Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Egmont. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Egmont. Pokaż wszystkie posty

piątek, 26 czerwca 2015

Nowa Ziemia - Julianna Baggott

Świat po Wybuchu musi wyglądać dość dziwnie. Nie wiedziałam tylko, że aż tak. Wyobraźcie sobie miejsce całe w gruzach, w którym mieszka szesnastoletnia dziewczyna wraz z innymi zmutowanymi, którym udało się ocaleć. Każdy z nich próbuje przeżyć w przerażającej rzeczywistości, a Pressia musi jeszcze uciekać przed poborem do militarnej organizacji.

Jest też sterylna Kopuła, w której wszyscy są bezpieczni. To Czyści, którzy mieli szczęście i uciekli przed Wybuchem. Jednym z nich jest Partridge, który zaczyna odkrywać prawdę i ucieka przed ojcem. Spotkanie tej dwójki może zmienić wszystko...

Pamiętam okres, kiedy Nowa Ziemia ukazała się na polskim rynku wydawniczym i jak było o niej głośno. Kiedy wszyscy o niej mówili i pisali, że jest świetna, że trzeba ją koniecznie przeczytać i że na pewno skradnie nasze serca. To wszystko minęło, a ja dopiero teraz się za nią zabrałam. I wiecie co? Nie skradła mojego serca, ani nie wywarła jakiegoś ogromnego wrażenia, na co bardzo liczyłam po tych wszystkich opiniach. Była po prostu dobra, bez żadnych fajerwerków i nie wiadomo czego jeszcze. Co jednak sprawiło, że tak dużo osób pokochało tę historię?

Wydaje mi się, że za tym wszystkim stoi warsztat pisarski Julianny Baggott, która pisze naprawdę genialnie. Rzuca się to w oczy już po kilku pierwszych stronach - budowanie klimatu, rzeczywistości, opisy postaci, dialogi, wszystko jest naprawdę dopracowane. Jednak pomimo takiej umiejętności i tak sprawnego kreowania świata przedstawionego, było wiele fragmentów, które mnie nudziły. Autorka nie potrafiła mnie wciągnąć przez pierwszą część książki w opisywaną historię. Ciekawie zaczęło być dopiero w połowie.

Na początku nie mogłam również przekonać się do bohaterów, którzy w wyniku Wybuchu zostali złączeni z różnymi przedmiotami, osobami, bądź zwierzętami. Rozumiem, że to taki gatunek powieści i nie powinnam na to narzekać, ale naprawdę nie pasowało mi coś takiego i nie potrafiłam sobie czegoś takiego wyobrazić. Musiałam się do tego przyzwyczaić, ale nadal uważam, że jest to bez sensu.

Podobało mi się za to przedstawienie historii z perspektyw kilku postaci, nie tylko tych głównych. Dzięki temu miałam szansę obserwować, co dzieje się w różnych częściach wykreowanego świata i poznawać różne punkty widzenia. Warto wspomnieć też o relacjach pomiędzy bohaterami - według mnie były one naprawdę super ukazane i często nie do końca oczywiste. Przynajmniej jeśli chodzi o wątek miłosny.

Nowa Ziemia, jak wspomniałam wcześniej, jest książką dobrą, która ukazuje przerażający świat, ale moim zdaniem nie jest jakoś specjalnie szokująca, ani wciągająca. Plusem jest precyzyjność języka i sposób, w jaki autorka przedstawia czytelnikom obrazy. Jednak na to, by powieść skradła moje serce potrzeba czegoś więcej.
Ocena 4/6

Można znaleźć piękno, jeśli wystarczająco mocno się go szuka.''

piątek, 1 sierpnia 2014

Magiczna gondola - Eva Völler

„Możliwości nie było zbyt wiele. Na ile mogłam to ocenić - najwyżej cztery. Raz: byłam martwa i znalazłam się w ogniu piekielnym. Dwa: ktoś mnie nafaszerował narkotykami. Trzy: to jakiś film. Cztery: zwariowałam.” 

Szansa odwiedzenia Wenecji kusiła mnie już od dobrych kilku miesięcy, ale za każdym razem zabierałam się za coś innego. Magiczna gondola postała sobie u mnie od grudnia i przykuwała wzrok jak tylko się dało. Ale w końcu te wszystkie (no, prawie) pozytywne recenzje i zachęcanie innych do sięgnięcia po nią, sprawiły, że w końcu przeczytałam. Muszę przyznać, że autorce wyszło całkiem okej - ale o tym za chwilę.

Anna spędza wakacje w Wenecji, w której zwiedziła już wszystkie kościoły, zabytki, uliczki... I się nudzi. Na jednym ze spacerów zauważa czerwoną gondolę i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że w tym mieście wszystkie gondole są czarne. Niedługo potem dziewczyna razem z rodzicami ogląda paradę historycznych łodzi i zostaje wepchnięta do wody. Wyciąga ją przystojny chłopak na pokład czerwonej gondoli. Gdy próbuje wejść na pomost, wszystko rozpływa się Annie przed oczami...

Podróże w czasie nigdy jakoś specjalnie mnie nie kręciły - wolałam poczytać o wampirach, wilkołakach i innych dziwnych stworzeniach, niż o tym, że bohaterowie przenoszą się ze współczesności do wcześniejszych epok. Dlatego po tego typu powieści sięgam bardzo rzadko. Jednak Magiczna gondola okazała się całkiem fajną lekturą, przez którą płynie się lekko i przyjemnie. Nie ma może bardzo dynamicznej akcji, ale nie da się też nudzić czytając ją.

Największym atutem książki są bohaterowie - ich kreacje są wyraziste i barwne. Anna to dziewczyna, której nie da się nie polubić - jest odważna, inteligentna i pomimo tego, że znalazła się w wieku, o którym nie wie zbyt wiele, jakoś potrafi sobie poradzić. Poza tym jej cięty język i uparte dążenie do celów wiele razy mnie rozśmieszało i poprawiało humor. Drugą ciekawą postacią jest młody mężczyzna o imieniu Sebastiano. Na początku nie wiedziałam za bardzo co o nim sądzić, ale z czasem się do niego przekonałam. Jest wiele innych bohaterów, zarówno tych dobrych jak i złych, o których nie da się zapomnieć, ale musicie poznać ich sami!

Bardzo spodobało mi się również to, w jaki sposób Eva Völler przedstawiła piętnastowieczną Wenecję - opisy były plastyczne i działały na wyobraźnię. Autorka jest znawczynią tego miasta, więc myślę, że dość sporo można dowiedzieć się dzięki lekturze Magicznej gondoli. Minusem jest za to z pewnością brak informacji o podróżach w czasie, albo ich niewielka ilość. Nie dowiedziałam się na jakiej zasadzie to działa i dlaczego tak, a nie inaczej - myślę jednak, że zmieni się to w drugiej części. Zabrakło mi tutaj też punktu kulminacyjnego, chociaż może  i był, ale pisarka nie potrafiła tego przedstawić jakoś bardziej dynamicznie i tak, bym miała ochotę z niecierpliwości krzyczeć. Miałam nadzieję na coś bardziej zaskakującego, a było tak... zwyczajnie.

Magiczna gondola nie zachwyciła mnie jakoś specjalnie i też nie stała się jedną z ulubionych książek, ale uważam, że warto dać jej szansę. Przynajmniej dla samej Wenecji, która została tak ciekawie tutaj przedstawiona. Za jakiś czas pewnie sięgnę po drugi tom, aby lepiej poznać świat stworzony przez autorkę i, by zobaczyć, co słychać u bohaterów.
Ocena 4+/6

wtorek, 25 lutego 2014

Król uciekinier - Jennifer A. Nielsen


Tytuł oryginału: The Runaway King
Seria/cykl wydawniczy: Trylogia władzy 2
Wydawnictwo: Egmont
Data wydania: 5 lutego 2014
„- „Fatalnie'' to takie potępiające słowo. Wolałbym powiedzieć, że to była wyrównana walka i że przegrałem o włos. -Nie, wcale tak nie było.''

Po książki, których się nie czyta, a przeżywa mogłabym sięgać w nieskończoność. Nie ma ich co prawda aż tak wiele i nie zawsze mamy gwarancję, że akurat my też ją odbierzemy tak jak inna osoba. Ale ta zasada z pewnością może dotyczyć Trylogii władzy Jennifer Nielsen, którą poleca naprawdę wiele osób, a ja do nich się dołączam. Na samym początku również byłam negatywnie nastawiona do tej historii, ale kiedy zaczęłam czytać Fałszywego księcia strona za stroną coraz bardziej mnie zaskakiwał, a pod koniec uświadomiłam sobie, że dawno nie czytałam już powieści pisanej tak lekkim piórem i swobodnym stylem. Dlatego też sięgnięcie po drugi tom było tylko kwestią daty jego wydania. Król uciekinier okazał się równie fascynujący jak pierwsza część.

Jaron zasiadł niedawno na tronie, który może być jednak zagrożony - bo podobno planowany jest zamach na króla. Nie tylko to może budzić strach u władcy, ale również zagrożenie wojną ze strony piratów, którzy być może zażądają zwrotu należących do nich kiedyś ziem. W innym wypadku napadną na Carthyę i przejmą władzę. Jaron, aby uratować swoje królestwo będzie musiał je opuścić. Nie jest tylko pewne to, czy kiedykolwiek do niego wróci...

To, co najbardziej podoba mi się w tej książce, to kreacja głównego bohatera, który ma tak jakby dwa oblicza. To właśnie znany nam najbardziej z pierwszego tomu, arogancki, złośliwy, nie słuchający się nikogo Sage oraz poważny, sprawiedliwy i potrafiący kochać Jaron. Jedna postać, która ma w sobie tyle kontrastów, że aż chce się poznać jej tajemnice. Spotkamy tutaj innych starych znajomych, ale i też poznamy wielu nowych, którzy niekoniecznie zostaną przyjaciółmi Carthyi. Pisarka w tej części zabiera nas w dalszą podróż, przemierzamy królestwo i ziemie poza nim, obserwujemy jak wygląda życie mieszkańców w innych rejonach państwa, jak mieszkają i jakie są ich wartości. Bardzo cieszę się, że wyszła poza tereny zamku i Farthenwood, dzięki temu fabuła stała się o wiele ciekawsza i z pewnością bogatsza.

Król uciekinier urzeka również lekkim językiem, znanym nam z poprzedniego tomu. Jennifer A. Nielsen nie przestała budować ciekawych dialogów z udziałem Sage'a, pełnych złośliwości, prawdy i prowokacji. To właśnie one wzbogacają lekturę i sprawiają, że czyta się ją w tak błyskawicznym tempie. Historia ta została nakreślona z pomysłem, który budzi zachwyt i ekscytuje. Wydaje się, że to prosta opowieść, w której nic ciekawego się nie wydarzy, a jest jednak przeciwnie - to właśnie jej prostota, ale wykorzystanie w odpowiedni sposób pomysłu powoduje, że efekt końcowy jest naprawdę intrygujący, a fabuła pasjonująca.

Powieść ta trafiła jednak na listę moich ulubionych książek przede wszystkim dlatego, że traktuje o rzeczach ważnych, o wartościach jakie powinny przyświecać każdemu człowiekowi pomimo momentów w swoim życiu, w jakich się akurat znajduje. To właśnie można było odczytać między wierszami, to właśnie reprezentował sobą główny bohater, to on potrafił dotrzeć do ludzi, którzy zaczęli schodzić na złą drogę. I to bardzo mi się spodobało. Autorka potrafiła stworzyć historię, która zainteresuje swoją nietypową tematyką oraz może przy okazji czegoś nas nauczy. 

Tylko szkoda, że się tak szybko kończy...
Moja ocena 5+/6, 9/10 
Za książkę dziękuję wydawnictwu Egmont.

Trylogia władzy:

 Fałszywy książę | Król uciekinier
Piosenka, z której narodził się Sage^^.

wtorek, 14 maja 2013

Fałszywy książę - Jennifer A. Nielsen



Tytuł oryginału: The False Prince
Seria/cykl wydawniczy:Trylogia władzy I
Wydawnictwo: Egmont
Data wydania: 23 stycznia 2013
„Nie boję się już diabłów, bo najgorszy z nich mieszka w moim domu!” 

Do zapoznania się z twórczością Jennifer A. Nielsen zachęciły mnie przede wszystkim recenzje na blogach książkowych. Gdyby nie one z pewnością nie sięgnęłabym po tę powieść i nie ukrywam, że dużo bym na tym straciła, ponieważ historia jest opowiedziana w sposób urzekający i na pewno zaskakujący. Dlatego też osoby niezdecydowane bądź krzywiące się i mówiące, że nie przeczytają, niech lepiej zmienią zdanie!

Sage to nastolatek, który od dawna przemieszcza się od jednego sierocińca do drugiego i próbuje przeżyć każdy kolejny dzień. Jego jedynym celem jest zdobycie pożywienia i po prostu uniknięcie śmierci. Jednak pewnego dnia to wszystko się zmienia. Niejaki Conner zabiera go ze sobą, ale nie zdradza po co i w jakim celu. Wszystko z biegiem czasu się wyjaśnia - Sage to nie jedyny chłopiec, którego arystokrata kupił, bądź zabrał z sierocińca, jest ich jeszcze trzech... Okazuje się, że królestwo jest zagrożone i aby temu zapobiec, potrzebny jest powrót zaginionego przed kilkoma laty księcia. Jeden z wybranych ma szansę stać się następcą tronu - kto nim zostanie? Rywalizacja będzie z pewnością zacięta i żaden z nich tak łatwo nie odpuści...

Sięgając po Fałszywego księcia miałam dość spore oczekiwania, w końcu wszystkie pozytywne opinie musiały o czymś świadczyć, dlatego poprzeczkę postawiłam wysoką. Miałam nawet nadzieję, że książka po tym nie spodoba mi się i zaburzę pewną harmonię, odradzę innym sięgnięcie po ten tom. Ale tego nie zrobię, ponieważ w historii zakochałam się tak samo jak wszyscy do tej pory. Nie ma się czego obawiać, ponieważ mimo że główną postacią jest młodzieniec, to nie ma się wrażenia że wszystko co robi, mówi (jak się zachowuje) jest sztuczne. Tutaj pisarka przedstawiła wszystko w sposób tak naturalny, że czułam jakbym płynęła przez tę historię, a nie ją czytała. Rzadko kiedy udaje się autorom, uzyskać taki efekt, a tutaj ewidentnie widać, że Jennifer A. Nielsen wczuła się w ten cały świat i pokazała go nam tak, jak go sama widzi.

To co wyróżnia tę książkę to bez wątpienia Sage, któremu można pozazdrościć sprytu, mądrości, inteligencji i wielu innych pozytywnych cech. Nie jest to postać idealna, ma równie wiele zalet jak i wad, dlatego też z łatwością uda nam się go polubić, czy zrozumieć w wielu kwestiach. Jest również osobą, która ma wiele tajemnic, chociaż na pierwszy rzut oka tego nie widać, ale możecie być pewni, że nigdy go do końca nie rozgryziecie. Kreacja innych bohaterów wypada równie korzystnie i po przeczytaniu powieści będziemy pamiętać każdego z nich. Autorka w ciekawy sposób przedstawiła ich działania, cele oraz zachowania, które pozostają w pamięci na długo. To kolejny dowód na to, że naprawdę warto sięgnąć po tę książkę.

A Ci, którzy tego nie zrobią, mogą tylko żałować!

Fałszywy książkę to powieść obok której nie można przejść obojętnie i chciałabym, aby wszyscy idąc za moim przykładem, spróbowali poznać świat bohaterów i wszystkie inne elementy, za które uwielbia się tego typu historie. Z pewnością książka ma w sobie przesłanie, które każdy z nas powinien wziąć sobie do serca. Jedynym minusem może być fakt, że większość wydarzeń dzieje się w tylko kilku miejscach, ale myślę, że w kolejnej części pisarka zabierze nas w dłuższą podróż. Pozostaje mi tylko polecić Wam z całego serca opowieść nie tylko o próbie ratowania królestwa, ale również o bólu spowodowanym odepchnięciem ze strony rodziny jak i o przyjaźni często wręcz niemożliwej...
Moja ocena 5+/6, 9/10
Za książkę dziękuję portalowi nakanapie.pl

czwartek, 2 maja 2013

Circus Maximus - Damian Dibben


Tytuł oryginału: Circus Maximus
Seria/cykl wydawniczy: Strażnicy historii II
Wydawnictwo: Egmont
Data wydania: 20 lutego 2013

Niech zabije was ignorancja - krzyknęła do tłumu i zniknęła we wnętrzu budynku.''

Po przeczytaniu pierwszej części Strażników historii miałam nadzieję, że kontynuacja będzie lepsza i na pewno bardziej ciekawa. O ile tam na ocenę mógł wpłynąć format książki, który niespecjalnie przypadł mi do gustu, o tyle tutaj w znacznej części przyczyniły się do tego liczne mankamenty. Mogłabym nawet rzec, iż to końcówka była jedynym, pozytywnym aspektem powieści. O tym napiszę jednak nieco niżej.

Przygoda Jake'a ze strażnikami historii jeszcze się nie skończyła - tym razem jego zadaniem będzie odebranie atomium, dzięki któremu mogą podróżować w czasie. Misja jest ważna, ponieważ zasoby tej substancji jeszcze nigdy nie były tak małe. W tym celu przenosi się wraz z towarzyszami do XVIII - wiecznej Szwecji, w której wydarzy się więcej niż by tego chcieli. Ponadto dowiadują się, że Agata Zeldt chce przejąć kontrolę nad całym światem dzięki legionom rzymskim. Strażnicy muszą zrobić wszystko co w ich mocy, aby pokrzyżować jej plany, dlatego przenoszą się do Rzymu w 27 roku naszej ery, gdzie będą musieli wtopić się w tłum i przygotować plan, dzięki któremu otrzymają możliwość wygrania z najbardziej niebezpieczną kobietą w historii...

Circus Maximus to powieść bez wątpienia lekka, obfitująca w wiele przygód i szybko mknącą akcję, ale też posiadająca wiele minusów. Od samego początku książki większość elementów do siebie nie pasowała, a zachowanie głównego bohatera było sztuczne i przez to zamiast skupić się na czytaniu, ja wymyślałam historie jak spada ze statku, czy ginie z rąk sępów... Przynajmniej byłoby ciekawie i zostałabym uwolniona od bohatera, który dosłownie wszystko robi źle, później opłakuje sam siebie, po czym znowu jest świetny, gdyż udało mu się nikogo nie zabić i nic nie zepsuć! A jego przemyślenia o Topaz, dziewczynie która skradła mu serce były do potęgi entej żałosne i śmieszne. Rozumiem, że ktoś mu się może podobać, że chce ją uratować, ale przez to że nie potrafi nikogo słuchać, sam wpada w tarapaty i pociąga za sobą przyjaciół. Pomimo tego ma kilka cech, które wpływają na jego korzyść, jak na przykład odwaga, ale to tylko chwilowe przebłyski normalnego zachowania.

Język nadal jest prosty, a niektóre wypowiedzi postaci wołały o pomstę do nieba. Szkoda, że autor nie zadbał o to, aby relacje bohaterów były bardziej realistyczne... Nie mam tutaj na myśli tylko tych młodszych, ale również starszych, którzy w prawdziwym świecie na pewno nie zachowują się tak dziwacznie. Niemniej jednak warto wspomnieć o końcowych wydarzeniach, które wywarły na mnie dość duże wrażenie, a mowa tu o zgiełku na stadionie Circus Maximus i próbie wygrania z Agatą Zeldt. Zakończenie również jest zapowiedzią następnej części, w której może wydarzyć się wiele, jednak ja po nią z pewnością nie sięgnę. 

Drugi tom o strażnikach historii wypadł gorzej niż pierwszy, a miałam co do niego dość spore oczekiwania. Cykl nie jest ambitny, jedni miło spędzą z nim czas, a drudzy (tak jak ja) będą wyłapywać jakieś minusy, takie jak chociażby nie rozwijanie wielu wątków. Damiana Dibbena można jednak pochwalić za dobre przekazanie nam wielu informacji i ukazanie świata starożytnego w tak niecodzienny i świetny sposób. Dzięki temu można było podziwiać wspaniałe budynki, widoki i ludzi, którzy aż tak bardzo nie różnią się od tych współczesnych. Wiem, że wielu uwielbia tę serię i na pewno nie będę odradzać sięgnięcia po nią, bo każdy z nas ma inny gust. Myślę więc, że warto samemu przekonać się, czy historia o Jake'u przypadnie Wam du gustu.
Moja ocena 3/6, 4/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Egmont.

Strażnicy historii:
 Nadciąga burza | Circus Maximus

piątek, 19 kwietnia 2013

Nadciąga burza. Strażnicy historii (audiobook CD)


Tytuł oryginału: The storm begins
Seria/cykl wydawniczy: Strażnicy historii
Wydawnictwo: Egmont
Data wydania: 18 kwietnia 2012
„Historia zmienia się nieustannie. Nie jest jak prosta linia. To raczej skomplikowana, wciąż ewoluująca struktura.”

Nazywanie książki następcą Harry'ego Pottera nie wróży z pewnością nic dobrego i jest już dla czytelników nużące. Ile razy czytaliście coś takiego? Ja już dużo i wciskanie takich kłamstw na okładkach powieści, naprawdę zniechęca do sięgnięcia po nią. Ciekawość jednak często wygrywa, co możecie zobaczyć na moim przykładzie. Jednak tym razem zapoznałam się z opowieścią w innej formie - audiobooku. Przyznaję z ogromnym smutkiem, że się z nim nie zaprzyjaźniłam, ponieważ zamiast przyjemnie spędzać czas, ja odliczałam ile zostało do końca rozdziału...

O czym jest? Pewnego dnia ktoś porywa Jake'a Djonesa wyjaśniając jednocześnie, że jest to konieczne, ponieważ jego rodzice zaginęli i nikt nie wie gdzie mogą być. Bohater dowiaduje się kim są tak naprawdę ludzie, o których myślał, że wie wszystko. Rzeczywistość jest jednak inna i zdany tylko na siebie i grupę nieznanych i dziwnych mu ludzi, wyrusza do XIX - wiecznej Francji, później do epoki renesansu, by ratować historię przed złym Zeldtem, którego zamiarem jest zniszczenie całego świata. 

Damian Dibben wykorzystał popularny ostatnio motyw podróży w czasie, ale dodał do tego swój nowy pomysł i dzięki temu powieść stała się bogatsza i w jakimś stopniu charakterystyczna. Dzięki niej możemy podróżować po różnych epokach i dostrzegać piękno ubiegłych czasów, które na lekcjach historii z pewnością ciekawe się nie wydawały. Bo kto powiedział, że nie można uczyć się jej z przygodowych książek? Jestem pewna, że autor swoją serią zachęcił wielu czytelników do poszerzenia informacji o konkretnych wydarzeniach, które zostały tutaj wspomniane. Szkoda tylko, że nie rozwinięte. Warto zwrócić również uwagę na Punkt Zero w Historii, w którym można było podglądać przeróżne przedmioty z każdego okresu - interesujące i wywierające duże wrażenie.

Natomiast bardzo nie podobała mi się przewidywalność praktycznie każdej sytuacji, wobec czego nic mnie nie zaskoczyło, nie zadziwiło i było nudno. Drugim mankamentem jest zachowanie i wypowiedzi bohaterów - raz odpowiednie do ich wieku, a chwilę później pokazujące czystą głupotę, infantylność i małą realność w tym co robią. Dlatego też nie udało mi się do nich przywiązać czy polubić, miałam wrażenie że po prostu są i próbują uratować świat. Bez problemu mogłabym o nich zapomnieć, ponieważ niestety nie wyróżniali się niczym szczególnym, byli tacy jak większość postaci w powieściach. Dibben możliwe chciał uzyskać taki efekt, bo w końcu bohaterowie są jeszcze dziećmi, ale ktoś kto czyta ma całkowicie inny pogląd tego wszystkiego. Ponadto jeszcze wątek miłosny, który w ogóle nie pasował mi do tej opowieści i był niepotrzebny. Co to za moda, że w każdej książce muszą być nieszczęśliwie zakochani w sobie ludzie? 

Nadciąga burza to pierwszy tom serii Strażnicy historii, która zapowiada się raczej średnio. Myślę, że bardziej spodoba się ona młodszym czytelnikom niż tym starszym - ja mając zapewne dwanaście lat miałabym tę pozycję na liście ulubionych. Na koniec dodam, że mamy tutaj również walkę dobra ze złem - schemat całkowicie utarty, ale według mnie ponadczasowy i uczący młodszych jak żyć i jakie właściwe decyzje podejmować. Muszę również wspomnieć o tym, że polecam zdecydowanie bardziej książkę papierową, a nie audiobook, ponieważ mnie strasznie wymęczył i drugi raz nie popełnię już tego błędu. Na koniec stawiam 3+ i mam nadzieję, że drugiej części będę mogła wystawić ocenę wyższą.
Moja ocena 3+/6, 5/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Egmont.

Trailer:

poniedziałek, 11 lutego 2013

Insygnia. Wojny światów - S.J. Kincaid


Tytuł oryginału: Insignia
Seria/cykl wydawniczy: Insygnia, tom I
Wydawnictwo: Egmont
Data wydania: luty 2013

„Teraz zaczął jednak rozumieć, od czego są przyjaciele: przypominają, że w gruncie rzeczy nie jest tak źle. Że trzeba umieć śmiać się z samego siebie.”

Leży przede mną książka, po której w ogóle nie wiedziałam czego mogę się spodziewać, co mogę spotkać w środku i z czym dokładnie się zmierzyć. Wcześniej nie czytałam nic co jest powiązane z gatunkiem science-fiction, więc byłam ciekawa i jednocześnie przerażona. Wtedy zaczęłam czytać i przepadłam na kilka godzin, przez które przeżyłam jedną z najbardziej niesamowitych przygód w życiu!

Tom Raines żyje z dnia na dzień - nie wie czy kolejną noc spędzi w hotelu czy na ławce w parku, czy pójdzie do szkoły. Wędruje ze swoim ojcem, a domem może nazwać jedynie kasyno, miejsce w którym mogą zarobić pieniądze. Chłopak jest bystry i potrafi pokonać każdego gracza, dlatego też pewnego dnia nieznajomy mężczyzna składa mu pewną propozycję - będzie mógł zostać kadetem w Wieży Pentagonu, elitarnej akademii wojskowej. Ściślej rzecz biorąc, będzie miał swoją szansę aby stać się kimś wyjątkowym. Zostanie członkiem Sił Układu Słonecznego, nadludzką maszyną bojową - a dzięki temu zyska przyjaciół, szacunek rywali i przede wszystkim, będzie mógł poprowadzić swój kraj do zwycięstwa w III wojnie pozaziemskiej.

„Uwagę Toma przykuł nagle widok własnych piersi. Sięgnął do nich i wsunął rękę za dekolt. Wyatt odchrząknęła znacząco. 
- No co? - bronił się Tom. - Są moje. 
- Chyba nie zamierzasz siedzieć tutaj i obmacywać się na moich oczach? To trochę niegrzeczne, nie uważasz? 
Tom opuścił rękę, nieco zawstydzony.
 - Daj spokój, ty też masz całkiem nowy sprzęt. Nie jesteś ciekawa?”

Powieści na pewno nie można zarzucić tego, że jest mało oryginalna - autorka postarała się o całkiem nowy pomysł, który po przelaniu na papier wypadł bardzo korzystnie. Kiedy sięgnęłam po Insygnię, nie sądziłam że spodoba mi się już na początku, ale tak właśnie było. Po przeczytaniu kilku stron polubiłam język i styl pisarki i to trwało do samego końca. Wiem, że niektórym osobom poszczególne słowa mogą sprawiać trudności, czy same  nazwy głównych bohaterów, ale mi to nie przeszkadzało. Bardziej wzbudzało ciekawość i fascynację światem S. J. Kincaid. Gdy nie rozumiałam danego słowa (a było ich raptem kilka), sprawdzałam w sieci, a imiona nadane im, idealnie pasowały do tej rzeczywistości.

Insygnia. Wojny światów jest bez wątpienia dobrą lekturą, którą zapamiętam na długo dzięki wielu czynnikom. Przede wszystkim trzeba wspomnieć o świecie jaki wykreowała pisarka - normalni ludzie zamieniani w ulepszonych, mających w swoich głowach procesory, dzięki którym potrafią rzeczy o których wcześniej nawet nie śnili. Do tego dochodzą jeszcze symulacje, w których uczestniczą na zajęciach - walki, praca zespołowa, śmierć - a wszystko wraca do normy po odłączeniu specjalnych kabelków. Po drugie, podobne do symulacji - gry wirtualne, w których bierze udział główny bohater i jest w nich całkiem dobry.  Po trzecie, powrót do świata bardziej rzeczywistego, w którym można pójść do kina i do tego mniej, polecieć w niebo i wziąć udział w bitwie pozaziemskiej.

„- Dostanie zawału, kiedy się o tym dowie - poinformowała go Wyatt. - Liczę raczej na wylew - odrzekł ze śmiechem Tom.” 

Postaci są barwne, wyraziste i mają swoje indywidualne cechy, dzięki czemu bez trudu ich rozpoznajemy i z czasem coraz bardziej lubimy. Towarzyszymy im na każdym kroku i widzimy jak się zmieniają, do czego są zdolni. Niektórzy potrafią irytować nas na każdym kroku, ale był to z pewnością zabieg zamierzony, skoro Tom miał często z nimi na pieńku. Możemy zauważyć jak wśród nastolatków wybuchają poważne sprzeczki, jaka jest polityka, z kim się trzymają. Uważam, że stworzenie grup było świetnym pomysłem, ponieważ dzięki temu nieustannie coś się działo na kartkach powieści i nie było czasu na nudę. Moimi ulubionymi bohaterami zostają z pewnością: Tom, Vik, Wyatt i Meduza, którzy nieustannie mnie czymś zaskakiwali.

Wspomniałam o plusach, a niestety podczas czytania zauważyłam pewne braki i coś mnie denerwowało. Przede wszystkim, po przeczytaniu opisu tak jak pisałam we wstępie, nie wiedziałam czego mogę się spodziewać, ale skoro padły tam takie słowa jak: III wojna pozaziemska, akademia wojskowa, nadludzka maszyna bojowa - to czy nie przypuszczalibyście, że będzie tutaj dużo poważnych walk? Bo ja tak myślałam i się na tym zawiodłam. Myślałam, że będą walczyć w kosmosie, spędzać tam więcej czasu i niestety tego nie było. Po drugie zabrakło mi większej liczby informacji o całym procesie i wszystkich innych funkcjach jakie posiadł Tom w wyniku umieszczenia w jego głowie procesora, czy też o całym systemie i regułach panujących w akademii.

Podsumowując, Insygnię. Wojny światów uważam za powieść bardzo dobrą, dzięki której spędziłam naprawdę miło popołudnie. Zabrała mnie do całkiem innego świata, w którym wcześniej nie przebywałam i do którego z pewnością wrócę, ponieważ w przygotowaniu jest tom drugi! Osobiście jestem niezwykle ciekawa co wymyśli pisarka w kolejnej części i mam nadzieję, że będzie równie ciekawie jak tu, albo jeszcze bardziej. Historia ta obfituje w niespodziewane zwroty akcji, nie możecie przewidzieć niczego bo i tak coś Was zaskoczy. Myślę, że warto po nią sięgnąć, a kolejnym plusem niech będzie to, że potrafiła mnie wiele razy rozbawić wypowiedziami bohaterów. Polecam serdecznie!
Moja ocena 5/6, 8/10

Zapowiedź:

sobota, 6 października 2012

Projekt C - Sophia Bennett



Tytuł oryginału: Threads
Wydawnictwo: Egmont
Data wydania: wrzesień 2011
Książka dostępna tutaj: .klik.
 ,,Musisz przedstawić swoją wizję. Musisz ją wykonać. To twoja historia. Twoje rozumienie istoty piękna. To opowieść o rzeczach, które cię zainspirowały, i o tym, jak je wykorzystujesz.''

Ostatnio chciałam przeczytać książkę przeznaczoną dla nastolatek, o ich codziennych problemach, wzlotach, upadkach. Dlatego właśnie sięgnęłam po Projekt C i tego po tej pozycji oczekiwałam. O tym czy dostałam do końca to, czego chciałam, dowiecie się w dalszej części recenzji.

Powieść Sophii Bennet opowiada o trzech przyjaciółkach - Nonie, której pasją jest moda, Edie, która zajmuje się ratowaniem świata i Jenny, która zagrała właśnie pierwszą rolę w hollywoodzkim filmie. Któregoś dnia przez przypadek spotykają cichą, nieśmiałą i zaniedbaną dziewczynkę z Afryki o imieniu Crow. Ma dwanaście lat, kiepsko idzie jej z czytaniem, ale za to fantastycznie rysuje i czyta - stwarza coś, co na początku wydaje się być czymś niemożliwym. Tak właśnie rodzi się wspólne przedsięwzięcie - Projekt C,za którym stoją trzy zupełnie zwariowane nastolatki. Ich celem jest pomóc Crow, zarówno w dziedzinie mody, czytaniu jak i w odnalezieniu rodziny. ,,Szalona, dowcipna, tętniąca życiem historia osadzona w świecie mody.''

Historię widzimy oczami Nonie, tej która według innych nie potrafi się normalnie ubrać, a jej babcia tak wyraża się o jej stylu: ,,-W co ty się ubrałaś, dziecko? Wyglądasz jak druciak do szorowania naczyń.'' Myślę, że dzięki takiemu zabiegowi powieść stała się ciekawsza, chociaż nie ukrywam, że chciałabym przeczytać, co o tym wszystkich sądziła sama Crow, która rzadko kiedy zabierała głos. Co sądzę o książce? Uważam, że warto ją przeczytać, ponieważ możemy dzięki niej nauczyć się wielu rzeczy. Jest to bez wątpienia mądra, trochę dowcipna pozycja, po którą mogą sięgnąć praktycznie wszyscy.

Język jest prosty, dzięki czemu powieść czyta się naprawdę szybko, mimo że nie wciąga aż tak bardzo jak tego po niej oczekiwałam. Fajnie się czytało, ale zabrakło mi w niej czegoś niezwykłego, czegoś po czym zapamiętałabym ją na naprawdę długo. Nie spotkamy tutaj jakichś niezrozumiałych słów związanych z modą, mogą jedynie pojawiać się nazwiska takie jak Lagerfeld, ale myślę że wiele osób będzie kojarzyło go i innych. Warto wspomnieć również o oprawie, która jest świetna. Po pierwsze okładka, dzięki której możemy domyśleć się o czym może ta powieść być, a po drugie ciekawie ozdobione strony, dzięki którym trzymanie i czytanie tej lektury to sama przyjemność.

Wspominałam wyżej praktycznie o samych plusach, a o minusach niestety też muszę. Może zacznijmy od tego, że od pozycji tej bije naiwność, która strasznie denerwowała mnie podczas czytania. No bo, bądźmy szczerzy, jaka nastolatka zrobiłaby z pomocą przyjaciółek pokaz mody, w którym wzięliby udział ważni ludzie z tej branży? Irytowała mnie też jedna z bohaterek, a mianowicie Jenny - całkiem świeżutka gwiazda, która myśli że dzięki zmianie stroju chłopak do którego coś czuje w końcu coś poczuje do niej. A wiadome jest, że nie szanuje on dziewczyn i zmienia je jak rękawiczki. Projekt C jest też przewidywalny i to nawet bardzo. Autorka chyba nie zaskoczyła mnie niczym, bo zanim coś się wydarzyło ja już wiedziałam jak to się rozegra..

Wspomnijmy jeszcze o innych postaciach. Nonie, o której pisałam wcześniej według mnie jest całkiem sympatyczną bohaterką, która nie potrafi rysować i ubierać się właściwie też, mimo że moda to jej hobby. Jest bohaterką z krwi i kości, którą łatwo jest sobie wyobrazić jako normalną dziewczynę robiącą milion rzeczy na sekundę. Edie, która prowadzi bloga i stara się ratować świat również polubiłam, mimo że raz ją skreśliłam po pewnej rzeczy, którą zrobiła, dzieki której jej blog stał się bardziej popularny. Crow wydaje mi się najciekawszą osobą, jaką stworzyła Bennett. Zapewne dlatego, że była strasznie tajemnicza, nieśmiała, mało mówiąca i potrafiąca kochać w bardzo skryty sposób.

Reasumując, Projekt C uważam za całkiem udaną powieść, po którą zachęcam sięgnąć. Może nie jest to pozycja z fajerwerkami, ale jest to bez wątpienia mądra książka, o nastolatkach dążących do wyznaczonych przez siebie celów. Można dzięki niej trochę się pośmiać, trochę się podenerwować z naiwności i ogólnie rzecz biorąc, dobrze spędzić czas.
Moja ocena 4+/6, 7/10
Książkę otrzymałam od serwisu nakanapie.pl - serdecznie dziękuję!

piątek, 10 lutego 2012

Czerwień rubinu - Kerstin Gier

 
Tytuł oryginału: Rubinrot
Seria/cykl wydawniczy: Trylogia czasu tom 1
Wydawnictwo: Egmont
Data wydania:
maj 2011
  
„Rubin to początek, lecz i zakończenie.” 

O Trylogii czasu praktycznie każdy słyszał odkąd pojawiła się na półkach w księgarniach. Pojawiały się same pozytywne opinie, zmuszające do tego aby jak najszybciej przeczytać i zarażać kolejne osoby. Jednak ja o świetności lub beznadziejności (tak też może być) książki przekonałam się dopiero wczoraj, kiedy po nią sięgnęłam.

Gwendolyn w wieku szesnastu lat pierwszy raz przenosi się do innej epoki, czasu. Sam fakt, że to ona może podróżować w czasie, a nie jej kuzynka Charlotte jest dziwny. To Charlotte od dziecka była przygotowywana do tej chwili: uczyła się wielu języków, fechtunku, była mądra - wiedziała praktycznie wszystko. A tu ni z gruszki ni z pietruszki ten dar ma jednak Gwendolyn! Jej życie zmienia się w ciągu dwóch dni o 180 stopni i już nie jest tą samą osobą. Poznaje Strażników Czasu i Gideona - drugiego podróżnika, który jest wredny i arogancki. Mają do wykonania tajną misję, ale czy im się to uda? 

 Moje pierwsze wrażenie, kiedy zaczęłam czytać książkę, było takie: ,,co to w ogóle jest?!'' Pierwszy rozdział był ciekawy, a w drugim coś mi nie pasowało i niezbyt mi się podobał. Irytowała mnie cała rodzinka Gwen, to zamieszanie koło Charlotte było absurdalnie wyolbrzymione. Więc jak widzicie, moje pierwsze wrażenia nie są zbyt pozytywne.. Książka zaczęła nabierać tempa dopiero wtedy, gdy Gwendolyn spotkała Strażników Czasu i Gideona. 

 „- Jest w nim zakochana. - Nie, nie jest. - Ależ tak, jest. Tylko jeszcze o tym nie wie.”

 No tak. Kiedy pierwszy raz Gwen spotkała Gideona, miałam ochotę piszczeć z radości jak jakaś psychofanka, ale nie wiem właściwie dlaczego. Może lubię aroganckich, wrednych i nieczułych na pierwszy rzut oka facetów z książek? Tak, chyba zdecydowanie tak! Odkąd pojawił się pierwszy raz ten chłopak, powieść pochłonęłam w mgnieniu oka. Niebezpieczeństwo, nieśmiałe spojrzenia, uratowanie życia, niespodziewane zwroty akcji, przystojny Gideon - elementy, za które pokochałam tę serię!

Język autorki jest dość lekki. Pisarka potrafi bez problemu wciągnąć czytelnika w wir wydarzeń i nie dać wytchnienia do ostatniej strony. Oczywiście, pod warunkiem że cała fabuła przypadnie nam do gustu, a przecież nie musi. Podróżowanie w czasie jest dość oryginalnym pomysłem na napisanie powieści, chociaż można z tym motywem spotkać się również w innych książkach. Jednak mistrzynią w tym jest bez drugiego zdania Kerstin Gier.

Książka ,,Czerwień rubinu'' jest bez wątpienia dobrą lekturą, na nudne popołudnia. Nie potrafi niestety  rozśmieszać do łez (jedynie jedna długa wypowiedź Gwen mnie rozbawiła), ale i tak poprawia humor, dzięki takim fantastycznym postaciom! Nieziemsko piękne okładki, zmuszają wręcz do kupienia i przeczytania (jakiś urok czy co?:)). Polecam serdecznie!
Moja ocena 5,5/6 , 9/10