Szukaj

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 7 marca 2013

Film: "Dziewczyna w czerwonej pelerynie".

Tytuł: "Dziewczyna w czerwonej pelerynie"
Reżyser: Catherine Hardwicke
Scenariusz: David Johnson
Rok: 2011
Gatunek: fantasy, horror
Obsada: Amadna Seyfried, Gary Oldman, Virginia Madsen
Ocena: 7/10

Młoda dziewczyna Valerie jest zakochana w Peterze, lecz zaręczona z Henrym. Pewnego dnia jej siostra zostaje zabita przez wilkołaka. W krótkim odstępie czasu zostają zabite kolejne osoby. Dlatego do wioski Daggerhorn przyjeżdża Solmon, którego żona była potwornym monstrum. Zabił ją, aby ocalić córki. Mężczyzna przyjeżdża ostrzec, że wilkołaka powinni poszukiwać pomiędzy sobą. W trakcie kolejnego napadu potwora na wioskę, nawiązuje on kontakt z Valerie. Okazuje się, że potrafi z nim rozmawiać. Solmon wykorzystuje to i postanawia zrobić z dziewczyny wabik na wilkołaka. 

Jako, że ostatnimi czasy mam ochotę na oglądanie wszelkiego rodzaju adaptacji baśni po zobaczeniu serialu "Dawno, dawno temu". Ta jest całkiem niezła. Na pewno reprezentuje sobą świeże spojrzenie na historię kilka razy już przerobioną. Najbardziej spodobało mi się to, w jaki sposób dziewczyna dostała swój czerwony kaptur.  Oczywiście jak w każdym filmie, nie mogło zabraknąć motywu romansu i tego, że dwaj mężczyźni kochali ją, ona była wierna jednemu.

Bardzo spodobało mi się to, że tutaj nie było oklepanego wilka, a wilkołak oraz wilkołackie dziedzictwo przekazywane z pokolenia na pokolenie. Do samego końca nie potrafiłam się domyślić kto nim był! A to akurat uznaję za wielki plus tego filmu. Szczerze mówiąc, jeśli chodzi o efekty i scenografię, nie zawiodłam się. 

Trochę przeraził mnie fakt, że Catherine Hardwicke, oceniona przeze mnie przez pryzmat "Zmierzchu", była reżyserem. Nie można zaprzeczyć. Klimat w obydwóch filmach był bardzo podobny. Przynajmniej jeśli chodzi o rozpoczęcie i zakończenie. Gra aktorska jak dla mnie była w porządku. Mogę z czystym sumieniem przyznać, że nie zaszkodziła w żaden sposób filmowi, ale też go w jakiś sposób nie ulepszyła.  

Bardzo lubię tego rodzaju filmy, dlatego nawet jeżeli byłaby to największa szmira świata i tak bym go Wam poleciła, bo jest to dla mnie swego rodzaju powrót do lat dziecięcych, ale w bardziej interesujący, nieoklepany sposób. Zawsze uwielbiam zgadywać w trakcie oglądania, jak będzie toczyła się akcja i w jaki sposób jakie elementy ulegną zmianie. 

czwartek, 21 lutego 2013

Film: "W chmurach".

Tytuł: „W chmurach”
Reżyser: Jason Reitman
Scenariusz: Sheldon Turner, Jason Reitman
Rok: 2009
Gatunek: dramat, komedia
Obsada: George Clooney, Vera Farminga, Anna Kendric
Ocena: 7/10

Ryan Bingham przez całe życie lata samolotami z miejsca na miejsce. Jego praca polega na zwalnianiu pracowników z najodleglejszych terenów USA. Robi to profesjonalnie od wielu lat. Jego największym marzeniem jest przemierzenie 10 milionów mil. Problemy zaczynają się, kiedy w jego firmie pojawia się dziewczyna, która wprowadza nowoczesną technologię zwalniania pracowników przez wideokonferencję. Przed wprowadzeniem nowego systemu przebywa szkolenie pod okiem Ryana. On, wieczny samotnik, ona, która najchętniej zamieszkałaby w jednym miejscu i poświęcała się swoim najbliższym. Kto kogo przekona do swoich racji?
Co masz w swoim plecaku? Tym pytaniem rozpoczyna się każda konferencja, której prowadzącym jest Ryan. W trakcie niej stara się wyjaśnić ludziom, dlaczego przywiązywanie się do rzeczy oraz przedmiotów zwiastuje same problemy i nie ma z tego żadnego pożytku. Do czasu.

W trakcie jednej z wielu podróży poznaje kobietę, relacja ma być taka sama jak zwykle (bez zobowiązań), lecz przez towarzystwo początkującej w tym fachu Natalie, Ryan zaczyna zupełnie inaczej patrzeć na swoje życie. Dostrzega wady bycia wiecznie "w chmurach" - samotność, której nie zastąpi satysfakcja zawodowa, bo nie ma tego z kim celebrować.

Jako, że jest to komedia i dramat, niestety zakończenie jest smutne, drażniące, dla ludzi, którzy dopiero co zakończyli związek. Nie radzę przynajmniej im tego oglądać, chyba, że chcą w ten sposób wyżyć się emocjonalnie (czytaj popłakać). Możliwe, że właśnie dzięki temu złemu zakończeniu, historia Ryana wydaje się być bardziej realistyczna. Nie masz nikogo bliskiego, pokochaj to co robisz.

W moim odczuciu jest to bardzo dobry film, momentami zbyt ckliwy, lecz właśnie przez to widz do samego końca myśli, że ta historia zakończy się szczęśliwie. W pewnym rodzaju tak właśnie jest. Mężczyzna pozostaje wierny swoim przekonaniom, lecz czy nadal będzie tak szczęśliwy, jak w pierwszych minutach filmu? To musimy dopowiedzieć sobie sami, przez interpretację ostatnich słów, jakie wypowiada.

Nie można narzekać na obsadę. Wszyscy spisali się bardzo dobrze, mogę nawet powiedzieć, że wyszło to dosyć zgrabnie. Niestety nie rozumiem za co Anna Kendric dostała nominację do Oscara, bo pomimo tego, że jej gra była dobra, nie powalała na nogi. Vera Farminga wcieliła się znacznie lepiej w swoją postać, ale wiadomo, każdy ma swoją opinię.

Podsumowując, film jak film - fajnie zobaczyć wieczorem, kiedy nie leci nic ciekawego w telewizji. Mogę nawet serdecznie go polecić, bo każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Jakąś własną filozofię.

wtorek, 19 lutego 2013

Film: "Merida Waleczna".

Tytuł: „Merida Waleczna”
Reżyser: Brenda Chapman, Mark Andrews
Scenariusz: Brenda Chapman, Irene Mecchi, Mark Andrews
Rok: 2013
Gatunek: animacja, familijny, fantasy, przygodowy
Obsada: Kelly MacDonald, Billy Connolly, Emma Thompson
Ocena: 6/10

„Merida Waleczna” to film o zbuntowanej księżniczce, która robi wszystko wbrew utartym konwenansom. Uwielbia strzelać z łuku, jeździć konno, nienawidzi natomiast noszenia obcisłych sukien i przestrzegania etykiety. Kiedy zostaje zobowiązana do poślubienia jednego z trzech kandydatów, sama bierze udział w zawodach o swoją rękę! Pewnego razu, gdy nie wytrzymuje napięcia na królewskim dworze, wyrusza w podróż. Spotyka wiedźmę, która daje jej zaklęcie, dzięki któremu może odmienić swój los.

Film nie jest komedią, przynajmniej nie ma w nim wiele okazji do pośmiania się. Jest to niezaprzeczalnie film familijny, ale bardziej niż bawić, wzrusza i uczy. Ma swój filozoficzny przekaz, o tym, że każdy powinien się kierować w życiu tym, co jest dla niego ważne. Na obsadę narzekać nie można, pomysł też, ale spodziewałam się czegoś więcej po tym filmie.

Pomimo wielu nagród jakie otrzymał ten film, nie mogę nazwać go arcydziełem, w porównaniu do wcześniejszych produkcji Pixara jak „Potwory i spółka”. Niestety czasy dobrych animacji i fajnych pomysłów przeminęły lub ja po prostu staję się coraz bardziej wymagająca.

Księżniczka przekonała mnie do siebie swoim charakterem, lecz film sam w sobie już nie bardzo. Spodziewałam się, że bardziej zostanie rozwinięty motyw legendy o 4 braciach i animacja pójdzie bardziej w tym kierunku. Cóż, najwidoczniej panuje teraz reguła: „byle zmieścić się w 1,5 godziny”.

Film: "Hansel i Gretel: Łowcy czarownic".

Tytuł: „Hansel i Gretel: Łowcy czarownic”
Reżyser: Tommy Wirkola
Scenariusz: Tommy Wirkola
Rok: 2013
Gatunek: horror, fantasy, akcja
Obsada: Gemma Arterton, Jeremy Renner, Famke Jenssen

Nowoczesna interpretacja bajki o Jasiu i Małgosi. Pewnego dnia ojciec zostawia dwójkę dzieci w lesie i już po nie nie wraca. Rodzeństwo natrafia na domek ze słodyczy i złą czarownicę, którą pokonuje. Po tym wydarzeniu postanawiają się tym zająć zawodowo. Są mistrzami w swoim fachu, do czasu, gdy w jednym miasteczku masowo gubią się dzieci. Co dziwne, tylko wybrane (np. z rodzeństwa jedno znika, drugie pozostaje żywe w domu). Okazuje się, że kluczem do rozwikłania tajemnicy ich oraz czarownic jest przeszłość. Co więcej, okazuje się, że na świecie nie ma jedynie złych czarownic. Te dobre też istnieją…

Filmowa akcja potoczyła się zgodnie z moimi przewidywaniami, co do historii Jasia i Małgosi. Ci, którzy myślą, że film ten będzie krwawy, mogę pocieszyć/zawieść faktem, iż krwi jest mniej niż w filmie Tarantino, pt. „Bękarty wojny”, choć, nie przeczę charakteryzacja czarownic jest bardzo zjawiskowa. Nie można także narzekać na efekty specjalne, takie jak najróżniejsze typy broni, czy owy rozlew krwi na ekranie (mnie się podobał efekt 3D, gdy to się rozłaziło tak blisko przed oczami). Inni natomiast mogą zarzucić nierzeczywistość temu filmowi, bo skąd wzięłaby się taka amunicja w tamtych czasach? Czy też strzykawka, którą posługuje się Hansel.

Obsada, najważniejsze w tym filmie. Powiem w ten sposób. Jestem wielką fanką Gemmy Arterton i uważam, że dobrze zagrała Gretel. Bardzo przekonująco, Hansel także mi się spodobał w wykonaniu pana Rennera. Największym zaskoczeniem była dla mnie Famke Jenssen, która zawsze kojarzyła mi się z Jane z „X-menów”. Tutaj zerwała z tym wizerunek, pokazując zupełnie inne oblicze. Choć, nie powiem, skojarzyłam ją z „Ostatnim bastionem” i to jak była zła, bardzo zła.

Na zakończenie. Film spodoba się Wam, jeśli chcecie zobaczyć przygodówkę z rozlewem krwi, która będzie innym spojrzeniem na bajkę z dzieciństwa. Ponadto jeśli podejdziecie z rezerwą do używanej techniki w filmie (broni, zegarków, strzykawek) i lubicie, gdy nie ma romansu w tle, a jeśli tak, to nieudany. Film ten będziecie mogli uznać za godny wydania tych 20-paru złotych na seans, nawet z kiepskimi efektami 3D, bo bądźmy szczerzy. One będą dobre, ale dopiero za kilka lat, kiedy się rozwiną. Oczywiście, efekty 3D.