Z reguły dopiero po zapoznaniu się z drugą częścią serii, jesteśmy w stanie stwierdzić, czy nasza pierwsza ocena była trafna, oraz czy warto kontynuować czytanie dzieł danego autora/autorki. „Pocałunek łowcy” pierwszy tom serii autorstwa Marjorie M. Liu był lekturą dość ciężką do oceny – z jednej strony duży potencjał, istnienie demonów itd., ale z drugiej, dziwne poczucie nudy, braku zadowolenia i satysfakcji z lektury. „Wołanie z mroku”, druga książka w cyklu tworzonym przez młodą amerykankę, utwierdziło mnie w moich wcześniejszych obawach.
Ponownie śledzimy losy Maxine Kiss, ostatniej tropicielki wszelkiego rodzaju stworów i jej nieodłącznych pomocników – demonów. Za dnia pozostają oni tatuażami czyniącymi bohaterkę praktycznie nieśmiertelną, nocami wychodzą na łowy i biada temu, kto stanie na ich drodze. Osoby, które nie miały styczności z poprzednim tomem, mogą z początku być zagubione, nie znając relacji łączących bohaterkę z Grantem i innymi powracającymi postaciami. Książka nie jest jednak ścisłą kontynuacją i otrzymujemy nowe wątki.