czwartek, 20 października 2011

Rok w poziomce – Katarzyna Michalak


 
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 261
Źródło: Biblioteczka własna


Do książek pani Katarzyny Michalak namawiać mnie nie trzeba, dlatego gdy tylko w Biedronce zobaczyłam „Rok w poziomce”, bez chwili zastanowienia wylądowała ona w moim koszyku. I tak zaczęła się moja przygoda z Ewą, Karoliną, Andrzejem i Witoldem :)
A wszystko zaczęło się od białego małego domku. Ewa po trudnych przeżyciach, po toksycznym związku z panem K., postanawia w końcu spełnić choć jedno swoje marzenie – stać się właścicielką właśnie małego domku, gdzieś na odludziu, wśród nieograniczonej przyrody. Jednak w życiu nic nie jest proste, a na domek trzeba solidnie zapracować. Andrzej, w którym Ewa od lat się podkochuje, postanawia jej pomóc, pożyczyć pieniądze w zamian za wydanie bestsellera. I tak oto życie Ewy, i innych zmieni się diametralnie ...
Moja przygoda z książkami pani Michalak rozpoczęła się od „Poczekajki”, którą wręcz pochłonęłam i czułam wielki niedosyt. Teraz miałam okazje znów spędzić niezastąpione chwile z nowymi bohaterami i na nowo odkryć cudowny świat, pełen wiary i nadziei.
Ktoś może powiedzieć, że to kolejna książka o domku w lesie i jak to łatwo wszystko przychodzi bohaterom. A jednak ta książka na swój sposób jest inna, i co z tego że dobrze się kończy. Ja tam lubię takie zakończenia i czasem są one bardzo potrzebne.
Autorka ma niesamowicie lekkie pióro, przez co jej książki, są bardzo przyjemne w odbiorze. Najbardziej podoba mi się duży nacisk jaki kładzie ona na przyrodę, jej rolę w życiu człowieka, choć w tej książce nie był on najważniejszy, to właśnie czytając o sarenkach, porankach na ganku w śród śpiewu ptaków, najlepiej mi się wypoczywa i wycisza.  Może to trochę naiwne, ale ja bym też tak chciała, chciałabym umieć tak doceniać wszystko to co zostało nam dane a co tak skutecznie niszczymy.
„Rok w poziomce” to książka, nie tylko o białym małym domku Ewy, to przede wszystkim książka, która ma nam uświadomić, że warto marzyć, warto brać z życia pełnymi garściami, ale dając coś w zamian np. własny szpik kostny. Autora w dość błahą treść wplotła ważny wątek jakim jest pomoc osobom chorym na białaczkę.  Ewa uratowała życie Karoliny, Ja mogę uratować komuś innemu.
Polecam „Rok w poziomce” bo to nie tylko ciepła i przyjemna książka, ale przede wszystkim bardzo mądra i niosąca wiarę !
„Podarowane dobro, zawsze powraca podwójnie”
Ocena: 9,5/10

poniedziałek, 17 października 2011

Krótki przegląd filmowy


Mało oglądam filmów, szczególnie, gdy pogoda dopisuje, szkoda mi czasu na ślęczenie przed telewizorem. Ale jako wierna fanka polskiego kina czasem coś tam obejrzę i tak oto ostatnimi czasami w moje ręce wpadły trzy takie oto pozycje:

Projekt dziecko czyli ojciec potrzebny od zaraz - 2010
Są trzy rzeczy, które musi zrobić prawdziwy mężczyzna.  Zasadzić drzewo, zbudować dom i… spłodzić potomka. A co jeśli mężczyzna nie może mieć dzieci? Rozwiązań jest kilka…
Ania (Dominika Ostałowska) i Piotr (Zbigniew Zamachowski) wpadają na szalony pomysł, dzięki któremu będą mogli cieszyć się wymarzonym dzieckiem. Rozpoczynają poszukiwania idealnego… zastępcy. Tylko gdzie go znaleźć? Może wśród najbliższych znajomych, bo w końcu od czego są przyjaciele.

Nie było to jakieś szaleństwo niestety, i raczej do komedii bym tego filmu też nie zaliczyła, chyba że do „czarnej”. Kompletnie nie pasował mi Karolak w roli geja czy Ostałowska z jej posępna miną. Jest to film na którym nie wiadomo, czy się śmiać czy płakać, a szkoda bo pomysł na film był nawet fajny.

Los numeros - 2011
„Los numeros” to historia policjanta Kuby (w tej roli Lesław Żurek), który trafia kumulację na loterii ale zamiast otrzymać wygraną w wysokości 17 milionów, zostaje oskarżony o próbę jej wyłudzenia. Kłopoty to dla Kuby specjalność, więc przekręt, na trop którego wpada, burzy jego policyjną krew. Prawdziwej kumulacji przygód i kłopotów, w które wpadnie seksowny policjant towarzyszyć będzie kumulacja pięknych kobiet. Wokół Kuby krążyć będą przebojowa prezenterka loterii Iwonka (Weronika Książkiewicz), piękna prawniczka Marta (Tamara Arciuch) oraz sąsiadka Ania (w tej roli debiutująca na dużym ekranie Justyna Schneider).

Zdecydowanie lepsza komedia, może niezbyt ambitna ale można się  pośmiać, obsada całkiem ciekawa, choć niektórzy aktorzy mało znani, a i pomysł też niczego sobie (w każdym bądź razie nowy). Praktycznie do samego końca ciężko było zgadnąć kto stoi za przekrętem i jak go chce zrealizować. Dobrze się bawiłam na tym filmie, choć bywały lepsze komedie.

Wojna żeńsko – męska – 2011
...
To film dla bezpruderyjnego widza, otwartego na nowe doznania… także damsko-męskie. Historia bezrobotnej dziennikarki, która walczy z nadwagą i brakami na koncie skuteczniej niż Bridget Jones i choć o mężczyznach wie znacznie więcej niż wszystkie Lejdis razem wzięte, znalezienie tego właściwego będzie wymagało od niej nie lada wysiłku. Szczególnie, że jej dorosła córka nie tylko bezlitośnie ocenia jej poczynania, ale sama liczy na radę matki w miłosnych perypetiach. W roli matki i córki Sonia Bohosiewicz i jej młodsza siostra Maja. Zbliża się decydująca bitwa w odwiecznej wojnie żeńsko-męskiej. Kto z tego starcia wyjdzie zwycięsko?

Opis do tego filmu średnio ma się do treści i nie wiem po co to porównanie do Bridget Jones, ale sam film jest genialny. Obsada rewelacyjna – Ibisz i jego czerwony dywanik – masakra po prostu !!! Nie jest to lekki w odbiorze film ale za to wspaniale oddaje portret psychologiczny polskiego społeczeństwa!
Polecam, chociaż jeden polski film trzyma poziom ;) albo pion, kto obejrzy będzie wiedział ;)

niedziela, 16 października 2011

Małe krzywdy – Priscilla Masters



Wydawnictwo: C&T
Rok wydania: 2007
Liczba stron: 199
Źródło: Biblioteczka własna


Po ostatnio czytanej przeze mnie serii  kryminałów skandynawskich, postanowiłam trochę zmienić środowisko i przenieść się do Wielkiej Brytanii, do tradycji angielskiej. Jak  możemy się dowiedzieć z opisu z okładki,  Priscilla Masters znana jest z thrillerów medycznych oraz właśnie z serii  powieści z inspektor Joanną Piercy. Dla mnie to pierwsze spotkanie z tą autorką, a jak wypadło, o tym za chwilę.
Dean, miał to nieszczęście przeżyć całe dziesięć  lat, choć lepiej było by dla niego, gdyby wcale się nie urodził. Już od pierwszych dni zaniedbywany przez matkę, często trafiał do rodzin zastępczych i tak samo często wracał do domów dziecka. Życie nauczyło go by być twardym i się nie poddawać, że tylko sprytem i skrytością można cos osiągnąć, jednak do końca swoich dni nie wyzbył się naiwnej wiary w ludzi, nie potrafił wyzbyć się ufności, która go zgubiła.
Inspektor Joanna Piercy dostaje zgłoszenie, że na stoku góry Mrugające Oko, doszło do morderstwa, jednak czegoś takiego się nie spodziewa. Na miejscu zastaje zwłoki dziecka, uduszonego i częściowo spalonego. Po bliższych oględzinach okazuje się też, że było ono molestowane seksualnie oraz ktoś się nad nim znęcał, gasząc papierosy na tak wątłym i delikatnym ciele. Kto był do tego wszystkiego zdolny, jak bardzo trzeba być chorym, by tak potraktować dziecko? W miarę prowadzonego śledztwa okazuje się, że całe zło wyrządzone chłopcu, spoczywa nie na jednej ale na wielu osobach. I tak oto Joanna wchodzi w świat pedofilii, gdzie nikt nie jest bez winny i każdy na swój sposób wykorzystywał naiwność tego małego chłopca.
Temat książki dość trudny i poważny, ale naprawdę ważny. Nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale na całym świecie spotykamy się z molestowaniem dzieci, przemocą domową. Autorka napisała całkiem dobrą książkę, ukazując nam dość brutalny świat, domy dziecka w których wychowawcy nie panują nad podopiecznymi, dzieci, które nie radzą sobie z rzeczywistością. I choć domyślałam się zakończenia to jednak nie do końca udało mi się prawidło wskazać mordercę. I tu też należą się wielkie brawa dla Priscilli, która nie tylko do końca potrafiła utrzymać książkę w napięciu ale i zaskoczyć.
Jednak książka ma też wady – bohaterowie, głównie policjanci zostali jakoś tak dziwnie nakreśleni, z jednej strony wszędzie i do wszystkich mieli pretensje o to co się stało, że nikt nie interesuje się dziećmi z domów dziecka a sami w tym kierunku też nic nie robili. Byli jacyś tacy strasznie nie przychylni i jakoś trudno było ich polubić czy chociaż mieć do nich szacunek. Nie wiem też po co autorka wprowadziła wątek dwojga ludzi, którzy mieszkali na tej górze w jaskini. Nie bardzo oni coś wprowadzili do śledztwa,  a tylko w kółko bali się pomocy społecznej. No i ostatni minus to powtarzające się fragmenty – co kawałek miałam wrażenie, że pewne fragmenty już były, autorka parę razy powtarzała to samo, dokładnie tymi samymi słowami, tak jakbym nie była w stanie zapamiętać i trzeba by mi było w kółko powtarzać te same informacje.
Tak więc, książka „Małe krzywdy” podobała mi się i jednoczenie nie podobała się. Ale nie żałuję, że ją przeczytałam, bo pomysł na książkę był naprawdę dobry, motywów zbrodni, jak i podejrzanych nie brakowało, a ja kolejny raz miałam okazję się przekonać, jak bardzo zły jest ten świat.
Na półce czeka mnie jeszcze jedna książka z inspektor Joanną w roli głównej i mimo wszystko jestem ciekawa jak wypadnie.
Ocena 6,5/10

piątek, 14 października 2011

Rozdawajka

Udało mi się w końcu skończyć remont, a jak to bywa w takich ciężkich chwilach, wzięłam się za gruntowne porządki i niestety okazało się, że nie mam już gdzie upychać książek. Zrobiłam małą selekcję (na razie), parę książek wydałam sąsiadce a te trzy postanowiłam wysłać w świat. Może się znajdzie dla nich dobry dom i trochę miejsca na innym regale ;)
Do rozdania mam:

  1. "Podanie o miłość" - Katarzyny Grocholi
  2. "Winnicę w Toskanii" - Ferenca Mate
  3. "Faceta z prostą instrukcją obsługi" - Agaty Mańczyk
Ta trzecia pozycja bardziej młodzieżowa, ale może ktoś dla córki albo młodszego rodzeństwa by chciał :)

Zgłaszać można się do 14 listopada, podając w komentarzu, na którą książkę ma się ochotę. Można zgłosić się po jedną lub po wszystkie.
Będzie mi miło, jeśli poinformujecie o rozdawajce na swoich blogach.

środa, 12 października 2011

Plaża Muszli – Marie Hermanson



Seria wydawnicza: Terytoria Skandynawii
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 277
Źródło: Biblioteczka własna


Swojego czasu w księgarniach kupowałam wszystko co związane ze Skandynawią. Zresztą te książki same mi wskakiwały w ręce i nie mogłam przejść obok nich obojętnie. Tak było i z „Plażą muszli”, która jest swojego rodzaju wyjątkiem, bo z literatury skandynawskiej zaopatrzyłam się w masę kryminałów, a ta jedyna jest powieścią, dlatego tym bardziej byłam jej ciekawa.
Ulrika po dwudziestu czterech latach powraca na Plażę Muszli. To tu spędziła najpiękniejsze lata dzieciństwa i to tu wydarzyło się coś, co miało ogromny wpływ nie tylko na nią, ale też na całą rodzinę jej przyjaciół. Teraz pokazując synom szczęśliwe miejsce swojego dzieciństwa, powraca do niej wszystko to, co wydarzyło się w wakacje 1972 roku. Ale oprócz wspomnień bohaterka zastanawia się do kogo mógł należeć szkielet dziewczyny, który w skałach znaleźli jej synowie, i czy coś go łączyło z małą Mają.
W książce poznajemy nie tylko  Ulrikę i rodzinę Gattmanów, ale też Kristinę, która wydawać by się mogło, nie miała nic wspólnego z nimi. Kristina była inna, nie gorsza, ale właśnie ta inność ją wyróżniała. Nie lubiła ona ludzi, byli dla niej zbędnym otoczeniem, które wiecznie coś chciało, a przede wszystkim za dużo mówiło. Zamieszkała ona niedaleko plaży, w zupełnie prymitywnych warunkach, i tam w końcu odnalazła spokój. Pranie, sprzątnie, znoszenie opału, to były główne jej zajęcia, zaraz obok zbierania. Kristina zbierała wszystko to, co należało do przyrody i ściśle się z nią łączyło, ptasie pióra, czaszki, skóry zwierząt i z nich robiła prawdziwe dzieła. Jednak choć wszystko wydawało się być na dobrej drodze, to jednak Kristina pewnego dnia zaginęła, podobnie jak Maja.
Czy coś łączyło te dwie osoby? Jaki wpływ miało małe autystyczne dziecko na dorosłą odizolowaną osobę. Tego lata nikt nie zapomni i nie dla każdego skończy się ono dobrze.
Nie spodziewałam się, że ta książka aż tak mnie wciągnie. Nie ma tu za dużo akcji, większość czasu Ulrika wspomina swoje początki w rodzinie  Gattmanów, jak pomału stawała się ich częścią życia, a oni jej, a jednak cały czas coś wisiało w powietrzu i nie pozwalało odłożyć książki. Ta plaża, rodzina, mały domek, pokoik na poddaszu – wszystko jakby owiane cieniutką niteczką magii.
Autorka ma bardzo ładny styl pisania i język jakim pisze jest taki malowniczy, poetycki, po prostu piękny. Aż chciałoby się być na tej plaży, i wkraczać w dorosłość razem z dziewczynami. Jednak to co najbardziej podobało mi się w tej całej historii, to Kristina i świat widziany jej oczami, jej odczucia, strach, i piękno, które potrafiła znaleźć tam, gdzie inni nie widzą.
„Ale na razie jest cicho. Świat odpoczywa w przerwie między dwiema zmianami. I właśnie do tego odpoczywającego świata sunie po morzu, bezwietrznym i spokojnym jak jezioro jaskiniowe. Kajak przemieszcza się wzdłuż dobrze znanego wybrzeża, stromych granitowych skał, ocienionych plaż, liże je jak zwinny wąski język.”
„Plaża muszli” to książka trochę melancholijna, trochę smutna ale w gruncie rzeczy bardzo piękna. Cieszę się, że na nią trafiłam, że mogłam poznać historie tego magicznego miejsca, historię różnych ludzi, których połączyło lato 1972 roku.
Polecam !
Ocena 9,5/10