Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 3.5/6. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 3.5/6. Pokaż wszystkie posty

sobota, 7 listopada 2015

Między książkami - Gabrielle Zevin

Książka, w której ważną rolę odgrywają również książki (no i są też na okładce) od razu zwraca na siebie uwagę. Moją zwróciła już ponad rok temu, ale dopiero teraz postanowiłam dać jej szansę. I z jednej strony cieszę się, że po nią sięgnęłam, a z drugiej - nie wniosła do mojego życia nic ciekawego. No oprócz tego, że znowu zaczęłam czytać. Powieść Gabrielle Zevin z pewnością idealnie sprawdza się w nudnej podróży pociągiem czy podczas długich jesiennych wieczorów. Ale nie warto oczekiwać po niej czegoś naprawdę wciągającego.

Autorka przedstawia czytelnikom historie właściciela księgarni, który wiecznie na wszystko narzeka i przedstawicielki handlowej pewnego wydawnictwa. Ona - wiecznie uśmiechnięta, on - zrzędliwy. Jednak pomimo tego w jakiś sposób drogi tej dwójki się krzyżują - najpierw zawodowo. Potem w wyniku paru zaskakujących wydarzeń i jednej osoby losy wszystkich mieszkańców małego miasteczka zaczynają się zmieniać.

To, co podobało mi się w tej książce najbardziej, to pokazanie przemiany jakiej ulegają bohaterowie dzięki jakiemuś znaczącemu momentowi w ich życiu albo osobie. Również ukazanie tego, jak uniknąć samotności, której boi się chyba każdy z nas. Zgorzkniały, mieszkający samotnie facet, za którym mało kto przepada zmienia się nie do poznania. Nawet tak bardzo, że pod koniec trudno uwierzyć, że to ta sama postać. 

Pięknie została przedstawiona więź pomiędzy książkami i ludźmi - to, za co tak naprawdę kochamy czytać i co opowieści wnoszą do naszego życia. Super była również cała ta otoczka związana z literaturą - opisy klubów dyskusyjnych (które chwilami były nawet zabawne), księgarskie ciekawostki, spotkanie z autorem.

Ale pomimo tych plusów, książka zasługuje na 3+, booo... często miałam wrażenie, że to co czytam dzieje się za szybko, jest mało realistyczne, a postaci są pozbawieni jakichś wyrazistych cech. Czytało się okej, ale pewnie za tydzień nie będę potrafiła jej już streścić. Jest lekka, mało wymagająca, więc jeśli szukacie czegoś w tym stylu, to polecam. W innym wypadku nie bardzo.
Ocena 3+/6

środa, 10 czerwca 2015

Dzień, który zmienił wszystko - Catherine Ryan Hyde

Większość ludzi woli sądzić, że ich uprzedzenia wynikają bez reszty z winy osoby, do której je czują, i ta pokrętna logika wydaje się im rozumna.'' 

Zgaduję, że nikt z nas nie chciałby zostać porzuconym przez swoją matkę w lesie zaraz po urodzeniu. Trochę bardzo przerażające i zdawać by się mogło, że nieludzkie. Trudno jest to sobie wyobrazić, ale właśnie staje się to kluczem do pewnej opowieści autorstwa Catherine Ryan Hyde. Postać chłopca na okładce przyciąga wzrok, a napisy i znane nazwiska autorów zachęcają do przeczytania opisu, który też wydaje się być całkiem interesujący. Szkoda tylko, że sama powieść nie jest już tak świetna, jak ją reklamowano. 

Nathan McCane wraz z żoną prowadzą spokojne, ale nudne życie, w którym brak bliskości i głębszych uczuć. Pewnego dnia, gdy mężczyzna udaje się na polowanie, znajduje w lesie porzucone niemowlę. To staje się dla niego pretekstem, by zmienić wszystko i zawalczyć o syna, o którym zawsze marzył. Niestety prawo do opieki nad dzieckiem uzyskuje członek rodziny malucha. Nathan ma jednak pewną prośbę, pragnie by zostało ono przyprowadzone do niego któregoś dnia, by poznało, kto go ocalił.

Dalsza część historii rozwija się piętnaście lat później, ale warto poznać ją samemu i nie czytać całego opisu z tyłu okładki. Sięgając po tę książkę, miałam dość spore oczekiwania ze względu na pewne porównania z Jodi Picoult i muszę przyznać, że pisarka Dnia, który zmienił wszystko im nie sprostała. Pierwsza część powieści była naprawdę ciekawa i dobrze napisana, a dzięki temu nie mogłam się od niej oderwać. Jednak w przypadku drugiej i kolejnych było zupełnie inaczej. 

Przede wszystkim dlatego, że pisarka nagle z nastoletniego, miłego chłopca zrobiła kompletnie inną osobę, która sprawia kłopoty i nie ma dla nikogo szacunku. Byłoby to dobrym rozwiązaniem, gdyby tę zmianę wprowadzała stopniowo, a to stało się zdecydowanie za szybko. Pojawiają się nowe wątki i pomimo tego, że chłopiec, potem mężczyzna nadal odgrywają główną rolę razem z Nathanem, to jednak z czasem to wszystko się ze sobą plącze, a przewodni temat książki gdzieś zanika. 

Fajnie obserwowało się zmiany zachodzące w bohaterach, a przede wszystkim w tym jednym, który miał tak trudny początek swojego życia. Jego nastawienie do świata i do ludzi, odnalezienie swoich priorytetów życiowych i zrozumienie pewnych rzeczy, które wcześniej wydawały się niejasne. Jednak nawet to ma również swoje minusy, ponieważ pisarka wprowadza je za szybko. Cała książka jest zbyt krótka, by dobrze przedstawić taką historię, dlatego efekt jest dość średni. Uważam, że Catherine Ryan Hyde miała świetny pomysł na napisanie powieści, ale przez to, że wprowadziła tak dużo nowych wątków, to książka podczas czytania wydaje się niespójna.

Dzień, który zmienił wszystko jest pozycją, która niestety nie zapada głęboko w pamięć, pomimo dość trudnego i z początku, wydawać by się mogło przewodniego tematu. Zawiera w sobie pewną naukę, z której z pewnością można coś wnieść do swojego życia, a to, co spodobało mi się w niej najbardziej, to ukazanie za wszelką cenę poświęcenia dla drugiego człowieka. Jednak jako całość - powieść wypada średnio i gdybym miała po nią sięgnąć kolejny raz, to wolałabym wybrać coś innego.
Ocena 3+/6
Książka otrzymana od wydawnictwa Jaguar.

sobota, 10 stycznia 2015

Przebudzenie - Stephen King

Dom jest tam, gdzie chcą, żebyś został dłużej.''

Stephen King to pisarz, po którego książki mogę sięgać zawsze. Nie wszystkie mi się podobają, ale tych dobrych jest więcej niż tych nudnych, całkiem bez sensu i średnich. Kiedy więc wyszła jego nowa powieść, promowana jako mroczna i elektryzująca, spodziewałam się czegoś naprawdę mocnego. Czegoś, co będzie przypominać Martwą strefę, czy chociażby Pod kopułą. Zamiast tego otrzymałam sentymentalną podróż w przeszłość, lekcje fizyki i wiele innych rzeczy, ale nie horror.

Ponad pół wieku temu do małej miejscowości w Nowej Anglii przybywa nowy pastor, Charles Jacobs wraz z rodziną. Ze swoją żoną ma odmienić kościół, a w tym czasie mężczyźni i chłopcy skrycie podkochują się w pani Jacobs. Natomiast kobiety tym samym uczuciem darzą pastora. Wszystko co dobre jednak mija - tragedia w rodzinie kaznodziei powoduje, że on sam wyklina Boga, szydzi z niego i zostaje wygnany przez parafian. Po wielu latach Charlesa Jacobsa spotyka Jamie Morton, który od dawna prowadzi tułacze życie rockandrollowego muzyka. Za przysługę byłego pastora, zawrze z nim pakt, o jakim nawet diabłu się nie śniło.

Przebudzenie zaczyna się bardzo dobrze, autor przedstawia czytelnikom przeszłość głównego bohatera w naprawdę interesujący i sentymentalny sposób. Czyta się to z ogromną ciekawością - King tworzy ten swój charakterystyczny amerykański klimat z końca XX wieku. Ale z tą melancholijnością go chyba trochę poniosło, bo przez znaczną część książki jest fajnie, ale brakuje jakby czegoś strasznego, mrocznego, tajemniczego. Po co reklamować książkę jako horror, skoro nim nie jest? Dopiero zakończenie historii daje nam jakąś cząstkę tego gatunku, ale nie wywołuje też skrajnych emocji, jak chyba powinno.
We wstępie wspomniałam o lekcjach fizyki - jeden z bohaterów zajmował się elektrycznością  i w książce można się dowiedzieć różnych rzeczy na ten temat. Mnie one niespecjalnie interesowały, a kiedy czytałam o niej już któryś raz z kolei, miałam ochotę usnąć i nie czytać tego dalej.  Jest z nią związany pewien wątek, niby ten najważniejszy - przedstawiony dopiero pod koniec, ale nie zmienia to faktu, że w Przebudzeniu elektryczności jest poświęcone stanowczo za dużo uwagi. Może też denerwować tutaj kwestia religijna, raz zagorzały pastor, później wyklinający Boga, następnie znowu go niby kochający i tak w kółko. 

Największym za to plusem w tej książce jest wprowadzenie czytelnika w ciekawie wykreowany świat i opisanie kultury amerykańskiej z wieloma szczegółami, co pozwala wejść w opowiadaną przez autora historię. Świetnie zostały też przedstawione krajobrazy USA, czy też opowieści przeróżnych bohaterów. Najciekawszym z nich wydaje mi się właśnie główna postać, której prześledziłam życie od dzieciństwa do wieku dojrzałego i miałam szansę widzieć, jak ta osoba dorasta, wpada w pewne nałogi, stara się z nich wyjść, układa sobie życie. King stworzył w tym przypadku barwną i wyrazistą kreację.

Niestety pomimo tych plusów Przebudzenie wypada średnio. Minusem jest zbyt rozwleczona akcja, przez co dzieje się naprawdę niewiele. Kiedy czytałam tę powieść, cały czas zadawałam sobie pytanie, w którym momencie w końcu zacznie się coś dziać i tak powtarzało się to do samego końca. King tutaj nie porywa, nie zaskakuje, nie wywołuje tak skrajnych emocji jak w innych swoich książkach. Czy polecam? Na pewno nie osobom, które chciałyby rozpocząć przygodę z twórczością tego pisarza.
Ocena 3+/6
Recenzja napisana dla portalu A-G-W.info.
 http://www.a-g-w.info/home

sobota, 20 grudnia 2014

Mroczna bohaterka. Jesienna Róża - Abigail Gibbs

Dwór, moje dziecko, jest jak akwarium. Wszyscy przypatrują się dużym i ładnym rybom. Tyle że to bez sensu, bo żadne z nas rybą nie jest. My się po prostu topimy.''

Rok temu przeczytałam pierwszą część z serii Mroczna bohaterka, która wywarła na mnie dość spore wrażenie i nie mogłam doczekać się momentu, w którym sięgnę po jej kontynuację. Jednak kiedy już to zrobiłam, zdałam sobie sprawę, że moja wizja drugiego tomu znacznie odbiega od tej, którą przedstawiła Abigail Gibbs w Jesiennej Róży I nie piszę tego po to, by teraz dać Wam znać, że dzięki temu jest lepiej, fajniej i w ogóle fantastycznie. Otóż jest niestety gorzej. 

Druga część jest przede wszystkim o Jesiennej Róży, piętnastolatce, która nie jest zwykłą uczennicą, a dziewczyną władającą magią Mędrców i dziedziczką tytułu książęcego. W szkole średniej oprócz nauki ma za zadanie chronić uczniów przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ataki zabójczych Extermino, przez których do miasteczka na pomoc dziewczynie przybywa syn króla Mędrców. Do tej pory zostawiona sama sobie Jesienna Róża będzie musiała nauczyć się pracować z kimś jej podobnym oraz odkryć, co łączy ją z Pierwszą Mroczną Bohaterką - Violet. 

Wydaje mi się, że kontynuacja Kolacji z wampirem nie przypadła mi do gustu tak, jak myślałam, że przypadnie, ze względu na zmianę głównej postaci. Chciałam od razu dowiedzieć się, co słychać u Violet i co ciekawego wyrabia się w jej nowym, dziwacznym życiu. Zamiast tego dostałam piętnastolatkę, która właściwie nie wyróżniała się na początku niczym szczególnym, a bardziej irytowała mnie swoją beznadziejnością i po prostu byciem Jesienną Różą. Później zaczęła się zmieniać, a na koniec powieści nawet ją polubiłam, ale nie zmienia to faktu, że poznania jej nie będę wspominać miło.

O losie, niech te wszystkie lata lekcji etykiety nie pójdą na marne!
- Eeee... cześć.''

Abigail Gibbs można zarzucić też niepotrzebne przedłużanie fabuły przez poświęcenie praktycznie całego tomu na przedstawienie życia dziedziczki tytułu książęcego. Rozumiem, że było to potrzebne, ale można było to po prostu ująć w jakichś dłuższych opisach. Bo tak naprawdę przez większą część tej książki nic się nie dzieje - są jakieś fragmenty, w których akcja nabiera tempa i czuć lekki dreszcz emocji, ale ten kulminacyjny punkt następuje dopiero pod koniec. Wtedy też dowiedzieć się można co stało się z życiem Violet i innych bohaterów, których poznało się w tomie pierwszym. Dopiero w tym momencie rozwiązuje się wiele spraw i coś konkretnego zaczyna się dziać. Szkoda, że czekać na to trzeba było kilkaset stron. Nie podobała mi się też bijąca z tej historii infantylność, której autorka nawet nie próbowała się chyba pozbyć. Obecna była już wcześniej, ale tutaj widać ją wyraźniej. 

Największym atutem tej książki jest ukazanie przez pisarkę dziewięciu wymiarów, które reprezentuje dziewięć rodzajów mrocznych istot. Tutaj zostaje poświęcone temu zagadnieniu wiele więcej uwagi, dzięki czemu czytelnik może teraz lepiej zrozumieć niektóre rzeczy i łączyć ze sobą pewne fakty. Kolejnym plusem jest prastara przepowiednia, która się rozwija i więcej osób zaczyna być w nią zaangażowanych, dzięki czemu zapewne w kolejnych częściach stanie się w końcu głównym tematem tego cyklu. Podobał mi się również humor, który pojawiał się co jakiś czas na kartach tej powieści i sprawił, że odebrałam ją trochę lepiej.

Nie zmienia to jednak faktu, że Jesienna Róża jest niestety średnią kontynuacją. Należałam do nielicznej grupy osób, którym pierwsza część bardzo się podobała, ale nie mogę napisać tego o drugim tomie. Był przeciętny przez przedłużenie fabuły i tak naprawdę dopiero jego zakończenie przypomniało mi, jak dobrze bawiłam się czytając Kolację z wampirem. Dlatego też mam nadzieję, że trójka będzie równie dobra jak jedynka, a autorka skupi się na tym co trzeba, nie będzie wprowadzać niepotrzebnych wątków i, że jej styl się poprawi.
Ocena 3+/6
Książka otrzymana od Business & Culture.

+ Przypominam o konkursie, w którym ktoś z Was może wygrać W śnieżną noc - trwa do północy :).

niedziela, 23 listopada 2014

Karmiciel kruków - Łukasz Malinowski

„Nie wiedział, co zrobić. Nie umiał też nazwać uczuć, które nim zawładnęły i ścisnęły za gardło. Wolałby, by była to pętla zarzucona przez nieprzyjaciela. Wiedziałby chociaż, jak się obronić.''

Skald. Karmiciel kruków zapowiadał się naprawdę fantastycznie - w końcu okładkowa krwawa, mityczna podróż w głąb wikińskiej duszy mówiła sama za siebie, że będzie się dużo działo. I o ile początek wydał mi się całkiem ciekawie napisany, to później zaczęło robić się coraz gorzej... W każdym razie musicie wiedzieć, że powieść Łukasza Malinowskiego to tak naprawdę dwa krótkie opowiadania i jedno, końcowe trochę dłuższe. W jakiś sposób łączą się ze sobą, ale w każdym z nich poruszany jest zupełnie inny problem.

Głównym bohaterem jest Ainar Skald, który dążąc do zdobycia skarbu wywoła małą wojnę, by potem schronić się przed zemstą na Wyspie Lodów, gdzie będzie musiał pozbyć się w pojedynku na pieśni upiora drauga. Na koniec wyląduje na Wyspie Irów, w klasztorze, w którym jego gospodarzami będą mnisi borykający się z pewną zagadką. Otóż ktoś zabija ich towarzyszy i pozostawia po sobie za każdym razem pewien charakterystyczny ślad. Tym będzie miał zająć się Skald, który przy okazji przypomni sobie o swojej przeszłości. To wszystko rozgrywa się w X wieku, w Skandynawii, gdzie władcy walczą o władzę i bogactwa, a chrześcijańscy misjonarze próbują wprowadzić nową wiarę. 

Powieść Łukasza Malinowskiego zaczęła się dobrze i miałam nadzieję, że dalej również taka będzie. Ale już po kilkunastu stronach pojawiły się pewne problemy. Największym są przypisy. Rozumiem, że są potrzebne skoro pojawia się tyle dziwnych nazw, ale chwilami pojawiały się one na każdej stronie i zajmowały praktycznie połowę kartki. Nikt nie lubi przerywać lektury, by czytać przypisy, a w szczególności aż tyle. Później już na szczęście ich raczej nie było, nie zmienia to jednak tego, że na wstępie okropnie irytowały. 
Minusem jest też akcja powieści, opowiadań. Liczyłam, że będzie dziać się sporo, że będą towarzyszyły mi przy tym jakieś emocje i będę to jakoś przeżywać. Oprócz jakichś dwóch momentów w całej książce, więcej czegoś takiego nie było. Właściwie większa część tej historii mnie nużyła i odkładałam ją wiele razy, a potem zmuszałam się do tego, by ją jednak jakoś skończyć. Drugie opowiadanie - Pieśń trupa byłoby całkiem okej, gdyby nie podobieństwo do Wiedźmina Andrzeja Sapkowskiego...

Najciekawszą częścią Karmiciela kruków jest ostatni tekst, Wielość i Jedność, bo tutaj akcja trochę przyspiesza i zaczyna dziać się coś naprawdę ciekawego. Co prawda pomysł też nie został do końca wykorzystany i przez większą część główny bohater się nudzi i czytelnik też, ale jest na pewno lepiej niż wcześniej. Największym atutem książki jest Ainar Skald, który jest bohaterem dość tajemniczym, groźnym, odważnym, ale skrywającym gdzieś w głębi siebie jakieś pozytywne cechy. Potrafił mnie chwilami rozbawić, oczarować, ale też i wkurzyć. Kreacją na którą warto zwrócić uwagę jest również pewna mała dziewczynka, która wniesie mnóstwo chaosu w życie nie tylko całego klasztoru, ale i Skalda.

Karmiciel kruków wypadł raczej średnio. Oczekiwałam od niego chyba zbyt wiele i dlatego tak się na nim zawiodłam. Łukasz Malinowski miał naprawdę świetny pomysł i myślę, że lepiej by on wypadł, gdyby nie dzielił powieści na trzy teksty, a stworzył taką, w której ta Skandynawia z X wieku zostałaby jakoś fajnie ukazana. Bo pisze dobrze i ma super styl, ale niestety niektóre fragmenty są nudne i książka na tym traci.
Ocena 3+/6

środa, 12 marca 2014

Grecka mozaika - Hanna Cygler


Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Data wydania: 5 lutego 2014
 „Pamiętaj, że według Platona czas jest zamknięty w kole, a historia to wieczne powroty.''

Książki Hanny Cygler bardzo często wiążemy z literaturą dla kobiet i w pewnym sensie mamy rację, bo zazwyczaj są w nich przedstawione historie miłosne z pewnymi pobocznymi wątkami. Takie lekkie, wciągające i przyjemne. Jednak Grecka mozaika to rzecz trochę inna, bo traktuje o drugiej wojnie światowej i jej skutkach, które widać, gdy wróci się do współczesności. Niestety po okładce możemy spodziewać się czegoś zupełnie innego, taka zmyłka czytelnika. Mnie się ona nie spodobała, ale o tym dalej.

Latem 2010 roku na Korfu pojawia się młoda Polka, która zakłóca spokój Jannisa Kassalisa. Twierdzi, że może być jego córką, a on z początku nieufny nie potrafi jej w jakimkolwiek stopniu pomóc. Jednak po pewnym czasie kiedy zarówno ona jak i on przełamują swoją niepewność, zaczyna się tworzyć pomiędzy nimi nić porozumienia. Dzięki temu mężczyzna otwiera się i zaczyna opowiadać jej swoją rodzinną historię, swe tajemnice i dosyć pochmurną przeszłość. Jak zakończy się to niespodziewane spotkanie?  Czy może coś z niego wyniknąć?

Z pewnością coś się pozmienia, ale nigdy nie wiadomo do końca jak potoczą się losy głównych bohaterów. W książce występują wątki historyczne, sensacyjne, miłosne i obyczajowe, a wraz z postaciami można przemierzyć Grecję, Kraków, Bieszczady, Gdańsk, Londyn i Nowy Jork. Nie da się zaprzeczyć, że dość sporo tego jest. A z tego powinnam była dostać powieść z szybko mknącą akcją, z wyrazistymi i naturalnymi postaciami oraz fabułą, która mnie od samego początku porwie. I tego też się spodziewałam, znając inne pozycje tej pisarki. No i właśnie nie do końca tak było.

Na samym początku ilość wątków, lat do których się przenosimy czy nawet samych bohaterów mnie lekko przytłoczyła i nie potrafiłam wczuć się w tę historię. Dopiero od połowy Greckiej mozaiki poczułam jakąś więź z tą opowieścią i zaczęłam czytać ją z dużo większym zainteresowaniem niż wcześniej. Chociaż nadal irytowały mnie postacie, które zachowywały się wręcz idiotycznie i infantylnie, a przez to pod koniec wcale nie żałowałam, że właśnie kończę z nimi jakąś przygodę. Ich losy stały się dla mnie obojętne, a przy wcześniejszych pozycjach Hanny Cygler tak nie miałam.

Ogólnie rzecz biorąc Grecka mozaika jest ciekawą lekturą, ponieważ wracamy do historii i obserwujemy jak żyli ludzie kilkadziesiąt lat temu, jakiej muzyki słuchali pod koniec XX wieku, czym różnili się od nas, czy mieli takie same problemy jak my, czy zupełnie inne. I bardzo podobała mi się współczesność jaką przedstawiła nam autorka - relacje pomiędzy Jannisem, a Niną były tutaj naprawdę szczere i bardzo mnie interesowało jak się one zakończą. Muszę jednak przyznać, że oczekiwałam czegoś więcej od tej książki i się zawiodłam. Charakterystyczny dla tej pisarki prosty, swobodny język tutaj został zastąpiony chwilami wulgarnym, który na ogól mi nie przeszkadza, ale jego obecność tutaj była sztuczna i nic ciekawego do powieści nie wniosła. Dla mnie Grecka mozaika jest pozycją średnią i osobom, które chciałyby zapoznać się z twórczością Hanny Cygler polecałabym sięgnięcie po inne jej książki, chociażby po Tryb warunkowy.

A przecież Korfu zapowiadało tak niezapomnianą przygodę...
Moja ocena 3+/6, 5/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Rebis.

piątek, 19 kwietnia 2013

Nadciąga burza. Strażnicy historii (audiobook CD)


Tytuł oryginału: The storm begins
Seria/cykl wydawniczy: Strażnicy historii
Wydawnictwo: Egmont
Data wydania: 18 kwietnia 2012
„Historia zmienia się nieustannie. Nie jest jak prosta linia. To raczej skomplikowana, wciąż ewoluująca struktura.”

Nazywanie książki następcą Harry'ego Pottera nie wróży z pewnością nic dobrego i jest już dla czytelników nużące. Ile razy czytaliście coś takiego? Ja już dużo i wciskanie takich kłamstw na okładkach powieści, naprawdę zniechęca do sięgnięcia po nią. Ciekawość jednak często wygrywa, co możecie zobaczyć na moim przykładzie. Jednak tym razem zapoznałam się z opowieścią w innej formie - audiobooku. Przyznaję z ogromnym smutkiem, że się z nim nie zaprzyjaźniłam, ponieważ zamiast przyjemnie spędzać czas, ja odliczałam ile zostało do końca rozdziału...

O czym jest? Pewnego dnia ktoś porywa Jake'a Djonesa wyjaśniając jednocześnie, że jest to konieczne, ponieważ jego rodzice zaginęli i nikt nie wie gdzie mogą być. Bohater dowiaduje się kim są tak naprawdę ludzie, o których myślał, że wie wszystko. Rzeczywistość jest jednak inna i zdany tylko na siebie i grupę nieznanych i dziwnych mu ludzi, wyrusza do XIX - wiecznej Francji, później do epoki renesansu, by ratować historię przed złym Zeldtem, którego zamiarem jest zniszczenie całego świata. 

Damian Dibben wykorzystał popularny ostatnio motyw podróży w czasie, ale dodał do tego swój nowy pomysł i dzięki temu powieść stała się bogatsza i w jakimś stopniu charakterystyczna. Dzięki niej możemy podróżować po różnych epokach i dostrzegać piękno ubiegłych czasów, które na lekcjach historii z pewnością ciekawe się nie wydawały. Bo kto powiedział, że nie można uczyć się jej z przygodowych książek? Jestem pewna, że autor swoją serią zachęcił wielu czytelników do poszerzenia informacji o konkretnych wydarzeniach, które zostały tutaj wspomniane. Szkoda tylko, że nie rozwinięte. Warto zwrócić również uwagę na Punkt Zero w Historii, w którym można było podglądać przeróżne przedmioty z każdego okresu - interesujące i wywierające duże wrażenie.

Natomiast bardzo nie podobała mi się przewidywalność praktycznie każdej sytuacji, wobec czego nic mnie nie zaskoczyło, nie zadziwiło i było nudno. Drugim mankamentem jest zachowanie i wypowiedzi bohaterów - raz odpowiednie do ich wieku, a chwilę później pokazujące czystą głupotę, infantylność i małą realność w tym co robią. Dlatego też nie udało mi się do nich przywiązać czy polubić, miałam wrażenie że po prostu są i próbują uratować świat. Bez problemu mogłabym o nich zapomnieć, ponieważ niestety nie wyróżniali się niczym szczególnym, byli tacy jak większość postaci w powieściach. Dibben możliwe chciał uzyskać taki efekt, bo w końcu bohaterowie są jeszcze dziećmi, ale ktoś kto czyta ma całkowicie inny pogląd tego wszystkiego. Ponadto jeszcze wątek miłosny, który w ogóle nie pasował mi do tej opowieści i był niepotrzebny. Co to za moda, że w każdej książce muszą być nieszczęśliwie zakochani w sobie ludzie? 

Nadciąga burza to pierwszy tom serii Strażnicy historii, która zapowiada się raczej średnio. Myślę, że bardziej spodoba się ona młodszym czytelnikom niż tym starszym - ja mając zapewne dwanaście lat miałabym tę pozycję na liście ulubionych. Na koniec dodam, że mamy tutaj również walkę dobra ze złem - schemat całkowicie utarty, ale według mnie ponadczasowy i uczący młodszych jak żyć i jakie właściwe decyzje podejmować. Muszę również wspomnieć o tym, że polecam zdecydowanie bardziej książkę papierową, a nie audiobook, ponieważ mnie strasznie wymęczył i drugi raz nie popełnię już tego błędu. Na koniec stawiam 3+ i mam nadzieję, że drugiej części będę mogła wystawić ocenę wyższą.
Moja ocena 3+/6, 5/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Egmont.

Trailer:

sobota, 30 marca 2013

Nevermore: Cienie - Kelly Creagh


Tytuł oryginału: Nevermore: Enshadowed
Seria/cykl wydawniczy: Nevermore II
Wydawnictwo: Jaguar
Data wydania: 17 października 2012
„- Wspomnienia – powiedział jakiś melodyjny głos za jej plecami. – To pajęczyny, w które łapie się umysł.”  

Od czasu kiedy Varen zniknął, Isobel nie potrafi powrócić do normalnego, codziennego życia jakie wiodła przed poznaniem gota. Dlatego też narażając się rodzicom postanawia go odnaleźć - wyrusza do Baltimore, aby spotkać Reynoldsa, który co roku zostawia różę na grobie pisarza Edgara Allana Poe. To również mężczyzna, który przez ostatnie miesiące ją oszukiwał i który ma klucz do innego świata. Dziewczyna odnalazłszy przejście, odkrywa że wszystko od jej ostatniej wizyty uległo drastycznym zmianom. Uświadamia sobie, że znalazła się w świecie przerażających istot, które nie pozwolą jej odejść - będą walczyć dotąd, aż któreś z nich zginie. Wszystkie dobre uczucia i emocje zamieniają się w złe - miłość w nienawiść, a radość w smutek. To samo dotyczy Varena, który staje się jej wrogiem. Znalazł się w krainie, w której sny stają się jawą, a wszystko jest trudne do odróżnienia i zrozumienia.

Po niezwykle dobrej pierwszej części, sięgnęłam po drugą, która okazała się pozycją dość średnią. Oczekiwałam naprawdę wiele i nie ma się czemu dziwić, ponieważ kiedy napisze się tak piękną historię otoczoną mrocznym klimatem, która wciąga i czyta się ją błyskawicznie, nie może być inaczej. Tego chciałam również doświadczyć w Nevermore: Cienie. Niestety -  nie jest pięknie, opowieść nie wciąga, a jedynym plusem jest ta mroczna i bajkowa strona. Czytałam wiele recenzji, w których pisaliście, że Kelly Creah nie napisała świetnej kontynuacji, ale nie wierzyłam Wam do końca, ponieważ naprawdę nie mogłam pojąć tego, że TA autorka, może napisać coś gorzej i mniej ciekawie. Niestety może.

O ile wcześniej Isobel uważałam za inteligentną i bardzo ciekawą postać, o tyle teraz tak powiedzieć nie mogę. Dziewczyna tęskniąc za Varenem popełniała głupie błędy i nie robiła nic innego oprócz nieustannego rozpaczania i denerwowania rodziców, znajomych. Miałam wrażenie że większość fabuły rozgrywa się w jej domu, a raczej pokoju - znam chyba każdy zakątek i przedmiot tych pomieszczeń, a kurtkę gota mogłabym Wam opisać ze szczegółami - z jakich nici została uszyta i gdzie ma przekrzywiony jakiś wzorek. Varena praktycznie rzecz biorąc nie było i to jest ogromny minut tej powieści, ponieważ jego postać była najbardziej intrygującą i to koło niego wszystko się rozgrywało. Spotkamy za to Pinfeathersa w całkowicie innej postaci - jego zmiany bardzo mnie zaskoczyły i właściwie zdołałam go nawet polubić i Reynoldsa, ogromnie irytującego, ale za to mądrego faceta, który wie dużo. Na deser otrzymamy też przyjaciółkę Isobel - Gwen, bardzo energiczną osobę, która jako jedyna wprowadzała jakieś napięcie do tego nudnego i nic nie znaczącego lamentu samotnej czirliderki. 

Warto zwrócić uwagę na wątek paranormalny - zagadnienie wyobraźni i snu, które nadal mnie fascynuje i z niecierpliwością oczekiwałam momentów, w których bohaterka przeniesie się do tego innego świata. Ciekawym pomysłem było to, jak sprawdzić czy się jest w rzeczywistości czy na jawie - bohaterka na samym początku nie zwracała na to szczególnej uwagi, dlatego dochodziło do dość zabawnych sytuacji. Jednakże tak jak w przypadku części pierwszej tak i tu dopiero w finale stykamy się z najbardziej mrocznymi wytworami naszej wyobraźni, to ta kraina budzi największy lęk, ale również ciekawość i chęć poznania go. Nawiązanie do Edgara Allana Poego nadal jest widoczne co uważam za jeden z aspektów tej lektury i bez wątpienia dzięki takiemu zabiegowi historia stała się bogatsza, bardziej klimatyczna i mogła zaciekawić czytelników do tego stopnia, że wyrazili zainteresowanie się tym niecodziennym pisarzem.

Nevermore: Cienie nie uważam za dobrej kontynuacji, a niestety średnią. Według mnie Kelly Creagh mogła zupełnie inaczej stworzyć tę część historii. Owszem Varen jest uwięziony, ale czy przez całą książkę musimy czytać o tym jak Isobel za nim tęskni i jaka się robi przy tym infantylna? Wydaje mi się, że nie. Połowa była praktycznie o niczym, później zaczęło robić się ciekawiej, ale to końcówka jest jedyną naprawdę mocną stroną tej pozycji. W niej spotkamy Lilith i inne potwory, ale przede wszystkim Varena, który okaże się być kimś obcym o twarzy przerażająco smutnej, ukrytej w cieniu rozpaczy. Ten fragment wywołał u mnie wiele emocji i to on zachęcił mnie do tego, abym sięgnęła za jakiś czas po kolejny tom, który mam nadzieję okaże się o wiele lepszy od tego.
Moja ocena 3+/6, 5/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Jaguar.

Co prawda nie pasuje tak jak do pierwszej części, ale to przy piosenkach The Birthday Massacre czytałam Nevermore:
Nevermore:
Nevermore: Kruk | Nevermore: Cienie

poniedziałek, 18 lutego 2013

Piękne Istoty - Kami Garcia, Margaret Stohl


Tytuł oryginału: Beautiful Creatures
Seria/cykl wydawniczy:  Kroniki Obdarzonych tom I
Wydawnictwo: Łyński Kamień
Data wydania: maj 2010
„Szesnaście księżyców, szesnaście lat
 Szesnaście razy trwoga ma trwa
 Szesnaście razy rozpacz się śni
 Spadam, spadam przez wszystkie te dni...


Czasami jest tak, że do danej pozycji w ogóle mnie nie ciągnie i nie umiem sobie odpowiedzieć, dlaczego. Po prostu włącza się jakiś alarm i staram się jej unikać przez jakiś czas. Do takich książek należą właśnie Piękne Istoty, które postanowiłam jednak przeczytać, ponieważ zwiastun filmu na podstawie tej powieści oczarował mnie. Zobaczyłam tam coś nowego i niezwykle fascynującego, intrygującego. Wtedy właśnie stwierdziłam, że zanim pójdę na ekranizację do kina, zapoznam się z pierwowzorem. Tak też zrobiłam i niestety się zawiodłam, a teraz patrząc na trailer nie widzę w nim tego, co widziałam wcześniej.. 

Ethan jest zwykłym nastolatkiem, który mieszka w małym miasteczku niewyróżniającym się na tle innych niczym. Chodzi do liceum, gra w koszykówkę i spędza czas ze znajomymi gadając o dziewczynach i innych ''męskich'' sprawach. Jednak w pewnym sensie chłopak jest inny, ponieważ marzy o tym aby kiedyś wyjechać z rodzinnych stron i udać się do miejsc nieznanych, móc poznawać świat. Od dawna też śni mu się pewien sen - on i jakaś dziewczyna, którą za wszelką cenę chce uratować i jej nie puścić. Wtedy w mieście pojawia się Lena Duchannes, która wywraca życie Ethana i innych mieszkańców do góry nogami. Trzeba wspomnieć o tym, że tamtejsza ludność nie uznaje osób, które nie wywodzą się z Gatlin. Lena stara się wtopić w tłum i żyć jak normalna nastolatka, ale znowu się nie udaje, ponieważ wszyscy wytykają ją palcami, a ona w pewnym momencie wybucha. Rozbita szyba w klasie? To dopiero początek, a zostało jej naprawdę niewiele czasu. Kiedy skończy szesnaście lat, zostanie Istotą Światła albo Ciemności...

Powiem tak (i się powtórzę po raz kolejny): Piękne Istoty to jedna z najdziwniejszych książek jakie kiedykolwiek czytałam. Wywołała we mnie tyle emocji, a jednocześnie tak zawiodła, że niejednokrotnie chciałam walnąć nią o ścianę i jej nie podnosić. Ale tego nie zrobiłam, ponieważ tak naprawdę byłam ciekawa tego jak się to skończy.. Zacznijmy może od początku. Nie podobała mi się narracja z perspektywy Ethana, zwykłego chłopaka, który nic sobą nie reprezentował. Myślałam, że tak będzie tylko na początku, ale niestety nie. Nie wiem co chciały dzięki temu osiągnąć autorki, może myślały że bardziej zaciekawi czytelników życie młodzieży i to co myślą o Lenie i o jej wujku? Bardzo chciałabym, żeby narracja została zamieniona, żebyśmy widzieli oczami Leny wszystko i ją lepiej poznali. Bo tak naprawdę, to ona była tutaj kimś, kto sprawił, że chciałam czytać dalej. Serce biło mi szybciej, gdy była mowa o członkach jej rodziny, o ich mocach, imionach i całym świecie istot Obdarzonych. Ale nie.. lepiej przedstawić to wszystko tak jak widział mało istotny człowieczek, który może się tylko wpakować się w gówno po same uczy. Nienawidzę Ethana całym sercem i chciałabym móc go rozszarpać. Niestety nie było to możliwe, a nawet tak ciekawie zapowiadające się zakończenie, skończyło się totalnym nieporozumieniem.

Jeśli mówimy o wkurzających rzeczach, idźmy dalej.. Historia mimo że wciąga, jest mało realistyczna i odechciewa się w nią zagłębiać. Nie mogłam uwierzyć w to, że do głównego bohatera tak szybko dotarło wszystko, czego dowiedział się o swojej miłości. Nie mogłam uwierzyć w to, że tak po prostu śnił im się ten sam sen i że się ze sobą dziwnie porozumiewali. To co działo się między nimi, było tak naiwne i sztuczne, że Bella z Edwardem przy nich to naprawdę para, która jest w 100% prawdziwa, po której widać to wszystko. Tutaj odzywki chłopaka były nie na miejscu i tak głupkowate, że chwilami miałam wrażenie że zrobiło mi się go szkoda. Ponadto punkt kulminacyjny, na który czekałam z niecierpliwością zawiódł mnie. Czekam, aż dziewczyna skończy te szesnaście lat i na to kim się stanie, co zrobi potem. Miałam nadzieję, że to będzie moment, po którym będę mogła zbierać szczękę z podłogi, a ona nawet nie opadła na nią. Wspomnieć muszę też o błędach, które mocno raziły mnie w oczy. Bo od kiedy pisze się: ,,chłopaki miały''? To nie jedyny raz, w którym coś takiego niestety wystąpiło.


To teraz, żeby sił zostały zrównoważone coś o atutach powieści. Do nich należy przede wszystkim Lena i członkowie jej rodziny - bohaterowie bardzo wyraziści, barwni i pełni życia, którzy wprowadzili w tę historię magię, strach, grozę, przerażenie, ale również dobrą zabawę. Lenę polubiłam od samego początku, ponieważ wyróżniała się spośród innych i była w sobie tak zamknięta, miała w sobie zarówno dobrą stronę jak i tą złą, mroczną i nieustannie z tym walczyła. Nie płakała, bo ktoś jej zrobił coś złego, a wybuchała i traciła nad sobą panowanie, a wtedy dochodziło do dziwnych wydarzeń. Do pozytywnych stron Pięknych Istot zaliczyć trzeba atmosferę grozy i tajemniczości, która mimo że nie jest taka na jaką liczyłam, zawsze jakaś. To ona wzbudzała niepewność i lęk przed przyszłością. Powieść jest też na pewno oryginalna, ponieważ nie ma tu czegoś co było wcześniej - istoty Obdarzone są dla nas tak tajemnicze jak życie na innej planecie.  I najważniejszym atutem, który sprawił, że chwilami miałam ochotę postawić książce szóstkę były emocje, tak silne i tak niespodziewane, że przez dłuższą chwilę nie wiedziałam co powiedzieć o niej. Sprawiły, że ją jednocześnie pokochałam i znienawidziłam, bo jak można stworzyć tak genialny pomysł i go doprowadzić do ruiny? Jak?!

Piękne Istoty to książka ciekawa i intrygująca, ale nie posiadająca pewnych narządów, bez których niestety nie działa tak jak powinna. Kami Gacia i Margaret Stohl niestety mnie zawiodły i w sumie dobrze zrobiłabym, gdybym nigdy nie poznała historii Leny. Jednak z drugiej strony, gdzieś w głębi duszy, nie żałuję tego, ponieważ świat Obdarzonych niezwykle mnie zaintrygował i chciałabym móc przebywać wśród tych istot dłużej, mimo że są niezmiernie przerażające. Czy polecam? Sama nie wiem. Jeśli chcecie obejrzeć ekranizację, radziłabym zacząć od książki - tak jak ja. Na film z pewnością się wybiorę, ponieważ chcę zobaczyć czy wyjdzie lepiej niż tutaj, mam taką nadzieję. Na koniec stawiam 3+, a  po kontynuację nie sięgnę prędko, ale kiedyś na pewno to zrobię.
Moja ocena 3+/6, 5/10
Za książkę dziękuję serdecznie księgarni Gandalf! Tam też możecie nabyć tę pozycję, wystarczy kliknąć w baner! :)

Kroniki Obdarzonych:
Piękne Istoty | Istoty Ciemności | Istoty chaosu

piątek, 15 lutego 2013

Tron Półksiężyca - Saladin Ahmed


Tytuł oryginału: Throne of the Crescent Moon
Seria/cykl wydawniczy: Królestwa Półksiężyca, tom I
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: październik 2012

,,- Możesz się złościć, ile chcesz derwiszu - rzekł Książę. - Bóg od sześciu tysięcy lat w dupie ma swoje dzieci! Naprawdę wierzysz, że siedzi w niebie i uśmiecha się do nas? Rozejrzyj się! Popatrz na ten szalony, krwawy, błotnisty świat dookoła!''

Adulla Machslud nazywany przez innych doktorem, jest tak naprawdę od kilkudziesięciu lat łowcą ghuli . Swoją pracą jest już zmęczony i chciałby zakończyć swoją działalność, ale pewnego dnia ktoś morduje rodzinę jego byłej kochanki. Postanawia ostatni raz wyruszyć w pościg za potworami. Ale jak się później okazuje, będzie musiał zmierzyć się z kimś potężniejszym niż same ghule. Z kimś kto potrafił je stworzyć, aby móc dążyć do odebrania władzy obecnemu kalifowi. Nie tylko zresztą on chce usunięcia kalifa, bo o Księciu Sokołów słyszał każdy w Dhamsawaacie - to jego nazywa się potocznie mistrzem złodziei i to on pragnie sprawiedliwości w kraju ghuli i dżinów, świętych wojowników i heretyków. Ludzie zaczynają ginąć w dziwnych okolicznościach, a doktor wraz ze swoim pomocnikiem Raseedem bas Raseedem i silną Zamią zauważają, że ostatnie wydarzenia łączą się ze sobą w dość dziwny sposób..

Sięgnęłam po Tron Półksiężyca tak naprawdę tylko dlatego, że zachęciło mnie jedno zdanie z okładki: Świat Baśni z tysiąca i jednej nocy ożywa na kartach opowieści o łowcy demonów. Spodziewałam się po powieści naprawdę wiele i niestety bardzo się zawiodłam. Starałam się nie czytać wszystkich recenzji, ale po większości wywnioskowałam, że odebraliście tę pozycję tak samo jak ja. Osobiście uważam, że należy do tych średnich, ponieważ autor miał naprawdę świetny pomysł, ale go niestety w pełni nie wykorzystał. Pozycja liczy sobie ponad trzysta stron, na których można powiedzieć że dzieje się dużo, ale gdzieś nam to nieustannie umyka. Nie dowiadujemy się o wielu rzeczach, które zostają pominięte, albo tylko wspomniane i nierozwinięte, a szkoda. Myślę, że gdyby autor bardziej rozbudował fabułę, końcowy efekt byłby dużo bardziej imponujący i można byłoby powiedzieć: Wow! To jest naprawdę świetny debiut. No, ale nie jest i nie wiem po czym wywnioskowało, że jest inaczej Fantasy Book Critic.

Bohaterowie z jednej strony wywarli na mnie pozytywne wrażenie, a z drugiej wręcz przeciwnie. Nie wiem czym jest to do końca spowodowane, ale przyjrzymy się temu bliżej. Adulla Machslud to odważny, przyjazny i otwarty, ale też chwilami wulgarny, zimny mężczyzna posiadający specyficzne poczucie humoru. Raseed bas Raseed był okropnie irytujący swoim nieustannym poczuciem winy, po czym za chwilę robił to co trzeba, mimo że się wszystkiego wstydził i wypierał to ze swojego umysłu. Litaz to przyjaciółka łowcy ghuli, która jako jedyna postać kobieca naprawdę wywarła na mnie pozytywne wrażenie, jej zachowanie niczym mnie nie denerwowało bo było w pełni naturalne. Dawoud jako jej mąż był odrobinę podobny do doktora, ale można by rzec, że bardziej doświadczony i wyuczony. Księcia Sokołów właściwie od początku polubiłam mimo kilku złych występków, ale pod koniec cieszyłam się z takiego obrotu spraw z jego udziałem. Kreacja postaci jak sami widzicie wypadła średnio, ale pomimo tego kiedy skończyłam czytać ich historię, wyczułam u siebie jakiś smutek. Więc można też powiedzieć, że się z nimi zżyłam, ale ich chwilami niestety sztuczne zachowanie bardzo mnie irytowało.

Tron Półksiężyca to powieść napisana prostym, odrobinę wulgarnym językiem, który nie spodoba się każdemu. Czytając pewne wypowiedzi bohaterów bardziej dziwiłam się autorowi, że wymyślił tak proste żarty, które zamiast bawić oburzały mnie. Historia bez wątpienia potrafi wciągnąć czytelnika w świat pełen intryg i tajemnic, świat zupełnie inny od tego, który znamy - jest tu magia, kalif, święci wojownicy, dżiny - czyli elementy nam nieznane i intrygujące.  Na korzyć książki na pewno wpływa okładka, która mi osobiście bardzo się podoba. Żałuję, że autor nie wykorzystał w stu procentach swojego pomysłu, bo gdyby to zrobił, zamiast stawiać ocenę trzy z plusem, postawiłabym minimum piątkę. Mimo tych minusów, mogę jednak powiedzieć, że ciekawie spędziłam te kilka godzin, ale jednocześnie mogłam je wykorzystać trochę lepiej. Czy polecam tę książkę? Gdybym miała ją przeczytać drugi raz, z pewnością wahałabym się nad tym wyborem, ponieważ przede mną jeszcze wiele wspaniałych pozycji, a ta wśród na pewno zginie. Niemniej jednak jeśli interesuje Was tego typu literatura i chcecie dowiedzieć się jak skończy się ta opowieść, zachęcam.
Moja ocena 3+/6, 5/10
Za książkę dziękuję serdecznie wydawnictwu Prószyński i S-ka!

Właśnie przeczytałam, że Tron Półksiężyca tak naprawdę otwiera trylogię Królestw Półksiężyca. Zastanawiam się co autor jeszcze wymyślił, jak tę powieść można uznać jako rozpoczęcie i jednocześnie zamknięcie tej historii. Co o tym myślicie?

piątek, 1 lutego 2013

Chłopcy - Jakub Ćwiek


Wydawnictwo: SQN
Data wydania: listopad 2012
„- Gotowy? W odpowiedzi rudy chłopiec wyjął nóż z ust i z całej sił wrzasnął: - BANGARANG!”

Kiedy zobaczyłam okładkę Chłopców, zaczęłam zastanawiać się jaką historię autor przedstawił w środku. Pomysłów miałam wiele, ponieważ przyglądając się bliżej i uważniej ilustracji, można zauważyć wiele dość istotnych szczegółów. Spójrzcie chociażby  na różdżkę, skrzydła wróżki czy nóż. A później przeczytajcie opis i powinno się Wam coś przypomnieć. Do książki podeszłam z dobrym nastawieniem, ponieważ zaciekawiło mnie połączenie ciężkiego klimatu z serialu Sons of Anarchy z bajkowymi postaciami Piotrusia Pana. Jak wypadła? O tym nieco niżej.

Poznajcie Zagubionych Chłopców, którzy znani są jako jeden z najdziwniejszych gangów motocyklowych na świecie. Tworzą zgrany zespół i nieustannie są za czymś zajęci. Dawniej byli wiernymi towarzyszami Piotrusia Pana, a dziś Dzwoneczka, jedynej kobiety w ich gronie. Nie przypominają bajkowych postaci - odziani są w skórzane kurtki, noszą noże i posiadają specyficzne substancje.. Robią wiele niebezpiecznych rzeczy, podróżują przez Skrót i przede wszystkim dobrze się bawią. Zabawa jest dla nich najważniejsza - w końcu nie każdy lubi dorastać. Co się z nimi stanie? Jakie przeżyją przygody?

źródło
Jakuba Ćwieka chyba każdy z nas kojarzy, wiele osób czytało jego bestsellerowy cykl Kłamca, który łączy motywy mitologiczne i popkulturowe. Jest miłośnikiem i znawcą fantastyki, a zawodowo publicystą, scenarzystą, konferansjerem, animatorem kultury. Wcześniej nie miałam styczności z jego twórczością, dlatego nie miałam specjalnych wymagań, nie wiedziałam tak naprawdę czego mogę się spodziewać. Chciałam za to zobaczyć jak pisze, czym się wyróżnia i co sprawia, że uważany jest za najbardziej lubianego pisarza młodego pokolenia.

Przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę na dość prosty język, obfitujący w wiele wulgaryzmów - dla niektórych może być to plusem, dla innych nie. Dzięki nim z pewnością autor uzyskał cięższy klimat, bohaterowie nabrali ostrości, ale po pewnym czasie robiło się to irytujące. Zauważyć też można specyficzny humor pisarza, dzięki któremu Chłopców odbieramy jako przyjemną, lekką ale też obfitującą w wiele ciekawych zdarzeń powieść. Bo niespodziewane zwroty akcji są tutaj normalnością, nowe postaci i sytuacje sprawiają, że chwilami nie można odłożyć książki nawet na chwilę. Ponadto warto wspomnieć jeszcze o tym, że na pozycję składa się kilka opowiadań, które tak naprawdę łączą się ze sobą, stanowią całość.

„- Im później nauczysz się bać, ksiądz - Kruszyna dobył noża i rozejrzał się za jakimś patykiem - tym później dorośniesz.”

Bohaterowie z pewnością zwracają szczególną uwagę czytelnika, ponieważ są wyraziści, barwni i nietuzinkowi. W końcu dawni towarzysze Piotrusia Pana przemienieni na Zagubionych Chłopców w skórzanych kurtkach i co chwilę rzucającymi tekstami pełnymi ironii nie mogą nie zwrócić na siebie uwagi. Niemniej jednak mimo tych cech, nie mogłam ich polubić i przekonać się do tego co robią, jak żyją. Swoim zachowaniem najczęściej mnie denerwowali, bo miałam wrażenie, że robią to na pokaz. Wiem, że autor połączył ze sobą te elementy, aby pokazać granicę niewinności i odpowiedzialności, ale na mnie nie wywarło to dobrego wrażenia.

Chłopcy to lekka powieść, którą powinien przeczytać z pewnością każdy wielbiciel twórczości Jakuba Ćwieka. Osobom chcącym rozpocząć przygodę z tym autorem radziłabym zacząć od tych bardziej znanych. Osobiście mi historia o motocyklowym gangu spodobała się średnio, ale czas poświęcony jej spędziłam raczej przyjemnie. Jestem pewna, że sięgnę po inne pozycje tego pisarza, ponieważ ciekawią mnie jego pomysły, a widać że ma ich dużo, tylko ten jakoś niespecjalnie przypadł mi do gustu. Niemniej jednak polecam jeśli lubicie takie połączenia. =)
Moja ocena 3+/6, 5/10
Za możliwość przeczytania dziękuję SQN.

Zapowiedź:

piątek, 6 lipca 2012

Wdówki futbolowe - Karolina Macios


Wydawnictwo: Znak
Data wydania: kwiecień 2012

,,Wiem, czego oczekuję od życia, muszę jeszcze tylko je skłonić do tego, by dało mi dokładnie to, co chcę. I wam też to radzę.''


Kiedy kilka miesięcy temu ktoś zaczynał mówić coś o Euro 2012, przestawałam słuchać i odchodziłam. Nie interesowałam się piłką nożną, nie rozumiałam o co w tym chodzi i co w tym jest takiego fajnego. Wielkie wydarzenie nadeszło, nie obejrzałam rozpoczęcia i sądziłam, że na ekran telewizora nawet nie spojrzę, gdy będzie mecz. Jakże się jednak myliłam! Gdy dowiedziałam się, że Polacy nie przegrali, a mieli remis z kimś tam, cieszyłam się. Dlatego gdy grali z Czechami, siadłam przed telewizorem i oglądałam - nie jak normalny film, ale krzyczałam, śmiałam się i trzymałam kciuki za naszych. Co z tego, że przegrali? Jasne, że szkoda, ale byłam z nich i tak dumna.  W okresie Euro 2012, miałam możliwość przeczytać książkę ,,Wdówki futbolowe'', sądziłam że bez trudu utożsamię się częściowo z główną bohaterką i ją całkowicie zrozumiem, bo przecież piłką zainteresowana nie jestem.. Czy mi się jednak podobała, o tym napiszę za chwilę.

Marta jest żoną, matką i pisarką tuż przed czterdziestką. Jest również w siódmym miesiącu ciąży i swoje życie uważa za stracone, ponieważ to ona musi zajmować się domem, dzieckiem i wszystkim innym, a jej mąż po powrocie z pracy ogląda non stop mecze. Czuje się zdradzona i samotna. Wtedy dostaje propozycję pojechania w trasę autorką. Czy się zgodzi, mimo zaawansowanej ciąży i nieodpowiedzialnego męża?

Karolina Macios miała ciekawy pomysł na napisanie tej powieści, jednak nie do końca jej się udał. Rozumiem, że chciała przedstawić faceta, jako tego, który nic nie robi, nie pomaga żonie i któremu należy się odpoczynek, a kobiecie nie - oczywiście takie przypadki się zdarzają i nie mam nic przeciwko pisaniu o tym historii. Ale nie rozumiem tego, że pisarka podpięła swoją książkę pod szyld Euro 2012. Po pierwsze, nie tylko mężczyźni są wielbicielami futbolu, sama doskonale znam wiele kobiet, które kochają ten sport, czasami nawet bardziej niż płeć męska. Po drugie, takie wydarzenie jest raz na cztery lata, więc problemem dla pisarki nie powinno być uszanowanie pasji innych osób. Na przykład faceci nie znoszą chodzić na zakupy ze swoimi dziewczynami (zazwyczaj), a czasami muszą to wytrzymać - dlatego osoby nie lubiące tego sportu również powinny.

Wdówki futbolowe to nie jest jednak powieść zesłana na porażkę. Głównym celem Karoliny Macios chyba było rozbawienie czytelnika i muszę to przyznać - udało jej się! Co jakiś czas rechotałam nad przeczytanym przed chwilą zdaniem i nie mogłam przestać. Kolejnym atutem tej książki są charakterystyczni bohaterowie - ciężarna Marta z wieloma problemami, nieodpowiedzialny mąż, wtrącająca się we wszystko matka, przyjaciółka nic nie wiedząca o wychowywaniu dzieci i redaktor książki z pomalowanymi paznokciami. 

Język jest prosty, co doskonale oddaje klimat zmagań głównej bohaterki z przeciwnościami losu. Trudno jest mi ocenić tą powieść, ponieważ z jednej strony podobała mi się, a z drugiej nie. Więc czy ją polecam? Fanom pisarki z pewnością, gdyż warto poznać jej nową książkę i porównać do dwóch innych - wcześniej wydanych, których ja akurat nie czytałam. Jednak osobom, które wcześniej styczności z tą autorką nie miały - odradzam. Sądzę, że lepiej sięgnąć po jedną ze starszych pozycji.
Moja ocena 3+/6, 5/10
Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu Znak!

piątek, 29 lipca 2011

Rodzina Wenclów. Wspólnik - Lena Najdecka

Kiedy przyjaciel staje się wrogiem...

''Rodzina Wenclów'' jest książką niespodzianką, bo dostałam ją pewnego ranka, a nie mogłam przypomnieć sobie, żebym czytała o niej gdziekolwiek. Ciekawa treści zaczęłam czytać..

Zauważyłam, że trudno streścić tę książkę innym i mnie również, ponieważ duża liczba wątków, postaci sprawia że nie da się wybrać najważniejszego bohatera czy tematu. Lena Najdecka opisuje oblicze współczesnej klasy średniej. Paweł Wencel, Robert Zagajewicz i Zybert otrzymują zlecenie, jednak Wencel nie chce go przyjąć, ponieważ jego intuicja podpowiada mu, że jego przyjaciel go okłamuje. Paweł ma problemy ze swoją żoną Hanną, nie rozmawia z nim, zachowuje się jakby nie była jego żoną. Kupuje jej nowe ubrania, lecą w podróż, ale to nic nie daje.  Brat Wencla, Mateusz zdradza swoją żonę Karolinę i nie widzi w tym nic dziwnego. Czy Paweł dobrze robi odrzucając zlecenie? Co wyniknie z romansu Mateusza? Czy wspólnik Wencla zapłaci za swoje? 

''Rodzina Wenclów. Wspólnik'' na początku mnie zniechęciła do czytania, nie mogłam znieść tego jak wszyscy klasy średniej wywyższali się jacy są bogaci i gardzili tymi biedniejszymi. Odrzucało mnie zdradzanie, bieganie za ukochaną, jedzenie przy stole, które nie było przyjemnością. Nie chciało mi się czytać tej książki, do pewnego momentu kiedy wszystko nabrało tempa, zarówno sytuacja Pawła jak i Mateusza. Byłam w szoku tego co powiedziała żona Mattiego. Sama się zdziwiłam jak szybko przeczytałam ostatnie dwieście stron.

''Rodzina Wenclów. Wspólnik'' jest powieścią obyczajową otwierającą sagę rodzinną. Po takim zakończeniu jestem ciekawa co wydarzy się w następnej części, czyli ''Układ'' i z niecierpliwością będę na nią czekała. Polecam tę książkę tym, którzy są ciekawi jak żyją bogaci ludzie, prawnicy. 
Moja ocena 3,5/6
Książkę do recenzji dostałam od Instytutu Wydawniczego Erica, za co serdecznie dziękuję! :)