Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty

piątek, 19 września 2014

Dlaczego oglądam seriale, a filmy poszły w odstawkę

Nigdy nie byłam aż tak wielką fanką filmów. Owszem, lubiłam je oglądać, ale wolałam sięgnąć po książkę albo grę komputerową. A gdy zaczęłam oglądać seriale (zaczęło się w czasach podstawówki od Smallville oraz Przyjaciół), filmy oglądałam znacznie rzadziej, nigdy w telewizji, a raczej nowe produkcje w kinie. I czuję się z tym świetnie, zwłaszcza, że seriale potrafią zaoferować moim zdaniem znacznie więcej i to z paru powodów.

Nie wyobrażam sobie takiego wciągnięcia przez jakąkolwiek serię filmową ;)

Na przestrzeni lat zmieniała się branża filmowa, ale to samo nie mogło ominąć branży serialowej, która moim zdaniem przeszła znacznie większą rewolucję – od pierwszego całogodzinnego serialu HBO OZ, poprzez Zagubionch, aż po rewelacyjne produkcje Netflixa Orange is the New Black oraz House of Cards. Produkcji, które nadal mam do nadrobienia i chciałabym obejrzeć cały czas przybywa i nic nie zwiastuje tego, że miałoby się to zmienić. Natomiast jeśli chodzi o filmy – tutaj już od dłuższego czasu ograniczam się do swoich lubionych filmów o superbohaterach oraz produkcji, które są nagradzane i nominowane do Oscarów i Złotych Globów. Nie przeciągając już dłużej, w punktach i z GIFami z Tumblra (tak, za to też uwielbiam seriale, ogromny support fanów i liczne materiały).

Długość ma znaczenie

Większość filmów trwa od 90 do 120 minut. Przywykliśmy już do tego tak bardzo, że czasami nie potrafimy usiedzieć w kinie na dłuższym filmie. Wynika to oczywiście z tego, że im film krótszy, tym więcej razy można wykorzystać danego dnia salę kinową, więc większość dystrybutorów stara się to wykorzystać jak najlepiej. Często filmy na tym bardzo cierpią – pojawia się jedna scena, która z pewnością mogłaby prowadzić do rozwinięcia jakiegoś wątku, ale szybko odchodzi w zapomnienie, albo postać bohatera posiada motywację do działań wyjaśnioną w jednym zdaniu.

Scenarzyści muszą się bardziej wysilić, przy tworzeniu takich filmów ja Avengers – w końcu każdy z bohaterów powinien mieć chwilę dla siebie, szansę na pokazanie swojego charakteru i wejście w interakcję z innymi postaciami, ale jak zrobić to w tak krótkim czasie, nie zapominając o akcji? Co na dodatek dla mnie najgorsze (jestem wielką fanką villainów i postaci niejednoznacznych, wierzę, że pewnego dnia będę mogła obejrzeć film, w którym zło triumfuje i nie robi w finałowych scenach idiotycznych błędów, żeby dać fory tym dobrym) źli bardzo często są sprowadzeni do tego, że po prostu są źli. Całkiem nieźle udało się sprostać temu wyzwaniu scenarzystom „Królewny Śnieżki i Łowcy”. O ile pojawia się tam Kristen Stewart i pod koniec wygłasza tak nieprzekonującą przemowę, że w kinie prawie wybuchłam śmiechem, to sam film warto obejrzeć z powodu postaci Złej Królowej. Postać ta kradnie wszystkie sceny i to jej do końca kibicowałam.




Z serialami jest inaczej, ponieważ mają przeważnie od 10 do 24 odcinków, do tego podzielone są na sezony. Oznacza to, ze twórcy mają o wiele więcej czasu na przedstawienie charakterów oraz fabuły. Często powstają oczywiście odcinki – zapychacze, albo serial jest po prostu zlepkiem odcinków praktycznie ze sobą niepowiązanych poza „sprawami odcinka” (tak było z Elementary, do tej pory nie dotrwałam do finału drugiego sezonu).

Bohaterzy nabierają głębi

Skoro seriale mają więcej odcinków, to pojawia się szansa na pokazanie bohaterów, których można określić większą liczbą przymiotników, pokazać ich przeszłość i środowisko. Najlepszy przykład? Zagubieni. Flashbacki należały do moich ulubionych momentów w tej produkcji, a wiele z tamtych postaci do dziś z łatwością wcisnęłoby się do mojego zestawienia ulubionych bohaterów. Innym dobrym przykładem tego, jak można pokazywać przeszłość postaci jest Once Upon a Time, chociaż dopiero zaczęłam to oglądać i jestem w połowie pierwszego sezonu, Evil Queen/Regina jest głównym powodem, dla którego oglądam ten serial. Pomimo tego, że produkcja jest nadawana w stacji ogólnodostępnej i stara się raczej nie przesadzać z mroczniejsza tematyką, to w powolnym tempie pokazuje to, jak bohaterka zmieniała się w wyniku nieszczęść, pogrążenia w gniewie i chęci zemsty. I nawet po przenosinach do czasów współczesnych, często niesłusznie jest oskarżana o złe intencje i czyny. W końcu, ciężko zapomnieć o przeszłości i środowisko niejako wymusza na niej takowe zachowanie. Na pewno w przyszłości na blogu pojawi się oddzielny tekst o tym serialu i sposobie, w jaki scenarzyści bawią się motywami znanymi z baśni i legend.
 
 
Najciekawszy motyw w Once Upon a Time - czy można się zmienić?

Co prawda nadal przede mną parę seriali, które powinnam obejrzeć (do tej pory nie widziałam American Horror Story, True Detective i Fargo), ale cieszy mnie to, że amerykańska widownia jasno zwraca swoją uwagę na seriale, które w znacznej mierze opierają się na bohaterach, rzadziej oglądając typowe procedurale (Bones, Mentalist, CSI we wszystkich możliwych miastach). House of Cards odniosło ogromny sukces przede wszystkim dzięki pokazaniu charyzmatycznej pary, która posunie się do wszystkiego, aby zdobyć władzę. Intrygi, manipulacja innymi – Claire i Frank tak bardzo intrygują widzów, ponieważ przedstawiają bohaterów, którzy chcą w sowim życiu coś innego niż szczęśliwa miłość, stadko dzieci albo dobro całego świata. A nie są przy tym do końca pozbawieni uczuć i jednowymiarowi. Scena wywiadu Claire i wyjawienie zdarzeń z jej przeszłości to jedna z najlepiej rozpisanych scen, jakie miałam okazję ostatnio obejrzeć.

Większa swoboda twórcza

Stacje takie jak Showtime, HBO czy też Netflix nie boją się podejmować ryzykownych decyzji, dając szansę najbardziej oryginalnym projektom. I to jest jedna z kluczowych przyczyn sukcesu stacji kablowych. Nie wiążą ich takie ograniczenia względem brutalności, tematyki ani ilości seksu na ekranie. Dzięki temu HBO emituje Grę o Tron, Starz wypuściło jeden z najlepszych seriali jakie widziałam (a na pewno z jednym z najbardziej satysfakcjonujących finałów) czyli Spartacusa, Showtime zrobiło serial Masters of Sex a BBC America produkcję, gdzie jedna aktorka wciela się w kilkanaście klonów. Z każdym rokiem przeglądając zapowiedzi serialowe, coraz mniej patrzę na to, co ma do zaoferowania NBC, FOX i reszta ogólnodostępnych stacji, a patrzę na produkcje Netflixa, HBO i reszty. A o widza serialowego zaczynają walczyć też HISTORY, Discovery, Amazon, Cinemax oraz SundanceTV.
Jeden z wielu rewelacyjnych monologów Franka Underwooda


Bo przecież bohaterami mogą być również kobiety

Kobiety w filmach rzadko kiedy są głównymi bohaterkami, a już prawie nigdy nie zdarza się to w wysokobudżetowych produkcjach. Pewnie, zaczyna się to powoli zmieniać, ale o ile w filmach jest to tempo spacerowe, to w serialach jest to już powolny bieg. Weźmy parę przykładowych produkcji z ostatnich lat – Amazing Spider-Man 2, Avengers, Iluzja, W ciemność. Star Trek – kobiety oczywiście się tam pojawiają, a jakże, jednak zawsze grają drugoplanowe role, zawsze ostatecznie przekonują się do racji głównych bohaterów i raczej nie mają własnych wątków pobocznych.

Słyszeliście może o teście Bechdel? Jest to test, sprawdzający, czy dany film/serial/książka posiada chociażby jedną scenę z dwiema kobietami, które ze sobą rozmawiają o czymś innym, niż mężczyźni. Pomyślcie o ostatnich filmach, które widzieliście i spróbujcie przywołać takie sceny. Dla zainteresowanych – zestawienie 10 znanych produkcji filmowych, które ten test oblewają: http://filmschoolrejects.com/features/10-famous-films-that-surprisingly-fail-the-bechdel-test.php

W serialach jest już o wiele lepiej, chociaż nadal sytuacja nie jest aż tak dobra. Przykładowo, jak często Beckett z Castle’a ma okazję porozmawiać z inną postacią żeńską? Która nie jest prawdopodobnym sprawcą? Na przykład z córką bohatera, albo jego matką? Ten brak  idealnie wykorzystał Netflix z Orange is the New Black. Akcja osadzona jest w żeńskim więzieniu, a postacie męskie pełnią tam właściwie rolę tła. I okazuje się, że produkcja skupiająca się na kobiecych problemach i relacjach między nimi może być równie ciekawa.

Podobnie z inną produkcją, którą odkryłam całkiem niedawno – Orphan Black. Nie chciało mi się wierzyć zapewnieniom, że serial o żeńskich klonach, granych przez tą samą aktorkę może być ciekawy. A jednak okazuje się, że tak jest. Tatiana Maslany wciela się w rolę bohaterek, które dzielą to samo DNA, ale różnią się wyglądem, charakterem i tym, jak spoglądają na życie, że aż ciężko wybrać jedną bohaterkę, której kibicuje się najbardziej.
Idealny przykład rozwoju postaci w Orphan Black i to co lubię najbardziej - siostrzanej relacji (yup mam siostrę i zrobiłabym dla niej wszystko)


Nawet w serialach stacji ogólnodostępnych można zauważyć zmianę. Postać Abbie Mills z Jeźdźca bez głowy (Sleepy Hollow brzmi o wiele lepiej) jest silną, czarnoskórą postacią pierwszoplanową (obawiałam się, że będzie mnie irytować równie mocno co Tara z True Blood, ale nie! ^^), na dodatek scenarzyści potwierdzają, że pomiędzy nią a Ichabondem będą więzy przyjaźni, ale nie liczmy na love story, ponieważ serce bohatera należy do Katriny.

Możliwość dyskusji i reakcji na sugestie fanów

Stworzenie filmu zajmuje dużo czasu, a każda scena, która pojawi się w ostatecznej wersji jest szeroko dyskutowana i analizowana. Nie będzie już szansy na to, żeby pokierować bohaterów w inną stronę, albo zmienić któryś wątek fabularny. W przypadku seriali takie coś jest jak najbardziej możliwe, a twórcy coraz chętniej z tego korzystają. Netflix analizuje, które odcinki fani oglądali najchętniej, które sceny uruchamiali ponownie, a co przewijali. Dzięki temu doskonale wie, czego naprawdę chcą widzowie i im to dostarcza. Zamiast sprzedawać gotowy produkt i zachęcać do jego kupna, sprawdzają najpierw, co chcieliby widzowie. I tak oto w Orange is te New Black w trzecim sezonie pojawi się więcej Alex (Laura Prepon miała niestety bardzo napięty kalendarz i nie mogła wystąpić w większej liczbie odcinków drugiego sezonu), a w drugim sezonie House of Cards dość szybko pozbyto się jednej z irytujących postaci.

Postać Felicity podbiła serca fanów serialu Arrow tak szybko, że stała się jednym z najważniejszych członków obsady, a w trzecim sezonie ma jej być jeszcze więcej. Jakby tego byłoby mało, będzie się również pojawiać w komiksach.

Oliver i Felicity z Arrowa 
Twórcy wiedzą, jak ogromne znaczenie mają media społecznościowe, seriale posiadają profile nie tylko na Facebooku, ale i Twitterze oraz Tumblrze.Zwłaszcza ten ostatni serwis stał się mekką fanów popkultury, filmów, gier i seriali.

Dyskusje ze znajomymi

Oglądanie filmów i seriali to rozrywka sama w sobie, ale jeszcze lepsze jest późniejsze skonsultowanie swoich spostrzeżeń i skonfrontowanie przemyśleń ze znajomymi. Nic tak nie zbliża do siebie, jak dyskusja na temat wspólnych zainteresowań, a o ile film z reguły widzimy raz w kinie, w przypadku seriali możemy dyskutować co tydzień o nowym odcinku (bądź też całym sezonie na Netflixie). Staje się to miłą rutyną. Sama brałam udział w dyskusjach o nowych odcinkach Gry o Tron z resztą osób z mojej pracy, co było idealną odskocznią od kolejnych ASAP- ów oraz maili, motywacją do przyjścia do biura.


Last but not least, powyższy tekst nie oznacza, że nie lubię filmów. Po prostu oglądam je rzadziej, znacznie więcej (aż za dużo) czasu poświęcając serialom. A jakie są Wasze przemyślenia na temat oglądania filmów i seriali? Co oglądacie chętniej i dlaczego? :)

niedziela, 18 maja 2014

"Always" (O-jik geu-dae-man) - pierwsze starcie z koreańskim kinem

Tytuł: Always (O-jik geu-dae-man)
Kraj produkcji: Korea Południowa
Czas trwania: 98 minut
Gatunek: melodramat w koreańskim stylu
Reżyseria: Il-gon Song
Scenariusz: Il-gon Song, Hong-jin No
Obsada: Ji-seob So, Hyo-ju Han

Dla wielu osób kino z Korei Południowej jest filmową terra incognita, kojarzoną głównie z widowiskowymi filmami akcji. Do tej pory miałam styczność z jednym serialem z tego kraju - wysokobudżetową produkcją Irys (w Polsce emitowany był przez Tele5). Kraj ten ma jednak do zaoferowania również wiele melodramatów oraz komedii romantycznych. Il-gon Song to uznany koreański reżyser, głównie dzięki swoim produkcjom krótkometrażowym oraz filmom Spider Forest (2004) i Feathers in the Wind (2005). Jednak opisywana tutaj przeze mnie produkcja nie spełniła pokładanych w niej oczekiwań, nie podbijając azjatyckich kin.

Always (w oryginale O-jik geu-dae-man) z pewnością nie zapisze się w kanonie kina koreańskiego, ale nadal pozostaje solidnym wyciskaczem łez. Melodramaty azjatyckie częściej niż ich amerykańskie odpowiedniki posiadają pesymistyczne zakończenia. Również problemy, z jakimi muszą zmierzyć się bohaterowie są trudniejsze do pokonania – choroby, inwalidztwo albo wojna. Podobnie jest w tym przypadku, ale Always w udany sposób przełamuje część klisz i oferuje satysfakcjonujące zwieńczenie historii.

Dwoje głównych bohaterów równie wiele łączy, co dzieli. Cheol-min (Ji-sub So) to dawny bokser z mroczną przeszłością, chwytający się wielu dorywczych prac, aby zarobić na życie. Zamknięty w sobie, odgradza się od świata. Jego życie zmienia się w chwili, gdy poznaje młodą kobietę. Podczas jego pierwszego dnia pracy w roli stróża nocnego wchodzi do jego budki strażniczej, traktując go jak bliskiego znajomego. Szybko okazuje się, że Jeong-hwa (Hyo-ju Han) niedowidzi – otaczający ją świat i ludzie to ledwie zarysowane kształty. Uczucie pomiędzy obojgiem rozwija się dość szybko, ale każde z nich milczy w sprawie zdarzeń, które wpłynęły na to, kim są.

Always to film bardzo nierówny – scenariusz posiada pewne niespójności, momentami widz odnosi wrażenie, że obcuje z kolejną przeciętną komedią romantyczną. Dobre wrażenia po początkowych scenach produkcji zostają zastąpione lekkim znudzeniem, gdy twórcy powielają schematy podczas pokazywania życia z ułomnością, próbą bycia samodzielnym i niezależnym.  Popełniają przy tym szereg błędów logicznych, które z łatwością wychwyci oko co uważniejszego widza. Dlaczego bohaterka nie ma żadnych przyjaciół ani osób, które jej okazyjnie pomagają w zrobieniu części zakupów? Dlaczego w jej mieszkaniu na półkach znajdują się zdjęcia, których i tak nie zobaczy? To tylko niektóre pytania, będące przykładem nieprzemyślenia detali historii podczas prac produkcyjnych.


Film broni się ciekawym zakończeniem – ostatnie kilkanaście minut oferuje przyśpieszenie tempa akcji, sceny walki oraz odwrócenie początkowej sytuacji. Aktorka wcielająca się w postać Jeong-hwa nie irytuje już niezbyt udanymi próbami wiarygodnego naśladowania osoby niedowidzącej, zamiast tego, grana przez nią bohaterka zyskuje na pewności siebie. Pomimo tego, że w najbardziej dramatycznych scenach nie do końca udaje się jej wyrazić wszystkie uczucia targające postacią, nie psuje tym samym historii. O wiele lepiej można wyrazić się o Ji-sub So. Aktor solidnie przygotował się do roli ćwicząc pod okiem trenerów, ale nie zapomniał również o grze aktorskiej. W Always to właśnie z jego punktu widzenia widzowie będą śledzili większość zdarzeń, obserwując ewolucję jego postaci.

Strona techniczna filmu stoi na wysokim poziomie, na wyróżnienie zasługuje doskonałe operowanie światłem, cieniem oraz scenografią. W momentach zagubienia się postaci, walk Cheol-mina w Tajlandii, mamy do czynienia z ciemnymi pomieszczeniami, natomiast w scenach radosnych, zwłaszcza w drugiej połowie filmu, nie brakuje słońca, czystych i ładnych pomieszczeń. Takie umiejętne użycie kontrastów dobrze podkreśla to, w jakich sytuacjach są śledzeni przez widzów bohaterowie.

Koreańska produkcja stanowi dobre urozmaicenie dla osób znudzonych kinem amerykańskim, a szukających wzruszającej opowieści o miłości. Pomimo nieścisłości w scenariuszu, momentów do bólu infantylnych oraz ogranych motywów produkcja nie zawodzi. Satysfakcjonujące zakończenie, dobra gra aktorska Ji-sub So sprawiają, że Always ogląda się z przyjemnością. 


niedziela, 6 października 2013

Star Trek, Star Wars, a ja tymczasem zachwycam się Mass Effectem...

Zawsze miałam problemy z filmami zaliczanymi do klasyki. Wynikało to po części z tego powodu, że po prostu ich nie widziałam. Nie zawsze interesowałam się aż tak filmami, a oprócz tego w kolejce czekało mnóstwo książek, seriali oraz gier. A wypadałoby robić coś jeszcze oprócz tego. Dlatego moja lista filmów do obejrzenia na Filmwebie liczy obecnie 1780 tytułów. W pewnym momencie było to ponad 2500 produkcji, ale przejrzałam zestawienie i usunęłam to, co mogę obejrzeć kiedy indziej. Liczba nadal imponująca, ale do końca roku postaram się zmniejszyć ją do 1500 filmów. Kto wie, może mi się uda. Tymczasem wzięłam się za oglądanie starszych Star Treków, przygotowując się do obejrzenia W ciemność. Star Trek. I wrażenia mam cokolwiek mieszane.

Podobnie jak z Gwiezdnymi Wojnami (stare części obejrzałam dopiero niedawno i wcale mnie nie zachwyciły) nie czuję żadnego sentymentu do produkcji, których nie widziałam w dzieciństwie. To prawdopodobnie dlatego nie oczekuję z niecierpliwością na kolejne filmy z uniwersum SW i krytycznie patrzę na zachwyty wielu osób nad tą serią. Podobnie jest ze Star Trekiem. Pierwsza część powstała w 1979 roku i widać to na każdym kroku. O ile jakość efektów specjalnych wcale mi nie przeszkadza, tak zupełnie nie mogę znieść tego, w jaki sposób została nakręcona ta produkcja. Wszystko dzieje się za wolno, pierwsze minuty to po prostu napisy i widok gwiazd, dialogi są za proste a akcja często ma zbyt powolne tempo. Pewnie, kiedyś nie kręcono takich filmów jak teraz i fani serii mogą czuć się oburzeni z powodu tego, co pisze. Nie mając w dzieciństwie styczności ze Star Trekiem wiele razy robiłam przerwy w oglądaniu i sprawdzałam, co dzieje się w Internecie. Film zupełnie mnie nie zainteresował, zwłaszcza, że wcześniej widziałam wersję Abramsa i wiedziałam mniej więcej, co się wydarzy.

O wiele bardziej spodobała mi się druga część – Gniew Khana z 1982 roku. Ricardo Montalban świetnie zagrał głównego antybohatera, a wszystkie sceny z tą postacią naprawdę przykuwały uwagę. Nawet dziwne stroje bohaterów (często w ogóle niepraktyczne) nie przeszkadzały mi we wciągnięciu się w historię prezentowaną przez Nicholasa Meyera. Zaskoczyło mnie to, że w produkcji pojawia się Kirstie Alley  - wcześniej nie miałam pojęcia, że ta produkcja znajduje się w jej filmografii. W tamtych czasach obecność tak wielu kobiet w rolach głównych w produkcji science fiction budziła niemałe poruszenie, jednak dla mnie i jak dla wielu współczesnych widzów jest to coś naturalnego. Zawsze zwracam szczególną uwagę na to, jakie kobiece postacie pojawiają się w dziele (szczególnie, jeśli to gra komputerowa). Niedługo najprawdopodobniej doczekamy się pierwszego filmu o superbohaterach z kobietą w roli głównej, dlatego pod względem odkrywczości trudno nie docenić rewolucji jaką przyniosły pierwsze Star Treki.


W ciemność. Star Trek (kolejny przykład „udanego” polskiego tłumaczenia tytułu) to solidna kontynuacja Star Treka z 2009 roku, jednak można w niej znaleźć dużo wad. Przez cały czas trwania filmu widać, że produkcja nastawiona jest na młodszą widownię, fabule brakuje głębi a główny antagonista nie różni się zbytnio od tego typu postaci widzianych w innych produkcjach. Zabrakło też odpowiedniego rozwoju postaci, a obecność większości z nich na ekranie służy jedynie do wyróżniania się akcentem, urodą lub ewentualnie udziału w scenach akcji. Przykład jest pojawienie się nowej postaci kobiecej – granej przez Alice Eve doktor Carol Marcus. W paru scenach aż prosi się o dłuższe, mniej wyświechtane dialogi. Również konflikt pomiędzy Spockiem (Zachary Quinto) a Uhurą (Zoe Saldana) zostaje rozwiązany po jednej wzruszającej opowieści Spocka. W filmie zdecydowanie brakuje wyrazistych charakterów, które zostałyby zapamiętane na dużej. Prawie udaje się to Benedictowi Cumberbatchowi (Khan) ale nawet z jego talentem aktorskim nie było przeskoczenie słabości scenariusza.

J. J. Abrams bardzo dobrze przedstawia sceny akcji chociaż w wielu scenach po głębszej analizie można dojść do wniosku, że pewnie decyzje bohaterów są bezsensowne. I nie tylko to. Przykłady? Telefony komórkowe w przyszłości będą miały rewelacyjny zasięg – nawet jak nie działa łączność pomiędzy statkami, to za pomocą telefonu połączymy się z drugą osobą z każdego miejsca we wszechświecie. Może w pozostałych scenach wystarczyło zadzwonić a nie próbować przywrócić łączność? A już na samym początku mamy scenę ucieczki bohaterów, ponieważ najlepiej odwrócić uwagę tubylców od statku kradnąc ich święty zwój niż zostawić Enterprise na orbicie i wysłać mały statek, z którego zostanie automatycznie zrzucony potrzebny ładunek. Ale lepiej narażać wszystkich aby widz czuł więcej emocji. Ale nie czuje, bo bohaterzy są zbyt płascy i niecharyzmatyczni. I to największy problem tego filmu. A poniżej kompilacja absurdów w filmie.



Uniwersom Star Treka jak i Star Wars nie udało się podbić mojego serca. W przypadku pierwszego starsze filmy nie robią na mnie takiego wrażenia, a nowsze to po prostu blockbustery z dobrą obsadą i dużą liczbą błysków, natomiast w przypadku drugiego nigdy nie przepadałam za prostym podziałem na dobro i zło. Jakby tego było mało Yoda mnie irytował, a Han Solo to za mało aby polubić to uniwersum. Oczywiście są jeszcze książki (ale tych nie czytałam, więc się nie wypowiadam) oraz gry komputerowe. Zarówno Knights of the Old Republic jak i Star Wars: Force Unleashed bardzo mi się podobały, a w to pierwsze z chęcią zagram ponownie (jak już przejdę kilkadziesiąt zaległych gier). Jest jednak inne uniwersum science fiction, które absolutnie uwielbiam i jestem ogromną fanką wszystkiego, co jest z nim powiązane.



Studio BioWare ze swoją trylogią Mass Effect sprawiło, że przesiedziałam długie godziny nad każdą z części, przeczytałam również wydane komiksy i niedługo zabiorę się za książki. Przygody Sheparda, pierwszego ludzkiego Widma (strażnika wszechświata odpowiadającego tylko przed Radą) oferują coś, czego próżno szukać w filmach sf – możliwość wyboru i samodzielnego pokierowania losami ludzkości i galaktyki. To ode mnie zależało, którzy towarzysze przeżyją do końca oraz to czy bohater przetrwa walkę ze Żniwiarzami.

Oczywiście każda z części miała mnóstwo wad, a zakończenie trylogii przejdzie do historii jako niezwykle absurdalne i wkurzające (wybierz kolorek) jednak oprócz bohaterów oraz niezwykle szczegółowego przedstawienia świata jest coś jeszcze, co czyni gry z serii Mass Effect moimi ulubionymi – szarość postaci i świata przedstawionego. Kierując losami Sheparda to ja decyduję, kto przetrwa a kto nie, często nie mając jednego, dobrego wyboru. Na dodatek scenarzyści w studiu mieli do siebie przypisanych towarzyszy i każdy tworzył dialogi dla swojej postaci. Dzięki temu ich charaktery są tak odmienne a o samej grze można dyskutować ze znajomymi godzinami.

Wracając jednak do samego uniwersum, mamy do czynienia ze światem, w którym ludzkość wcale nie jest taka potężna i świetna, jak jej się wydaje. Ma ambicje i chce szybko awansować w hierarchii galaktycznej ale wcale nie jest to takie proste. Na dodatek wiele ras, które już dłużej zajmują się polityką nadal nie doczekało się swojego miejsca w Radzie i z zazdrością patrzy na nasz gatunek. Podoba mi się to, że pomimo równowagi wśród ras, cały czas pojawiają się konflikty, a większości polityków w grach tylko pozornie zależy na dobrze ogółu, bardziej troszcząc się o swoje interesy. Właśnie dzięki takiej realności i dbałości o szczegóły Mass Effect potrafi zachwycić swoim światem. Pokazuje też po części to, co możemy ogólnie zauważyć w społeczeństwie – ludzie coraz bardziej oczekują gier, filmów i książek, które nie opowiadają o prostym zwycięstwie dobra nad złem, a nie wszystkie postacie są tylko dobre bądź tylko złe. Tutaj oczywiście można się czepiać, że w końcu Shepard chce uratować galaktykę, ale patrzą na drogę jaką przebył, zawarte sojusze i straty jakie poniósł, daleko mu do wizerunku herosa sprzed lat. I może właśnie to podoba mi się w tej grze najbardziej (oprócz rewelacyjnych rozmów z towarzyszami i multiplayera w Mass Effect 3). Poniżej jeden z moich ulubionych utworów Malukah.



Mam wrażenie że ten tekst to więcej „lania wody” niż konkretów, ale umieszczę go mimo to na blogu. Jeśli uważacie, że takie coś jest złe, to postaram się umieszczać teksty w trochę innym styl :)

sobota, 27 sierpnia 2011

"Zła Kobieta", czyli wreszcie zabawna komedia



Tytuł: Zła Kobieta
Tytuł oryginału: Bad Teacher
Reżyseria: Jake Kasdan
Premiera: 12 sierpnia 2011(Polska) i 17 czerwca 2011(Świat)
Produkcja: USA
Gatunek: Komedia
Obsada: Cameron Diaz, Lucy Punch, Jason Segel, Justin Timberlake
Czas trwania: 92 minuty


Wybierając się na jakąś komedię do kina zawsze zastanawiam się na jaki typ trafię. Rozróżniam dwa podstawowe: komedie głupie i po prostu żałosne oraz takie, które faktycznie spełniają swoją rolę. „Zła Kobieta” mnie zaintrygowała. Czytałam parę recenzji, w których wypowiadali się pozytywnie i chwalili nową twarz Cameron Diaz, ale pojawiały się również takie, które okrzykiwały film mianem „tragedii”. „Zła Kobieta” bardzo mi się spodobała, trafiłam na zabawną komedię w której rzeczywiście Cameron Diaz pokazuje nam swoje możliwości w innej roli.

środa, 24 sierpnia 2011

"Charlie St. Cloud" czyli Zac Efron potrafi jednak grać.



Tytuł: Charlie St. Cloud
Reżyser: Burr Steers
Data premiery: 29 października 2010 (świat), 30 lipca 2010 (Polska)
Gatunek: Dramat z elementami fantasy
Produkcja: Kanada, USA
Aktorzy: Zac Efron, Amanda Crew, Charlie Tahan, Ray Liotta
Długość: 99 minut
Film na podstawie książki autorstwa Bena Sherwooda

Są aktorzy, których po prostu nie lubię i nie mam wysokiego mniemania o ich poziomie aktorskim. Staram się unikać oglądania filmów z nimi i rzadko kiedy zmieniam zdanie na ich temat. Dotyczy to także dawną gwiazdkę Disney’a – Zacka Efrona. Znany z serii High School Musical i z wszelkiej maści pudelków, kozaczków i obcasików aktor, próbuje swoich sił w poważniejszym repertuarze. Starając się zmienić swój wizerunek, podjął decyzję o zagraniu głównej roli w filmie „Charlie St. Cloud”. Jest to ekranizacja książki autorstwa Bena Sherwooda (jej recenzję znajdziecie na blogu Agny pod tym linkiem). To właśnie po przeczytaniu tego wpisu i zapoznaniu się z opisem treści książki, postanowiłam w końcu obejrzeć film.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

"Rango", czyli animacja dla każdego


Tytuł: Rango
Reżyseria: Gore Verbinski
Data premiery: 4 marca 2011(Polska) i 14 lutego 2011(Świat)
Produkcja: USA
Gatunek: Animacja
Obsada(dubbing oryginalny): Johnny Depp, Isla Fischer, Abigail Breslin, Claudia Black
Muzyka: Hans Zimmer




Czasami tuż po obejrzeniu filmu nie mogę przestać się uśmiechać. Popadam w niesamowicie radosny humor. Dzieje się tak tylko po naprawdę przyjemnym, fajnym i ciepłym filmie. Tak właśnie miałam z Rango. Animacją na którą czekałam bardzo długo. Kiedy tylko dowiedziałam się, że pojawi się w nim mój ulubiony aktor: Johnny Depp od razu wiedziałam, że nie przejdę obojętnie obok tego tytułu. Niestety w moim mieście, w kinach była tylko wersja z polskim dubbingiem. Zdecydowałam się zaczekać i było warto. Nie dość, że te dwie godziny trwania filmu spędziłam w domowym zaciszu, ze słuchawkami i obrazem full HD to mogłam się rozkoszować niesamowitym głosem Deppa. Czy Rango to animacja dla każdego? Co jest w tym filmie tak wspaniałego, że nie mogłam przestać się uśmiechać?


Zacznijmy od fabuły. Akcja rozgrywa się w czasach współczesnych. Kamelon Rango podróżuje samochodem w swoim „terrarium”(nie wiem jak się nazywa takie coś dla kameleonów xD), kiedy nagle szklane naczynie wypada z samochodu, a nasz bohater ląduje na środku odludzia, czyli pustyni. Jedynym zmiennym elementem krajobrazu jest droga, którą z bardzo dużą prędkością poruszają się auta. Rango, ubrany w hawajską koszulę(no wygląda jak Cejrowski po prostu)nigdy nie widział świata po za swoim małym więzieniem. Spotyka tajemniczego pancernika, który każe mu iść za swoim cieniem, w ten sposób dostanie się do wody. Rango rozpoczyna swoją podróż i natrafia na pewną dziewczynę(niestety nie wiem jaki to gatunek zwierzęcia).

Ta wymierza do niego z rewolweru i zadaje jakieś dziwne pytania. W końcu pozwala zabrać się z nią Rango i razem wyruszają powozem do miasta „Dirt”. Spełnia się jedno z marzeń kameleona, który zawsze chciał być aktorem i bohaterem, jego oczom ukazuje prawdziwe westernowe miasteczko. Stworzenia chodzą z rewolwerami, w prawdziwych kowbojskich strojach. Kiedy Rango zostaje sam wyrusza do pobliskiego baru. Jest bacznie obserwowany przez mieszkańców, którzy wydają się być bardzo niebezpieczni. Nagle nasz bohater uwiadamia sobie, że może być kim tylko chce. Wybiera sobie imię Rango i opowiada abstrakcyjną historię jak to zabił 7 groźnych braci jedną kulą. Wprowadza postrach, ale wszyscy go podziwiają.

Nagle do baru wchodzą największe miastowe zbiry i wyzywają go na pojedynek. Na szczęście/nieszczęście Rango nie dochodzi do wymiany pocisków. Zbiry uciekają, a kamelon zostaje sam. Czemu wszyscy się pochowali? Sprawa wyjaśnia się bardzo szybko, miasteczko atakuje wielki „jastrząb”(coś ptako podobnego). Legendarne stworzenie od bardzo dawna terroryzuje mieszkańców. Rango rzuca się do ucieczki i przez zupełny przypadek zabija „jastrzębia”. Zostaje okrzyknięty bohaterem, a wkrótce również szeryfem. Niestety ludziom w „Dirt” nie żyje się najlepiej, brakuje im wody, a cotygodniowa dostawa cennego płynu już się nie pojawia. Zapasy znikają. Kto jest temu winny? Czy Rango uda się zdobyć wodę? Czy pokona legendarną kobrę, która bała się tylko „jastrzębia”? Czy wielkie oszustwo popełnione przez kameleona zostanie wykryte?

Zapewne sądzicie, że opowiedziałam Wam większą część fabuły. Otóż nie zrobiłam tego. W filmie jest mnóstwo akcji i jest to jakby skomplikowane. Ciągle się coś dzieje, pojawiają się wątki poboczne, które w rzeczywistości są ze sobą bardzo powiązane i tworzą niesamowitą intrygę. Sama animacja trwa prawie dwie godziny, więc siłą rzeczy musi się sporo wydarzyć.

Bohaterowie to jeden z elementów, który bardzo mi się podobał. Rango jest… genialny. Zabawny, realny i po prostu jest sobą. Przekazuje swoją osobą pewne wartości. Chce stać się kimś innym nie wiedząc kim w rzeczywistości jest. Nie potrafi odnaleźć swojego „ja” i zrozumieć samego siebie. Wbrew pozorom rzadko pojawia się taki motyw w bajkach, a z pewnością nie tak rozbudowany jak w „Rango”. To nie jest animacja tylko dla dzieci. Nawet powiedziałabym, że to film dla dorosłych, ale o tym będę pisać później, powróćmy do postaci. Wszystkie stworzenia jakie pojawiają się na ekranie bardzo różnią się od siebie. Nie tylko wyglądem, ale również charakterem. Bardzo zaintrygowała mnie postać Priscilli. Te jej śmieszne, przebiegłe oczy i ciekawe wypowiedzi. Pojawiała się dosyć rzadko, ale naprawdę ją polubiłam. W sumie nawet nie wiem dlaczego. Z resztą trudno mi wytłumaczyć czemu bohaterowie w „Rango” są świetni, musicie mi po prostu uwierzyć na słowo.

Jak to zwykle bywa w animacjach, pojawia się sporo humoru. „Rango” pod tym względem wcale się nie różni. Jest mnóstwo żartów i śmiesznych sytuacji. W porównaniu do innych tego typu filmów są faktycznie zabawne i często z podtekstami, które zrozumieją tylko dorośli. Jak już wcześniej wspominałam, to nie jest w pełni animacja dla dzieci. Młoda osoba raczej nie zauważy tych aluzji i będzie się po prostu świetnie bawić, natomiast dorosły wyczuwa te podteksty i również się „uśmieje”. Kolejnym potwierdzeniem tego stwierdzenia są bohaterowie i ich wartości. Z pozoru dziecięcy przekaz, jest w rzeczywistości czymś głębszym. To chyba jedyna animacja o której mogę tak powiedzieć.

Co z obsadą? Na wstępie powiedziałam, że pojawia się mój ulubiony Johnny Depp, a pozostali? Oprócz tego genialnego aktora spotkamy również osoby takie jak: Isla Fischer(„Wyznania Zakupoholiczki”) , Abigail Breslin(„Bez mojej zgody”, Claudia Black(Farscape) i wielu innych. Przede wszystkim ich głosy doskonale pasują do postaci, które grają. Wczuwają się w role i wychodzi im to po prostu świetnie. Na samym końcu wpisu zamieszczam filmik z tzn. „behind the scenes”, gdzie możecie zobaczyć jak wyglądało nagrywanie dubbingu. Aktorzy faktycznie grali, aby dać swoim głosom „realności”.

W filmie pojawia się wspaniała muzyka. Powód? Jest mój ulubiony kompozytor Hans Zimmer, znany z „Mustanga z Dzikiej Doliny”, „Króla Lwa” czy „Piratów z Karaibów”. Piosenki są dynamiczne, w klimatach dzikiego zachodu i ironicznie. Często wywoływały u mnie napady śmiechu. Są również w bardzo fajny sposób przedstawione. Cztery „sowy?” są ubrane w stylu dzikiego zachodu, z instrumentami zawsze grają w tle. Wygląda to niesamowicie, a jeszcze lepiej brzmi. Jeśli zaś chodzi o samą animację to również muszę pochwalić twórców. Ktokolwiek wymyślał postacie ich wygląd oraz ubiór był geniuszem. Piękne szczegóły i tu nawet nie chodzi o samo HD, ale wykonanie tych stworzeń. Bohaterowie są doskonale zrobieni, dopracowani do ostatniego najmniejszego elementu. To po prostu jest piękne.

A gdzie wady? Nie ma. Nie wiem czy jestem po prostu zaślepiona tą magią „Rango”, albo coś w tym stylu, ale ten film był niesamowity. Od muzyki(słucham nawet soundtracka) i animacji aż po fabułę. Świetnie się bawiłam, a po skończeniu filmu towarzyszył mi niesamowity nastrój. Czułam się szczęśliwa i podekscytowana. Mało jest produkcji, które potrafiłyby wywołać właśnie takie pozytywne i silne emocje. Czy polecam? Nie, ja rozkazuję. Nigdy tego nie robiłam, ale po prostu musicie obejrzeć „Rango”. Nie pożałujecie.


Plusy:
-świetna muzyka
-wspaniała obsada
-piękna animacja
-ciekawa fabuła
-aluzje dla dorosłych
-dla każdego, bez względu na wiek
-zabawny

Minusy:
-nie istnieją

Ocena: 10/10




niedziela, 21 sierpnia 2011

"Captain America", czyli kolejny film oczami sióstr.


Zapraszamy Was do kolejnej odsłony "Filmy oczami sióstr", gdzie zamieszczamy nasze dyskusje i wypowiedzi na temat filmów.
Kapitan Ameryka (właściwie Steve Rogers) to pierwsza postać stworzona przez Marvel Comics. Steve przed wojną był studentem sztuki, który w 1940 postanowił zaciągnąć się do wojska. Nie został przyjęty z powodu słabego zdrowia, ale dostał propozycję uczestniczenia w tajnym eksperymencie. Został poddany terapii, która zwiększyła jego inteligencję i siłę. Przemienił się w super bohatera nazwanego Kapitan Ameryka. Zostaje wysłany do walki z nazistami, jego największym wrogiem jest Red Skull.


czwartek, 18 sierpnia 2011

"Żona na Niby", czyli dobra komedia romantyczna


Tytuł: Żona na Niby
Tytuł oryginału: Just go with it
Reżyseria: Dennis Dugan
Data premiery: 1 kwietnia 2011(Polska), 8 lutego 2011(świat)
Produkcja: USA
Gatunek: Komedia romantyczna
Obsada: Adam Sandler, Jennifer Aniston, Nicole Kidman, Nick Swardson

W aktualnych czasach, kiedy chcemy obejrzeć dobrą komedię, musimy wybierać z pośród ogromnej ilości tytułów. W takim natłoku nazw łatwo się pomylić i w rezultacie trafić na jedną z tych „tragicznych” komedii. Czy popełnimy błąd decydując się na „Żonę na niby”? Czy gwiazdorska obsada podwyższy poziom filmu?

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Green Lantern (2011) - czyli Zielona Latarnia kontra krytyczne opinie sióstr.

We wszechświecie równie olbrzymim, co tajemniczym od wieków istnieje pewna niezauważalna, lecz potężna siła – obrońcy pokoju i sprawiedliwości, zwani Green Lantern Corps. Jest to grupa wojowników, którzy przysięgli strzec międzygalaktycznego porządku. Każdy z nich nosi pierścień, obdarzający go nadzwyczajnymi mocami. Kiedy jednak pojawia się nowy wróg, Parallax, który grozi, że zniszczy układ sił we wszechświecie, losy Green Lantern Corps oraz Ziemi spoczywają w rękach najmłodszego rekruta, Hala Jordana (Ryan Reynolds), pierwszego człowieka w szeregach organizacji. Jeśli wspierany przez innego pilota – swoją ukochaną z dzieciństwa, Carol Ferris (Blake Lively) – szybko nauczy się panować nad nowymi mocami i odnajdzie w sobie odwagę, by pokonać swe lęki, to być może stanie się nie tylko osobą, bez której pokonanie Parallaxa nie byłoby możliwe, … ale także największym wojownikiem Green Lantern.
[oficjalny opis dystrybutora]

To nasz pierwszy tego typu tekst i jesteśmy ciekawe, co sądzicie o tego typu dyskusjach o filmach. Czy wam się podobają, czy może wolelibyście po prostu jedną recenzję. Zwykłe teksty o filmach i serialach też będą się pojawiały. I najważniejsze - jeśli nie widzieliście jeszcze filmu, w dyskusji mogą pojawić się spoilery - nie zdradzamy zakończenia itd. ale drobne strzeszczenia i odwołania do fabuły są.

Radosiewka: Green Lantern, czyli po polsku Zielona Latarnia to tytuł na który czekałam z niecierpliwością z jednego, prostego powodu - gra w nim Ryan Reynolds. Opisy fabuły i pokazywanie kosmitów zasiały we mnie ziarnko wątpliwości, ale na film i tak poszłam.

Raya: A ja w sumie nie miałam pojęcia na co idę do kina. Kiedy przeglądałyśmy repertuar chciałam wybrać się na coś innego...

Radosiewka: A na co innego? Czyżbyś uległa mojej silnej perswazji?:)

Raya: Było mnóstwo fajnych filmów np. Larry Crowne, Drzewo Życia, Oszukać Przeznaczenie V... mogłabym długo wymieniać. Niestety to nie była Twoja perswazja, ale pasująca nam godzina ;]

Radosiewka: Czuję się zawiedziona... A wracając do filmu, sama idea organizacji Green Lantern pochodzi z amerykańskich komiksów, byłam więc przygotowana na dużą ilości braku logiki, patetyczności itd. Ale mimo to, te zielone latarnie energii i kosmici którzy prawie zawsze wyglądają jak ludzie wywoływała u mnie uśmieszki na twarzy.




Raya: Jak dla mnie film nie był w ogóle reklamowany. Nie bez powodu nie miałam o nim bladego pojęcia, kiedy rzuciłaś tytułem. Po prostu nie ma w nim tego braku logiki i ciągłych efektów specjalnych. 

Radosiewka: Ja rzadko oglądam TV, ale w necie było o nim dużo pisane, no i w kinach były trailery. Chociaż to koszmarne 3D niedługo nawet z lodówki będzie nam wyskakiwało. W tym filmie nie było jakoś świetnie zrobione, ale przynajmniej efekty specjalne dawały radę. Szkoda tylko, że całość urywa się w najciekawszym momencie w sumie i mamy już rozwiązanie akcji. Film jest według mnie zbyt krótki.

Raya: Omg... jak ja nie znoszę 3D. Po co to komu? Męczy wzrok, kolory są ciemne... Potem podczas reklam jest tylko “zdejmij okulary”, “załóż okulary”. Czy to naprawdę jest aż takie fajne? Efekty specjalne w tym filmie były całkiem dobre, chociaż czasami przekraczały granice absurdu. No, ale przecież o to chodzi w takich filmach. Byleby nie trwało to przez cały czas. Jeśli chodzi o długość “Green Lathern” to również miałam wrażenie, że jakoś szybko się skończył.. Zdążyłyśmy usiąść, pozdejmować te okulary, pooglądać sobie Ryana Reynoldsa, a tu nagle napisy końcowe. Moment, a gdzie punkt kulminacyjny?

Radosiewka: Właśnie nie wiem, chyba zapatrzyłam się w walkę z Parallaxem (swoją drogą kto wymyśla nazwę kojarzącą się z jakimiś lekami?) i zastanawiałam się, co będzie robił gdy jednak ucieknie aby zgromadzić siły przed wielkim finałem. A tutaj bum i nagle koniec!

Raya: Masz na myśli tą wielką ośmiornicę we mgle?



Radosiewka: Dokładnie. I dziwiło mnie jeszcze to, jak szybko władze USA (przecież nic nigdy nie dzieje się w Europie, a Australia to już temat tabu) zaakceptowały obecność dziwnego zielonego człowieka czarującego tory wyścigowe:P

Raya: No, bo przecież to normalne. Kosmici przylatują, wielka ośmiornica w kształcie trupiej czachy atakuje(niespodzianka) Nowy Jork, a policja każe im opuścić ulice... 

Radosiewka: Tja, i schować się w domach, żeby potem nie było korków przez szczątki ludzkie. Jakiejś wybitnej gry aktorskiej nie zauważyłam, ale tego typu filmu tego nie wymagają. W każdy razie Ryan Reynolds wyglądał świetnie jak zawsze.

Raya: Ryan Reynolds sprawia, że obiektywna ocena tego filmu nie jest możliwa. Po prostu “Green Lathern” na wstępie od razu dostaje ode mnie + do oceny. A jak podobali Ci się kosmici? Jak dla mnie byli po prostu śmieszni. Miałam wrażenie, że cofnęłam się do XX wieku. 

Radosiewka: Najbardziej rozśmieszyła mnie wielka rada międzygalaktyczna i jej naiwność ukryta niby pod wielką mądrością. A motyw z tym, że poprzednik Hala był najlepszym członkiem tajnej organizacji i Ziemianin nie dorośnie mu do pięt wywołuje śmiech na sali. No i dawno nie słyszałam tyle patetycznych mów o odwadze i przezwyciężaniu strachu.

Raya: Rada to w ogóle jakaś porażka totalna. Po pierwsze czy te “ufoludki” lewitujące w tym kamiennym kręgu, którego nigdy nie opuszczają musiały być takie “dobre”. No ja rozumiem, że w tych wszystkich filmach jest wyraźny podział ‘zło”, “dobro”, ale... Oj tak. Uwielbiam kiedy nasz główny bohater, który jest nikim okazuje się następcą/synem/wujkiem(niepotrzebne skreślić) jakiegoś wielkiego władcy/wojownika etc. Skąd to znamy? Od zera do bohatera? 

Radosiewka: Sam motyw z tym, że nasz bohater, próbujący dorównać ojcu w byciu równie dobrym pilotem jak on, a jednocześnie będącym roztrzepaną osobą nie jest zły. Bardziej oklepanym motywem jest złość niezrozumiałego syna jednego z senatorów, który staje się złą postacią i jednym z oponentów. Oczywiście zyskuje specjalne moce i staje się brzydki. 

Raya: No ja tego nie rozumiem. Czemu ‘dobro” ma cudowną rodzinę, super moce, takiego Ryana Reynoldsa, a “zło” zawsze jest brzydkie, ma kiepskie, bezsensowne moce, nigdy nie jest przebiegłe... Przecież to jest okropnie głupie.



Radosiewka: Niestety większość tego typu filmów nie wychodzi poza ramy gatunku. Ale Green Lantern jest aż do bólu przeciętny i nie zaskakuje niczym, nie licząc krótkiego czasu trwania i źle dawkowanego napięcia i akcji. Podobno pomimo nie aż tak dużej sprzedaży biletów, powstanie druga część - może będzie lepsza?

Raya: Czyli uległam pierwszemu wrażeniu i urokowi Ryana Reynoldsa. Przecież pamiętasz jak wyszłyśmy z kina i stwierdziłyśmy, że film był super. 

Radosiewka: Ale po dzisiejszym obejrzeniu Captaina Ameryki stwierdzam, że taki blockbuster może mieć nie tylko superbohaterów i efekty specjalne, ale także fabułę i jakieś osobowości bohaterów.

Raya: W sumie masz rację, ale uważam również, że tak dyskusja jest bardzo pomocna. Czyli jak? Co o tym ostatecznie sądzisz?

Radosiewka: Zielona Latarnia nie jest filmem złym, ale nie oferuje żadnej uczty dla inteligencji widza, razi sztucznością i naiwnością. Niemniej do oglądania w kinie, gdy chcemy zobaczyć efekty specjalne i grają tam aktorzy których lubimy, film będzie jak znalazł. Szkoda tylko, że tak szybko się kończy...

Raya: Zgadzam się z Tobą. Film jest w porządku, ale raczej szybko o nim zapomnę. Uważam, że doskonale sprawdzi się dla fanek Ryana Reynolds’a. Zobaczyć go w obcisłym zielonym kostiumie i (śmiesznej)masce to nie lada widowisko ;].


wtorek, 3 maja 2011

,,Między Światami", czyli film który zanudzi Was na śmierć


„Między Światami” to film, który miał premierę w Polsce stosunkowo niedawno- 29 kwietnia. Wybrałam się na niego ze względu na obsadę. Zaskoczę Was, bo nie chodzi mi o Nicole Kidman czy Aarona Eckharta, ale o Sandrę Oh. Bardzo lubię serial „Grey’s Anatomy”, więc musiałam zobaczyć serialową Cristinę w innym wydaniu. Czy „Między Światami” to film bez którego nie można się obejść?
Zacznijmy od fabuły. Główna bohaterka Becca oraz jej mąż Howie utracili swoje czteroletnie dziecko. Starają się pogodzić ze śmiercią synka, chodzą na terapię grupową, próbują odnaleźć drogę do szczęścia. Becca zaczyna rozmawiać z nastolatkiem, który potrącił jej synka. Nie oskarża go, a nawet zaczyna się z nim zaprzyjaźniać. Howie natomiast spotyka się z koleżanką z terapii- Gaby. Czy uda im się powrócić do normalnego życia? Czy odnajdą drogę do szczęścia?

piątek, 29 kwietnia 2011

,,Zaplątani", czyli Disney w starym wydaniu



„Zaplątani” to ostatnimi czasy bardzo popularny film animowany. Nowe dzieło Disneya nie mogło umknąć mojej uwadze. W końcu jako małe dziecko uwielbiałam ich filmy, wręcz się na nich wychowałam. Jednak oglądając najnowsze filmy tego studia, zauważyłam, że nie mają już tej magii, która była kilka lat temu. Czy „Zaplątani” kontynuują złą passę Disneya? Czy jest to tylko wyłącznie film dla dzieci?

Fabuła „Zaplątanych” raczej nie wyróżnia się od innych Disneyowskich filmów. Przystojny, awanturnik Flynn ucieka przed strażą ze skradzioną koroną. Po drodze natrafia na tajemniczą wieżę, w której postanawia się ukryć. Jest bardzo zdziwiony kiedy dostaje patelnią w głowę od pięknej, złotowłosej dziewczyny- Roszpunki. Roszpunka mieszka w wieży od niemowlęcia, została zamknięta przez własną matkę, która chce ją uchronić przed niebezpieczeństwem. Dziewczyna jednak pragnie zobaczyć lampiony, przypominające gwiazdy, które są zawsze wysyłane w dniu narodzin księżniczki. Przed kilkunastoma laty księżniczka została porwana, a rodzina królewska ma nadzieję, że kiedyś sprowadzą ją w ten sposób do domu. Roszpunka namawia Flynna szantażem do podróży. Czy matka Roszpunki dowie się o tej wycieczce? Czy dziewczyna sprosta niebezpieczeństwom świata?

Wielkie ekranizacje – „Wywiad z wampirem”

Postanowiłam stworzyć serię recenzji dotyczących różnych ekranizacji. Na początku zajmę się głównie książkami, z czasem przejdę pewnie również do komiksów. Dziś na warsztat wzięłam Wywiad z wampirem.
Książkę o tym samym tytule napisała Anne Rice - autorka znana głównie z serii powieści o wampirach i czarownicach. Wywiad z wampirem otwiera tzw. Kroniki Wampirów, które opowiadają dzieje różnych krwiopijców z całego świata. Zdradzają nawet sekret, skąd w ogóle wzięły się Dzieci Nocy.
Filmowa adaptacja Wywiadu z wampirem jest całkiem udana. Przede wszystkim nie ma tam zbyt drastycznych zmian w fabule. Grają tam najlepsi aktorzy, jak np. Tom Cruise, Brad Pitt czy Antonio Banderas. Szczerze mówiąc, rola tajemniczego Lestata, którą odegrał Cruise to chyba jego najlepsza rola. Co więcej Cruise jest tutaj tak ucharakteryzowany, że aż trudno go poznać. Ba, można chyba nawet stwierdzić, że w blond włosach mu lepiej. Zresztą, oceńcie sami.
Warto też zwrócić uwagę na młodą Kirsten Dunst. W chwili kręcenia filmu była zaledwie małą dziewczynką. Myślę, że wiele dzieci w jej wieku nie dałoby rady tak dobrze odegrać tak trudnej roli.
Co mi się w tym filmie nie podoba? Cóż, znajdą się dwie, może trzy rzeczy. Pierwsza to charakteryzacja. Wampiry powinny być piękne (choć nie błyszczące:P). Tutaj wampiry są wręcz brzydkie. Blada skóra jest zrobiona jakoś nieudacznie, zamiast przypominać porcelanę, przypomina zwykłą skórę trupa, a nie o to chodzi. Drugi minus to niefortunny Banderas, który wcielił się w rolę wampira Armanda. W książce Armand został przemieniony w wieku około 16, 17 lat. Słynął też ze swej chłopięcej, delikatnej urody. Jakby nie patrzeć, kilkudziesięcioletni Banderas tych cech nie posiada. Ostatnim minusem jest płacz wampira. Wampiry według Anne Rice płaczą krwią. Twórcy filmu wybrali natomiast dużo gorszą wersję – wampir płacze zwykłymi łzami, ale kilka razy w życiu.
Trzeba jednak przyznać, że jest to jeden z lepszych, a co mi tam, powiem nawet, że najlepszy film o wampirach ostatnich lat. Mamy tu do czynienia z bardzo ciekawymi postaciami i wątkami. Film naprawdę warto obejrzeć, choć jeśli czyimś ideałem jest Zmierzch, to niech tego filmu nie rusza. Jeszcze takie biedaczysko przeżyje szok, że wampiry nie błyszczą, są nieco diaboliczne i, o bogowie, zabijają ludzi!

niedziela, 17 kwietnia 2011

Star Trek w wersji porno?

Z racji, że ostatnio napomknęłam o Star Treku, nie sposób teraz nie wspomnieć o pewnej... nazwijmy to ciekawostce.
"Star Trek: Następne Pokolenie" to jedna z najbardziej znanych odsłon cyklu. To właśnie tu kapitana grał Patrick Stewart. Teraz podobny do niego aktor będzie miał na podobnym do USS Enterprise statku zupełnie nowe obowiązki...
XXX parody, które które wcześniej stworzyło również parodie "Bill Cosby Show" i "Kronik Seinfelda", tym razem wzięło na warsztat ten popolarny serial. Jest już nawet trailer!

piątek, 15 kwietnia 2011

Powstanie ekranizacja "Jeźdźców smoków z Pern"?

"Jeźdźcy smoków z Pern", to najbardziej znana seria Anne McCaffrey. Amerykańska pisarka wydała już 22 książki w cyklu, pierwszą z nich w 1968 roku. Jako że nie miałam okazji przeczytać jakiejkolwiek z tych książek (ale zamierzam) zacytuję wszechwiedzącą wikipedię odnośnie fabuły: "Cykl opowiada o ludziach, którzy wraz ze swymi nieodłącznymi towarzyszami – smokami walczą ze śmiercionośnymi Nićmi spadającymi na Pern z Czerwonej Gwiazdy. Oprócz zmagań z Nićmi, opisane są wyklucia smoków, odkrywanie Południowego Kontynentu, a także odkrywanie na nowo utraconej wiedzy o Starożytnych ludziach, którzy przylecieli na planetę z Ziemi." Ciężko określić, czy jest to nadal fantasy (smoki) czy już science fiction (rożne planety, gwiazdy).

Popularne posty