Tytuł oryginału: TrappedSeria/cykl wydawniczy: Kroniki Żelaznego Druida V
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Data wydania: 23 lipca 2013
„[...] Jeśli chcesz, żeby mroczne elfy złożyły ci wizytę w starym dobrym
Midgardzie, to zrzucaj na nie wszystkie winy przez dobre piętnaście
wieków - w końcu cię usłyszą.”
No i po kilku miesiącach spotkałam się po raz kolejny z jednym z moich książkowych przyjaciół, z Atticusem - ostatnim druidem. Przeżyłam z nim parę dość ciekawych przygód i po zakończeniu każdej z nich, mam ochotę na ich dalszą część. Tomy różnią się od siebie nie tylko poziomem, ale również licznymi zmianami w fabule - inne miejsca, postaci, wydarzenia, humor. Autor stara się za każdym razem przedstawić coś nowego, co wzbudzi w nas zaskoczenie i utkwi w pamięci. Po przeczytaniu Zbrodni i kojota zaczęłam mieć obawy, że kolejne części będą coraz gorsze, ale na szczęście się myliłam, ponieważ piątka zdecydowanie została lepiej przemyślana, a pisarz zaczął powracać do tematów, od których wcześniej się oddalił.
Granuaile to dziewczyna, którą powinien znać każdy, kto zapoznał się z wcześniejszymi tomami. Jak pewnie pamiętacie, zaczęła uczyć się po to, by zostać drugim druidem (co znacznie ułatwiłoby życie Atticusowi, który od wielu lat ze wszystkim musiał radzić sobie sam). Minęło dwanaście lat i w końcu przyszedł moment na to, by O'Sullivan splótł ją z ziemią. Niestety nie będzie tak łatwo to wykonać, ponieważ pomimo tego, że jedni bogowie będą starali się im pomóc i obdarują ich licznymi podarunkami, to drudzy zrobią wszystko, aby nie doszło do tego rytuału. Kiedy Atticus wraz z Granuaile i Oberonem lądują u stóp Olimpu, odkrywają że ich wrogowie nie mają wcale złych zamiarów oprócz pomocy w uratowaniu ich świata. Bohaterowie zanim ukończą swoje najważniejsze zadanie, zobaczą wiele dziwnych sytuacji i istot, zabiją paru nadprogramowych elfów i zobaczą, że klauny nie są wcale takie miłe. Będą walczyć tym razem... kijem i mieczem.
Od dawna zastanawiam się, po co sięgam po cykle książek, które czasami dłużą się w nieskończoność, czy po prostu mają kilka tomów. Z jednej strony uwielbiam to czekanie, nutkę ekscytacji kiedy wypatruje się na horyzoncie nowej części i możliwości bycia dłużej z naszymi ukochanymi postaciami. Jednak z drugiej czasami robi się to wręcz irytujące - wydawnictwo przestaje nagle wydawać kontynuacje, tom za tomem robi się coraz bardziej monotonnie i widać, że pisarz nie ma już pomysłów, albo ja sama nie mam w danym momencie możliwości kupienia świeżego egzemplarza. Plusy i minusy się zazwyczaj równoważą, jednak zdecydowanie wygrywa tutaj przywiązanie się do osób, które istnieją tylko na kartkach powieści. Czasami trudno jest pożegnać się z nimi już po kilkuset stronach, a jeszcze gorzej po dwóch tysiącach - jednak to nie jest aż tak wielką przeszkodą. Kiedy myślę sobie, że Kroniki Żelaznego Druida w Polsce miały wydane być jako trylogia, krzywię się z wyraźnym zniesmaczeniem. Bo jak tu przerwać tą niezwykle ciekawą opowieść tak szybko? Bez kolejnych i może bardziej intrygujących przeżyć, wydarzeń. Z pewnością byłby to zły pomysł nawet pomimo lekkiego zaniżania się poziomu serii, która zaczyna odżywać właśnie w tym, piątym tomie, z którym spędziłam niezwykle przyjemnie kilka jesiennych popołudni.
Jestem wdzięczna Kevinowi za to, że postanowił powrócić do krain bogów i opowiedzieć nam o innych nieznanych miejscach czy istotach. Nawet sam rytuał, który mnie niezmiernie intrygował, wypadł jeszcze korzystniej, niż mogłam to przypuszczać. Właściwie miałam wrażenie, że to ja jestem splatana z ziemią i że to przeze mnie przepływa moc Gai. Opowieści o mrocznych elfach powodowały u mnie ogromne zainteresowanie i chęć poznania ich sekretów już na samym początku. Zostałam również oczarowana tym, w jaki sposób autor opisywał uczucia łączące przeróżnych bohaterów - tutaj było to w końcu wyraźnie widać. Co jeszcze utkwiło mi w pamięci? Kolejna ewolucja bohaterów, jednak tym razem zupełnie inna, bardziej żywsza i można by rzec, że doroślejsza (jeśli można tak mówić o ponad 2000-letnim druidzie).
Kijem i mieczem to udana kontynuacja, w której zostało zawartych wiele tematów, na które czekałam już od bardzo dawna. Cieszę się, że nie porzuciłam Kronik już po trzeciej części, która trochę różniła się od dwóch poprzednich, czy też po czwartej - tej najsłabszej. Mogłabym się przyczepić do humoru, z którym najbardziej kojarzy mi się druid i cała ta historia, a tutaj naprawdę nie było wielu fragmentów, z których mogłabym się pośmiać. Słabą stroną też jest powtarzanie wydarzeń, które miały miejsce wcześniej i chwilami głupkowate zachowanie Atticusa. Oprócz tych mankamentów powieść jest jak najbardziej udana i tradycyjnie - gorąco zachęcam do zapoznania się z nią - myślę że warto.
Moja ocena 4+/6, 7/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Rebis.
Kroniki Żelaznego Druida:
Na psa urok | Raz wiedźmie śmierć | Między młotem a piorunem | Zbrodnia i kojot | Kijem i mieczem