Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 4.5/6. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 4.5/6. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 19 lipca 2015

Próba żelaza - Holly Black, Cassandra Clare


Nie chcę być kimś, kto po trupach dąży do celu. Chcę robić to, co właściwe.''

Ogień chce płonąć, woda chce płynąć, powietrze chce się unosić, ziemia chce wiązać, chaos chce pożerać. W moim przypadku wystarczyły te słowa, by chcieć przeczytać Próbę żelaza. Po ich przeczytaniu stwierdziłam, że ta powieść może okazać się naprawdę super. I taka też jest. Opowiada ciekawą historię, wciąga i uczy - czego chcieć więcej? (Kolejnego tomu!)

Wszystkie dzieci chcą przejść Próbę Żelaza - egzamin, który umożliwia dostanie się do szkoły magii, Magisterium. Wyjątkiem jest jednak Callum Hunt, który pragnie za wszelką cenę go oblać. Od dziecka ojciec uczył go, żeby trzymał się od magii z daleka. Jednak pomimo wszelkich prób chłopiec zdaje egzamin i zostaje zmuszony do przeniesienia się w miejsce, w którym nie chce być. Dlatego próbuje robić wszystko, żeby go stamtąd wyrzucono. Nie jest to jednak takie proste... Podziemia, w których znajduje się Magisterium są mroczne i fascynujące, o czym już niedługo przekona się Callum. Dowie się również jak przeszłość może być związana z przyszłością.

Sięgając po Próbę żelaza nie miałam dużych oczekiwań wobec niej ze względu na opis, w którym jest mowa o bohaterach-dzieciakach. Wiedziałam, że będę musiała przyzwyczaić się do specyficznego (dziecinnego) zachowania postaci i spróbować jak najlepiej ich zrozumieć. Kiedy już to zrobiłam, czytanie tej powieści stało się świetną przygodą. Serio! Najbardziej podobało mi się wprowadzenie do książki żywiołów, a konkretniej jednego - chaosu, który chce pożerać. To właśnie sprawia, że ta pozycja bardzo wyróżnia się na tle innych.

Najciekawszą częścią Próby żelaza jest jej zakończenie. Nigdy nie spodziewałabym się takiego obrotu wydarzeń. Autorki naprawdę fantastycznie zamknęły pierwszy tom cyklu i dzięki temu zachęciły mnie do sięgnięcia po kolejny. Jestem ciekawa co zrobi dalej Callum, dlatego mam nadzieję, że kontynuacja wyjdzie dość szybko. Warto również zwrócić uwagę na samą historię dwunastoletniego chłopca, jego przeszłość i to, kim został po wojnie magów, w której zginął mu ktoś bliski. Black-Clare wprowadziły kilka innych ważnych wątków, dzięki którym nie da się nudzić podczas lektury. Spotkacie na kartach książki Dobro i Zło, Wroga Śmierci, oddanych przyjaciół i mnóstwo intrygujących zdarzeń.

Pomimo moich zachwytów nad książką, ma ona pewne wady. Przede wszystkim świat stworzony przez autorki nie jest do końca dopracowany. Czytając, miałam wrażenie, że wszystko zostało spłycone i naprawdę niewiele dowiadujemy się o tej magicznej rzeczywistości. Są przedstawione lekcje, ale nie mamy szansy poznać ich bliżej, tak samo nauczycieli, którzy trochę zlewają się ze sobą i na pewno nie da się ich określić jako wyrazistych. Próba żelaza może przypominać chwilami HP, ale tak naprawdę zamysł pisarek był zupełnie inny, o czym przekonacie się sięgając po tę pozycję.

Próba żelaza to dość przyjemna książka, która przeznaczona jest trochę dla młodszych czytelników. Jednak nawet i ci starsi będą bawić się przy niej dobrze. Jeśli lubicie klimaty podobne do tych z Harry'ego Pottera, to ta powieść powinna się wam spodobać. Ja już czekam na drugą część, a wy? :)
Ocena 4+/6
Książka otrzymana od wydawnictwa Albatros.

czwartek, 4 czerwca 2015

Zwycięzca bierze wszystko - Aneta Jadowska

Czasem brutalna prawda działa lepiej niż miękkie słówka.''

Anety Jadowskiej chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Jej książki potrafią masakrycznie pochłaniać, uzależniać i dobrze bawić. Nie sposób więc nie wracać do świata przez nią stworzonego - pełnego przeróżnych istot nadprzyrodzonych, którym nie brakuje humoru, sarkazmu i waleczności. Mnie co prawda trochę zajęło sięgnięcie po trzeci tom, bo ponad rok, ale może to i lepiej, bo nie skończę aż tak szybko przygody z tymi świetnymi bohaterami.

Co słychać u Dory Wilk? Mogłabym napisać, że nic nowego. Jak zwykle czyimś marzeniem jest pozbawienie ją życia, a ona musi na jakiś czas oddalić się od centrum wszystkich wydarzeń i wyruszyć w miejsce ze swojej przeszłości. Jej towarzyszami są spokojny anioł i niestabilny emocjonalnie diabeł, ale możecie być pewni, że z czasem grono się powiększy. Na dodatek rozpoczyna się rewolucja, a wiedźma odegra w niej dość znaczącą rolę. Dlatego nie może pozwolić, by ktoś przeszkodził jej w planach. Nawet jeśli tym kimś jest Abbadon.

Wiecie, trochę trudno ogarnąć z początku o co chodzi w trzecim tomie, jeśli poprzednie czytało się dawno temu. Ale z czasem zaczęłam kojarzyć sporo faktów i je ze sobą wiązać, więc aż tak źle nie było. A kiedy już przypomniałam sobie, kto jest kim i co zrobił, zostałam wciągnięta razem z postaciami w wir wydarzeń. Możecie być pewni, że jest ich naprawdę sporo i jak przystało na Jadowską - nudzić się nie da. 
Powieść czyta się szybko i trudno się od niej oderwać, ale też nie dorównuje poprzednim częściom. Najbardziej irytuje główna bohaterka, której, mam wrażenie, autorka podarowała wszelkie możliwe zdolności. Wampir, wilkołak, wiedźma, anioł? Czemu nie? W końcu można być wszystkim. Zabrakło w Zwycięzcy również charakterystycznego dla Jadowskiej złośliwego języka. Nie przypominam sobie ani jednego momentu, kiedy się zaśmiałam, a we wcześniejszych tomach śmiech stale towarzyszył mi w trakcie czytania.

Bardzo podobały mi się za to relacje Dory ze znaczącymi postaciami, które na początku zaskakiwały nie tylko mnie, ale również bliski krąg przyjaciół wiedźmy. Oraz to, jak radziła sobie z duchami przeszłości i ze złem, w które nikt nie chciał uwierzyć. No i nie da się zapomnieć o porąbanym trójkącie! 

Zwycięzca bierze wszystko to powieść dobra, z którą można spędzić fajnie kilka godzin, ale niestety nie tak świetna jak Złodziej dusz czy Bogowie muszą być szaleni. Z pewnością sięgnę za jakiś czas po kolejne części, które może będą lepsze niż ten.
Ocena 4+/6

wtorek, 26 maja 2015

Coś do ocalenia - Cora Carmack

Prawdziwa przygoda jest jak otwarte na oścież okno. Musisz odważyć się wejść na parapet i skoczyć.''

Trochę życiowo, nie? Chociaż byłabym bardziej za tym, że to głupi frazes, który powtarzają trenerzy personalni. Wiecie, możesz więcej niż myślisz itd. Okej, ale pewnie zastanawiacie się co z tym wszystkim ma wspólnego Cora Carmack, która raczej mądrych książek nie pisze. W Czymś do stracenia przyzwyczaiła swoich czytelników do swojego lekkiego pióra, komicznych sytuacji i niezdarnych bohaterów, w drugim tomie było mniej zabawnie, a chwilami nawet poruszająco. A w trójce jest... różnie.

Była Bliss, Cade, a teraz przyszła pora na Kelsey. Z okładki można wyczytać, że praktycznie rzecz biorąc jest idealna, ale jej seksowność, inteligencję, odwagę i pierdyliard innych cech psuje - zmęczenie. O którym nie wie nikt, bo jako aktorka udaje. Po ukończeniu studiów wyrusza w podróż po Europie, a wszyscy jej znajomi myślą, że robi to tylko dla zabawy i imprez. Kelsey ucieka jednak przed problemami, chociaż nie zdaje sobie sprawy z tego, że tego co było nie da się zostawić za sobą i do końca o tym zapomnieć. Na jej drodze stanie pewien (jasne, że) przystojny i tajemniczy facet, który w jakiś sposób uświadomi jej co robi źle.

Książki tej pisarki naprawdę nie są do końca normalne. Ambitne też nie. Są za to bardzo często totalnie bez sensu, ale i tak fajnie się je czyta. Można w trakcie czytania śmiać się, wkurzać, rzucać nimi o ścianę i szybko o nich zapomnieć. Pomimo tego, ma się do nich ochotę wracać, by znowu spędzić tak miło kilka godzin. A, zapomniałam jeszcze o jednym. Zawsze w nich jest postać seksownego i tajemniczego faceta. Czego chcieć więcej? No właśnie.

Coś do ocalenia różni się od poprzednich tomów przede wszystkim tym, że główna bohaterka wyrusza na wyprawę po Europie, a co za tym idzie - w tle dzieje się dużo więcej. Jej podróż ma trochę dziwny charakter, bo to przede wszystkim ucieczka przed problemami z przeszłości. W pewnym momencie swojej przygody spotyka całkiem przez przypadek pewną osobę, która będzie pełniła funkcję jej przewodnika. Nie tylko po odwiedzanych miejscach, ale przede wszystkim po jej życiu i tym, co powinna zmienić w swoim postrzeganiu świata. Autorce wyszło to super, bo te mądrzejsze porady wplotła całkiem umiejętnie w zabawne sytuacje.

No, ale halo. Przecież nie było cały czas tak kolorowo. Mocno irytuje Kelsey już na początku, a to ciągnie się do samego końca. Stworzenie praktycznie idealnej babki nie było zbyt dobrym pomysłem. Jej cudowna odwaga i bezczelność zamiast ciekawić - nudziły i denerwowały. Przewidywalności też do plusów jakby patrzeć nie da się zaliczyć. Zdaję sobie sprawę z tego, że to książka, po której nie warto spodziewać się jakichś zaskakujących zwrotów akcji, ale trochę przykro, że udało mi się większość sytuacji przewidzieć dużo wcześniej.

Coś do ocalenia jest super, jeśli tylko spojrzy się na nią przez pryzmat tego, że potrafi naprawdę nieźle umilić jakieś popołudnie. To idealna pozycja na poprawę humoru. Nie zabierajcie się za nią, jeśli oczekujecie czegoś mądrego, a co najgorsze - ambitnego. 
Ocena 4+/6
Książka otrzymana od wydawnictwa Jaguar.

wtorek, 30 grudnia 2014

Grim. Dziedzictwo światła - Gesa Schwartz

„Bo na tym właśnie, panie i panowie, polega prawdziwa wolność człowieka: to wiara w to, że wszystko możliwe. W tymże sensie życzę państwu serdecznie, aby dali się państwo poruszyć czarowi tych artefaktów, nierzadko mających tysiące lat... i kto wie... może pozwolić, aby państwa przemieniły?''

Muszę się do czegoś przyznać. Jestem totalnie zakochana w Grimie. Nie, nie chodzi mi tylko o całą historię, cykl, ale też o bohatera. Rok temu przeczytałam pierwszy tom w dwa dni i nie poszłam wtedy też do szkoły. Historia opowiedziana przez Gesę Schwartz wywarła na mnie ogromne wrażenie i od czasu jej przeczytania, cały czas o niej komuś opowiadałam. Przyszła kolej na część drugą, która mnie trochę... co ja piszę, bardzo wkurzyła, ale nie przestałam przez to być zakochana po uszy w Grimie. Bo przecież w prawdziwym związku są wzloty i upadki, nie? U nas też były, a jakże.

Druga część jest w skrócie o tym, jak przed otwarciem w Luwrze wystawy magicznych artefaktów, Paryżem wstrząsa seria makabrycznych morderstw, a wszystko wskazuje na to, że ich sprawcą jest jakaś Innostota. Gargulec wraz z Mią próbują podążać tropem mordercy, ale szybko okazuje się, że staną w obliczu istot, o których dotąd słyszeli tylko legendy. Ciemni Alfowie, z którymi się zetkną, będą tylko przykrywką, bo za nimi kryje się coś znacznie potężniejszego, co może zmienić cały świat.

Dziedzictwo światła jest świetne, serio. Ponownie można spotkać się z sarkastycznym i wiecznie narzekającym Grimem, którego nie sposób nie lubić i któremu ma się ochotę wiecznie kibicować. Jest też Mia, ludzkie dziecię, która dużo poświęca, jest pomocna, uparta, odważna i wprowadza do książki normalność od tego przesycenia światem fantastycznym. Nie można zapomnieć o cudownym i przeuroczym koboldzie, którego sama obecność powoduje, że kąciki ust wędrują do góry. Mogłabym wymieniać tak bez końca, bo na stronach tej opowieści pojawia się mnóstwo bohaterów - zarówno już tych znanych, ale też dużo nowych i każdy z nich wnosi coś do tej pozycji. 

Największym atutem tej książki jest dla mnie jednak ukazanie przez pisarkę świata przedstawionego. Każde miejsce, które odwiedzili Mia z Grimem i towarzyszami było opisane ze wszystkimi szczegółami, których czytanie w żaden sposób nie nudziło. Gesa Schwartz otwierała przede mną co rusz jakieś nowe drzwi pełne magii, nowych istot i za każdym razem byłam jeszcze bardziej oczarowana niż wcześniej. Zwykłe miejsca stały się miejscami niezwykłymi, pełnymi fantastycznych postaci. W książce zostają przybliżone również różne motywy: przyjaźni, walki dobra ze złem, dążenia do władzy i pomimo, że dla niektórych wydają się już trochę schematyczne i utarte, dla mnie w przypadku Grima takie nie były. Ważne było też podtrzymanie napięcia - książka liczy sobie prawie 700 stron i gdyby nie była ciekawa, miała mało punktów zwrotnych, to miałabym ochotę ją wyrzucić przez okno. I miałam, ale to z innego powodu.
Tym powodem są błędy, błędy i jeszcze raz błędy. Literówki, brak jakiegoś wyrazu w zdaniu, samotna literka, która nie pasuje do żadnego słowa, nieodmienione wyrazy, Grim zamieniony na Gruma, brak myślników w dialogach, miecz stał się meczem, Mia poczuł i w ogóle... Mogę tak wypisać Wam całe dwie kartki. Ale nie będę. Moja złość podczas czytania Dziedzictwa światła tylko czekała na możliwość wypłynięcia na światło dzienne. No bo cholera jasna! Tego się czytać w pewnych momentach nie dało, kiedy co kilka stron, a czasami nawet na jednej zdarzało się takich błędów kilka. Jeszcze byłoby okej, gdybym tego nie wypisywała. Ale chcę oszczędzić innym tego, przez co ja przechodziłam, czytając drugi tom. Miałam wrażenie, że ta książka nie przeszła żadnej korekty, a osoba, która była za to odpowiedzialna, zawaliła na całej linii. W sumie nie to, że miałam wrażenie, tak jest serio. Gdybym zapłaciła za tę książkę 50, zł kazałabym tej osobie ją zjeść. Miałam ochotę nią rzucać. Powstrzymała mnie niesamowita fabuła, cudowni bohaterowie, fantastyczny język i styl autorki. Ale proszę, poprawcie to!

Niezbyt też spodobało mi się powtarzanie pewnych sytuacji. Przez praktycznie całą powieść bohaterom na drodze stają pewne istoty, ich walki się powtarzają, w końcu zlewają w jedno. Z czasem wydaje się, że przebiegają zbyt łatwo, a za chwilę i tak są zmuszeni do ponownego bronienia się. I tak w kółko.

Nie zmienia to jednak faktu, że darzę Grima bezwarunkową miłością. Dziedzictwo światła to opowieść napisana z wielkim rozmachem, która potrafi wciągnąć czytelnika bez reszty i sprawić, by zapomniał o całym otaczającym go świecie. Ja zapomniałam i dałam porwać się specyficznej atmosferze książki i z wielką niecierpliwością będę oczekiwać kolejnego tomu. Tylko błagam, zróbcie coś z tymi literówkami, błędami i innymi strasznymi rzeczami.
Ocena 4+/6
Książka otrzymana od wydawnictwa Jaguar.

wtorek, 7 października 2014

Rywalki - Kiera Cass

„Tu, na widoku? Myślałaś... na litość boską, jestem przecież dżentelmenem!''

Słodkie powieści, w których pojawia się książę na białym koniu i wybiera najbardziej nieszczęśliwą dziewczynę, jako wybrankę swojego życia - nieszczególnie mnie ciekawią. Szelest cudownie skrojonych sukien, odgłos tupiących butów na obcasie, a w tle romantyczna miłość, również nie bardzo. Dlaczego więc sięgnęłam po Rywalki, które zapowiadały się raczej średnio? Przede wszystkim ze względu na okładkę, która dosłownie śledziła mnie i pojawiała się na każdej wyświetlanej przeze mnie stronie, a po drugie - chciałam się przekonać, skąd wziął się fenomen tej cukierkowej serii.

Eliminacje to konkurs, do którego zgłaszają się młode dziewczyny po to, by móc zawalczyć o zwycięstwo, jakim jest zostanie żoną księcia, a w przyszłości władczynią Illei. Dla trzydziestu pięciu kandydatek to również szansa na lepsze życie, w którym nie ma miejsca na głód, czy brak pieniędzy. Jednak Ami, która jest Piątką i należy do kasty artystów jako jedyna z wybranych nie chciała trafić do pałacu i walczyć o koronę. Udział w Eliminacjach to dla niej wyrzeczenie się zbyt wielu rzeczy, które kocha i zostawienie ludzi, bez których nie wyobraża sobie ani jednego dnia. Jednak gdy pozna księcia Maxona, być może jej nastawienie ulegnie zmianie...

Rywalki, o dziwo, wywarły na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Gdy usiadłam opatulona pod kocem, z herbatą obok i zagłębiłam się w lekturze, to... dosłownie przepadłam. Czytanie tej, wydawać by się mogło, banalnej historii sprawiło mi wiele przyjemności i dzięki niej mogłam zapomnieć o otaczającej mnie rzeczywistości, o szkole i innych rzeczach. Miałam wrażenie, że płynę przez tę powieść, dzięki takiemu prostemu, a zarazem precyzyjnemu językowi, który nadał jej ciekawy charakter.
Kiera Cass przez swoją książkę potrafi też bawić - nie wpada się co prawda w histeryczne napady śmiechu, ale co jakiś czas można się pośmiać, czy uśmiechnąć pod nosem z zabawnych sytuacji. Podobało mi się również to, że pomimo walki o koronę, tych wszystkich bogactw, sukienek, biżuterii, autorka nie zapomniała o przedstawieniu całego świata przedstawionego - kontrastu pomiędzy poszczególnymi kastami, samymi dziewczynami, jak i normalnymi ludźmi i dworem. Oraz o tym, jak to mniej więcej wygląda w rzeczywistości. Książka nie ma zbyt wielu stron, ale te najważniejsze punkty zostały zrealizowane i to nawet dość dobrze.

Nie umiem do końca odpowiedzieć sobie na pytanie, co tak naprawdę myślę o bohaterach. Główna postać, Ami, zachowywała się ogólnie normalnie i nie sprawiała wrażenia sztucznej, ale miała swoje momenty, w których moja mimika pewnie wyraźnie wskazywała na to, że coś tu jest nie tak. Maxon to taki zabawny chłopiec-mężczyzna, którego trudno było do końca rozszyfrować, ale to właśnie ta tajemniczość i jego naturalność (dość dziwna, ale patrzę przez pryzmat wychowania) mnie oczarowały. Najbardziej irytujący był i tak Aspen, do którego nie potrafiłam się przekonać i to właśnie przez jego obecność został wprowadzony schemat trójkątu, który już był tyle razy powielany w literaturze, że... No właśnie.

Ogólnie rzecz biorąc, Rywalki czytało się przyjemnie i to nawet bardzo. Książka nie ma jakichś ogromnych wad; może i jest czasami przewidywalna, a słodkość aż wylewa się z kartek, ale nie zwraca się na to jakiejś szczególnej uwagi. Przynajmniej ja nie zwracałam. Nie oczekiwałam powieści, która mnie porwie w jakiś szczególny sposób. Chciałam dostać historię, którą będzie się dobrze czytać i która umili mi dzień. Ta sprawdziła się w tym przypadku prawie idealnie.
Ocena 4+/6
Książka otrzymana od wydawnictwa Jaguar.

sobota, 2 sierpnia 2014

Coś do stracenia - Cora Carmack

„Ktokolwiek powiedział, że przygody na jedną noc są proste i nieskomplikowane, nigdy nie spotkał chodzącej katastrofy imieniem Bliss.''

Nigdy nie przypuszczałabym, że aż tak bardzo może spodobać mi się zwykła obyczajówka - no może nie do końca taka zwykła. Kiedy jakiś czas temu przeczytałam opis powieści Coś do stracenia, stwierdziłam, że może być to coś fajnego, czego dawno nie czytałam i postanowiłam po nią sięgnąć. Nie potrafiłam długo koło niej przechodzić i jej nie zacząć czytać. Zaczęłam. Przepadłam na parę godzin i od dawna nie bawiłam się tak nieźle, jak w przypadku tej pozycji.

Poznajcie Bliss Edwards, która studiuje na ostatnim roku aktorstwa w college'u. Ma przyjaciół, jest miła, poukładana, ale ma pewien problem. Jako jedyna z grona znajomych dziewczyn jest dziewicą i postanawia za wszelką cenę to zmienić. Przed odebraniem dyplomu. Ma dość prosty plan - pójść do pubu, poznać przystojnego nieznajomego, spędzić z nim noc i nigdy więcej się z nim nie spotkać. Jednak nie wszystko idzie zgodnie z planem - Bliss spanikowana zostawia bardzo atrakcyjnego i prawie nagiego faceta w swoim łóżku. Robi to pod totalnie abstrakcyjnym pretekstem. Następnego dnia okazuje się, że mężczyzna, którego porzuciła i którego miała już nie spotkać jest jej nowym wykładowcą.

Naprawdę nie przypuszczałam, że ta powieść będzie taka zabawna. Opinie o tej książce są przeróżne, ale chyba większość zgadza się w jednym - można przy niej się świetnie bawić. Ja płakałam ze śmiechu i nie potrafiłam usiedzieć cicho, kiedy przeczytałam o kolejnej wpadce głównej bohaterki. To coś takiego, jak ktoś przede mną wywali się na lodzie, a ja nie potrafię powstrzymać się od śmiechu, chociaż powinnam. Ale chyba sami wiecie, że czasami się nie da. Przy Coś do stracenia można tarzać się po podłodze ze śmiechu i nic nie robić sobie z min zwątpienia rodziny. Co z tego, że pomyśleli, że brakuje mi piątej klepki. Kto by się przejmował.

Cora Carmack stworzyła też fajnych bohaterów. Przede wszystkim wspomniana wcześniej Bliss, która może i wkurzała czasami, ale dzięki swojej ciapowatości była po prostu... urocza i taka normalna. Kolejnym jest Garrick, który był dla mnie największym zaskoczeniem, bo myślałam, że będzie arogancki i złośliwy - co często się zdarza, a mi trochę się to znudziło. Jest za to odpowiedzialnym i porządnym facetem, który ma swoje granice. Razem tworzą zgrany duet, w którym raz coś się psuje, innym razem ulega poprawie, ale jest ciekawie!

Podobały mi się również fragmenty z nutką erotyzmu, w których autorka nie przesadzała i nie było niepotrzebnej wulgarności. Było pikantnie i uczuciowo. To też nasuwa pewien przedział wiekowy i chyba jasne jest, że dwunastolatki nie powinny sięgać po tę książkę. Minusem Coś do stracenia jest z pewnością lekka przewidywalność i to, że większość rzeczy szło zbyt łatwo i jakoś trudno było w niektóre uwierzyć. Dziwne było również zachowanie głównej bohaterki, a raczej sprawa najważniejsza - utrata dziewictwa, tak jakby uważała, że te, które go nie stracą pochodzą z epoki dinozaurów. Rozumiem, że w Ameryce jest inna mentalność ludzi i zachowują się trochę inaczej, no ale bez przesady. Na koniec literówki. Myślałam, że zwariuję od ciągłego wypisywania stron, na których są te błędy.

Coś do stracenia to książka-komedia, którą właśnie tak powinno się traktować. Jeśli ktoś weźmie ją na poważnie, to zmarnuje sobie tylko czas, bo książka się wtedy w ogóle nie spodoba. Spędziłam z nią kilka godzin i z pewnością nie są one stracone. To powieść, którą pochłania się tak szybko jak tabliczkę czekolady i nie da się od niej oderwać, dopóki się nie skończy. Niedługo wychodzi drugi tom i gdy tylko będę miała możliwość go przeczytać, to zrobię to jak najszybciej!
Ocena 4+/6
Książka otrzymana od wydawnictwa Jaguar.

piątek, 1 sierpnia 2014

Magiczna gondola - Eva Völler

„Możliwości nie było zbyt wiele. Na ile mogłam to ocenić - najwyżej cztery. Raz: byłam martwa i znalazłam się w ogniu piekielnym. Dwa: ktoś mnie nafaszerował narkotykami. Trzy: to jakiś film. Cztery: zwariowałam.” 

Szansa odwiedzenia Wenecji kusiła mnie już od dobrych kilku miesięcy, ale za każdym razem zabierałam się za coś innego. Magiczna gondola postała sobie u mnie od grudnia i przykuwała wzrok jak tylko się dało. Ale w końcu te wszystkie (no, prawie) pozytywne recenzje i zachęcanie innych do sięgnięcia po nią, sprawiły, że w końcu przeczytałam. Muszę przyznać, że autorce wyszło całkiem okej - ale o tym za chwilę.

Anna spędza wakacje w Wenecji, w której zwiedziła już wszystkie kościoły, zabytki, uliczki... I się nudzi. Na jednym ze spacerów zauważa czerwoną gondolę i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że w tym mieście wszystkie gondole są czarne. Niedługo potem dziewczyna razem z rodzicami ogląda paradę historycznych łodzi i zostaje wepchnięta do wody. Wyciąga ją przystojny chłopak na pokład czerwonej gondoli. Gdy próbuje wejść na pomost, wszystko rozpływa się Annie przed oczami...

Podróże w czasie nigdy jakoś specjalnie mnie nie kręciły - wolałam poczytać o wampirach, wilkołakach i innych dziwnych stworzeniach, niż o tym, że bohaterowie przenoszą się ze współczesności do wcześniejszych epok. Dlatego po tego typu powieści sięgam bardzo rzadko. Jednak Magiczna gondola okazała się całkiem fajną lekturą, przez którą płynie się lekko i przyjemnie. Nie ma może bardzo dynamicznej akcji, ale nie da się też nudzić czytając ją.

Największym atutem książki są bohaterowie - ich kreacje są wyraziste i barwne. Anna to dziewczyna, której nie da się nie polubić - jest odważna, inteligentna i pomimo tego, że znalazła się w wieku, o którym nie wie zbyt wiele, jakoś potrafi sobie poradzić. Poza tym jej cięty język i uparte dążenie do celów wiele razy mnie rozśmieszało i poprawiało humor. Drugą ciekawą postacią jest młody mężczyzna o imieniu Sebastiano. Na początku nie wiedziałam za bardzo co o nim sądzić, ale z czasem się do niego przekonałam. Jest wiele innych bohaterów, zarówno tych dobrych jak i złych, o których nie da się zapomnieć, ale musicie poznać ich sami!

Bardzo spodobało mi się również to, w jaki sposób Eva Völler przedstawiła piętnastowieczną Wenecję - opisy były plastyczne i działały na wyobraźnię. Autorka jest znawczynią tego miasta, więc myślę, że dość sporo można dowiedzieć się dzięki lekturze Magicznej gondoli. Minusem jest za to z pewnością brak informacji o podróżach w czasie, albo ich niewielka ilość. Nie dowiedziałam się na jakiej zasadzie to działa i dlaczego tak, a nie inaczej - myślę jednak, że zmieni się to w drugiej części. Zabrakło mi tutaj też punktu kulminacyjnego, chociaż może  i był, ale pisarka nie potrafiła tego przedstawić jakoś bardziej dynamicznie i tak, bym miała ochotę z niecierpliwości krzyczeć. Miałam nadzieję na coś bardziej zaskakującego, a było tak... zwyczajnie.

Magiczna gondola nie zachwyciła mnie jakoś specjalnie i też nie stała się jedną z ulubionych książek, ale uważam, że warto dać jej szansę. Przynajmniej dla samej Wenecji, która została tak ciekawie tutaj przedstawiona. Za jakiś czas pewnie sięgnę po drugi tom, aby lepiej poznać świat stworzony przez autorkę i, by zobaczyć, co słychać u bohaterów.
Ocena 4+/6

czwartek, 24 lipca 2014

Zagrożeni - C.J. Daugherty

„Możemy rozmawiać o czymkolwiek - wyjaśnił. - O ile będziemy wyglądali tak samo jak wszyscy. Ludzie widzą to, co chcą widzieć.”

Wybrani to saga, którą pokochałam już od pierwszego tomu, a po drugi pobiegłam już w dniu premiery. Z trzecim było mi jakoś cały czas nie po drodze i sięgnęłam po niego dopiero parę miesięcy po premierze. Nie bardzo wiedziałam czego się spodziewać, bo wiele już zapomniałam z wcześniejszych części, mogłam jedynie przypuszczać, że Zagrożeni nie będą tak świetni jak Dziedzictwo. Okazało się, że miałam rację, ale pomimo drobnych minusów - serię nadal uwielbiam.

Dla Allie Akademia Cimmeria pomimo trudnych początków stała się nie tylko szkołą, w której lubiła spędzać czas, ale miejscem, w którym mogła czuć się bezpiecznie. To jednak minęło, bo ktoś próbuje zniszczyć wszystko co dla niej ma jakieś znaczenie. Nikt nie wie kto jest szpiegiem, a może być nim nawet najbliższy przyjaciel... Wszyscy obawiają się ataku Nathaniela i nikt nie może już sobie ufać.

Muszę przyznać, że początek Zagrożonych w ogóle do mnie nie przemówił - nie chcę zdradzać co się konkretnie wydarzyło, ale przez niego przestałam znowu lubić główną bohaterkę. Chciała robić wszystko sama, nikomu nic  nie mówiła i wychodziła przez to na idiotkę, której nic się nie udaje. Później na szczęście zaczęło się to zmieniać - Allie się ogarnęła i uświadomiła sobie, że ma przyjaciół, na których może polegać. Co nie zmienia nadal faktu, że wkurzała swoim niezdecydowaniem do chłopaków - Carter czy Sylvain? Wcześniej trójkącik mnie nie ruszał, bo autorka przedstawiała ten wątek ciekawie i zabawnie, ale tym razem to jakoś nie wyszło. W tej części też nie do końca potrafiłam wczuć się w klimat szkoły z internatem - co jakiś czas miałam przed oczami fragmenty z serii Magiczny krąg, a chyba nie powinno tak być. 


Pomimo tych minusów C.J. Daugherty zaserwowała czytelnikom dość sporą dawkę dobrej zabawy, przez którą trudno oderwać się chociaż na moment od książki. Postawiła jeszcze więcej pytań niż było wcześniej - bohaterowie próbują znaleźć na nie odpowiedzi, co czasami nawet się im udaje. Są nowe wątki i elementy, dzięki którym powieść stała się bogatsza i bardziej wciągająca.

Niemniej jednak największe wrażenie wywarł na mnie wątek kryminalistyczny - osoba Nathaniela owiana tajemnicą zaczyna coraz częściej się ujawniać i pokazywać wszystkim do czego jest zdolna, gdy nie dostaje tego, czego chce. Panika w szkole zwiększa jeszcze bardziej zainteresowanie czytelnika - przynajmniej moje, bo kiedy nie wiadomo kto stoi po czyjej stronie i nic nie jest do końca pewne, zżera ciekawość co wydarzy się dalej i czyta dotąd, aż po przewróceniu kartki ujrzy się podziękowania. Fajnie zostały też przedstawione przez autorkę wątki, w których bohaterowie próbowali zapobiec dominacji Nathaniela nad uczniami, a co za tym idzie nad szkołą i... światem.

Zagrożeni to trzeci tom, który jest gorszy od poprzednich, ale nadal wystarczająco dobry, by móc dobrze bawić się podczas jego czytania. Pisarka tak jak wcześniej pisze prostym, młodzieżowym językiem, dodając czasami pojedyncze francuskie słowa, dzięki czemu lepiej można zrozumieć pewne postaci. To młodzieżówka, która wyróżnia się swoją oryginalnością i w której można znaleźć prawdziwe wartości w życiu każdego człowieka. Nie jest co prawda tak świetna jak w przypadku Wybranych czy Dziedzictwa, ale nie zmienia to faktu, że i tak polecam Wam zapoznanie się z tą sagą, albo tym tomem - według mnie warto. 
Ocena 4+/6

czwartek, 3 lipca 2014

Miecz Radogosta - Juraj Červenák

 „To szalone czasy. Jeśli ty nie zabijesz, zakatrupią ciebie.''

Na Miecz Radogosta trzeba było czekać dwa lata - to jednak dość długo. Dlatego też kiedy tylko dostałam informację o premierze w Polsce, wiedziałam że nie wytrzymam zbyt długo i zapewne przeczytam książkę, kiedy tylko do mnie dotrze. Poczekała tylko parę dni, a ja z ogromną ciekawością się za nią zabrałam. Co prawda na początku miałam trochę problemów z przypomnieniem sobie pewnych faktów, ale później było już tylko lepiej!

Rogan powraca z zaświatów po to, by walczyć z biesami i siłami ciemności. Jest potomkiem czarnoksiężników z Góry Dzika i jego zadaniem jest wydarcie świętego Krwawego Ognia od służalców Białoboga. By tego dokonać musi zdobyć miecz wojenny, który należał dawniej do boga Radogosta. W trakcie poszukiwań trafi  na zachód, gdzie plemię Czechów jest zagrożone ze strony Łuczan, którzy nieustannie na nich napadają pod dowództwem demonicznego księcia Włościsława. Tym sposobem Czarnoksiężnik zostanie wciągnięty w wir wojny razem ze swoimi przyjaciółmi - wiedźmą Mireną oraz przywódcą wilczej sfory z królestwa zmarłych - Gorywałdem. 

Słowiańska fantastyka nie jest tak popularna w dzisiejszych czasach jak mitologia celtycka, nordycka czy nawet grecka. Wystarczy nawet przypomnieć sobie, czy uczyło się o niej na lekcjach historii. Bo zapewne nie było o tym w ogóle wspomniane, albo gdzieś pojawiła się jedynie wzmianka o niej. Trochę dziwne, bo sami jesteśmy Słowianami, a nie wiemy nic o naszej mitologii, która jest może nawet ciekawsza od tych już tak wiele razy wałkowanych. Juraj Červenák swoją serią o Czarnoksiężniku próbuje w ciekawy i fajny sposób powrócić do naszych korzeni. 

Miecz Radogosta wyróżnia się tak jak w przypadku pierwszej części charakterystycznymi bohaterami - spotkać tutaj można wiedźmy, bogów, czarnoksiężników, wilki, demony, książęta i wielu wielu innych. Trójka głównych, którą tak polubiłam wcześniej tutaj wypadła niestety nieco gorzej. Rogan, to postać najbardziej mroczna i tajemnicza, która nie do końca potrafi poradzić sobie z przeszłością. Byłby nadal moim ulubionym bohaterem, gdyby nie to, że pod koniec robi się słaby ze względu na jedną osobę i nie przypomina tego odważnego, groźnego Rogana co wcześniej. Kompanka Czarnoksiężnika, Mirena (zwana też Osą) to jedna z najbardziej złośliwych person książkowych, która z czasem zaczyna irytować swoim zachowaniem i staje się dla czytelnika obojętna. Najciekawszy jest Gorywałd, który nie rozumie zazwyczaj postępowania swoich przyjaciół i mówi to, co mu ślina na język przyniesie. Brakowało mi tutaj obecności Czarnoboga, który w poprzednim tomie pojawiał się częściej i był najbardziej zabawną postacią w całej książce. 

Nie można za to przyczepić się do świata wykreowanego przez autora. Nadał powieści specyficzny, mroczny klimat, który uzyskał dzięki nie tylko obecności różnych potworów, ale samej podróży głównych bohaterów, którzy na swej drodze spotkali wiele ciekawych i nowych postaci. Fajną sprawą jest tutaj wojna, której zostało poświęcone sporo uwagi i podczas której można było przyjrzeć się nowym zdolnościom Czarnego, które nie zaprzeczajmy - wywierają spore wrażenie. 

Miecz Radogosta to nadal świetna powieść fantastyczna z historycznym tłem, jednak odrobinę gorsza niż Władca wilków. Z pewnością sięgnę po kolejny tom jeśli wyjdzie, a właściwie nie mogę się już go doczekać po takim zakończeniu... Tak czy siak - polecam tę serię, bo naprawdę warto. 
Ocena 4+/6
Książka otrzymana od wydawnictwa Erica.

 Czarnoksiężnik:
Władca wilków | Miecz Radogosta

sobota, 10 maja 2014

W słusznej sprawie - Diane Chamberlain


Tytuł oryginału: Necessary Lies
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 10 kwietnia 2014
„To dziecko ma dużą intuicję, a ta chwila wiele mi o tobie powiedziała. (...) Że jesteś osobą, o którą warto walczyć.''

Bardzo często nie czytam opisów książek, które chcę przeczytać. Sięgam po nie, bo znam twórczość tych autorów i z przyzwyczajenia wiem, że może mi się spodobać. Co z tego, że kompletnie nie mam pojęcia o czym będzie dana powieść. Dowiaduję się w trakcie. Tak było w przypadku nowej pozycji Diane Chamberlain W słusznej sprawie, która z początku oczarowała mnie okładką, a później gdy zagłębiłam się w treść... historią kilku rodzin, a w szczególności jednej, która porusza i skłania do refleksji.

Jane wyszła właśnie za mąż i wbrew mężowi postanowiła pójść do pracy - została opiekunką społeczną. Jej zadaniem było odwiedzanie ubogich rodzin, sporządzanie notatek co jest im potrzebne oraz obserwowanie ich zachowań i podejmowanie wielu decyzji. Na przykład odejmowanie zasiłku społecznego, gdy dostają dodatkowe jedzenie od gospodarza. Jednak jedną z ważniejszych decyzji, którą Jane powinna podjąć, jest doprowadzenie do sterylizacji Ivy- nastolatki, która mieszka w fatalnych warunkach i która nie powinna zajść przez to w ciążę. Oczywiście, ona miałaby o tym nie wiedzieć i według przepisów w Karolinie Północnej oraz innych ludzi pracujących wraz z Jane jest to w porządku. Według niej, nie bardzo. Jak zakończy się więc walka o sprawiedliwość i własne decydowanie o swoim życiu?

Może zacznę od tego, żebyście nie czytali opisu na okładce książki. Fajniej jest nie wiedzieć tego, co tam zdradzili i samemu do tego dotrzeć. W słusznej sprawie na samym początku do mnie nie przemówiła i jej czytanie szło mi z lekkim oporem. Chyba nie mogłam wczuć się w opowiadaną przez autorkę historię i jakoś nie bardzo się to wszystko ze sobą wiązało. Narracja jest prowadzona z punktu widzenia dwóch-trzech postaci i może dlatego miałam problem w powiązaniu ich jakoś ze sobą, ale po jakichś 60 stronach zaczęło mi się podobać i było coraz ciekawiej. Autorka pokazała na przykładzie Jane i Ivy kontrast - życie w biedzie i dostatku, różnice z tego wynikające, ale również liczne podobieństwa.

Diane Chamberlain stworzyła bohaterów z krwi i kości - nie takich ciapowatych, o których zaraz mogłabym zapomnieć, a podczas czytania miałabym ochotę ich udusić. Może i fikcyjnych, ale sprawiających wrażenie prawdziwych, z którymi da się zaprzyjaźnić, pogadać, pośmiać. Takich, których bacznie się obserwuje i przeżywa ich wzloty i upadki. Może na to, że tak bardzo polubiłam Jane i Ivy wpłynęła też sytuacja, w której się znalazły i temat dość trudny, aby nie dało się  im współczuć. Widać też, że pisarka musiała pracować długo nad tą powieścią, zadawać wcześniej wiele pytań i dużo czytać - bo w końcu pisanie o sterylizacji łatwe nie jest, a trzeba na ten temat wiedzieć dość sporo. I wyszło jej naprawdę nieźle.

Dużym atutem książki jest też pokazanie relacji pomiędzy białymi, a czarnymi - fabuła rozgrywa się przez większą część książki kilkadziesiąt lat przed 2011 rokiem. Pokazuje jak ludzie pracowali na plantacjach tytoniu, oliwek i jak wyglądała współpraca, czy też jej brak pomiędzy ludźmi innego koloru skóry. Ciekawie też autorka podjęła temat związku pomiędzy opieką społeczną, a biednymi ludźmi mieszkającymi w fatalnych warunkach oraz jak ulega to zmianie za sprawą nowej osoby, Jane. Opowieść strona za stroną zadziwia coraz bardziej, a pod koniec dzieje się tak dużo, że trudno jest zgadnąć, co wydarzy się dalej.

Od tej książki nie spodziewałam się niczego, bo jak napisałam wyżej, w ogóle nie przeczytałam opisu - miałam jednak nadzieję, że przyjemnie spędzę ten czas i go nie zmarnuję. W słusznej sprawie okazała się powieścią dobrą, poruszającą trudne tematy, ale nie przygnębiającą. Bo pomimo sytuacji Ivy i wielu innych rodzin, w historii jest wiele fragmentów radosnych, które wywołują uśmiech na twarzy i które dają nadzieję. Wydaje mi się, że jedynie początek może lekko zepsuć lekturę, ale później jest coraz lepiej.
Moja ocena 4+/6, 7/10
Recenzja napisana dla:
www.a-g-w.info/

niedziela, 16 marca 2014

Nie odchodź - Lisa Scottoline


Tytuł oryginału: Don't go
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 4 lutego 2014
„Co się dzieje, czemu nie dzwonisz? Usłyszała kroki oddalające się w kierunku wyjścia. Zaczekaj, nie odchodź, proszę, pomóż mi!''

Rzadko kiedy jakaś książka zaskakuje już na samym początku. Często dopiero po kilku rozdziałach zaczynamy oswajać się z daną historią, czytać ją z coraz większym zainteresowaniem. Jednak w przypadku pozycji Nie odchodź rzecz ma się inaczej. Bo już wstęp wbił mnie w fotel i wywołał niemałe zdziwienie, zniesmaczenie i przerażenie. Początkowe opisy, które zaserwowała czytelnikom Lisa Scottoline chwytają za serce, ale  jednocześnie chce się aby dobiegły już końca. A przecież przed nami jeszcze cała pozycja z opowieścią, która zapada na długo w pamięć.

Mike Scanlon to trzydziestosześcioletni lekarz, który odbywa służbę w Afganistanie daleko od swojej żony Chloe i niedawno urodzonej córki. Niespodziewana informacja o śmierci Chloe wstrząsa nim, a jeszcze bardziej szczegóły, których dowiaduje się po powrocie do kraju. Mężczyzna próbuje odpowiedzieć sobie na pytanie, czy tak naprawdę znał kobietę, z którą się ożenił. Musi też znaleźć odpowiedź na to, czy zna również siebie. Najważniejszym wyzwaniem dla niego będzie zajęcie się córką, z którą nie miał dobrego kontaktu ze względu na swoją pracę i o której wie niewiele.

Nowa powieść Lisy Scottoline jest równie dobra jak ta, którą czytałam ponad rok temu, Spójrz mi w oczy. Tu tak jak i tam autorka podjęła się tematu trudnego, trochę kontrowersyjnego i smutnego zarazem. Nie jest to pozycja wybitna, którą można byłoby nazwać arcydziełem literatury. Jednak z pewnością trafi ona do czytelników, którzy gustują w życiowych historiach, w których dużą rolę odgrywają emocje.

Nie odchodź spodobało mi się przede wszystkim dzięki niespodziewanym zwrotom akcji, których jest dość sporo, a dzięki nim lektura staje się ciekawsza i nie nuży. Kiedy zaczęłam czytać tę książkę, nie mogłam się od niej oderwać i kilka godzin później była już przeczytana. Warto zwrócić uwagę na opisy wojennego Afganistanu oraz postaci, którzy są tam umiejscowieni. Najciekawsi i najbardziej wyraziści są lekarze, którzy mają specyficzne poczucie humoru, dzięki któremu próbują rozładować napięcie. Interesujące są też relacje pomiędzy Mikiem, który chce zbliżyć się do własnej córeczki, a Bobem i Danielle, którzy mu to utrudniają, pomimo tego, że nie są rodzicami dziewczynki. To jeden z takich wątków, który trafia do nas pomimo tego, że do końca nie rozumiemy zachowania niektórych ludzi.

Nie odchodź to opowieść, która skupia się na ojcowskiej miłości do dziecka i pytaniach które musi postawić sobie Mike, aby wiedzieć, co jest dla niego priorytetem. Sięgając po tę pozycję nie miałam konkretnych oczekiwań, nawet nie sądziłam, że aż tak bardzo mi się spodoba. Bo nie jest to lektura łatwa, nie da się o niej zapomnieć od razu po przeczytaniu i przejść płynnie do swojej codziennej rzeczywistości. Nadal w myślach gdzieś przypominamy sobie fragmenty z książki i nie możemy przestać rozmyślać o niesprawiedliwości na świecie. Uważam, że warto zwrócić na nią uwagę, bo czyta się ją naprawdę szybko, wzbudza wiele emocji no i niezwykle trudno się od niej oderwać.
Moja ocena 5/6, 8/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka.

sobota, 25 stycznia 2014

Próby Ognia - James Dashner


Tytuł oryginału: The Scorch Trials
Seria/cykl wydawniczy: Więzień Labiryntu 2
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Data wydania: 14 listopada 2012
Śmiało, umieraj razem z Thomasem. Ja wolę uciec po kryjomu i żyć później z wyrzutami sumienia.''

Przygoda z DRESZCZem jeszcze się nie skończyła, a można nawet powiedzieć, że dopiero minął jej pierwszy etap. Początek, który z początku wydawał się być również końcem, jednak nic z tego. Wyjście z Labiryntu było dla Streferów nadzieją na odzyskanie swojego dawnego i normalnego życia, wspomnień i dostanie odpowiedzi na wiele nurtujących ich pytań. Wszyscy łudzili się, że ludzie z tajemniczej organizacji w końcu dadzą im spokój... Życie w Labiryncie, jak zapewne pamiętacie, nie należało do łatwych, jednak bohaterowie mieli swoje miejsce pobytu, jedzenie i jako takie bezpieczeństwo. Nie sądzili, że poza nim może być jeszcze gorzej, jednak ktoś przygotował dla nich kolejne wyzwania i niespodzianki. Tym razem znajdują się na Ziemi, która została spalona przez Pożogę i wysuszona z powodu surowego klimatu. Wszystko nie wyglądałoby tak źle gdyby nie Poparzeńcy, ludzie zarażeni chorobą, która zmienia ich w nieobliczalnych i niebezpiecznych potworów niszczących tereny, na których zamieszkują. Streferzy muszą przejść przez najbardziej spaloną część świata i dotrzeć do wyznaczonego celu w ciągu dwóch tygodni, a przy tym nieustannie uciekać przed nowymi zagrożeniami. Zagrożeniami, które przyniosą śmierć wielu z nich.

Próby Ognia to sequel trylogii Więzień Labiryntu autorstwa amerykańskiego autora Jamesa Dashnera. Muszę przyznać, że sięgając po tę część miałam dość spore oczekiwania, ponieważ tom pierwszy wywarł na mnie spore wrażenie, a jednocześnie pozostawił po sobie niedosyt. Nie ukrywając, spodziewałam się czegoś naprawdę świetnego, czego nie mogłabym tak łatwo zapomnieć. No i pomimo tego, że książka spodobała mi się bardzo, to jednak jest odrobinę gorsza od swej poprzedniczki. Kiedy poprzednim razem narzekałam na złagodzenie niektórych wydarzeń przedstawionych w powieści, tutaj mogłabym ponarzekać jeszcze bardziej, bo naprawdę nie dało się tu pokazać po sobie jakichkolwiek emocji - coś się działo, coś niby ważnego, aczkolwiek na mnie nie wywarło to żadnego wrażenia. Kolejnym minusem będzie z pewnością też fakt, iż fabuła, która rozgrywała się w zamkniętym Labiryncie było o wiele ciekawsza niż ta przedstawiona na spalonej Ziemi wśród Poparzeńców, do której nie mogłam się w ogóle przekonać. Szli sobie, ginęli, krzyczeli, walczyli, ale nie reagowałam na to tak, jak chyba powinnam. 

Niesamowicie spodobało mi się jednak pojawienie się nowych bohaterów, którzy w jakimś stopniu urozmaicili lekturę i sprawili, że stała się ona dużo ciekawsza. Jedni z nich okazywali się ważniejsi od innych, niemniej jednak dzięki temu dało się wyczuć odrobinę rywalizacji pomiędzy nimi, którą i tak spychały na dalszy plan przyjaźń i chęć przeżycia kolejnego dnia. Warto również wspomnieć o tych starych i dobrze nam znanych - Thomasie, Teresie, czy też Minho. Wypowiedzi tego ostatniego jak i Newta nadal rozbawiają i wywołują uśmiech na twarzy, a najbardziej ich charakterystyczny slogan, z którym już zawsze będą mi się kojarzyć. Jeśli zaś chodzi o Teresę, to nie bardzo wiem co tu napisać, żeby czegoś nie zdradzić. Jednak z pewnością jej zachowanie w Próbach Ognia pokazało postać barwną, wyrazistą i w jakimś stopniu nietuzinkową. Na koniec zostawiłam Thomasa, który najbardziej przypominał mi o tym jaka atmosfera panowała w Labiryncie, a jaka jest na Ziemi. Pomimo tego, że był nieustannie opisywany jako ten wyjątkowy, on takim się nie czuł i chyba za to najbardziej go polubiłam oraz za to, że nie przestał wierzyć.

Próby Ognia to książka, która zaskakuje nie tylko obecnością nowych postaci, ale również brakiem odpowiedzi na pytania, na które czytelnik z pewnością miał nadzieję uzyskać zadowalające go wyjaśnienia. Owszem, jakieś są i zrozumieć można już o wiele więcej niż wcześniej, ale nie ma tego zbyt dużo. Kolejną ciekawą rzeczą są retrospekcje, które pojawiają się u jednego z bohaterów, dzięki którym można tylko przypuszczać jaki będzie kolejny krok danej osoby. Oraz najbardziej intrygująca część książki - zakończenie, które z jednej strony ciekawi i cieszy, a z drugiej rozczarowuje. Przekonajcie się jednak sami, co mam na myśli, a jestem pewna, że po nim z ogromnym zainteresowaniem sięgniecie po zwieńczenie trylogii.

Widać, że James Dashner nadal ma wiele bardzo dobrych pomysłów w swojej głowie, ale nie do końca umie je wykorzystać. Wiem, że zdania są podzielone i jednym będzie bardziej podobała się dwójka niż jedynka, a drugim na odwrót. Ja należę do tej drugiej grupy, ponieważ Więzień Labiryntu wywarł na mnie większe wrażenie, była tam mroczniejsza atmosfera, zdarzenia wywoływały u mnie niemałe emocje i nieustannie towarzyszący strach o życie ukochanych bohaterów. Tutaj niestety tego nie czułam, a historię czytałam zamiast ją przeżywać wraz z postaciami. Mam jednak ogromną nadzieję, że zmieni się to w ostatnim tomie i będę mogła postawić ocenę tak wysoką jak części pierwszej, bądź nawet wyższą.
Moja ocena 4+/6, 7/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Papierowy Księżyc.

piątek, 25 października 2013

Głębia - Tricia Rayburn


Tytuł oryginału: Undercurrent
Seria/cykl wydawniczy: Syrena 2
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Data wydania: 2012
,,Jeżeli kogoś kochasz, nie tylko znosisz czyjeś problemy. Nie tolerujesz ich z nadzieją, że może pewnego dnia same znikną. Wspólnie starasz się znaleźć rozwiązanie i to nie dlatego, że masz dość niedogodności, tylko dlatego, że życie twoje i ukochanej osoby są ze sobą splecione, związane. Kiedy ty jesteś szczęśliwa i ja jestem szczęśliwy, a kiedy cierpisz... nic innego się nie liczy...” 

Vanessa Sands odkąd odkryła kim tak naprawdę jest, nie potrafi odnaleźć się w prawdziwym świecie. Na dodatek wiedząc, że całe jej życie otoczone było licznymi kłamstwami przez najbliższych członków rodziny, dziewczyna nie potrafi nikomu w pełni zaufać. Jedyną osobą na której może polegać jest Simon. Jej kłopoty nie kończą się na sprawach osobistych, a wykraczają poza wszelkie możliwe granice. Do Winter Harbor powracają żądne zemsty istoty, które próbowała powstrzymać z przyjaciółmi jakiś czas temu. Teraz walka nie zakończy się tak łatwo, a aby wygrać Vanessa będzie musiała poznać swoją przeszłość i uświadomić sobie, że jest taka sama jak one, a jednocześnie diametralnie się od nich różni. Niebezpieczeństwo i pokusa - te słowa będą towarzyszyć jej w każdym momencie...

Głębia to już drugi tom trylogii poświęconej mitycznym stworzeniom, jakimi są syreny. Mogłoby się wydawać, że całość zostanie poświęcona tylko i wyłącznie im. Tak się jednak nie dzieje, bo realizm przeplata się z fantastyką - spotkamy tutaj przyziemne rozterki bohaterów, jak i problemy, z którymi musi uporać się Vanessa i inne podobne do niej kobiety. Muszę przyznać, że po tej serii spodziewałam się zupełnie czegoś innego, czegoś co pozwoli mi bliżej poznać te tajemnicze stworzenia. Jest inaczej, ale również ciekawie i fascynująco. W pierwszej części narzekałam na małą liczbę informacji, a tutaj ulega to poprawie - w końcu dowiedziałam się o hierarchii syren, ich mocach, celach i tym czym się wyróżniają na tle normalnych ludzi.

Kolejnym aspektem tej książki jest wątek poświęcony odkrywaniu przez główną postać własnej przeszłości i samej siebie jako istoty niebezpiecznej.  Uważam że Tricia Rayburn idealnie przedstawiła te sceny - Vanessa zakradająca się do gabinetu ojca, czytająca jego e-maile, poznająca część zagmatwanej historii, w końcu spotkanie z kimś, kto może zmienić całe jej życie i pomóc wygrać tę walkę. Warto zwrócić uwagę również na język jakim posługuje się autorka - jest prosty, owiany nutką tajemnicy i świetnie sprawdza się w tego typu powieści.

Kreacja bohaterów, która w poprzednim tomie była największym atutem pozycji, tutaj nim już niestety nie jest. Strasznie irytowała mnie Vanessa, która przez swoją nową postać całkowicie się zmieniła i na każdym możliwym kroku użalała się nad sobą i sprawiała przykrość innym. Dalej jest odważna, ale miałam wrażenie że po drodze się pogubiła i zapomniała, jakimi wcześniej kierowała się wartościami. Nadrabia jednak tym Simon - chłopak, który jest w stanie wiele poświęcić dla dziewczyny coraz bardziej go olewającej. Widać jak na kartkach powieści dorósł i stał się równie fascynującą osobą jaką wcześniej była Vanessa. Pojawia się tutaj kilka nowych bohaterów, lepiej możemy poznać tatę Sands i dzięki temu historia staje się bardziej barwna. Wspomnieć również trzeba o punkcie kulminacyjnym książki, który powinien charakteryzować się największym napięciem, a tutaj tego zabrakło. Coś niby się wydarzyło, coś ważnego, ale minęło i można było o tym od razu zapomnieć. Nie powinno tak być, czyż nie?

Po przeczytaniu Syreny wyobrażałam sobie jak może wyglądać fabuła Głębi i nawet o jedną dziesiąta nie przybliżyłam się do tego, jaka ona naprawdę była. Z pewnością cała historia poszła w innym kierunku, niż ta przeze mnie wymyślona. Ale czy lepszym? Nie umiem jednoznacznie na to odpowiedzieć, ale przyznać muszę, że drugi tom wypadł nieco gorzej od pierwszego. Pomimo licznych informacji na temat mitycznych istot i stworzenia nowych wątków, kilka rzeczy nie zostało dobrze przemyślanych. Mam jednak nadzieję, że zakończenie trylogii - Mroczna toń - okaże się naprawdę ciekawe.
Moja ocena 4+/6, 7/10
Za książkę dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat.

Syrena | Głębia | Mroczna toń
PS. Przypominam o KONKURSIE, w którym można wygrać książkę SZUKAJĄC ALASKI - zakończenie jest dzisiaj o północy. Wystarczy kliknąć tu.

sobota, 12 października 2013

Lista marzeń - Lori Nelson Spielman


Tytuł oryginału: Life List  
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis 
Data wydania:  13 sierpnia 2013
,,Zmieniłem plany. Nie przełożyłem niczego na później. Od razu wszystko odwołałem. Zmieniłem plany na zawsze.''

Zapewne wiele z Was będąc małymi dziewczynkami pisało listy marzeń. Czy przypominacie sobie, co z nimi zrobiłyście? Tak jak myślałam, pewnie nie macie zielonego pojęcia co się z nimi stało - może trafiły do kosza na śmieci, a może przez przypadek gdzieś je zostawiłyście. Ale z pewnością do nich nie wróciłyście. Jak zareagowałybyście na wiadomość, że taką kartkę zachowała Wasza mama i chce, abyście wywiązały się z zadań, które wyznaczyłyście sobie kilkadziesiąt lat wcześniej? Zaśmiałybyście się, czy może zdenerwowały, że to przecież jest takie dziecinne? Pokażę Wam co zrobiła główna bohaterka książki Lista marzeń, która znalazła się właśnie w takiej sytuacji. Sytuacji, która ma tylko jedno wyjście.

Brett Bohlinger to trzydziestokilkuletnia kobieta, której wydaje się, że ma wszystko poukładane - dobrą pracę, partnera prawnika, świetne mieszkanie. Na dodatek wie, że po śmierci mamy ma odziedziczyć jej firmę i zostać dyrektorką. Jednak to się zmienia, kiedy zostaje odczytany testament... Bo okazuje się, że jej matka miała całkowicie inne plany, chciała aby jej jedyna córka, zmieniła swoje życie i zaczęła być w pełni szczęśliwa. To miała osiągnąć dzięki liście, którą napisała będąc nastolatką. Cele małej dziewczynki miały być wprowadzone w życie dorosłej kobiety. Czy uda jej się przełamać swoje dawne lęki i wypełnić zadania powierzone jej przez swoją rodzicielkę?

Lori Nelson Spielman z zawodu jest nauczycielką, ale to pisanie i podróże są jej prawdziwymi zainteresowaniami. Lista marzeń to jej debiut literacki, który odniósł już wiele sukcesów. I szczerze mówiąc wcale się temu nie dziwię, ponieważ historia, którą nam opowiedziała jest na swój sposób nietypowa, a przy tym bardzo wciągająca. Nie przedstawiła nam typowego schematu - rozwiedzionej czterdziestolatki, która po stracie swojej miłości i po rocznej depresji postanawia zmienić swoje życie. Tutaj jest zupełnie inaczej, a główna bohaterka tak naprawdę nie chce nic zmieniać, ponieważ uważa że jest szczęśliwa z tym wszystkim, co akurat ma i nie szuka czegoś większego. Do tego nakłania ją dopiero prośba matki, którą napisała ona jeszcze przed śmiercią. Uważam że to coś innego, coś na co warto zwrócić uwagę.

Fabuła intryguje, jest wiele zaskakujących momentów, mamy też różnobarwnych bohaterów, świetnie podtrzymane napięcie i dobrze skonstruowane dialogi - istną mieszankę, która wypadła nieźle. Gdy do tego dorzucimy jeszcze wiele pobocznych wątków, które zapadały w pamięć, można byłoby pomyśleć, że to książka genialna. Ale może nie przesadzajmy, bo taka nie jest... Nie mam jej co prawda wiele do zarzucenia, ale coś się jednak znalazło. Po pierwsze sama Brett, która ogólnie jest postacią wyrazistą i bardzo ciekawą, ale chwilami miałam wrażenie, że zachowuje się jak dziecko i po trupach dąży do celu. Po drugie mimo tego, że sam pomysł powieści zasługuje na ogromny plus, to ogólny zarys tego wszystkiego nie bardzo do siebie pasuje. Wydaje mi się, że był aż za bardzo absurdalny.

Lista marzeń to książka, która zasługuje na czwórkę z plusem. Ma w sobie coś, co przyciąga uwagę czytelnika (nie mam na myśli tylko okładki, która jest pierwszym krokiem do sięgnięcia po nią), na dodatek potrafi go zaskoczyć i świetnie umilić czas. Nie jest to powieść dla określonego przedziału wiekowego, ponieważ zarówno młodzi jak i starsi bez problemu odnajdą się w świecie Brett i się z nią zaprzyjaźnią. Mam nadzieję, że na tej jednej historii nie zakończy się przygoda z literaturą Lori Nelson Spielman. Chciałabym wrócić kiedyś do innego świata, który stworzyła i napisać, że było warto. Bo w przypadku tej pozycji było!
Moja ocena 4+/6, 7/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Rebis.

środa, 25 września 2013

Kijem i mieczem - Kevin Hearne


Tytuł oryginału: Trapped
Seria/cykl wydawniczy: Kroniki Żelaznego Druida V
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Data wydania: 23 lipca 2013
„[...] Jeśli chcesz, żeby mroczne elfy złożyły ci wizytę w starym dobrym Midgardzie, to zrzucaj na nie wszystkie winy przez dobre piętnaście wieków - w końcu cię usłyszą.”

No i po kilku miesiącach spotkałam się po raz kolejny z jednym z moich książkowych przyjaciół, z Atticusem - ostatnim druidem. Przeżyłam z nim parę dość ciekawych przygód i po zakończeniu każdej z nich, mam ochotę na ich dalszą część. Tomy różnią się od siebie nie tylko poziomem, ale również licznymi zmianami w fabule - inne miejsca, postaci, wydarzenia, humor. Autor stara się za każdym razem przedstawić coś nowego, co wzbudzi w nas zaskoczenie i utkwi w pamięci. Po przeczytaniu Zbrodni i kojota zaczęłam mieć obawy, że kolejne części będą coraz gorsze, ale na szczęście się myliłam, ponieważ piątka zdecydowanie została lepiej przemyślana, a pisarz zaczął powracać do tematów, od których wcześniej się oddalił.

Granuaile to dziewczyna, którą powinien znać każdy, kto zapoznał się z wcześniejszymi tomami. Jak pewnie pamiętacie, zaczęła uczyć się po to, by zostać drugim druidem (co znacznie ułatwiłoby życie Atticusowi, który od wielu lat ze wszystkim musiał radzić sobie sam). Minęło dwanaście lat i w końcu przyszedł moment na to, by O'Sullivan splótł ją z ziemią. Niestety nie będzie tak łatwo to wykonać, ponieważ pomimo tego, że jedni bogowie będą starali się im pomóc i obdarują ich licznymi podarunkami, to drudzy zrobią wszystko, aby nie doszło do tego rytuału. Kiedy Atticus wraz z Granuaile i Oberonem lądują u stóp Olimpu, odkrywają że ich wrogowie nie mają wcale złych zamiarów oprócz pomocy w uratowaniu ich świata. Bohaterowie zanim ukończą swoje najważniejsze zadanie, zobaczą wiele dziwnych sytuacji i istot, zabiją paru nadprogramowych elfów i zobaczą, że klauny nie są wcale takie miłe. Będą walczyć tym razem... kijem i mieczem.

Od dawna zastanawiam się, po co sięgam po cykle książek, które czasami dłużą się w nieskończoność, czy po prostu mają kilka tomów. Z jednej strony uwielbiam to czekanie, nutkę ekscytacji kiedy wypatruje się na horyzoncie nowej części i możliwości bycia dłużej z naszymi ukochanymi postaciami. Jednak z drugiej czasami robi się to wręcz irytujące - wydawnictwo przestaje nagle wydawać kontynuacje, tom za tomem robi się coraz bardziej monotonnie i widać, że pisarz nie ma już pomysłów, albo ja sama nie mam w danym momencie możliwości kupienia świeżego egzemplarza. Plusy i minusy się zazwyczaj równoważą, jednak zdecydowanie wygrywa tutaj przywiązanie się do osób, które istnieją tylko na kartkach powieści. Czasami trudno jest pożegnać się z nimi już po kilkuset stronach, a jeszcze gorzej po dwóch tysiącach - jednak to nie jest aż tak wielką przeszkodą. Kiedy myślę sobie, że Kroniki Żelaznego Druida w Polsce miały wydane być jako trylogia, krzywię się z wyraźnym zniesmaczeniem. Bo jak tu przerwać tą niezwykle ciekawą opowieść tak szybko? Bez kolejnych i może bardziej intrygujących przeżyć, wydarzeń. Z pewnością byłby to zły pomysł nawet pomimo lekkiego zaniżania się poziomu serii, która zaczyna odżywać właśnie w tym, piątym tomie, z którym spędziłam niezwykle przyjemnie kilka jesiennych popołudni.

Jestem wdzięczna Kevinowi za to, że postanowił powrócić do krain bogów i opowiedzieć nam o innych nieznanych miejscach czy istotach. Nawet sam rytuał, który mnie niezmiernie intrygował, wypadł jeszcze korzystniej, niż mogłam to przypuszczać. Właściwie miałam wrażenie, że to ja jestem splatana z ziemią i że to przeze mnie przepływa moc Gai. Opowieści o mrocznych elfach powodowały u mnie ogromne zainteresowanie i chęć poznania ich sekretów już na samym początku. Zostałam również oczarowana tym, w jaki sposób autor opisywał uczucia łączące przeróżnych bohaterów - tutaj było to w końcu wyraźnie widać. Co jeszcze utkwiło mi w pamięci? Kolejna ewolucja bohaterów, jednak tym razem zupełnie inna, bardziej żywsza i można by rzec, że doroślejsza (jeśli można tak mówić o ponad 2000-letnim druidzie).

Kijem i mieczem to udana kontynuacja, w której zostało zawartych wiele tematów, na które czekałam już od bardzo dawna. Cieszę się, że nie porzuciłam Kronik już po trzeciej części, która trochę różniła się od dwóch poprzednich, czy też po czwartej - tej najsłabszej. Mogłabym się przyczepić do humoru, z którym najbardziej kojarzy mi się druid i cała ta historia, a tutaj naprawdę nie było wielu fragmentów, z których mogłabym się pośmiać. Słabą stroną też jest powtarzanie wydarzeń, które miały miejsce wcześniej i chwilami głupkowate zachowanie Atticusa. Oprócz tych mankamentów powieść jest jak najbardziej udana i tradycyjnie - gorąco zachęcam do zapoznania się z nią - myślę że warto.
Moja ocena 4+/6, 7/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Rebis.

Kroniki Żelaznego Druida:

sobota, 7 września 2013

Niewolnica - A.M. Chaudière


Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza
Data wydania: 26 czerwca 2013
„-Twoje odczuwanie, Arino - powiedział raptem, nie podnosząc wzroku - jest nieco zniekształcone, wiesz o tym. To co myślisz, że zaczynasz do mnie czuć, zasadniczo może tym nie być... Lepiej, jeśli pozostaniesz przy twierdzeniu, że nie zdołalibyśmy, razem... - uśmiechnął się cierpko. - Jesteś pełna sprzeczności.''

Czasem jest tak, że pomimo przeczytania opisu książki, który wcale nie przedstawia nam niezwykle intrygującej historii i tak po nią sięgamy. Na polskim rynku wydawniczym nie mamy zbyt wielu powieści paranormalnych napisanych przez rodzimych pisarzy, dlatego jeśli się już pojawiają, jesteśmy sceptycznie do nich nastawieni. No ale, ale... Przecież sami wiecie, że zdarzają się i u nas same perełki. I nawet krótkie streszczenie, które może zwiastować nam przewidywalną lekturę, ma w sobie parę kluczowych słów, które wskazują jednak na to, że autor wymyślił coś nowego i trochę kontrowersyjnego. Ja miałam tak z Niewolnicą, która okazała się jednak warta poświęcenia jej jednego dnia.

Arina jest zniewolonym magiem, a pomimo tego zna swoją wartość. Pochodzi z jednego z najstarszych i najbardziej potężnych rodów - jest jedną z Veilleur. Odkąd pamięta, służy swojemu panu Azraelowi, Magowi Aszarte, którego obecność powoduje strach, zwątpienie i pozbycie się wszelkich nadziei na lepsze jutro. Jednak z jakiegoś powodu bohaterka jest jego ulubienicą, a to dopiero zapoczątkuje w niezwykłe zdarzenia... Na drodze Ariny stanie nie tylko uczucie, które nie powinno mieć miejsca, ale również inni mężczyźni, którzy tak łatwo nie odpuszczą. Nie wiadomo więc, który z nich będzie miał dobre zamiary.

Muszę przyznać, że tak naprawdę nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po Niewolnicy, która jest równocześnie debiutem autorki. Już na samym początku ruszył mnie tytuł i wiedziałam, że w trakcie czytania mogę zgrzytać zębami, bo nawet wiedząc, że to jest fikcja, trzeba przyznać, że to trochę chora fikcja. Bo jakby na to nie patrzeć, niewolnictwo w dzisiejszych czasach nie jest postrzegane jako coś niezwykle interesującego i ciekawego. Osadzić w takim świecie całą historię też z pewnością nie jest łatwo i zachęcić jakoś czytelników do dalszego czytania też nie bardzo. Trochę się jednak zdziwiłam, kiedy spostrzegłam, że fabuła ze strony na stronę wciąga mnie coraz bardziej, a nieścisłości wbrew pozorom jest niewiele. Właściwie przez tę książkę nie bardzo wiedziałam, co dzieje się wokół mnie przez cały dzień. A myślę, że samo to jest jakimś plusem tej powieści - rzadko kiedy jakaś pozycja wywiera na mnie taką ciekawość, przez którą chciałabym od razu wiedzieć, co wydarzy się pod sam koniec.

Jednym z największych atutów, za który należy się autorce uznanie, są bohaterowie, którzy są wyraziści i których nie zapomina się tak łatwo. Można podzielić ich na tych dobrych i złych, ale jak się sami przekonacie, przy zakończeniu będzie można dostrzec w nich inne cechy, inne spojrzenie na całe ich dotychczasowe życie. Uważam, że ewolucja postaci jest ciekawym zabiegiem i dzięki temu w powieści nie ma czasu na nudę. Możemy ich porównać również do nas - ludzi bez mocy, którzy również się nieustannie zmieniają, a wobec tego nie są idealni i uczą się na własnych błędach. Z początku Arina wydawała mi się całkowitym zaprzeczeniem tej kobiety, o której było parę słów na okładce, ale dopiero później ukazała nam, jaka jest naprawdę. Azrael to jeden z tych czarnych bohaterów, ale pomimo tego nie umiałam go polubić i raczej już nie będę mogła. Nadal uważam go za chorego i niesprawiedliwego, ale wiem, że inni mają o nim inne zdanie. Severio jest tym ulubionym - lekko tajemniczym, niebezpiecznym, zimnym, ale gdzieś w głębi serca - ciepłym.

Najbardziej spodobała mi się część, w której historia rozgrywa się w murach Akademii Morza Deszczów, ponieważ dopiero tam poznaje się świat magów, obserwuje się ich moce, zachowania, czy nawet same ubrania i odznaki. Uwielbiam powieści, w których bohaterowie uczęszczają do szkół - wtedy dostrzegamy jak bardzo ciekawe wydarzenia mogą się tam odbywać oraz do czego są zdolni nasi przyjaciele. Często w codziennym życiu tego nie dostrzegamy, a po przeczytaniu tego typu książek, staramy się to chociaż trochę zmienić. Powracając do miejsca nauki Ariny - pomimo tego, że tę część lubię najbardziej, mam do niej pewne zastrzeżenia. Tak naprawdę dowiadujemy się niewiele o rodach, o ich historii i o całym świecie, w którym żyją postaci. Zabrakło mi wielu informacji, bez których czytanie zdawało mi się strasznie ogólne. Miałam również w pewnym momencie wrażenie, że śledzę dwie odrębne historie. Nie jestem pewna dlaczego, ale te dwa najważniejsze miejsca, w których znalazła się bohaterka, nie bardzo się ze sobą wiązały - aż do pewnego momentu...

Momentu, który z początku nie był aż takim zaskoczeniem, ale z sekundy na sekundę, robił się coraz bardziej przerażający i intrygujący. Bo, cholera - jak można napisać takie zakończenie, no?! Spędziłam cały dzień na czytaniu o losach magów, czarownic, niewolników i wampirów z myślą, że przecież nie skończy się to wszystko aż tak źle. No przecież nikt nie postąpiłby tak i nie zrobiłby na złość swoim czytelnikom. Muszę jednak uprzedzić, że A.M. Chaudière może doprowadzić Was do białej gorączki i że będziecie chcieli na sam koniec walnąć książką o ścianę ze złości. Ja miałam taką ochotę, ale powstrzymałam się, bo jedyny argument, który przemawiał za nie rzuceniem jej, to taki, że przecież czytało się ją dobrze i przy okazji naprawdę nie była nudna.

Czy polecam Niewolnicę? Jasne, że tak! Kiedyś z pewnością do niej wrócę, a po drugi tom sięgnę od razu po premierze. Bardzo zastanawia mnie to, jak poradzi sobie pisarka w drugiej części i czy będzie nadal umiała mnie nieustannie zaskakiwać. Fajnie byłoby, gdyby postanowiła opowiedzieć nam trochę więcej o całym świecie magów i ich historii - aż zżera mnie ciekawość, co działo się z nimi wcześniej i skąd się w ogóle wzięli. Myślę, że powieść spodoba się również trochę starszym czytelnikom - zresztą przekonajcie sie o tym sami.
Moja ocena 4+/6, 7/10
Za książkę dziękuję portalowi A-G-W.info oraz WFW.