Oh – jak ja nie lubiłam, w okresie pełnego dzieciństwa, gdy
mój Tata tak mówił. Teraz widzę, ze to powiedzenie to po prostu wyraz
nieubłagalności czasu. Koszyczek po raz I przygotowałam w tym roku sama – z Ukochanym.
Najwięcej zabawy było oczywiście przy robieniu pisanek. Dziwnym trafem bardziej
kolorowe na koniec były nasze ręce, niż jajka.
Życie toczy się wolniutko. Pracy, jak nie było tak nie ma
(mimo, że smaruję wspaniałe CV, porywające listy motywacyjne). Przygotowuję się
do egzaminów, choć poprawa pogody stara się mnie odciągnąć od tego daleko. Ja
chyba nie umiem się uczyć, albo przeznaczyłam sobie na to zbyt dużo czasu,
zamiast się porządnie sprężyć i zmobilizować.
Staram się zaprojektować mieszkanie. Czeka nas, niestety, a
może i stety, generalny remont – nie lada wyzwanie dla mnie, która ni lubi
szczególnych zmian. Choć może, powinnam zacząć je lubić?
Gdzieś tam w międzyczasie piszę mój poradnik. Niestety,
pisarstwo na razie przycichło. Kurcze – muszę się nauczyć efektywnie zarządzać
czasem, bo jak na razie – to niby całymi dniami coś robię, a efektów? Czyżby
nie widać?
Moją sceną na dziś jest scena z „Truposza” Jima Jarmusha
(1995 r.). Najlepsza scena podsumowująca ludzi zachodu, białej rasy, czy co tam
sobie dopowiemy.
Co do muzyki na dziś… Polecam Lolly Jane Blue „White Swan”.
Pozdrawiam
cieplutko,
Platea Perduta