągu, ale zdjęcia możesz oglądać i opowiadać ci będę wszystko ze szczegółami.
- Jak tak, to tak - zgodził się mój kosmaty amator podróży -
to pokażesz mi te prezenty?
-
Pokażę :)) Ten jest dla ciebie:))
W tym miejscu straciłam kontakt z Jaśkiem na bardzo długo, bo mysz od Jutki okazała się być prezentem na miarę kocich marzeń i nawet ewentualne pływanie z delfinami straciło na swej atrakcyjności:))
Rozpakowywaniu paczuszek z upominkami towarzyszyły takie wybuchy radości, że zabiegani przechodnie, przystawali w zadziwieniu, zapominając, na moment, o celu swojej wędrówki.
Zapomniałam o wszystkich fotkach, tego co wiozłam dla Juty i Mamonka, więc tylko dwa zdjęcia.
Tabliczka, którą zamówiła Jutka, jako znak rozpoznawczy na swoje kiermasze i biscornu dla Mamonka, zaakceptowane przez kociego arbitra:))
Do Łodzi wróciłam obładowana cudami:))
Utkanymi przez Jutkę, aniołem i podkładką (nie licząc myszy dla Jaśka). Jak ona to robi z tym sznurkiem, nie pojmę nigdy :)))
Girlandką (z ptaszorkiem!) i serduszkiem od Mamonka, oraz.....
..... ażurową pisanką, której tajniki powstawania dane mi było poznać i którą, według mistrzowskich wskazówek, poczynić zamierzam :))
Dziewczyny kochane! Dziękuję Wam za cudowne chwile, a także za całą walizę wrażeń i wzruszeń, którą do domu z tej magicznej podróży przywiozłam:))
Jasiek obcałowuje myszkę od Jutki, a ja biorę się za wycinanie wydmuszek
, póki bezcenne rady Mamonka z głowy mi nie wylecą....
Relacja z placu boju pewnie niebawem:)))
A Wszystkim Zewsząd życzę jak najwięcej takich spotkań i takich więzi, które w ich wyniku, powstają.....
Serdeczności.