Wydawnictwo: Mira
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 224
Źródło: Biblioteczka własna
Premiera: 30 września 2011
Ostatnimi czasy znów co raz częściej
sięgam po książki Nory Roberts. Jestem wielką fanką jej
twórczości i choć wolę jej książki z wątkiem kryminalnym, to
zdecydowanie nie pogardzę i romansem. Nora Roberts ma to do siebie,
że potrafi stworzyć niecodziennych bohaterów, takich z
charakterem, temperamentem i osadzić ich w wyjątkowej scenerii.
Adella Cunnan nie miała łatwego
dzieciństwa, jej rodzice zginęli w wypadku gdy miała zaledwie
dziesięć lat. Pod opiekę wzięła ją jej ciotka, która choć
nigdy nie wyrządziła jej żadnej krzywdy, to jednak nie potrafiła
dać jej najważniejszego: miłości i poczucia bycia kochaną. Mała
Dell szybko musiała nauczyć się co to jest ciężka praca, gdyż
na farmie ciotki, każda para rąk się liczyła, ale dzięki temu
też wiele zyskała, przede wszystkim wiedzę niezbędną przy
hodowli koni. Jednak i ciotka umiera a jej nie pozostaje nic innego
jak tylko sprzedać farmę i wyjechać do wujka do Ameryki. Brat jej
ojca jest bardzo szczęśliwy na myśl o przyjeździe małej Dell, a
Dell, że trafi do prawdziwej hodowli koni, gdzie już pierwszego
dnia pokazuje co umie. Dell to prawdziwa czarodziejka, potrafi
uspokoić najbardziej gorącokrwistego ogiera, ujeździć najbardziej
narowistego konia, jednak nie potrafi poskromić swojego temperamentu
w obecności właściciela stadniny.
Książka „Irlandzka krew” to nie
tylko romans, to historia samotnego dzieciństwa pełnego cierpień,
wyrzeczeń i ciężkiej pracy. To historia młodej dziewczyny, której
największą pasją są konie a największym marzeniem praca w
prawdziwej stadninie. Kiedy poznajemy Dell, pomimo, że jest już ona
osobą pełnoletnią i mogłoby się wydawać, że trudne warunki w
jakich żyła, wiele ja nauczyły, to jednak jest ona jak dziecko,
ciekawe świata, ufne w stosunku do ludzi, i zupełnie nieświadome
tego co może jej przynieść życie. A życie szykuje jej jeszcze
wiele niespodzianek.
„Rozejrzała się z nabożnym
zdumieniem i uświadomiła sobie, że jej przyjazd do Ameryki to coś
znacznie więcej niż zamiana jednej farmy na drugą. Z dnia na dzień
znalazła się w innym świecie. W domu, w Irlandii, farma oznaczała
ziemię z jej darami i kłopotami, które za sobą pociągała, małą
oborę wiecznie wymagającą naprawy, spłacheć pastwiska. Tutaj na
sam widok bezkresnej przestrzeni oczy Adelli zrobiły się jeszcze
większe. ... w oddali, na łagodnych wzniesieniach, dostrzegła
klacze skubiące trawę w towarzystwie rozbrykanych źrebiąt,
kwintesencji wiosny i młodości.”
Oprócz życia Adelli i jej bujnego i
pełnego temperamentu Nora Roberts przedstawia nam też w bardzo
piękny i malowniczy sposób Wirginię i posiadłość Travisa
Granta, i to nie byle jaką posiadłość a stadninę z prawdziwego
zdarzenia. Ja uwielbiam konie i nie raz już bywałam w różnych
stadninach, dlatego ta zrobiła na mnie wielkie wrażenie. W ogóle
dla mnie środowisko ludzi związanymi z hodowlą koni jest bardzo
specyficzne i mogłabym z nimi przebywać na okrągło.
Polecam „Irlandzką krew” Nory
Roberts wszystkim tym, którzy mają ochotę poznać niesamowitą
Adellę Cunnan, która z równą gorliwością się kłoci jak i
przeprasza, która jeśli coś robi, to robi to całym sercem i
duszą. Której głos potrafi zaczarować nie tylko konie ale i
pewnego pana :)
Ocena: 8,5/10
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Harlequin/Mira, za co serdecznie dziękuję !!!