Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Podróże. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Podróże. Pokaż wszystkie posty

środa, 29 stycznia 2014

Pasterka?

Witam Wszystkich Zewsząd

Coś mi się ta hiszpańska pasterka przedłużyła jakoś......
To może spuśćmy na nią zasłonę, a ja o całkiem innej tu wspomnę, bo po prawdzie z wigilijnym wędrowaniem do stajenki nic wspólnego nie ma, ale za to z tym, dokąd moje myśli wędrują, sporo :)))



- Coś ty mi tu przywiozła z tego Madrytu????? - Jasiek rozsiadł się w pozycji mało kociej i udawał, że mu tak wygodnie, a na prezent patrzył ponuro i z niedowierzaniem.


- Wiedziałam, wiedziałam, ze będziesz marudził - westchnęłam .
- No bo co to właściwie jest?! - Jasiek szykował się do dłuższego przemówienia, w którym motyw wiodący dotyczył bezrozumnych istot człowieczych, które nie dość, że porzucają swoje ukochane zwierzę na długi czas, to jeszcze jak już łaskawie wracają, przywożą prezent, nie bójmy się słów, no całkiem z ...czapy.
- Tak, tak, wiem - weszłam kotu w słowo, żeby się z pretensjami rozwinąć nie zdążył - daj mi się wytłumaczyć...
- Ale jakie tłumaczyć? - prawie wrzasnął kocio - z czego tłumaczyć? To już w całym Madrycie ani jednej porządnej myszy nie było?!
- No, kurczę, Jaśku, chodzi o to, że nie było, nie było ani jednej, oni tam wcale myszy nie mają, ani kawałka..- próbowałam dotrzeć do rozfukanego kota, ale daremnie.
- To trzeba było gdzieś dalej szukać, popytać, postarać się, a nie wyjeżdżać mi tu z tym, no... z tym czymś... - Jasiek spojrzał na podarunek z obrzydzeniem i dalej perorował. - Czy ja wyglądam na małą dziewczynkę?! Widzisz u mnie jakieś kucyki, kokardki, spódniczkę? Czy ja dziecko płci żeńskiej jestem????
- Ależ skąd, nawet mi to do głowy nie przyszło, Jasieńku - zaprotestowałam słabo, bo żadnego z wymienionych przez kota atrybutów, dostrzec w nim nie zdołałam, a szkoda, bo już jawiła się jakaś nadzieja na sensowne usprawiedliwienie mojego, tak nagannego czynu. Nic z tego. Trzeba się dalej tłumaczyć. - Przysięgam ci, że wszędzie szukałam i nie znalazłam....to co miałam robić? Nic nie przywozić? Dopiero byś się obraził...
- Jasne, nie było - kot płynnie przeszedł w ton ironiczny i zjadliwy - nie było, to złapałaś pierwsze z brzegu i myślałaś, że z głowy....
- O! To nie jest prawda! - Uniosłam się honorem - to bardzo przemyślany prezent jest...
- No nie mogę! Jak mogłaś myśleć, że zachwyci mnie ten cały.....ten, uhhh... no ten miś!!!!
- Dobra, - skapitulowałam - wyraźnie nie zachwycił, ale nie mów, że nieprzemyślany jest, bo to pamiątka z Madrytu miała być, a stolica Hiszpanii ma w herbie niedźwiadka, ignorancie jeden!- Epitet na koniec dodałam celowo , ale z mizerną satysfakcją.
- No teraz to już ściemniasz - kot nie spuścił z tonu, ale zerknął uważniej na pluszową maskotkę - żadne poważne miasto nie weźmie sobie do herbu jakiegoś miśka.
- A właśnie że weźmie i to takiego pod drzewem poziomkowym.
-  A ha, ha - Jasiek turlał się po kanapie - drzewo poziomkowe, nie wytrzymam.... i może jeszcze gruszki na wierzbie, a pod spodem krokodyl i dwa szopy pracze, a ha ha, ale pojechałaś....no nie ...
Tego to ja nie wytrzymałam. Złapałam futrzaka pod pachę i posadziłam przed monitorem. - Popatrz sobie, kocie jeden! Będziesz mi się tu ze światowej kobiety nabijać... O! Proszę.



- To jest rzeźba, na której jak byk jest niedźwiedź, a każdy Hiszpan wie, że to drzewo jest poziomkowe i już. 
- Yyyyy? Sama robiłaś to zdjęcie? Może to pomyłka? - Jasiek próbował podważyć mój dowód rzeczowy, ale widziałam, ze wąsy mu powoli opadały i złośliwy uśmieszek zniknął z pyszczka.
- Teraz mi wierzysz? - triumfowałam - kupiłam ci misia, bo bardzo madrycki jest, a myszy nie było i kropka.
Jasiek zlazł z moich kolan i poszedł obwąchać nieszczęsną zabawkę, po czym mrucząc pod nosem coś o wyższości myszy nad niedźwiedziami, pacnął ją łapką, a stwierdziwszy, ze miękka jest i da się turlać, pognał z nią do swojego pokoju, rzucając mi ponad ogonem mocno niewyraźne: "no to dzięki".... Cały Jasiek.

Do hiszpańskich wspominek będę powracać jeszcze nie jeden raz....ale tymczasem rzeczywistość upomina się o swoje, a pamięć posłuszna i tak obrazy z przeszłości przechowa cudne wspomnienia budząc, o choćby taki obrazek, jak ten....

Pałac królewski o zmierzchu.
A wracając do mojej pasterki, to ta  krzyżykowana była w przerwach między przestawianiem mebli w pokoju kota, który prawdopodobnie już niedługo kocim pokojem być przestanie.....( ale o tym póki co, sza ...), a zajęciami innymi, które codzienność nam serwuje. Pastereczka powędruje szukać wiosny w pewnym miłym domu, a ja pewnie coś nowego na tamborek wrzucę...


Poza tym jestem winna moc podziękowań wszystkim, którzy pod moją nieobecność dobrze mi życzyli, znajdując zajęcie dla listonosza a mnie radość wielką przynosząc.
Uśmiecham się więc w podziękowaniach między innymi do Mamonka, Cheni, Palmette i Leniuszkowa.....Kochane jesteście :)))))))))) A za wszystkie życzenia blogowe także podziękowania ślę.
Peninio Kochana. Wygrane bałwanki dotarły i są cudne:). Smak i zapach pierniczków od Ewkiki wciąż daje o sobie znać. Och Ewciu!!!!!
No i tak dni zimowe mijają szybko i niezauważalnie, a po drodze jakieś uroczystości...o na ten przykład Dzień Babci :)) Kurczę, jakie to fajne święto, jak się je obchodzi z pozycji beneficjanta, he,he...



Albo wizyty przyjaciół wytęsknionych.... albo..... no same wiecie, nie ma tak, ze się nic nie dzieje...a to dopiero pierwszy miesiąc nowego roku...
Tak to szczęśliwa, że po dwóch latach "Mojego pobielenia" nie pozostawiłam żadnego miesiąca bez posta (o mały włos), pozdrawiam Was Wszystkich Zewsząd i lecę coś pobielić, bo bez tego żyć się nie da:)))
Śni mi się po nocach pewna madrycka cukierenka, w której każde krzesło było cudnie pobielone i nie znalazłam dwóch takich samych.... bardzo inspirujące wnętrze.






Buziaki i do miłego:)))








niedziela, 22 grudnia 2013

DOBRYCH ŻYCZEŃ CZAS

Witam Wszystkich Zewsząd



Z wnętrza madryckiej choinki, ustawionej na  Plaza de la Puerta del Sol (Brama Słońca), przesyłam Wam..
Najcieplejsze myśli i najserdeczniejsze życzenia świąteczne. Niech się spełniają Wasze wszystkie marzenia, niech Święta będą szczęśliwe i spokojne, przepełnione ciepłem rodzinnym i miłością. Świętujcie radośnie w przekonaniu, że magia nocy wigilijnej nie przeminie wraz z cichnącą kolędą, ale zostanie z Wami aż do następnej Gwiazdki.
 MARRY CHRISTMAS,  FELIZ NAVIDAD.... czy też zwyczajnie, po naszemu WESOŁYCH ŚWIĄT!!!
ŻYCZY WAM, WSZYSTKIM ZEWSZĄD, WASZA SNOW



wtorek, 17 grudnia 2013

Wy tam, ja tu....

WITAM WSZYSTKICH ZEWSZĄD z...Madrytu :))


Tu miałam zamieszkać, ale okazało się. że mają zepsute ogrzewanie :))))))))))))))))
No dobra, ja tu sobie żartuję, a Święta za pasem i choinkę trzeba ubierać:)))
Z choinkami w Madrycie jest tak: te większe jodłowe są, owszem, ale drogie i za duże jak na moje potrzeby, a te mniejsze to jakieś skrzyżowanie jałowca z sypiącym się (jakby już Trzech Króli było) świerczkiem. Tragedia!
No dobra, poszłam do Chińczyka i nabyłam drogą kupna coś, co było paskudne wielce i tandetne, ale za to całkiem białe!!!
Uwiesiłam na tym cudzie, com tam miała i jest. Mam w Hiszpanii swoje pobielenie, he, he


Kurczę, Jasiek ma w domu ładniejszą!

Okres przedświąteczny w tym mieście to jakiś amok. Wszędzie pełno ludzi, tubylców i turystów i tak od rana do....rana. Łażą, biegają, spacerują, stoją i znowu łażą, nie śpią nigdy (no może trochę nad ranem), a potem znowu gdzieś chodzą....no a ja razem z nimi :)))


Nie wiem, czego więcej, tego wiszącego, czy tego chodzącego? I tak jest w całym centrum:)) Uwaga! Fotka robiona w środku nocy!

Jak już się zmęczę do bólu, idę sobie do moich ulubionych trzech panów, żeby posiedzieć i podumać o wiatrakach....



Mam tu też inne miejsca, gdzie lubię się zatrzymać na dłużej, ale o tym to już chyba w osobnych relacjach. 


A to jest sam środek Hiszpanii, czyli tak zwany Kilometr 0. Nie mierzyłam, ale skoro wszyscy tak mówią.....

Na największym targowisku Madrytu można dostać oczopląsu od ilości owoców i warzyw, co to połowy nazw i smaku nie znam....

Widzicie, tam w środku, tego pana w przedziwnym berecie? Jest gotów sprzedać ci wszystko:)))

A na koniec coś dla Jaśka:)))))))))))
- Jasieńku, poznałam tu pewną dziewczynkę:))) Ma na imię Suszi (piszę jak usłyszałam) i pozdrawia Cię serdecznie:)) Fajna, nie?


-Czekała ze mną na zielone światło, a potem sobie poszła........cudna. ale na myszach się nie zna:)))



No to ja już Wam nie przeszkadzam w świątecznych przygotowaniach, od których aż kipi w blogosferze.
Buziaki i serdeczności Wam przesyłam
Wasza Snow



środa, 27 listopada 2013

Bardzo poważna rozmowa :)

Witam Wszystkich Zewsząd

Nie robię w tym roku dekoracji na Święta !









Jedyne, co popełniłam, to kolejne lampiony i odlewy gipsowe. Nie robię, bo....

- Jasiu, musimy poważnie porozmawiać - zebrałam się w końcu na odwagę.
- Właśnie, właśnie - Jasiek wyraźnie się ożywił i wygramolił z kaloryfowego leżaka - musimy pogadać, bo ja mam sporo pytań, a ty nigdy nie masz czasu.
- Oooo, to niesprawiedliwe! Zawsze mam czas dla ciebie, tylko jak chcę pogadać, to ty mi natychmiast zasypiasz na kolanach i po rozmowie.
- No bo jak mnie miziasz, zamiast gadać, to zasypiam, co się dziwisz, listopad najlepszy na spanie jest.
- Uhum - mruknęłam, nie wdając się w dyskusję, bo po prawdzie, Jasiek miał rację. Wygłaskany, zazwyczaj pochrapywał, a ja nijak tej poważnej rozmowy zacząć nie mogłam.
- Bo wiesz - kocio był gotowy do dialogu - ja bym chciał się dowiedzieć, gdzie ty ciągle chodzisz i jakieś paczki nosisz?
- Matko! Jakie paczki? Przecież to drobiazgi są , a noszę... no noszę do... no do maluszka noszę, zapomniałeś , że mamy wnuka?
- My mamy????-  Jaśkowe oczy rozszerzyły się niebezpiecznie - myyyyy???
- No dobra, ja mam, a ty nie - zgodziłam się szybko - mam i noszę różne rzeczy, a co nie mogę?
- No możesz, możesz - Jasiek był dziś w nastroju ugodowym - pewnie, że noś, jak ja bym miał swojego wnuka, też bym coś nosił. Ale nie mam i już. A jak właściwie taki wnuk wygląda?
Zgłupiałam po tym pytaniu, bo jak tu kotu wytłumaczyć wygląd małego człowieczka, który z tygodnia na tydzień zmienia się w tempie kosmicznym.
- Jaśku, to ja ci zdjęcia i filmiki pokażę, bo opowiedzieć trudno będzie ... - zaproponowałam, widząc swoją bezradność w tej materii.- A nie będziesz zazdrosny? - Chciałam wiedzieć na wszelki wypadek.
- A o co? Przecież nie dajesz mu moich sznurków i myszy, tylko jakieś malowane drewienka, to niech sobie ma jak lubi, swoją drogą to wnuki mają dziwny gust,  tego czegoś nawet poturlać nie idzie i twarde jakieś takie .... dawaj te zdjęcia! - kot wspaniałomyślnie zakończył temat.
Usiadłam z kotem do oglądania w poczuciu, że główny temat rozmowy wciąż jeszcze przede mną i lekko nie będzie.
- O! - zdziwił się Jasiek - to wnuki nie są kosmate? I co on ma w buzi, to nie wygląda mi na sznurek? I on to lubi? Fuj, ja bym tego plastiku do pyszczka nie wziął, może jednak dam mu swoją mysz?
- Zostaw, Jaśku, myszy dla siebie - uśmiechnęłam się do kociej niani - małe człowieczki wolą smoczki i inne zabawki.
- Uhhh, no wiem i te durne drewienka - kocio był wyraźnie zdegustowany.
- Ale się przyczepiłeś. Drewienka są na imieninki do pokoju dziecinnego...


- W porządku, nie wkurzaj się, a temu wnukowi się chociaż podobały? - Jasiek uczciwie próbował nadać sens mojej radosnej twórczości, ale efekt tych działań był umiarkowanie wspierający, a mina obdarowanego dawała mi wiele do myślenia...
- Oj tam ,oj tam - pocieszałam się - jak dorośnie to może mu się spodoba...., hmm, no faktycznie chyba nie był urzeczony... ale rodzicom się podobało - broniłam się słabo, bo kot wciąż patrzył na mnie z politowaniem.
-To ja już wolę ten prezent od Qrki, przynajmniej jest mięciutki - kocisko wyraźnie chciało mnie dobić, ale tu aqratnie (:)) ) miało rację, bo rzeczywiście Beatka wypracowała dla mojego wnuczęcia coś prześlicznego !!!
Bardzo Ci, Kochana dziękuję za cieplutką niespodziankę:)))



- Jasiek! Wróćmy do naszej rozmowy - nie wiedzieć czemu, bardzo zaczęło mi zależeć na zmianie tematu.
- A co my robimy? Gadasz bez przerwy.
- No niby gadam, ale... - aż mi w gardle zaschło, na myśl o tym, co to ja muszę Jasieńkowi oznajmić.
- Wal śmiało - zachęcił futrzak i spojrzał mi wyczekująco w oczy.
- Eeee...tego...no....bo widzisz, Jasiu, ja .....yyyy... no ...JA MUSZĘ WYJECHAĆ.
Nie wierzyłam, że to w końcu powiedziałam i na wszelki wypadek zamknęłam oczy, żeby nie widzieć Jasinej miny. O matko! Jaka cisza!
- Ha ha ha, ale mi nowina ! - Śmiech Jaśka przeciął powietrze i wprawił mnie w osłupienie - już dawno wiedziałem, że coś knujesz, tylko czekałem, aż się przyznasz.
- Jasieczku, naprawdę wiedziałeś? I co? Mogę jechać? Nie jesteś zły? - Słup soli, to przy moim stanie ducha i ciała mały pikuś , tak bardzo się zawiesiłam w zadziwieniu.
- Wiem, bo podsłuchałem - napuszył się Jasiek- agent 07 - jedziesz sobie do Madrytu na prawie trzy tygodnie i wrócisz dopiero na Sylwestra.
- Matko! I nie jesteś ani wstrząśnięty, ani zmieszany, Kocie?
- Ani , ani - Jasiek patrzył na mnie figlarnie.- Ja już tu sobie wszystko ustaliłem z tym Dużym, będziemy świętować, że hej, tylko nam choinkę przed wyjazdem rozstaw, żebym miał miejsce na prezenty od Mikołaja, bo mi niespodziankę obiecał.
Wierzyć mi się nie chciało!
Radość spędzania Świąt z córcią w stolicy Hiszpanii, psuł mi obraz samotnego Jasia, zdziwionego, że kanapa jest cała dla niego. Wciąż miałam przed oczami taką kocią minę ...


A tu, proszę. Dostałam pozwolenie i jadę!
- Ehhh, Jaśku mój dzielny i tak będę tęsknić, ale obiecuję, że fajerwerki noworoczne będziemy razem oglądać:)))
- No i koniec rozmowy, lepiej pakuj się do miski, ...do walizki , chciałem powiedzieć  - zachichotał Jasiek i sam wpakował się na swój leżak.- Będzie dobrze.


- I przywieź mi jakąś hiszpańską mysz....

Nic dodać, nic ująć:)))) KEEP CALM AND LOVE JASIEK :))))))))







wtorek, 30 lipca 2013

Metafora

Witam Wszystkich Zewsząd



- To co jest w tym kufrze? Powiesz mi w końcu, czy nie? - Jasiek wiercił się niecierpliwie i co rusz wskakiwał na wieko.
- Oooo, Kochany, nie tak szybko...- droczyłam się z kotem, zajęta rozpakowywaniem walizki.




- Ale ja chcę zobaczyć! Może tam są myszy? No otwórz go wreszcie! - Jasiek nie ustępował i w końcu tak przeraźliwie miauknął, że w trosce o nienaruszalność błony bębenkowej moich nadwrażliwych uszu, przerwałam swoje zajęcia.
- Jasieńku, tam nie ma nic, co mogłoby cię zainteresować.
- Jest, na pewno jest - upierał się kot - tylko ty mi nie chcesz pokazać! Widziałem, jak go ustawiałaś, był bardzo ciężki - popatrzył na mnie z wyrzutem.
- Matko! Przecież mówię, że nic dla ciebie tam nie ma, nie możesz odpuścić?!
- Jasne, że mogę - foch Jaśka był rozmiarów średniej wielkości pola golfowego, a łaciasty zlazł z kufra i ulokował się przy trzecim dołku, znaczy się pod szafą... uuu, niedobrze..
- Jasiu?
Szafa milczała zawzięcie, tylko czubek ogona drgał nerwowo, zdradzając najwyższy stopień irytacji właściciela całej reszty.
Postanowiłam przeczekać i wróciłam do porządkowania rzeczy.
- Nie dosyć, że sobie gdzieś jeździ, to jeszcze jakieś tajemnice i ceregiele robi - usłyszałam po dobrym kwadransie. - Jak taki ważny ten kufer, to niech go sobie zamyka - monolog adresowany do szafy wyraźnie nabierał rozpędu. - Ja wcale nie potrzebuję tam zaglądać, wielkie mi rzeczy, kufer! Też coś! Pewnie ma w nim jakieś ciuchy, albo buty...albo te swoje przydasie...albo nie wiadomo co. A właśnie że nie wyjdę spod szafy i wcale mnie to nie obchodzi! Wcale! O jak rany! Chyba go otworzy!!!! Aaaaa!!!!
- Dobra, uparciuchu, otwieram, tylko żebyś nie był zawiedziony tym....- nie dokończyłam, bo Jasiek już był w środku.



- Eeeee, tu nic nie ma, zupełnie nic - Jasiek patrzył na mnie z niedowierzaniem - a ja myślałem....





- No co myślałeś, Niewierny koci Tomaszu? Że cię okłamuję? - Nie mogłam sobie odmówić satysfakcji - Że chowam przed tobą myszy i sznurki? No wiesz?  Jak mogłeś?
- Eeee, yyyy, uhmmm - sumitował się Jasiek i jeszcze raz rozejrzał po pustym wnętrzu. - No faktycznie, przepraszam, ale wydawał się taki ciężki i pełem czegoś.... no popatrz, a on zupełnie pusty....
- No nie tak zupełnie, Jasieczku - powiedziałam ugodowo i wzięłam rozczarowanego kocia na kolana. - On rzeczywiście jest pełen...
- Znowu mnie wkręcasz...., jak coś może być pełne, skoro puste jest?
- Jasieńku - gładziłam kota pod brodą - to metafora taka ... - jak chcesz to ci opowiem...
- Mrrm - zgodził się Jasiek i przyjął wygodną pozycję do słuchania - to co tam właściwie było?...

Kiedy otworzyłam wieko kuferka, Jasiu, najpierw zapachniało ...pierogami, wiesz takimi własnej roboty z okrasą, rozszedł się ten pyszny zapach po całym pokoju i zrobiło się domowo, serdecznie i gościnnie. A zaraz potem zaszumiało drzewo, takie rozłożyste, wielkie i bezpieczny cień dające. To lipa, kocie, miododajne drzewo Jana z Czarnolasu. Zaszumiały też sosny, wybujałe i zielone, takie, które tylko na Mazowszu rosną. Zapachniały kwiaty w ogrodzie, pieczołowicie podlewane przez ich troskliwą opiekunkę, zaskrzypiało krzesło przy gościnnym stole w cieniu drzew, zaiskrzyło słońce w sierści wylegującego się na słońcu kocurka, trzasnęła furtka zwiastująca powrót domowników...
- Słuchasz mnie, Jaśku?
- Słucham, a ten kocurek fajny?
- Bardzo fajny. Piękny, ogromny i taki rudo biały jak ty.
A potem wyjęłam z kuferka plusk rzeki i  lot niebieskiej ważki i ciepło rozgrzanego piasku pod stopami, i ciszę cmentarza, gdzie szelest liści powtarza teksty piosenek Miry Kubasińskiej....
Były tam też długie rozmowy i wspólne milczenie o przyjaźni, która się właśnie rodzi, ciepło splecionych dłoni i śmiech beztroski, prezenty i szalone pomysły... a na samym dnie, dopalający się papieros, stukot kół pociągu i ręka uniesiona w geście pożegnania i żal, że to już...że minęło...
- Śpisz Jasiu?
- Prawie, rozmarzyłem się... wiesz, to może zamknij ten kuferek, żeby ci ta cała metafora nie zginęła...
- Nie zginie, Jasiu, jestem pewna, ze nie zginie - bardziej pomyślałam, niż powiedziałam i delikatnie zamknęłam wieko kufra... - nie może zginąć.
Dziękuję Ci, Asieńko....



poniedziałek, 19 listopada 2012

Tenisówki w walizce, bo to jest już koniec :))

Witam Wszystkich Zewsząd.


Jeśli myślicie, że spakowałam tenisówki przed odlotem do umiłowanej ojczyzny, to powiem, że nie do końca :))
Tkwiły twardo na moich stopach, w czas pokonywania ostatniego etapu podróży, kiedy to opuściwszy piękną i zamgloną o świcie Andaluzję, jechaliśmy przez Murcję do Alicante. Zaspana i zziębnięta, zerkałam dość nieuważnie na okolicę, a oprzytomniałam dopiero na miejscu.
 Wjechaliśmy w sam środek lata!
- To ja jadę na lotnisko, oddać samochód, a wy tu poczekajcie w hotelu - zarządziło moje męskie dziecię i tyle go widziałyśmy.
- Jasne! W hotelu! Jeszcze czego! - zbuntowałyśmy się natychmiast i pogrzebawszy w walizkach, wyciągnęłyśmy to, czego trzeba nam było najbardziej i z wypchanymi torbami pognałyśmy na....plażę!!! Daleko nie było, hotel stał prawie przy brzegu morza.




W życiu się tak szybko nie rozbierałam!!!



I co? Myślicie, ze nie wlazłam do wody? Wlazłam i siedziałam w niej chyba z godzinę, bo była cieplejsza od powietrza. Pływało się w tej solance dość dziwnie, ale co tam, było fantastycznie! Mam na to kwity, o, zobaczcie :))


Matko! Wierzyć mi się nie chciało, że po tych deszczowych dniach, Hiszpania zgotuje mi taką niespodziankę!
Piękne słońce, biały mięciutki piasek, przystojny Hiszpan roznoszący Sangrię z lodem....



Ja Was najmocniej przepraszam, że w środku bożonarodzeniowych przygotowań serwuję takie roznegliżowane fotki, ale rzetelność dziennikarska, cokolwiek to znaczy, nie pozwala mi na taktowne przemilczenia :)))
Siedziałam na tej plaży aż do zmierzchu, zapominając na śmierć o pozostawionych w hotelu tenisówkach i gapiąc się na nadmorskie gołębie (?), które przechadzały się wśród plażowiczów, grzebiąc w piasku, jak wytrawne kury. A czy to nie mewy powinny przebywac w takich miejscach? No, mniejsza z tym :))



W końcu jednak wieczór nadszedł i trzeba było pożegnać to wakacyjne miejsce. Jeszcze spacer po oświetlonej promenadzie ze słynną posadzką, sprawiającą wrażenie falującej i pofałdowanej. Jeszcze kupowanie drobiazgów na pamiątkarskich straganach. Jeszcze ostatnia kolacja pod palmami.... i ostatnia noc...


...... i koniec???

BUUUUUUUU!!!!

"A w Krakowie, na Brackiej pada...śnieg ...", o czym się przekonałam lądując (tym razem miękko) w Balicach. Całą drogę z Krakowa do Łodzi poświęciłam na konsumpcję moich ukochanych obwarzanków, krusząc w samochodzie syna obficie i nie mniej obficie łzy lejąc... . Tenisówki spały snem sprawiedliwych w bagażniku.
 Żegnaj Hiszpanio!

- Skończyłaś wreszcie te opowieści? - zapytał kolejny raz Jasiek, wlokąc za sobą poplątany sznurek.
- No prawie skończyłam, a bo co?- najeżyłam się, czując, że zrozumienia, dla sumienności w relacjonowaniu podróży, u kota nie znajdę.
- Bo ja się nuuuuudzę - Jasiek był wyraźnie naburmuszony i patrzył na mnie z wyrzutem.
- Mam jeszcze zdjęcia z Alhambry, są bardzo interesujące, chciałam pokazać dziewczynom...
- O nie! Albo jakaś tam Alhambra, albo ja! - zagroził kot terrorysta i wpakował się na klawiaturę - innym razem pokażesz, a teraz dawaj te szyszki, które masz w wiaderku, zobaczymy, kto pierwszy je wciśnie pod szafę...
Rzeczywiście, miałam w pokoju całe wiadro szyszek...
- Niech będzie, ale nie wszystkie pod szafę, są w całkiem innym celu..... Jasieeeek!!!
- No co??? -


Ano nic, pomyślałam, patrząc w zmrużone i proszące oczy mojego kota. Jest czas Hiszpanii i czas jaśkowych szyszek. Właśnie nadszedł ten drugi.... a Alhambra? Kiedyś tam, przy okazji.....:))

piątek, 16 listopada 2012

Pod palmami, czyli suchutkie, ale zmęczone tenisówki. Cz.5

Witam Wszystkich Zewsząd.

Łódzkie niebo przypomina rozlany ołów. Chyba aniołki szykują się do andrzejkowych wróżb.... czy cóś?
To ja Wam dziś o palmach opowiem, może to coś zmieni... :))


-Słońce świeci!!!!!!!!! - ryk wydobywający się z gardzieli moich latorośli stawia mnie do pionu.
Matko, dzieci mają koszmary nocne, pomyślałam najsampierw, ale zwlokłam się, żeby podnieść żaluzje i sprawdzić rzetelność porannej informacji.
 No w rzeczy samej. Świeci. Jest niedzielny poranek i żaluzje w oknach mieszkańców Granady podnoszą się sporadycznie i leniwie. Ni z tego, ni z owego, zza jednej z podniesionych do połowy, dobiega mnie przeraźliwy dźwięk saksofonu.
Aaaaa, to takie buty! Przeciętny Hiszpan w niedzielny poranek ćwiczy gamy na instrumencie bardzo dętym! Marnie mu szło, więc poszłam się dowiedzieć, jakie atrakcje przewidziano dla starej matki na tak dźwięcznie rozpoczęty dzień.
- Jedziemy nad morze, a potem się zobaczy - zapodał nad jajkiem na miękko mój męski potomek, więc na znak zgody postukałam w skorupkę swojego jajka, nie wiedzieć czemu ugotowanego na twardo i przez chwilę przemknęło mi przez głowę, że może tego jodu po katastrofie czarnobylskiej, podawałam dziecięciu za mało i stąd te ciągoty, ale w końcu dałam spokój tym rozmyślaniom. Czemu nie? Niech będzie morze.
Obuwszy tenisówki, potajemnie upchnęłam do torby parasolkę i byłam gotowa na kolejną przygodę.
Po drodze z zadowoleniem obserwowałam prawie pogodne niebo i piękne krajobrazy, licząc w duchu, że produkt firmy Rossmann, mający za zadanie chronić,  podróżujących w końcu października po Andaluzji, naiwnych turystów, nie będzie użyteczny.


Jakoż nie był.
Salobrenia (z miękkim n) wyłoniła nam się zupełnie niespodziewanie z za zakrętu i z miejsca oczarowała.





Malownicze, białe miasteczko, wyglądało, jak efekt zabawy dziecka olbrzyma, które powtykało w skały domki z klocków Lego. Centrum u podnóża obrośniętej budynkami skały, to wąskie uliczki, obsadzone palmami. Cicho, zielono i spokojnie.
Wycieczka się rozdzieliła i romantyczni kochankowie poszli słuchać szumu fal, a nie mniej romantyczne, matka z córką na ostatni wspólny spacer, bo zbliżał się nieuchronny czas rozstania (nazajutrz Alicja przeprowadzała się do Madrytu a nas czekała dalsza, ostatnia już wyprawa).











Świetne miejsce, w sam raz na niedzielną kanikułę. Tylko dlaczego hiszpańskie szczotki do mycia butelek rosną na drzewach???


I dlaczego na skwerach poustawiano części bliżej mi nieznanych maszyn??? Hale im pozamykali, czy jak?


No i na koniec pytam grzecznie, kto to będzie jadł ????!!!!


Albo to...



... no dobra, mule mogą być, zgodziłam się, ale na wszelki wypadek zamówiłam hiszpański omlet z ziemniakami, gdybym jednak zmulona mulami okazała się być. Te zresztą szybko znikały ze stołu, bo zgłodnieliśmy po tych spacerach porządnie. Jedliśmy na pomoście z widokiem na morze i góry oraz zapachem pieczonych ośmiorniczek w tle.


Po ( według mnie, mocno podejrzanej) kolacji jeszcze spacer nad morzem.
 Ale ileż można spacerować? Moje sfatygowane tenisówki zaprotestowały i pozwoliwszy na ostatnie fotki wylegujących się w słońcu nadmorskich skał, podreptały do samochodu. 


Wracaliśmy drogą pod palmami, a w samochodzie słychać było, jak zwykle, hiszpańską muzykę (o matko!) i....dziwne poburkiwania w trzech młodych brzuchach. Mój dystyngowanie milczał, Ha! :))))


Po drodze udało mi się zrobić poruszoną i mało wyraźną fotkę gór Sierra Nevada , których szczyty pokrył pierwszy tej jesieni śnieg.


W Granadzie okazało się, że nawiedzony trębacz nauczył się dwóch nowych dźwięków, które radośnie ćwiczył do późnych godzin nocnych.  No, powiadam Wam, nie zmarnowana niedziela! :))))

Dobiegam, Kochani, do końca moich hiszpańskich opowiastek, tę ofiarowuję Wam na weekend z życzeniami słońca:)) . Dla wytrwałych obietnica, że mam w zanadrzu jeszcze jednego podróżniczego posta, ale potem to będzie już tylko o wytworkach i rękoczynach, jak Jaśka kocham!!! :))