SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU !!!
sobota, 31 grudnia 2011
wtorek, 27 grudnia 2011
Rodzinne sekrety – Nora Roberts
Wydawnictwo: Mira
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 411
Źródło: Biblioteczka własna
Żeby tradycji stało się za dość, tak i w grudniu nie mogło
zabraknąć jednej z moich ulubionych autorek, a mianowicie Nory Roberts. Jednak
tym razem, nie mamy do czynienia z typowym romansem, bowiem przyjdzie nam
rozwiązać zagadkę, odkryć mordercę i przekonać się, że pozory mylą.
„Rodzinne sekrety” to dwie historie, dwa opowiadania, bardzo
różne od siebie, za to tak samo ciekawe.
Partnerzy czy rywale?
Laurel Armand już od małego wiedziała, że dziennikarstwo to
jej największa pasja, i pomimo, że wydawnictwo leży w rodzinnych rękach, to
wcale nie ma ona tak łatwo. Nie ma taryfy ulgowej, musi ona wkładać w to co
robi całe serce i duszę, wiec kiedy wpada na ciekawy temat, wie, że musi zrobić
wszystko, by dowiedzieć się całej prawdy, zanim napisze choć słowo. Jednak na
drodze staje jej Matt Bates, który ma
pomóc przy odkryciu prawdy. Ale jak pracować z kimś, kto działa na nerwy od
chwili poznania ? a z drugiej strony może lepiej, że Matt czuwa, gdyż komuś
bardzo zależy by uciszyć też Laurel.
Sztuka mistyfikacji.
Kirby Fairchild oraz jej ojciec tworzą dość ekscentryczną
parę. Od kiedy umarła matka Kirby, to ona stara się zatroszczyć o sławnego i
wybitnego ojca, co wcale nie jest takie proste. Dlatego też, gdy do ich
posiadłości przyjeżdża Adam Haines, musi zrobić ona wszystko, by zająć gościa
całkowicie. Nie może dopuścić, by choć na trochę Adam sam przebywał w tym
wielkim domu, pełnym obrazów i rzeźb, w śród których trudno odróżnić oryginały
od kopii. No właśnie, bo wszystko
wskazuje, że Adam nie jest tym za kogo się podaje i że wcale nie przyjechał tu
odpocząć, zresztą w tym domu nic nie jest tym, na jakie wygląda. Rozpoczyna się
gra pozorów w której stawką jest nie jedno życie.
Świetna książka, bardzo dobrze dobrane oba opowiadania, obie
historie. Choć mi bardziej do gustu przypadła pierwsza z nich, w której nie
brakuje trupów, tajemnic, wielkiego zamku, i mokradeł na których wydarzy
się nie jedno nieszczęście, nie jedna
zmora ujrzy światło dzienne. Druga historia też była dobra, zdecydowanie różna,
bo bez morderstw ale tajemnic ogólnie nie zabrakło. Tylko początkowo miałam
drobny problem się w nią wciągnąć, nie mogłam wczuć się w klimat. Za to kiedy już mi się to udało, to wręcz
nie mogłam się oderwać.
Nora Roberts ma świetny styl, lekkie pióro, jej historie są
niesamowite, kiedy zaczniemy je czytać, kiedy poznamy bohaterów, to przepadamy
z kretesem. Autorka świetnie potrafi
połączyć romans z intrygą i sensacja w tle. U niej nic nie jest takie, jakim
wydawać się mogło początkowo. A bohaterowie – jeśli kochają to całym sobą,
jeśli się nienawidzą to z całego serca. Uczuć na pewno nikomu nie zabraknie.
Polecam – Nora Roberts w najlepszym wydaniu :)
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa
Harlequin/Mira, za co serdecznie dziękuję !!!
niedziela, 25 grudnia 2011
Znalezione pod choinką :)
Hohoho
Gwiazdor był, znaczy, że chyba grzeczna jednak byłam :) Bo taki oto stosik pod choinką się znalazł :D
I jak tu nie wierzyć w starszego pana z białą brodą :D
Gwiazdor był, znaczy, że chyba grzeczna jednak byłam :) Bo taki oto stosik pod choinką się znalazł :D
I jak tu nie wierzyć w starszego pana z białą brodą :D
piątek, 23 grudnia 2011
Wesołych świąt !!!
Spokoju i radości,
tylko miłych gości!
Smacznej Wigilii i całusów moc
- w tę najpiękniejszą w roku noc!
Szczęścia kilogramów,
ze śniegu bałwanów!
Życzliwych ludzi wokół,
żadnej łezki w oku,
Przyjaciół jakich mało.
Przez życie idźcie śmiało!
Niech miłość bez ustanku Was dotyka.
A w Nowym roku szczęście spotyka!
Wszystkiego najlepszego !!!!!!!
tylko miłych gości!
Smacznej Wigilii i całusów moc
- w tę najpiękniejszą w roku noc!
Szczęścia kilogramów,
ze śniegu bałwanów!
Życzliwych ludzi wokół,
żadnej łezki w oku,
Przyjaciół jakich mało.
Przez życie idźcie śmiało!
Niech miłość bez ustanku Was dotyka.
A w Nowym roku szczęście spotyka!
Wszystkiego najlepszego !!!!!!!
sobota, 17 grudnia 2011
Wyspa dla dwojga – Mariusz Zielke
I inne historie o miłości i zbrodni.
Wydawnictwo: Wydawnictwo Principium
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 192
Źródło: Biblioteczka własna
Gdyby ktoś mi zadał pytanie czy
lubię opowiadania, w pierwszej chwili odpowiedziałabym, że nie bardzo. Ale tak
sobie właśnie uświadomiłam, że lubię opowiadania, lubię tę króciutką formę,
której większość osób mówi zdecydowanie nie. Ja mogę powiedzieć że tak, lubię
je w wykonaniu Murakamiego, Edgara
Allana Poe, Mastertona, a teraz także Pana Mariusza Zielke.
„Wyspa dla dwojga. I inne
historie o miłości i zbrodni” to zbiór czterech opowiadań o miłości, ale nie
takiej tkliwej i rozczulającej, tylko prawdziwej, takiej jaka jest ona
naprawdę. Bo nikt z ręką na sercu przecież nie powie, że jego miłość, jego
uczucie, zawsze było słodkie i piękne, że nigdy nie pojawiła się na nim rysa.
Nikt nie powie, że istnieje coś takiego jak idealna miłość, która tylko
uskrzydla.
„Serge jest przedsiębiorcą o ponurej
przeszłości, którego pokrętny los nauczył czym jest miłość i ten sam los
próbował mu ją odebrać. Zimna Anna skrywa tajemnicę mroczniejszą niż myśli
więziennego strażnika Jonasza. Jan na bezludnej wyspie odkrywa miłość do żony i
posępne sekrety ich związku. Słodka Mi kusi krwawego dyktatora Mambako, ale ten
ukojenie znajduje dopiero w muzyce.”
To opis wszystkich czterech historii, jaki możemy znaleźć na okładce. I
po części oddaje on to co możemy znaleźć w środku, ale tylko po części, bo
przedstawia on nam tylko osoby, których dotyczyć będą te historie. Natomiast
nic nam nie mówi, o wrażeniach jakie one nas wywołają. A nie są to zwykłe
historie i nie zawsze kończą się one happy endem.
Czytając pierwszą z tych
niesamowitych historii, przyszło mi do głowy porównanie z Murakamim, bardzo
podobny styl opisywania czegoś tak pięknego jak miłość. Bo z jednej strony
uczucie, jedno z piękniejszych jakie możemy doświadczyć, a z drugiej strony
niesamowity brutalizm. Chociaż największe wrażenie zrobiła na mnie ostatnia
historia „Dyktator i diva”, w którym jest największa dawka emocji, które
pokazuje jak władza i namiętności rządzą naszym życiem. Jak jesteśmy w stanie
poświęcać dobro innych by zaspokoić własne pragnienia, własne żądze. Jak władza
i pokusy są w stanie nas zmienić, i wydobyć na światło dzienne, prawdziwe
zwierze.
Polecam „Wyspę dla dwojga”
wszystkim tym, którzy mają ochotę na prawdziwą miłość, na prawdziwe uczucie,
bez zbędnego słodzenia. Polecam wszystkim tym, którzy uwielbiają Murakamiego,
bo my mamy teraz swojego :) Pan Mariusz Zielke stworzył niekonwencjonalne
opowiadania, w których nigdy nie wiemy, co za chwilę się stanie, a potem żałujemy, że to już koniec.Jestem pod dużym wrażeniem !!!!
Książkę przeczytałam dzięki
uprzejmości Pana Mariusza, za co serdecznie mu dziękuję !!!!
Etykiety:
opowiadania,
powieść / opowiadanie,
Wydawnictwo Principium
czwartek, 15 grudnia 2011
Biedny Tom już wystygł – Maureen Jennings
Wydawnictwo: Oficynka
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 357
Źródło: Biblioteczka własna
Od kiedy tylko zobaczyłam tą książkę, wiedziałam, że muszę
ją przeczytać. Wiem, że nie ocenia się książki po okładce, ale czasami tak się
nie da. A ta okładka od samego początku nie tylko przyciągnęła mój wzrok, ale
też nie pozwala od siebie się oderwać. No ale nie tylko okładka spowodowała, że
koniecznie musiałam poznać Maureen Jennings i jej twórczość. Jako wielka fanka
kryminałów, szczególnie tych w kolorze sepii, nie mogłam sobie tej pozycji
odpuścić, przejść obok niej obojętnie, po prostu musiałam ją mieć :)
Dla Williama Murdocha ta noc to jedna z gorszych, jaką
przyszło ostatnio mu przetrwać. Nie dość że ząb od jakiegoś czasu nie daje o
sobie zapomnieć, to jeszcze zaginął jeden z konstabli. Młody Wicken, do tej
pory był bardzo odpowiedzialnym mężczyzną, nie tylko w pracy ale też w domu,
dlatego jego zniknięcie nie wróży nic dobrego. Detektyw bez chwili wahania rusza drogą, jaką
codziennie przemierzał konstabl, zaglądając do każdego opuszczonego domu.
Niestety w jednym z nich znajduje Wickena z dziurą postrzałową w głowie i
bronią między nogami. Po przybyciu koronera i
zaprzysiężeniu ławników, pozostaje już tylko orzec czy to było
samobójstwo, czy może morderstwo. Tak zaczyna się dość trudne śledztwo, od
którego zależy życie matki i jej chorego dziecka, życie .... No ale to już
musicie sami się dowiedzieć.
We wstępie
zachwalałam okładkę, która dla mnie jest niesamowicie klimatyczna, ale czy
treść jej dorównuje ? Jak najbardziej, treść zdecydowanie jest wciągająca,
intrygująca, wspaniale oddająca klimat czasów wiktoriańskich. Zresztą to mój
pierwszy kryminał, którego akcja dzieje się pod koniec XIX wieku w Toronto, mój
pierwszy kanadyjski kryminał. I z całą pewnością nie ostatni.
Autorka, Maureen Jennings niesamowicie potrafi oddać klimat
czasów w których osadziła akcję, zachowując niezwykłą dbałość o szczegóły. I
nie chodzi tu tylko o stroje, czy język, ale też o moralność ludzką,
gospodarkę, czy religię. Każdy z bohaterów jest bardzo specyficzny, bardzo
charakterystyczny i choć każdy stara się zachowywać pozory, to jednak sekrety
lubią wychodzić na światło dzienne w najmniej odpowiednich momentach i to one
kierują całą akcją.
No właśnie, a co do akcji, to toczy się ona pomału swoimi
torami, co rusz wyjawiając nam co raz to nowe fakty, które z czasem są co raz
bardziej zatrważające. Pomału odkrywamy, jak nienawiść, tłamszona w sobie od
najmłodszych lat, może doprowadzić do katastrofy, jak może zniszczyć życie
wielu ludziom.
Dla mnie „Biedny Tom już wystygł” to świetny kryminał, który
idealnie wprowadzi nas w XIX wiek, z całym jego okrucieństwem, obłudą, fałszywą
skromnością. To kryminał pełen tajemnic i intryg, które razem z detektywem
Murdochem powoli odkrywamy. Dzięki autorce mogłam cofnąć się w czasie i chociaż
przez chwilę, zwolnić tempo życia i przekonać się, że bez różnicy w jakiej
epoce żyjemy, to zawsze i tak światem rządzą pieniądze i namiętności.
Polecam !!!
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa
Oficynka, za co serdecznie dziękuję !!!
piątek, 9 grudnia 2011
Alchemia szczęścia – Bogusława Krause
Wydawnictwo: Studio Astropsychologii
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 212
Źródło: Biblioteczka własna
„Alchemia szczęścia” to jedna z tych książek, które mają nam
pomóc w zrozumieniu siebie. Bo nim będziemy naprawdę szczęśliwi, musimy
wiedzieć nie tylko jak do tego stanu doprowadzić, ale też czy jesteśmy na to
gotowi. Bogusława Krause to bizneswoman, która w całości poświęca się swoim
pasją, tj. pływaniu, lataniu na paralotni, czy jeździe konnej. Ona wie, jak być
szczęśliwą i w pełni korzystać z życia, a teraz i my możemy skorzystać z jej
rad.
„Nieważne, co robisz,
ważne, co myślisz”
Chyba każdy z nas w mniejszym, bądź większym stopniu, zdaje
sobie sprawę z tego, że o szczęście trzeba zabiegać i dbać. I choć niekiedy
wierzymy w przesądy (czarnego kota, kominiarza), to jednak, bardzo pragniemy by
w życiu nic złego nas nie spotykało. A jest to absolutnie możliwe !
Autorka w swojej książce przedstawia nam właśnie wszystko
to, co niezbędne jest, byśmy w każdej sytuacji, w każdej sekundzie swego życia
cieszyli się własnym szczęściem. A to w rzeczywistości nic trudnego.
Najważniejsze to nasz sposób myślenia, wszystko to co przytrafia nam się,
zależy tylko i wyłącznie, od tego, jak podchodzimy do danej sytuacji. Jeśli np.
nie lubimy swojej pracy i codziennie o niej myślimy negatywnie, to każda chwila
tam spędzona, jeszcze bardziej nas w tym utwierdza. A wystarczy tylko zmienić
nastawienie, pomyśleć, że to nasze ostatnie dni, że już niebawem znajdziemy coś
innego, lepszego fajniejszego, i już czujemy się o wiele lepiej. W końcu nikt
nie lubi pracować w niemiłej atmosferze, ale to jaka ona jest zależy od nas.
Autorka kładzie duży nacisk na to, że aby być szczęśliwym,
musimy być tak naprawdę egoistami, bo „czyjegoś złego samopoczucia ja nigdy nie
poczuję, a swoje poczuję zawsze”. Wszystko co robimy musimy robić dla siebie,
tylko wtedy będziemy szczęśliwi, tylko wtedy, gdy będziemy zaspokajać własne
potrzeby. A każda decyzja, którą podejmiemy, będzie tą właściwą. Początkowo wydaje nam się, że dobrze
postąpiliśmy, że słusznie dokonaliśmy wyboru, jednak z czasem zastanawiamy się
co by było gdy ... no właśnie, takie zastanawianie się nam w niczym nie pomoże,
ta decyzja, którą podejmujemy jest tą właściwą i dopóki w to wierzy, to będziemy
szczęśliwi.
I tak autorka prowadzi nas przez różne aspekty życia,
poprzez pracę, miłość, zdrowie, pokazuje nam jak niewiele trzeba by być
naprawdę szczęśliwym. Jak nie wtykanie nosa w nie swoje sprawy spowoduje, że i
w nasze tez nikt go nie wetknie. „Alchemia szczęścia” to poradnik, który krok
po kroku uczy nas i wskazuje co jest właściwe, i jak ważne jest nasze myślenie,
pozytywne oczywiście, by czuć się naprawdę szczęśliwym.
Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Studio Astropsychologii !!!
środa, 7 grudnia 2011
Miłość na Cito
Wydawnictwo: Harlequin
Seria: Medical Duo
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 314
Źródło: Biblioteczka własna
Oglądaliście „Ostry dyżur” albo
„Doktora Hausa” ? Ja kiedyś byłam wielką fanką seriali medycznych, jeszcze
niedawno obejrzałam wszystkie serie serialu” „Hoży doktorzy”. I to nie tylko
przypadki medyczne były dla mnie najciekawsze, czasem też życie jakie wiodą
lekarze, pielęgniarki. Nie od dziś wiadomo, i nie ma co się dziwić, że w
szpitalach kwitnie romans za romansem, skoro większość lekarzy spędza tam całe
dnie i noce. Szpitale są wręcz ich drugim domem. I jeśli tak namiętnie kiedyś
oglądałam wszystko co związane z tym światem, to czemu o nim nie poczytać :)
Seria Medical wydawana przez
Harlequina daje nam taką możliwość. Możemy wejść do świata pełnego przystojnych
lekarzy i czarujących pielęgniarek, które w przerwach pomiędzy leczeniem czy
ratowaniem ludzkiego życia, same czekają na księcia z bajki.
„Człowiek honoru” - Janice Lynn
Amelia Stockton pochodzi z
rodziny o bardzo starych i mocnych korzeniach, w której od małego wszyscy są
uczeni tego, że nigdy nie można dać się złamać czy pokonać, że najważniejsze to
iść zawsze z dumnie podniesiona głową. Jednak czasem łatwiej jest powiedzieć
niż wykonać, zwłaszcza gdy jest się na pełnym morzu, na lotniskowcu pełnym
mężczyzn i kiedy nagle pojawia się ten o którym usilnie chcemy nie pamiętać.
Doktor Cole Stanley, dwa lata wcześniej mocno zranił Amelie i całą jej rodzinę,
teraz przybywa by naprawić ten błąd, jednak czy Amelia da radę uporać się z
poczuciem winy, przecież odwołany ślub siostry to może być też jej wina.
„Miłość to za mało” – Laura Iding
Raine Hart jest pielęgniarką na
dość ciężkim oddziale, a mianowicie na urazówce. Tu przywożą naprawdę w ciężkim
stanie pacjentów z wypadków, pobić, czy gwałtów. Tu nie ma chwili na
zastanawianie się czy mały odpoczynek. Jednak Raine uwielbia tą adrenalinę, ten
ciągły pośpiech, i pomoc ludziom, którzy właśnie walczą o życie. Uwielbiałaby
jeszcze bardziej gdyby nie doktor Caleb Stewart, gdyby to nie z nim ciągle
przypadały jej dyżury. Kiedyś byli razem, jednak brak zaufania ze strony Caleba
wszystko zepsuł, a próba zapomnienia o nim, to kolejne traumatyczne przeżycie.
Raine musi podjąć trudną decyzję, a do tego pogodzić się z pewnymi
wydarzeniami, o których by wolała nie pamiętać, a jeszcze lepiej gdyby nigdy do
nich nie doszło.
Jestem bardzo pozytywnie
zaskoczona tą serią, szczególnie bardzo podobało mi się drugie opowiadanie,
druga historia, choć i pierwsza nie była taka zła. No właśnie „Człowiek honoru”
choć dzieje się w środowisku lekarskim, to jednak bardziej zaliczyłabym go do
typowego romansu. I to wcale nie znaczy że jest zły, czy mi się nie podobał,
ale mimo wszystko liczyłam na więcej trudnych przypadków, walki o życie, a
otrzymałam spora dawkę emocji, nienawiści i walki o miłość i ukochanego.
Za to w opowiadaniu „Miłość to za
mało” dostałam to czego się spodziewałam. Oprócz dość trudnego związku - szybką
akcje ratowania ludzi z wypadków samochodowych, kobiety ciężko pobite przez
mężów, no i dziewczyny, które doznały nagłej amnezji po nocy spędzonej na
dyskotece. Mogłam razem z bohaterką przeżywać trudne chwile, śmierć pacjentów,
czy po prostu po całonocnym dyżurze iść zmęczona ale szczęśliwa spać.
Podoba mi się ta seria i z całą
pewnością sięgnę jeszcze do niej po inne książki. Polecam każdemu kto ma ochotę
na „ostry dyżur”, ale dla odmiany w wersji papierowej :D
niedziela, 4 grudnia 2011
Zabić Jane – Erica Spindler
Wydawnictwo: Mira
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 482
Źródło: Biblioteczka własna
Jakiś czas temu, miałam okazję
poznać twórczość Erici Spindler, czytając jej „Obsesję”. Wtedy nie bardzo
wiedziałam czego mogę się spodziewać, za to teraz czekałam na najgorsze, na
psychopatę o chorym umyśle, na intrygę, która wzbudza strach i niepokój, na
wydarzenia, które nie dadzą chwili wytchnienia. Czy dostałam to wszystko? O tym
za chwilę.
Jane Killian miała dość
szczęśliwe dzieciństwo, do czasu aż siostra wraz ze znajomymi, podpuściła ją by
weszła ona do wody. Jane by nie wyjść na tchórza, zrobiła to, a nawet więcej,
wypłynęła kawałek w głąb jeziora i od tej pory nic już nie było takie jak
przedtem. Została potrącona przez motorówkę, choć lepiej było by powiedzieć, że
ktoś z premedytacją na nią wjechał. Teraz kilkanaście lat i operacji później
wszystko wydaje się być w jak najlepszym porządku. Niestety koszmar z
przeszłości powraca.
Ian, mąż Jane zostaje podejrzany
o podwójne morderstwo z premedytacją, za co grozi mu kara śmierci. Wszyscy też
nagle zaczynają twierdzić, że ożenił się z Jane tylko i wyłącznie dla jej
pieniędzy, i nie miał żadnych skrupułów by ją zdradzać. Jane czuje że jej świat
znów legnie w gruzach, a tajemniczy liścik tylko utwierdza ją w tym
przekonaniu. Zaczyna się wyścig z czasem i szaleńcem a stawką jest jej życie i
życie Iana.
To jest zdecydowanie coś co
uwielbiam. Duża dawka adrenaliny, strach, którego nie widać, a który jak cień
podąża za nami. Erica Spindler potrafi zagęścić atmosferę, wprowadzić
czytelnika w stan wielkiej niepewności, i już do samego końca niewiadomo komu
można ufać, a kto jest wrogiem. Chociaż był moment, że byłam pewna kto za tym
wszystkim stoi, i można powiedzieć, że prawie udało mi się rozwiązać tajemnicę.
Jednak tylko prawie, bo kto czytał książki tej autorki, wie, że zakończenie
jest zawsze niesamowicie zaskakujące. I ja również zostałam zaskoczona, choć
już wszystko miałam w głowie ułożone, to jednak nie miałam racji, rzeczywistość
okazała się o wiele brutalniejsza i bardziej chora, niż sądziłam.
„Zabić Jane” to thriller w
najlepszym wydaniu, po którym już nic nie będzie takim, jakby się mogło
wydawać. Autorka potrafi świetnie budować nastrój grozy i napięcia, równie
świetnie dawkując nam emocje i wciągając w co raz to większy stan niepewności.
Dla mnie to naprawdę coś niesamowitego i już się nie mogę doczekać, kiedy wezmę
się za kolejną książkę tej autorki.
Polecam wszystkim fanom Erici
Spindler, wszystkim fanom thrillerów i osobom, które spodziewają się naprawdę
sporego zamieszania, dużej dawki emocji i intrygi.
Książkę przeczytałam dzięki
uprzejmości Wydawnictwa Harlequin/Mira, za co serdecznie dziękuję !!!
Stosik grudniowy
Grudzień zaczął się fantastycznie, Pan Listonosz jak zwykle się spisał i szybciutko książeczki dostarczył :)
Trzy pierwsze od dołu to przesyłka od P. Moniki z Miry :)
"Biednego Toma" zawdzięczam P. Magdzie z Oficynki :)
Kochana Cukiernia to zamówienie urodzinowe, trzeci tom zamówiony na gwiazdkę :)
Ostatnie dwie to wynik odwiedzin u cioci :)
Ostatnio znów się zawiesiłam jeśli idzie o czytanie, niby czytam ale jakoś mi to pomału idzie, dwie recenzje się piszą a ja najlepiej bym zapadła w sen zimowy. Coś nie mam sił na nic, tylko bym spała i spała i spała. Mam nadzieję, że mi ten stan szybciutko przejdzie ;)
Trzy pierwsze od dołu to przesyłka od P. Moniki z Miry :)
"Biednego Toma" zawdzięczam P. Magdzie z Oficynki :)
Kochana Cukiernia to zamówienie urodzinowe, trzeci tom zamówiony na gwiazdkę :)
Ostatnie dwie to wynik odwiedzin u cioci :)
Ostatnio znów się zawiesiłam jeśli idzie o czytanie, niby czytam ale jakoś mi to pomału idzie, dwie recenzje się piszą a ja najlepiej bym zapadła w sen zimowy. Coś nie mam sił na nic, tylko bym spała i spała i spała. Mam nadzieję, że mi ten stan szybciutko przejdzie ;)
poniedziałek, 28 listopada 2011
Anielskie słowa – dr Doreen Virtue, Gant Virtue
Wydawnictwo: Studio Astropsychologii
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 151
Źródło: Biblioteczka własna
Chyba każdy z nas wie, jak
pozytywne myślenie wpływa na nasze życie. Gdy jesteśmy negatywnie nastawieni do
świata, rzadko udaje się spełnić jakieś marzenia, czy założenia. Każdy wie, że
grunt to pozytywne myślenie i nastawienie, ale czy wiecie, że nie tylko same
podejście jest ważne?
Dr Doreen Virtue zdobyła tytuł
doktora w poradnictwie psychologicznym, oraz przedlicencjata na Antelope Valley
College. Jednak to co najbardziej w życiu lubi robić, to co jest dla niej
powołaniem, to jasnowidzenie. Podczas nagrywania jednej z audycji, wraz z
synem, zauważyli, że przy wypowiadaniu niektórych słów na wykresie pojawiają
się „anielskie skrzydła”. Od tej pory prowadzili dużo badań nad słownictwem
oraz jego wpływem na życie.
Słowa mają bardzo różny wydźwięk, różnie wpływają na
człowieka. Im częściej i więcej wypowiadamy wulgaryzmów, tym bardziej stajemy
się agresywni i zniechęceni światem w którym żyjemy. Bo czy w kółko marudząc i
źle mówiąc o naszej na przykład pracy, będziemy się w niej dobrze czuli? Czy
kiedy cały czas będziemy negatywnie nastawieni, to pobyt, te osiem godzin minie
nam szybko i przyjemnie? No nie.
Doren wraz z Grantem próbuje
udowodnić, że to od nas zależy życie, to my decydujemy czy odniesiemy w nim
sukces czy porażkę. Każde słowo ma inne natężenie, inny wydźwięk, inne
wibracje. I to właśnie te wibracje powodują, że powtarzając je, kształtujemy
swoja rzeczywistość. Słowa można podzielić na trzy grupy: negatywne, neutralne
i pozytywne. Warto zapamiętać te
pozytywne i każde negatywne wyrażenie zamieniać, dzięki czemu z czasem zmieni
się nasze życie. I tak autorzy proponują by zamiast powiedzieć np. „omal nie
dostałem zawału” zamienić to na „to zrobiło na mnie duże wrażenie” – według wykresu
to drugie wyrażenie ma o wiele większe wibracje i o wiele bardziej pozytywnie
wpłynie na nas, na nasze nastawienie i nasze powodzenie.
„Anielskie słowa” to podręcznik,
który nie tylko pomoże nam zrozumieć, jak ważne jest to co mówimy, ale też
dzięki pięknemu wykonaniu, zdecydowanie poprawi nam nastrój. Książka zawiera
bardzo dużą liczbę zdjęć aniołów, które na mnie zrobiły pozytywne wrażenie. Do
tego każdy rozdział rozpoczyna się cytatem, ukazującym, że nie od dziś wiadomo,
jak dużą siłę i przekaz zawierają słowa.
„Życzliwe słowa mogą być
krótkie i łatwe do wypowiedzenia,
ale odbijają się nieskończonym echem”
-
Matka Teresa
Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Studio Astropsychologii !!!
niedziela, 27 listopada 2011
Norwegian Wood – Haruki Murakami
Wydawnictwo: Muza
Rok wydania: 2006, 2011
Liczba stron: 318
Źródło: Biblioteczka własna
Lubicie książki o miłości? Ja,
nie ma co ukrywać, bardzo. Ale czegoś takiego chyba się nie spodziewałam. Tak
właściwie to sama nie wiedziałam czego mam się spodziewać i co myśleć o
Murakamim, bo do tej pory przeczytałam jego tylko jedną książkę i to na dodatek
opowiadania. Teraz już chyba wiem, co ludzi przyciąga do tego autora, chociaż
trochę trudno mi to opisać słowami.
Lata sześćdziesiąte. Czuć
zbliżające się zmiany w kraju, na uczelniach protestujący, na ulicach wolna
miłość i dzieci kwiaty. A w tym wszystkim Toru Watanabe i jego dwie kobiety:
Naoko – dziewczyna jego zmarłego przyjaciela, oraz Midorki – koleżanka ze
studiów. Obie tak różne, a jednak coś je łączy – nie potrafią żyć bez Toru. A
Toru, sam tak do końca nie wie co chce, pomału uczy się co to jest przyjaźń i
czym się różni ona od miłości. Ale jest jeszcze coś, wokół czego obraca się
życie każdego z bohaterów – śmierć, która „nie jest przeciwieństwem życia,
tylko jego częścią”.
Ciężko mi opisać
moje wrażenia po przeczytaniu tej książki, ale z całą pewnością mogę ją
zaliczyć do książek bardzo niezwykłych. I choć początkowo trochę trudno było mi
się w niej odnaleźć to z czasem nie mogłam się od niej oderwać. Akcja, choć nie
przyspiesza ani trochę, choć przez całą książkę toczy pomału się swoim torem,
to jednak ma coś w sobie, jakoś siłę, która przyciąga, hipnotyzuje.
„Norwegian Wood” to naprawdę piękna, nostalgiczna historia,
o miłości, przyjaźni i śmierci. To historia, w której główny bohater dojrzewa
nie tylko społecznie, ale też zaczyna wyrabiać sobie własny światopogląd. Toru
przez te parę lat studiowania uczy się siebie, życia, kobiet i seksu. Dojrzewa,
by w końcu nauczyć się, co jest ważne w życiu, dojrzewa by w końcu naprawdę
żyć.
Język jakim operuje Murakami jest prosty i bardzo wyrazisty, przez
co opowiedziana historia jest bardzo realistyczna, poruszająca i niezwykła.
Polecam, a ja z całą pewnością jeszcze sięgnę po inne książki tego autora :)
wtorek, 22 listopada 2011
Trzeci już stosik listopadowy
Już od dawna miałam w planach czarną serię Camilli Lackberg i tak się złożyło, że w Tesco taki oto pakiecik czterech książek był przeceniony na 80 zł. No grzechem byłoby go nie przygarnąć :) Ale żeby nie było, to dokupiłam jeszcze moją ulubioną Debbie Macomber, również z promocji :) Coś czuję, że częściej będę musiała tam zaglądać, choć jest mi to totalnie nie po drodze.
Przyszedł też do mnie taki oto pakiecik od Wydawnictwa Studio Astropsychologi, za który serdecznie dziękuję Pani Ewie :)
W tym miesiącu nie mogę narzekać na brak książek, co mnie niezmiernie cieszy. Od następnego będę oszczędzać :)
poniedziałek, 21 listopada 2011
Detektyw i dziewczyna – Julie Miller
Wydawnictwo: Harlequin
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 218
Źródło: Biblioteczka własna
Znacie Harlequiny? Nawet jeśli ich nie czytaliście to i tak
każdy wie o co chodzi. Do niedawna książki te kojarzyły mi się tylko i
wyłącznie z samymi romansami, aż do czasu, gdy natrafiłam na tę oto książeczkę.
Nowa seria to połączenie romansu z sensacją, dzięki czemu możemy zobaczyć jak
rodzi się uczucie w dość nietypowych sytuacjach, w sytuacji, gdy bohaterowie walczą o
przeżycie.
Elizabeth ma ochotę już tylko na to, by znaleźć się w końcu
w swoim łóżku i móc spokojnie iść spać. Jednak kiedy wjeżdża do garażu, ktoś
znienacka ją atakuje, rzuca nią brutalnie o podłogę. Kiedy udaje jej się
odzyskać przytomność, wie, że musi jak najszybciej wydostać się z domu a jedyną
pomoc może uzyskać u nowego sąsiada. Kevin, początkowo dość niechętny nocnym
odwiedzinom, po chwili postanawia zająć się całą tą sprawą. Okazuje się, że
jest on doświadczonym policjantem zajmującym się ciężkimi przestępstwami i choć
to do takich początkowo się nie kwalifikuje, to z czasem okaże się, że
Elizabeth grozi naprawdę wielkie niebezpieczeństwo.
Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie ta książka. Nie
spodziewałam się aż takiej intrygi, takiego przebiegu wydarzeń. Akcja rozkręca
się już od pierwszej strony i przyspiesza zbliżając się ku końcowi. Sama
intryga jest niezwykle ciekawa i dobrze przemyślana. A bohaterowie równie
interesujący.
Spodziewałam się przystojniaka z wydziału zabójstw a
otrzymałam potężnego mężczyznę o twarzy „buldoga” z wyjątkowo miękkim sercem.
Na dodatek, który nie ufa kobietom ale i sobie też. Wie jak łatwo go
wykorzystać i że choć już raz się naciął na pewna kobietę, to jednak zawsze
przybędzie im z pomocą.
Podoba mi się ta seria „Romans & Sensacja”, książka nie
tylko idealnie mieści mi się w torebce w czasie podróży, ale też dostarcza
odpowiednich wrażeń. Bo czyż nie najsilniejszymi uczuciami pałamy w chwilach
zagrożenia? To właśnie wtedy zdajemy sobie sprawę jak bardzo potrzebujemy
bliskości drugiej osoby, to właśnie w takich sytuacjach rodzą się najsilniejsze
uczucia.
Polecam wszystkim, którzy mają ochotę na dobry romans z dużą dawką
adrenaliny :)
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Harlequin, za co serdecznie dziękuję !!!
Etykiety:
Harlequin/Mira,
kryminał,
Romans,
thriller/sensacja/kryminał
piątek, 18 listopada 2011
Pożegnanie z przeszłością – Robyn Carr
Wydawnictwo: Mira
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 268
Źródło: Biblioteczka własna
Czasami ciężko jest nam się
pogodzić z przeszłością, a dopóki tego nie zrobimy, nie możemy iść dalej. By
zacząć nowy etap w życiu trzeba na dobre zakończyć to co było i bez oglądania
się za siebie iść do przodu. Jednak nie zawsze to jest takie proste, nie zawsze
tak z dnia na dzień jesteśmy w stanie zmienić swoje życie. Czasami potrzeba
wiele dni a niekiedy lat, by zrozumieć, wybaczyć, by w końcu na nowo nauczyć
się żyć. Szczególnie ciężko jest nam, gdy odejdzie od nas ktoś bliski, i
chociaż wiemy, że to niebawem się stanie, to jednak nigdy nie jesteśmy na to
gotowi.
Marcie już od małego wiedziała co
to ból po stracie bliskich, wychowywana przez siostrę, wiedziała, że kiedyś
wszyscy odejdą z tego świata. Jednak kiedy zakochała się w Bobbym, nie sądziła,
że i on ją tak szybko zostawi. Ma dwadzieścia siedem lat i właśnie została
wdową. Jej mąż został ciężko ranny w Iraku i już od samego początku było
wiadomo, że z tego nie wyjdzie. I choć Marcie miała dużo czasu na pogodzenie
się z tym co nieuchronne, to jednak czy ktokolwiek jest w stanie pogodzić się
ze śmiercią?
Marcie „by ruszyć w następną
drogę, nową drogę życia, musiała najpierw przebyć tę”. Postanowiła odnaleźć
najlepszego przyjaciela swojego męża, który po części uratował mu (lub po
prostu przedłużył mu) życie. Nie wie ona dlaczego Ian przestał nagle się do
niej odzywać, czemu urwał z nią kontakt, w końcu z Bobbym przeżyli tyle wspólnych
chwil. Marcie wie, że dopóki nie porozmawia z Ianem, to nie będzie mogła
dalej normalnie żyć.
Zaczyna się długa i ciężka
podróż.
„Pożegnanie z przeszłością” Robyn
Carr to bardzo piękna powieść obyczajowa, która zawiera tak dużą dawkę emocji,
że nie obyło się bez uronienia paru łez. I choć to nie mój mąż zmarł, nie
mojego przyjaciela szukałam, to jednak, czułam ból razem z Marcie. Autorka ma
niesamowity dar przelewania uczuć na papier, i robi to tak sugestywnie, że
czasami miałam wrażenie, jakby to mnie spotkały te wszystkie nieszczęścia.
Ale w książce nie tylko
znajdujemy smutek i ból, autorka pokazuje nam też jaką siłą jest przyjaźń i jak
jest ona ważna w życiu każdego człowieka. Żołnierze z Marine Corps zawsze
trzymają się razem i choć często nie chcą opowiadać o tym co było, to jednak są
w stanie oddać za siebie życie.
Jest jeszcze coś, co bardzo mi
się spodobało w tej książce. Robyn Carr pokazuje nam jak ważne są w naszym
życiu symbole, jak zwykła choinka potrafi zjednoczyć ludzi i nieś im otuchę,
ciepło, pamięć. Gwiazda Betlejemska – „jest sensem, celem w życiu, obietnicą”.
Dawno się tak nie wzruszyłam
podczas czytania, ale „Pożegnanie z przeszłością” to nie tylko wyciskacz łez,
to też historia, która daje wiarę, która pozwala uwierzyć że nic nie dzieje się
bez przyczyny i we wszystkim co nas spotyka jest jakiś sens. Podczas jej
czytania zabrakło mi tylko śniegu za oknem :)
Polecam wszystkim tą piękną
historię, będzie ona idealna na zbliżające się święta. To wspaniała zimowa
lektura.:)
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Harlequin/Mira, za co serdecznie dziękuję
!!!
Etykiety:
Harlequin/Mira,
literatura współczesna zagraniczna,
powieść
wtorek, 15 listopada 2011
Gdański depozyt – Piotr Schmandt
Wydawnictwo: Oficynka
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 310
Źródło: Biblioteczka własna
„Pasjonujący kryminał w kolorze sepii, niekiedy z przewagą
czerni.”
Co jakiś czas lubię sięgać po
kryminały, ale takie, których akcja toczy się w czasach mniej nam
współczesnych. Lubię, kiedy zagadki rozwiązuje się za pomocą „głowy”, gdy
bohaterowie muszą się wykazać nie tylko sprytem, ale też logicznym
rozumowaniem, kiedy liczy się inteligencja a nie siła. Teraz by znaleźć
mordercę czy odnaleźć skarb, do wszystkiego wykorzystuje się komputery,
telefony, internet, badania DNA, itp. A kiedyś, to były czasy, nikt nie szedł
na skróty, każdy naprawdę musiał się wykazać i pomyśleć, by do czegoś dojść.
Wolny Gdańsk. Wielkimi krokami zbliża się druga wojna
światowa, jednak pomimo rosnącego niepokoju, ludzie nadal pracują, robią
zakupy, czy popołudniami spacerują. Każdy na swój sposób stara się żyć
normalnie, jednak nie każdemu jest to dane. Dyrektor w Komisariacie Generalnym
Rządu RP, pan Noskowski dostaje propozycję nie do odrzucenia. Ktoś twierdzi, że jest w posiadaniu
„Gdańskiego depozytu” i chce koniecznie go oddać w polskie ręce. Z tym, że to
oddać, to nie do końca tak za darmo, i wcale nie tak prosto do rąk. I tu sprawa
się komplikuje, bo żeby odzyskać tajemniczy depozyt, trzeba wtajemniczyć w całą
tą akcję jak najmniejszą liczbę osób, a z czasem okazuję się, że co raz więcej
osób chce go mieć dla siebie.
Kto za tym wszystkim stoi, i co
tak naprawdę znajduje się w tym depozycie, tego już nie zdradzę, mogę tylko
powiedzieć, że szykuje się niezłe zamieszanie.
Pierwszy raz mam do czynienia z
twórczością pana Piotra Schmandta i jestem mile zaskoczona. Nie do końca
wiedziałam, czego mogę się spodziewać, a dostałam całkiem dobry kryminał z niezwykłą
zagadką i całą plejadą czarnych charakterów. I wcale najważniejsze nie jest,
kto kogo zabił, ile jeszcze osób zostanie wplątanych w tą intrygę, tak naprawdę
liczy się tylko to, co zawiera tajemniczy depozyt i komu się on bardziej należy
– stronie polskiej ? a może niemieckiej?
Jednak, jeśli ktoś się spodziewa
lekkiej książki, to się zawiedzie. Już od samego początku trzeba się mocno
skupić, by nie pogubić się w tych wszystkich wydarzeniach i bohaterach, których
jest całkiem sporo. Bo autor oprócz zagadki, serwuje nam bardzo realny obraz
społeczeństwa polskiego. I tak poznajemy nie tylko elitę zamieszkującą Gdańsk,
znudzone żony urzędników państwowych, ale też zwykłych ludzi, jak i margines
społeczny. A wszystko to opisane
językiem adekwatnym do warunków w jakich żyli bohaterowie. Tu należą się
wielkie brawa dla autora, właśnie za stworzenie takiej autentyczności wydarzeń
i czasów. :)
„Gdański depozyt” Piotra
Schmandta, to bardzo dobry kryminał, którego akcja bardzo szybko nabiera tempa
i nie pozwala nam nawet na chwilę wytchnienia. To książka, która zapewni nam
nie tylko rozrywkę w postaci tajemniczego depozytu, ale pozwoli też bliżej
przyjrzeć się tym niespokojnym czasom, w jakich przyszło żyć mieszkańcom
Wolnego Miasta Gdańsk. Polecam wszystkim tym, którzy mają ochotę na kryminał, w
którym zagadkę rozwiązujemy nie dzięki zdobyczą techniki, ale dzięki
poświęceniu, wielkiemu sprytowi, no i oczywiście inteligencji.
Książkę przeczytałam dzięki
uprzejmości Wydawnictwa Oficynka, za co serdecznie dziękuję !!!
Etykiety:
literatura polska,
Oficynka,
thriller/sensacja/kryminał
poniedziałek, 14 listopada 2011
Wyniki Rozdawajki
Na wstępnie pragnę wszystkim podziękować za chęć zaopiekowania się tymi skromnymi trzema książeczkami. W końcu i one zasługują na dobry dom :)
Chętnych zgłosiło się aż 117 osób - to chyba rekord na moim blogu :) I tak:
Tym razem nie byłam wstanie wypisywać wszystkich zgłoszonych osób na karteczkach i losować (urlop mi się skończył i tym samym czas :( ), dlatego losowanie było przeprowadzone na chybił trafił paluszkiem mojej siostrzenicy Karolinki, która wskazała zwycięzców :)
Bardzo serdecznie gratuluję zwycięzcą i czekam na dane adresowe na mojego meila !
Chętnych zgłosiło się aż 117 osób - to chyba rekord na moim blogu :) I tak:
- "Podanie o miłość" - Katarzyny Grocholi - wędruje do Cassin !!!
- "Winnica w Toskanii" - Ferenca Mate - wędruje do raeszka !!!
- "Facet z prostą instrukcją obsługi" - Agaty Mańczyk - wędruje do Bożena !!!
Tym razem nie byłam wstanie wypisywać wszystkich zgłoszonych osób na karteczkach i losować (urlop mi się skończył i tym samym czas :( ), dlatego losowanie było przeprowadzone na chybił trafił paluszkiem mojej siostrzenicy Karolinki, która wskazała zwycięzców :)
Bardzo serdecznie gratuluję zwycięzcą i czekam na dane adresowe na mojego meila !
niedziela, 13 listopada 2011
Nowe nabytki
Coś mi łatwiej w tym miesiącu przygarniać książki niż je czytać. Ale urlop dziś się kończy więc i moje lenistwo mam nadzieję się skończy, właściwie już zaczynam wracać do rzeczywistości i od wczoraj pomału czytam :)
A tak oto prezentują się wczorajsze zakupy w Auchanie :)
Kupiłam też już pierwsze ozdoby świąteczne, choć jestem bardzo przeciwna tak wczesnemu wystawianiu zabawek, choinek i tym podobnym. Ale tym rzeczom wprost nie mogłam się oprzeć :)
Ten Aniołek jest po prostu przecudny !!!
czwartek, 10 listopada 2011
Dobra wiadomość
Już od bardzo dawna nosiłam się z zamiarem rzucenia palenia. Wszystkie metody jednak dawały efekt krótkotrwały i po paru dniach z powrotem wracałam do tego wstrętnego nałogu, który nie dawał mi normalnie żyć.
Tym razem postanowiłam skorzystać ze sprawdzonego sposobu, który na dodatek nic nie kosztuje i tak oto spędziłam wieczór z Allenem Carr.
Wydawać by się mogło, co mi da książka skoro inne metody zawiodły. Ano wiele, w każdym razie kto nie spróbuje, ten się nie dowie.
Nie zażywam żadnych substytutów, nie używam silnej woli, po prostu cieszę się z faktu, że należę od tej pory do tej dużej grupy szczęśliwych niepalących :)
Bardzo fajne uczucie !!!
Tym razem postanowiłam skorzystać ze sprawdzonego sposobu, który na dodatek nic nie kosztuje i tak oto spędziłam wieczór z Allenem Carr.
Wydawać by się mogło, co mi da książka skoro inne metody zawiodły. Ano wiele, w każdym razie kto nie spróbuje, ten się nie dowie.
Nie zażywam żadnych substytutów, nie używam silnej woli, po prostu cieszę się z faktu, że należę od tej pory do tej dużej grupy szczęśliwych niepalących :)
Bardzo fajne uczucie !!!
wtorek, 8 listopada 2011
Pięciolinia uczuć – Nora Roberts
Wydawnictwo: Mira
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 427
Źródło: Biblioteczka własna
Od jakiegoś czasu tak się składa,
że przynajmniej raz w miesiącu wpada w moje ręce książka Nory Roberts. Bardzo
mnie cieszy ten fakt, jako że jestem wielką fanką jej twórczości i wiem, że
czeka mnie nie tylko dobry romans, ale też przygoda, i odrobina sensacji. W
książkach Nory znajduję tak naprawdę wszystkiego po trochu, a dzięki temu, że
była ona przez całe życie otoczona mężczyznami i dość dobrze poznała tajniki
ich umysłu, wiem, że mogę liczyć na naprawdę dobrą książkę z prawdziwymi
facetami.
W książce „Pięciolinia uczuć”
znajdujemy dwie powieści, w których wątkiem przewodnim jest muzyka. Jest to dla
mnie pewna nowość, bo jakoś mało do tej pory czytałam książek, których akcja
związana jest z branżą muzyczną.
Zagrajmy to jeszcze raz.
Raven Williams całkowicie poświęciła się muzyce zdobywając
z czasem międzynarodową sławę. Wydawać by się mogło, że spełniła swoje
największe marzenie, że jest szczęśliwą kobietą, spełnioną. Jednak tak naprawdę
nigdy tak do końca nie była szczęśliwa, nigdy nie zapomniała o pewnym
mężczyźnie, który zostawił ją pięć lat temu. Teraz on wraca i ma dla niej
propozycję nie do odrzucenia. Brandon Carstarisa chce by wspólnie napisali
muzykę do hollywoodzkiego musicalu. Raven dla której to wielka szansa i
możliwość kolejnego spełnienia, po długim namyśle zgadza się na wspólne
przedsięwzięcie, będąc przekonaną, że pewien rozdział życia zamknęła i
całkowicie panuje nad swoimi uczuciami. Jednak Brandon, który nigdy nie
przestał jej tak naprawdę kochać, w końcu ma szansę dowiedzieć się, że to nie
on zawinił pięć lat temu, że serce jej ukochanej już od dawna jest zamknięte, a
mur, który wzniosła wokół siebie, ma
zupełnie inne podłoże.
Echo przeszłości.
Vanessa Sexton wiedzie życie o
jakim marzy wiele osób, a przede wszystkim jej ojciec. Gdy jego kariera stanęła
w pewnym miejscu, on cały swój czas poświęcił na to by jego córka zdobyła coś,
co jemu nie było dane. I tak Vanessa w wieku szesnastu lat opuszcza rodzinny
dom w raz z ojcem, by zacząć międzynarodową karierę pianistki. Jednak sława ma
swoją cenę i tak, gdy ojciec umiera, postanawia ona wrócić do rodzinnego domu,
uporządkować sprawy z przed lat. A jest co wyjaśnić. Vanessa nie rozumie
dlaczego matka pozwoliła jej wyjechać i przez te wszystkie lata ani razu się do
niej nie odezwała. Do tego okazuje się, że do miasteczka powrócił Brady, który
porzucił ją w dniu balu maturalnego. Czy
tajemnice z przed lat pozwolą w końcu Vanessie zrozumieć i wybaczyć, czy teraz
gdy nie rządzi nią despotyczny ojciec, będzie ona umiała podjąć sama decyzję
dotyczące jej życia i kariery.
„Pięciolinia uczuć” to książka
nie tylko o miłości, czy to do mężczyzny, czy też muzyki, ale przede wszystkim
o echach przeszłości. Tak to niestety w życiu już jest, że dopóki nie zamkniemy
pewnego rozdziału życia, nie możemy zacząć następnego. Dopóki nie poznamy
pewnych motywów, nie dowiemy się prawdy, tajemnic rodzinnych, ciężko nam
budować własne szczęście. I tak też jest z bohaterkami tej książki, każda z
nich ma nie zamknięty pewny rozdział życia,
przez co nie potrafią tak naprawdę iść do przodu, nie potrafią podjąć
decyzji, dotyczących dalszego życia. A przede wszystkim nie potrafią ułożyć
sobie życia z mężczyznami, biorąc pod uwagę to, co wyniosły z dzieciństwa, ile
się napatrzyły i nasłuchały. W końcu wiadomo, że pewne wzorce wynosimy z rodzinnego domu, i to od nich zależy jak potoczą się nasze losy, czy popełnimy te same błędy co nasi rodzice.
Książka Nory Roberts przedstawia
nam losy osób sławnych, ale z takimi samymi problemami, jak każdego zwykłego
człowieka. Autorka ma ten niesamowity dar by w sposób bardzo lekki i przyjemny,
przedstawić dość trudny temat, dzięki czemu nas to nie przytłacza, a pozwala
zrozumieć i zastanowić się nad problemami. A wątek romansowy tylko pięknie
dopełnia całości i pozwala na chwile
wytchnienia. I to co w Norze jest najlepsze, to to, że jeśli bohaterowie
kochają, to całym sercem, wręcz czuć tą ich miłość, jak kwitnie na stronach
powieści.
Polecam książkę Nory Roberts nie
tylko wszystkim jej wielbicielom, ale też tym, którzy mają ochotę na dużą dawkę
uczuć, zarówno tych dobrych, tych które uskrzydlają, jak i tych, które nie
pozwalają zapomnieć i pogodzić się z pewnymi decyzjami, na które nie ma się
wpływu.
Ocena: 9/10
Książkę przeczytałam dzięki
uprzejmości Wydawnictwa Harlequin/Mira, za co serdecznie dziękuję !!!
Etykiety:
Harlequin/Mira,
literatura współczesna zagraniczna,
powieść,
Romans
Zaklęci w czasie
gatunek: Fantasy, Melodramt
reżyseria: Robert Schwentke
scenariusz: Bruce Joel Rubin
Film Zaklęci w czasie oparty jest
na niezwykłej powieści o miłości, która przekracza granice
czasu. Clare (grana przez Rachel McAdams) przez całe swoje życie
jest zakochana w Henrym (w tej roli Eric Bana). Wierzy w to, że są
sobie przeznaczeni, choć tak naprawdę nie wie, kiedy ich ścieżki
się rozejdą.
Henry jest bowiem obdarzony niezwykłym darem i zarazem przekleństwem – potrafi przemieszczać się w czasie. Ta niezwykła umiejętność jest wynikiem choroby genetycznej, która skazuje Henry'ego na wieczne i mimowolne podróże w czasoprzestrzeni. Choć przypadłość Henry'ego często rozdziela bohaterów bez ostrzeżenia, Claire nie ustaje w dążeniu do budowania wspólnego życia z ukochanym.
Henry jest bowiem obdarzony niezwykłym darem i zarazem przekleństwem – potrafi przemieszczać się w czasie. Ta niezwykła umiejętność jest wynikiem choroby genetycznej, która skazuje Henry'ego na wieczne i mimowolne podróże w czasoprzestrzeni. Choć przypadłość Henry'ego często rozdziela bohaterów bez ostrzeżenia, Claire nie ustaje w dążeniu do budowania wspólnego życia z ukochanym.
Źródło: film.wp.pl
Jako, że ostatnio
słabo mi idzie z czytaniem, trochę przerzuciłam się na filmy (ale
tylko chwilowo) i tak trafiłam na „Zaklętych w czasie”. Film,
choć zbiera różne oceny i recenzje, to nie powiem bo bardzo mnie
wciągnął, a następnie zaczarował. Akcja dzieje się dość
niespiesznie, jednak nie pozwala na nawet chwilowe oderwanie się od
ekranu telewizora. Dla mnie „Zaklęci ...” to niesamowita
historia, piękna, trochę bajkowa a raczej magiczna. I choć kończy
się bardzo smutno,to jednak daje nadzieję. Dawno nie widziałam tak
fantastycznego filmu o miłości i czekaniu i budowaniu wspólnego
życia.
Polecam wszystkim
tym, którzy mają ochotę na trochę inny film, na chwilę
wytchnienia z dość magicznym wątkiem i pięknym choć smutnym
zakończeniem.
poniedziałek, 7 listopada 2011
Stosik listopadowy plus niespodzianka
Tak oto prezentują się najnowsze nabytki listopadowe, za które serdecznie dziękuję p. Monice z Wydawnictwa Harlequin/Mira oraz p. Magdzie z wydawnictwa Oficynka :)
A tu moja wygrana u Beatrix - za którą również serdecznie dziękuję !
Zakładka jest przecudna !!! Duplo już skonsumowane :)
Ten tydzień wspaniale się rozpoczął :)
A tu moja wygrana u Beatrix - za którą również serdecznie dziękuję !
Zakładka jest przecudna !!! Duplo już skonsumowane :)
Ten tydzień wspaniale się rozpoczął :)
niedziela, 6 listopada 2011
Urlopowo
Pierwszy tydzień urlopu minął mi nie postrzeżenie, nawet nie wiem kiedy. Plany miałam bardzo ambitne i tak szczerze mówiąc nic z nich nie wyszło. Miałam przeczytać tyle książek a udało się całe półtora. Za to maniakalnie oglądam telewizję, czego nie robię na co dzień z braku czasu. Wczoraj poznałam nowy serial "Teoria wielkiego podrywu" i do pierwszej w nocy śmiałam się do łez.
Dziś za to prawie cały dzień spędziłam na świeżym powietrzu, trzeba w końcu korzystać z tak pięknej pogody. A żeby nie był to mało owocny spacer, to oto takie cuda nazbierałam:
Jutro postaram się dać kolejna recenzję, a dziś życzę wszystkim spokojnego niedzielnego wieczorku :)
środa, 2 listopada 2011
Mistyfikacja – Candance Camp
Wydawnictwo : Mira
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 444
Źródło: Biblioteczka własna
Uwielbiam czytać książki, których
akcja dzieje się w innym świecie, a raczej w innej, bardzo odległej epoce, a
dla mnie to prawie to samo. Candance Camp miałam przyjemność poznać dzięki
książce „Tajemnica panny Hamilton” i bez wahania, czy chwili zastanowienia
sięgnęłam po kolejną jej książkę. Pani Camp zaczęła pisać już, gdy miała 10
lat, początkowo traktując pisanie jako
hobby, jednak po studiach zrozumiała, że cały swój czas chce poświęcić pisaniu.
Jak dla mnie, to była świetna decyzja, dzięki której, teraz mogę spędzać
niesamowite chwile, z wyjątkowymi bohaterami, w dość niecodziennych sceneriach.
Camilla Ferrand trochę namieszała w swoim życiu, a raczej
w życiu swojej rodziny. By nie martwić więcej dziadka i by zrobić na złość ciotce, naopowiadała wszystkim jakiego to
wspaniałego mężczyznę spotkała na swojej drodze i jaki to on nie jest cudowny.
Teraz jadąc do domu nie wie, jak wybrnąć ze swoich drobnych kłamstewek. Jednak
w czasie podróży spotyka ją dość niemiła niespodzianka – najpierw jej woźnica
gubi drogę w ciemnościach, a później wpada w sam środek pościgu i strzelaniny.
Kiedy udaje się w końcu Camilli uciec sama nie wie jak, ale zawiera układ,
który namiesza jeszcze więcej w jej życiu.
Nowo poznany Benedict godzi
zostać się jej narzeczonym na pokaz, za pewna sumę. Jednak Camilla, która jest
przekonana, że wynajęła zwykłego oszusta i złodzieja, nie zdaje sobie sprawy,
kogo tak naprawdę wprowadza do domu. A Benedictowi ten układ jest bardzo na
rękę, by bez podejrzeń wejść do domu bardzo szanowanej rodziny i móc wytropić niebezpieczny spisek, który
stanowi zagrożenie dla kraju.
A to dopiero początek, bujna
wyobraźnia w tej rodzinie jest chyba dziedziczna i tak Benedict z narzeczonego
szybko awansuje na męża, co wszystko jeszcze bardziej komplikuje, biorąc pod
uwagę etykietę i to, że tych dwoje od samego początku serdecznie się nie znosi.
Dla mnie to kolejny bardzo dobry
romans historyczny, który nie tylko idealnie oddaje realia panujące w danej
epoce, ale przede wszystkim, dzięki świetnie zaplanowanej intrydze, zapewnia
moc wrażeń. Autora potrafi naprawdę nieźle namieszać i to już od pierwszych
stron. A do tego bohaterowie, szczególnie kobiety, są świetnie przedstawieni.
Candace Camp pokazuje nam silne
kobiety, które wiedzą czego chcą, które nie chcą się podporządkować panującym
zwyczajom, które nie boja się hańby, tylko dlatego, że czegoś nie wypada.
Kobiety, które nie boją się mówić tego, co naprawdę myślą, nie boją się
wyruszyć ukochanemu na pomoc, choć wiele mogą stracić.
Autorka potrafi też świetnie
pokazywać uczucia, wręcz widać jak one się rodzą, bo w końcu każdy wie, że
od nienawiści do miłości jest tylko jeden krok, a te dwa uczucia są
najsilniejszymi, jakie człowiek może przeżywać. A i sceny miłosne są na wysokim
poziome i bardzo pobudzają wyobraźnię :)
Dla mnie książki pani Candance Camp to nie tylko wspaniała
przygoda, dzięki której mogę poznać obyczaje i realia innej epoki, zwiedzić
miejsca dla mnie tak odległe, ale też książki, które zawierają dużą dawkę
emocji, i w których nie sposób nie kibicować głównym bohaterom. Z całą pewnością pani Camp zalicza się do
moich ulubionych autorek romansów historycznych i po każdej przeczytanej jej
książce, mam ochotę na więcej. Dlatego polecam wszystkim tym, którzy mają ochotę na chwilę uniesienia, na romans pełen przygód, i poznanie rodziny, w której nie brakuje tajemnic !!!
Ocena 9/10
Książkę przeczytałam
dzięki uprzejmości Wydawnictwa Harlequin/Mira, za co serdecznie dziękuję !!!
Etykiety:
Harlequin/Mira,
historyczna,
powieść historyczna,
romans historyczny
czwartek, 27 października 2011
Strzeż się psa – Izabela Szolc
Wydawnictwo: Oficynka
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 158
Źródło: Biblioteczka własna
Jestem wielką miłośniczką psów i
dumną posiadaczką mojego kochanego Bąbla, rasy bardzo pospolitej i znanej –
czyli kundelka :)
Dlatego, gdy tylko pojawiła się okazja i możliwość przeczytania książki pani
Izy, to wiedziałam, że muszę, że chcę, że jestem jej niezmiernie ciekawa. I tak
oto przeczytałam pierwszy „psi kryminał”, który nie do końca okazał się
kryminałem, ale który to rozbawił mnie do łez ;)
Albrecht, dla przyjaciół – Al, jest bardzo szanowanym psem
na swoim podwórku, wśród innych psich mieszkańców okolicznych penthousów. Wielu
z nich nie tylko ze względu na jego pochodzenie (a należy on do Bloodhoudów,
czyli psów św. Huberta), ale też na wiedzę na tematy społeczne, znajomość
łaciny i wielu wybitnych pisarzy i filozofów, zwraca się do niego z pytaniami,
czy przychodzi po poradę. Ma on wielu przyjaciół, dlatego, gdy jeden z nich
ginie, to reszta zwraca się do Ala o pomoc. Wszystko wskazuje, że biedny
Aleksander, nie zszedł z tego świata, całkiem dobrowolnie, że ktoś mu w tym
bardzo pomógł. Nie mija wiele czasu, gdy ginie kolejny pies, tym razem ich
znajoma. I tak Al oraz inne czworonogi, jedne z obawy o własne życie, inne z
ciekawości, koniecznie chcą się dowiedzieć, kto za tym wszystkim stoi.
Wszystko by wskazywało, że
dowiemy się coś więcej, że weźmiemy udział w „psim śledztwie”, jednak tak
naprawdę, mało tu dochodzenia, tropienia czy węszenia, a więcej opowieści. Al
przedstawia nam przede wszystkim Laurę i ich wspólne życie. Uważa on, że jest
najważniejszy w jej życiu, poza co raz to liczniejszymi ostatnio, wizytami jej
absztyfikantów. Jednak nie martwi go to zbytnio, bo wie, że żaden mężczyzna
długo nie zagrzeje miejsca przy jego ukochanej Laurze. I tak oto stopniowo poznajemy nie tylko
Laurę, ale także jej sąsiadów, codzienne rytualne spacery a przede wszystkim
bardzo mądre spostrzeżenia, dotyczące ludzi. Bo Al jak i inne psy bardzo dużo
wie na temat ludzi i wysuwa bardzo ciekawe wnioski. I tu książka po prostu zwaliła mnie z nóg. Punkt psiego widzenia,
tego jak jesteśmy postrzegani, rozbawił mnie do łez. Zaznaczyłam sobie wiele
fragmentów, przy których śmiałam się tak, że aż powstrzymać się nie mogłam, nie
przytoczę tu wszystkich, bo bym musiała pół książki chyba przepisać, ale tak
oto Al myśli o nas, gdy rano wstajemy:
„Wstała. Popatrzyłem na nią i zrozumiałem, dlaczego księżniczki w
zapiskach bajkopisarzy najczęściej śpią. Przebudzone wyglądają jak matki
Grendela.”
Ale Al nie tylko, co do ludzi ma
całkiem ciekawe spostrzeżenia, bo i o swoich towarzyszach mówi tak:
„... – zobaczyłem, że Tofik ma bardzo smutny pysk, smutny nawet
jak na basseta, który zawsze wygląda jak klient wypuszczony z alkoholowego
odwyku.”
Jest tego naprawdę dużo, dużo
więcej, i z całą pewnością każdy miłośnik psów, inaczej od tej pory będzie
patrzył na swojego czworonoga. Ja zakochałam się za równo w tym bardzo
inteligentnym psie, jak i jego znajomych, a przy okazji dowiedziałam się, komu
zależy na ich śmierci. Tak, bo chociaż napisałam, że mało tu kryminału, to w
końcu poprzez rozważania Ala, dowiadujemy się, kto za tym wszystkim stoi, i
dlaczego zabija niewinne zwierzęta. A stało się to tak niespodziewanie, że
prawie przegapiłam ten moment. Byłam tak skupiona na ironicznym nastawieniu
Albrehta do życia, że prawie nie zauważyłam, kiedy rozwiązała się zagadka, która jak dla mnie nie jest
najważniejsza, tylko pięknie dopełnia całości.
„Strzeż się psa” to bardzo
ciekawa i zabawna książka, od której każdy miłośnik psów, wręcz nie będzie mógł
się oderwać. Ja przeczytałam ją jednym tchem i z całą pewnością jeszcze kiedyś
do niej wrócę. I polecam ją gorąco wszystkim właścicielom
czworonogów, może i wy od tej pory inaczej spojrzycie na te nasze kochane
mordki :)
Ja choć skończyłam ją czytać już parę godzin temu, to nadal mam uśmiech na
twarzy i nie mogę przestać myśleć o Alu i wielu zabawnych sytuacjach. Dla mnie ta książka to coś zupełnie nowego i bardzo ciekawego, książka, która rozbawi i nie da się szybko zapomnieć !
Ocena 9/10
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Oficynka, za co serdecznie dziękuję!!!
Etykiety:
literatura polska,
Oficynka,
thriller/sensacja/kryminał
wtorek, 25 października 2011
Słońce i deszcz - Debbie Macomber
Wydawnictwo: Mira
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 384
Źródło: Biblioteczka własna
Życie nie jest usłane różami, czasem mamy z górki czasem pod
górkę i nikt na to już nic nie poradzi. Można czasem pomóc szczęściu, ale i tak nie damy rady być zawsze pogodni,
uśmiechnięci, w życiu każdego człowieka właśnie „raz świeci słońce a raz pada
deszcz”. I tak też jest u bohaterów Debbie Macomber.
Molly bardzo wcześnie straciła ojca, i choć bardzo to
przeżyła, to jednak dziadek robił wszystko by ulżyć w cierpieniu wnuczce. I
choć bywał czasem szorstki i nieokrzesany to ona wiedziała, że zawsze może na
niego liczyć, że kocha ją nad życie. Teraz on sam potrzebował pomocy, jego
serce było już zmęczone i w każdej chwili mogło się zatrzymać. Tak więc Molly,
wraca na farmę, by nie tylko wspomóc dziadka, ale też spędzić z nim być może
ostatnie lato. A sama decyzja wbrew pozorom nie należy do łatwych, gdyż sama
podróż kosztuje tyle, że musi sprzedać ona wszystko co ma. Do tego jej synowie,
szczególnie starszy sprawiają same kłopoty, po tym jak ich ojca, a byłego męża
Molly, skazano za defraudacje pieniędzy. Jednak Molly ma cichą nadzieję, że nie
tylko wnukowie w końcu poznają dziadka ale też, że zmieniając środowisko
pogodzą się z pewnymi rzeczami.
Jest jeszcze jeden problem związany z wyjazdem a zwie się on
Sam Dakota. Zarządcza, któremu całkowicie ufa dziadek, a co do którego ma duże
oby sama Molly. Bo choć dziadek jeszcze nigdy nie pomylił się w ocenie ludzi,
to właśnie po przybyciu tego człowieka, na farmie zaczynają się dziać dziwne
rzeczy.
Po książki Debbie Macomber sięgam bez żadnych obaw, poznałam
już dość dobrze tą autorkę i wiem czego mogę się spodziewać. Jednak do tej pory
czytałam jej książki raczej bardziej wesołe, pogodne, a ta jest zupełnie różna,
co nie znaczy gorsza. Więcej w niej smutku, i jakieś takiej melancholii, więcej
trudnych decyzji. Dopiero tak naprawdę na końcu można poczuć to słońce, które
zaświeci nad bohaterami.
Przez całą książkę spotykamy się z niesprawiedliwą opinią, z
borykaniem się i ciągłym tłumaczeniem za błędy popełnione w młodości, za
błędy popełnione pod wpływem chwili.
Przecież to, że raz daliśmy się ponieść, czy po prostu się pomyliliśmy nie
znaczy, że całe życie będziemy źli, czasem wręcz przeciwnie, będziemy bardziej
ostrożni by nie popełnić znów tych samych błędów.
W książce „Słońce czy deszcz” znajdziemy też walkę, bardzo
nierówną, o prawo do życia, do własności, do tego by po prostu godnie żyć. Bo czyż możemy liczyć na wygraną, kiedy nie
wiemy, z kim lub czym walczymy, a co jeśli to osoby reprezentujące prawo chcą
nas zniszczyć i są gotowe nawet do tego by pozbawić kogoś życia.
Bardzo dobrze mi się czytało tą książkę i był nawet moment,
kiedy w oku zakręciła mi się łza. Jest to dość smutna opowieść, jednak dająca wiarę
i mówiąca o tym by nigdy się nie poddawać, by zawsze walczyć o swoje.
Polecam !
Ocena 9/10
Etykiety:
Harlequin/Mira,
literatura współczesna zagraniczna,
powieść
niedziela, 23 października 2011
Stosik październikowy i ....
Na początek przedstawiam moje najnowsze nabytki :
za które przede wszystkim bardzo dziękuję p. Monice z Wydawnictwa Mira :) oraz p. Magdzie z Wydawnictwa Oficynka :)
Rok w Poziomce, już przeczytany i opisany w poście poniższym, ale jakby nie patrzeć należy do nabytków październikowych :)
Muszę jeszcze się pochwalić, że w tym roku przeczytam już o:
Pewnie nie uda mi się już wszystkich przeczytać w tym roku, zwłaszcza, że co rusz dochodzą nowe nabytki, ale niedługo zaczynam dwutygodniowy urlop i mam zamiar cały poświęcić na czytanie :)
Jestem ciekawa jak u Was z tymi stosami nieprzeczytanych a ciągle czekających w kolejce książek :)
za które przede wszystkim bardzo dziękuję p. Monice z Wydawnictwa Mira :) oraz p. Magdzie z Wydawnictwa Oficynka :)
Rok w Poziomce, już przeczytany i opisany w poście poniższym, ale jakby nie patrzeć należy do nabytków październikowych :)
Muszę jeszcze się pochwalić, że w tym roku przeczytam już o:
- 20 książek więcej niż w 2010 roku
- ponad 30 książek więcej niż w 2009 roku
- i 25 więcej niż w 2008 roku
Pewnie nie uda mi się już wszystkich przeczytać w tym roku, zwłaszcza, że co rusz dochodzą nowe nabytki, ale niedługo zaczynam dwutygodniowy urlop i mam zamiar cały poświęcić na czytanie :)
Jestem ciekawa jak u Was z tymi stosami nieprzeczytanych a ciągle czekających w kolejce książek :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)